Liga spinningowo – muchowa – VII tura – Bagry

Skończyło się. Nasza zabawa w zawody zakończona. Ten ostatni etap, jedyny na wodzie stojącej – na Bagrach, nie miał już chyba tych emocji, co poprzednie z kilku powodów. Jak to Paweł powiedział: „zepsułem rywalizację wygrywając nizinną Rudawę, bo po tej ostatniej turze pierwsze miejsce mogłem utracić tylko teoretycznie” [musieliby wystartować wszyscy, wszyscy bez wyjątku musieliby punktować, a ja musiałbym być ostatni]. Trochę niezręcznie wygrać zabawę, którą się wymyśliło, ale nie będę się krygował  – cieszę się. Tyle, że to taka radość na dystans. Dlaczego? Napiszę raz jeszcze, że emocje, rywalizacja w grupie [im większej, tym większe te emocje] jest super, ale cała ta nasza zabawa to totalna loteria i hazard. Wygrałem tę naszą ligę przy – nie mam wątpliwości – nieprawdopodobnym szczęściu. Jak tłumaczyć, fakt, że na pierwszej i ostatniej turze byłem jedynym, który punktował? Dla mnie to przypadek, fuks…

Emocje też były mniejsze, ponieważ nie było Pawła, który do tej tury był trzeci, a miał realne szanse na miejsce drugie.  A samo łowienie na Bagrach? Wyjątkowo nie będzie to długa relacja.

Początkowo mieliśmy się spotkać tydzień wcześniej, ale dopadło mnie grube przeziębienie. Koledzy wspaniałomyślnie zgodzili się zmienić termin. Było to zasadne z jeszcze jednego powodu – mianowicie pierwszy odczuwalny mróz w poprzedni weekend oraz tzw. superksiężyc. Ryby podobno absolutnie nie żerowały, zgodnie zresztą z przewidywaniami.

Na pewno w ostatnią niedzielę aura także nie pomogła. Było wprawdzie bardzo komfortowo, bo ciepło, ale cyrkulacja wschodnia, przy bardzo ruchliwym ciśnienie w dół i w górę [wahania o około 5 hPa]. Zachmurzenie duże, zmienne do nawet przebłysków słońca z błękitem. W każdym razie ja taką pogodę o tej porze roku określam mianem „leniwej” i szczególnie po pierwszych mrozach taki klimat lekko rozpręża ryby.

(fot. A.K.)

Pomimo komfortowej sytuacji jaką miałem, nie chciałem odpuszczać. Na jakiś trening brakło jednak czasu. Nieobecny tego dnia Paweł,  był wcześniej dwukrotnie na Bagrach z nastawieniem na wzdręgi. Wyniki miał bardzo słabe. Mimo tego, sam nastawiłem się na ten gatunek i pewny swego w dniu całej rywalizacji pojawiłem się jak Krzyżacy pod Grunwaldem, tylko zamiast wozu z kajdanami, miałem siatkę na krasnopiórki. No i „przewiozłem się” jak diabli…

W kilku dosłownie zdaniach opiszę jak było, bo za wiele się nie działo.  Łowiliśmy od 9.15 do 14.15. Generalnie tylko szczupaki były zainteresowane współpracą, a i to połowicznie, bo większość kontaktów sprowadzała się do krótkiego odprowadzenia przynęty. Okonie prawie nie reagowały, a jeśli już to w typowo ślimaczy sposób, jakby miały zbyt mało sił, by dopaść wabik. A najczęściej odpływały jakby zniecierpliwione.

Jedyny muszkarz niezłomny – Patryk – został zatrzymany przez sprawy zawodowe za granicą, a wszyscy pozostali ten ostatni raz łowili wyłącznie metodą spinningową.

Wojtek wyjął dwa maleńkie okonki. Do tego zaliczył wyjścia dwóch szczupaków, ale żaden nie należał do ryb miarowych. Próbował łowić głównie na gumy, ale też na mikrojigi.

Maciek, z którym przez pierwszą godzinę łowiłem po sąsiedzku, miał tylko dwa brania. Jedno, trudne do określenia, ale żywe przytrzymanie mikrojiga. Sam miałem też takie kontakty. Mimo silnego oporu – nie do zacięcia, choć nic nie wskazywało na to by były to podcinki. Poza tym złowił niewielkiego szczupaka.

(fot. M.K.)

Więcej okazji miał Jacek. Pierwszego brania doczekał się na gumę prowadzoną bardzo blisko pasa trzcin. Ryba wg kolegi nieduża, ale zdążyła się wpakować w sitowie i spadła. Następnie miał dwa ataki małego zbója na „jaskółkę”. Ryba jakby nie była w stanie trafić. Skończyło się na obserwacji. Podobny finał miało spotkanie z największym z „naszych” szczupaków tego dnia – zdecydowane 60+, czyli dającego punkty. Ryba tylko obojętnie płynęła, a pechowo Jacek miał na końcu zestawu mikrojig. Brak reakcji drapieżnika  pokazał, jak ryby dziwacznie zachowywały się tego dnia, bo ja na takie przynęty zaliczyłem dwie obcinki i dwa szczupacze spady. Na koniec spiął mu się kolejny zębacz, ale także nie wybijający się nad 40cm. Jacek łowił głównie na gumy, woblery i błystki, jednak z nastawieniem na typowe drapieżniki.

Ja miałem i pecha i duże szczęście. Nastawiłem się mimo wszystko na wzdręgi, przy czym wziąłem pod uwagę kilka opcji:

– będą brać na „normalne” przynęty [0,5 – 1,5g]

– będą żerować bardzo delikatnie [super małe i lekkie wabiki poniżej 0,2g]

– będą się ujawniać daleko od brzegu, pod powierzchnią [konstrukcja pomiędzy trokiem bocznym, a zestawem dropshot]

(fot. A.K.)

Do tego kijek do 6g, żyłka 0,12mm.

Miałem w alternatywie raczej okoniowy zestaw, ale będący w stanie obsłużyć cięższe, szczupakowe wabiki [plecionka 0,12mm, kij do 20g i przynęty od 3-14g].

Pierwsze branie miałem po około pięciu minutach. Szczupaki są nieprzewidywalne, bo jak tłumaczyć ledwo przesuwany po dnie [na około 4m] półgramowy wabik, składający się z dwóch larw sztucznej ochotki. Czekałem wieki aż to zatonie [nie zdążyłem kupić plecionki 0,04mm].  W chyba czwartym rzucie, żyłka zaczęła się coraz mocniej napinać więc lekko uniosłem wędkę. Kijek wygiął się delikatnie. Już nawet pokazywałem Maćkowi, że mam pierwszą. Po sekundzie wędka wygięła się tak, że musiałbym holować kilową wzdręgę, a spokojny odjazd w bok utwierdził mnie w przekonaniu, iż to coś poważniejszego niż krasnopiórka. Szczupaka udało mi się doholować z metr pod powierzchnię. Punktów by nie dał, ale była to ryba trochę większa. Myślę, że bliżej 55 niż 50cm. Oczywiście mimo cudowania, żyłkę przeciął, a łyknął zdecydowanie. Teraz dumam nad tym, jak on zauważył takie małe coś na tej głębokości i że chciało mu się to podnieść/zassać [?] z dna… Na tym nie koniec. Zmieniłem miejscówkę.  Po może kwadransie mam znów miękki, narastający opór. Nie zacinam, tylko zdecydowanie unoszę kij. Na wzdręgi takie zachowanie zupełnie wystarcza. Ryba odjeżdża powolutku z półtora metra w bok i luz. Przynęta jednak jest.

Brak kolejnych brań i przesadnie długi opad, tym razem na lekko 5m głębokości, spowodowały, że zakładam fioletowego Mikrofish`a na 1,5g. Były dni, gdy w marcu wzdręgi na to brały, to teraz też powinny, aczkolwiek jestem już w zasadzie pewien, że nie ma ich w jako tako rozpoznanych pod koniec zimy łowiskach. Maleńki ripperek szuram delikatnie po parę centymetrów, po dnie.  Znów powtarza się historia, jak z mikrojigiem. Niewyczuwalne branie, częste w przypadku wzdręgi przy tej głębokości, narastający opór. Rybę mam na kiju ciut dłużej, ale i tak zaliczam spad. Wiem, że to znacznie większe ryby.

Teraz prawie pewien jestem szczupaków i niekoniecznie najmniejszych, które  interesowały się drobinami toczącymi się po dnie. Żałuję, że nie obejrzałem ogonka, ale ślady zębów bym chyba znalazł.

Następny, identyczny kontakt,  skończył się skutecznym zacięciem – trochę z tym zaczekałem i być może dlatego się udało. Co z tego, jak po paru sekundach – obcinka. Z nosem na kwintę poszedłem do auta i wziąłem bardzo delikatną stalkę. Oczywiście już szczupakowego brania nie doczekałem się do końca całej zabawy…

Chwilę tylko zastanawiałem się, czy nie zmontować mocniejszego zestawu, ale akurat wyszło na chwilę słońce. Poświęciłem z pół godziny, by poobserwować, jak na przynęty reagowały malutkie okonie i płotki, których sporo było widać przy brzegach. Takie rybki do 15cm. Wnioski były nieciekawe, bo  maluchy, tak sobie poczynały, nawet z najmniejszymi wabikami.  Kolejny kwadrans stałem i jadłem, obserwując bacznie taflę wody. Pod przeciwległym brzegiem zatoczki bardzo rzadko ale jednak miały miejsce spławy, dające nadzieję, że to coś większego. Liczyłem albo na wzdręgi, albo tęczaki. Obszedłem zatokę i przystanąłem w pasie między dużymi kępami trzcin.

Rzucałem tak bitą godzinę z hakiem. Doczekałem się może 3-4 niemrawych potrąceń mikrojiga. Raczej wzdręgi, za to na pewno nie takie jakbym sobie życzył. Poza tym w toni zero. Prowadząc coraz cięższe mikrojigi po dnie, zorientowałem się iż mam przed sobą jakby wycinkę w zielsku, wychodzącą w prostej linii na jakieś 30m w środek tafli wody i szeroką na około 10m. Na tym obszarze wyjmowane po przeciągnięciu przynęty, były bez włosków glonów, czy resztek roślin. Akurat znów wyszło słońce, plus pojawił się dość wyczuwalny wiatr. Postanowiłem na odchodne porzucać w ten czysty od roślin rejon cykadą. Nie przepadam za nimi, ale mam takie dwie małe [3g], na które od wielkiego dzwonu jakaś wzdręga się skusiła. Tylko dlatego je wziąłem, wiedząc, że ryby mogą stać głęboko i daleko zarazem.

Pierwszy rzut. Rozleniwiony ciepłem i kompletną nudą od niechcenia napiąłem żyłkę. Na miękkim kiju, głęboko na około 6m i przy tak cieniutkiej żyłce, nie czułem, pracy . Pozwoliłem więc opaść cykadzie i tym razem bardzo agresywne poderwanie. Po tym co się stało, słowo „łup” jest zasadne. Pierwsza myśl – cholera, stracę jeszcze cykadę na kolejnych zębach. Bez przekonania próbuję holu, a ryba mocno bije do dna. Godząc się chcąc nie chcąc na stratę wabika, napinam żyłkę blisko jej możliwości. O dziwo nie pęka. Świta mi myśl, że jest fartownie zapięty. Tymczasem ryba wchodzi w pas wodorostów, bo czuję jak żyłeczka tnie słabe o tej porze rogatki. Moc ryby pozwala zakładać, że będzie jednak te 60+ i jakiekolwiek punkty. Udaje się rybę zawrócić. Wychodzę wyżej na brzeg by możliwie szybko zobaczyć z czym mam do czynienia. Po dłuższej chwili,  jeszcze dość głęboko miga duża, złoto-zielona plama. Piękny garbus! Holuję nadal ostrożnie bo nie wiem jak jest zacięty, ale już bez obaw o żyłkę. Już dużo, dużo wcześniej dałem spokój ze stalką, widząc, jak niemrawe są ryby tego dnia. Wolałem zaryzykować kolejną obcinkę niż zniechęcić coś mniej dożartego niż szczupak.

Jest w ręce. Cudowne, szorstkie, kolczaste kilo. Ma 39cm.

(fot. A.K.)

Wygrana wygraną, bo po tym co widzę, sam nieskromnie zakładam, że okoń stawia kropkę nad „i”, i poza ligą wygram i tę turę, ale spełniło się moje marzenie: zawsze chciałem złowić w głębokiej wodzie dużego okonia na tę lekką wędeczkę, cienką żyłkę i bez stalki. Zazwyczaj łowiłem takie ryby na sandaczowe pały, albo szczupakowe zestawy. A ostatnio na starorzeczu wszystko się zgadzało tylko kij był dużo mocniejszy. Tym razem udało się! Hol –bajka. A widok takiego stwora w głębokiej, prześwietlonej wodzie, gdy towarzyszy mu drugi prawie taki sam [był drugi!] – niesamowity. Gdybym miał podbierak, którego znów zapomniałem i zapakował go błyskawicznie do siatki, to były realne szanse na sprowokowanie tego drugiego…

W ostatnią godzinę miałem jeszcze dwie przygody. Najpierw po trudnym holu doprowadziłem do brzegu podciętą płoć. Miała…pod cztery dychy. Naprawdę olbrzymia. Niestety, [bo miałbym fajne zdjęcie] spadła przy podbieraniu.

Chwile później do cykady, którą rzucałem jeszcze z pół godziny wyskoczył około 40cm tęczak. Dopłynął nerwowo, stanął, opłynął cykadę w kółko dwukrotnie, znów zdawało się, że w końcu uderzy, po czym był już brzeg…i mnie zobaczył.

(fot. A.K.)

Ostatecznie nasze wyniki były następujące w tych siedmiu turach:

Wojtek, Przemek i Patryk zajęli ostatnie miejsca – nie udało im się zapunktować, więc zgarniali maksymalne w danym dniu ilości punktów „karnych” – zaliczyli po 34,5pkt.

Jacek – był czwarty, dzięki temu,  że zajął drugie miejsce  podczas drugiej tury – 31,5pkt.

Paweł – trzecie miejsce, utrzymał pozycję, mimo nieobecności właśnie za ostatnim razem; był pierwszy na Kanale Łączańskim i trzeci na Skawie – 28pkt.

Maciek- zajął drugie miejsce; gdyby było więcej grubszych ryb, to ciężko byłoby go pokonać, bo ma rękę do byków, o czym jeszcze Was przekonam; był pierwszy na Wiśle i drugi na Skawie- 27pkt.

Ja – no, wygrałem [piszę to z niejakim zakłopotaniem, ale małym 🙂 ]; o ile dostrzegam jakiś wpływ umiejętności na Skawie i nizinnej Rudawie, gdzie wygrałem, o tyle jakimś niesamowitym szczęściem były tura pierwsza i opisywana powyżej, bo przytrafiło mi się – tak to widzę – złowić jako jedyny po tej jednej rybie… punktów miałem 18.

Na koniec jeszcze dwa zdania. Napiszę osobny tekst, co mi dała taka zabawa, a parę nauk wyciągnąłem, oraz bez wątpienia w przyszłym roku bawimy się dalej, przy nieznacznie zmienionych zasadach, dających szanse tym, którzy z różnych powodów opuszczą więcej niż jedną turę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *