Liga spinningowa – III tura

10 lipca odbyła się III tura naszej zabawy w ligę spinningowo-muchową. Cały tekst mógłbym zatytułować „w oparach absurdu” lub coś w ten deseń, a wszystko za sprawą świadomości, że pstrągowe zawody, poważne lub takie na luzie, na przytłaczającej większości krakowskich wód „górskich”  PZW może wygrać jedna jedyna ryba i to ledwo wymiarowa. Tak było i tym razem. Dzień ten upłynął dla niektórych osób pod znakiem pożegnania się z jednym, z ulubionych kijów…

Pierwotnie mieliśmy się ścigać w połowie ryb na Szreniawie. Pewnie byłoby to jako tako sensowne, gdyż moi Czytelnicy informowali mnie, jak się sytuacja klaruje i w prawdzie bardzo wybiórczo, na niektórych, krótkich odcinkach dało się w ostatnich dniach łowić w miarę pewnie ryby do 35cm, sporadycznie były kontakty z większymi. Nastawiłem się więc, że będzie bardzo mało brań, jednak jest szansa, że nie skończy się to jedną 30cm rybą jak na Rudawie w maju.

Niestety, trzy dni z rzędu przed turą w okolicach Krakowa krążyły burze i dzień przed Szreniawa wyglądała jak na poniższym zdjęciu.

(fot. J.B.)

Wobec tego do wszystkich puściłem sygnał, że należy się nastawić na zmianę łowiska w alternatywie proponując do wyboru, co kto woli – Białuchę lub Dłubnię. Po 10.00 w dniu całej zabawy otrzymałem potwierdzenie, że Szreniawa nie za bardzo nadaje się do spinningowania, a do muchy to już chyba wcale. Musieliśmy więc podjąć decyzję, każdy z osobna, czy wybierze Białuchę, czy Dłubnię.

Chyba dla większości  z nas już tu zaczęły się emocje związane z kalkulacjami. Otóż w Białusze zwanej Prądnikiem, jako taka szansa na miarowego pstrąga jest w zasadzie głównie na bardzo krótkim, miejskim, przyujściowym odcinku. Co do Dłubni to wg łowiących tam wędkarzy sytuacja jest podobna jak obecnie na Rudawie – bardzo trudno o kontakt z rybą miarową. Dla mnie Dłubnia była o tyle zagadką, że jest to najmniej poznana rzeka pstrągowa, a już w jej wyższym biegu nigdy nie łowiłem.

Brałem pod uwagę, że jest niedziela, więc realnym było trafienie na innych wędkujących, na co nie ma się wpływu. Choć z drugiej strony był to dzień finałów Mistrzostw Europy w piłce nożnej.  Zakładałem, że Prądnik i to ten w samym Krakowie wybierze pewnie Przemek i z dużym prawdopodobieństwem Wojtek. Jako trzeci, nie bardzo się tam widziałem. Paweł z kolei wyszedł z założenia, że trzeba pojechać na najwyższy, dopuszczony odcinek, gdzie woda pewnie mała, a co za tym idzie mało wędkarzy i w takich ciurkach jest większa szansa trafienia malucha, ale takiego, co ma jednak miarę. Kalkulacje trochę chore, ale taki mamy stan wód pstrągowych w okręgu PZW Kraków. Ja przypomnę tylko, że jedno z kół [bodajże z Nowej Huty], co roku robi zawody „Pstrąg Szreniawy” na których startuje przeciętnie od kilkunastu do dwudziestu osób i od kilku lat zawody te wygrywają pojedyncze ryby do 35cm… A łowią na początku sezonu, gdy realnie woda trochę odpoczywa od wędkarzy i ryby nie są tak skłute, zakładając, że ktokolwiek cokolwiek wypuszcza.

Rzeczywistość sama nam ułatwiła wybór, gdyż okazało się, iż Wojtek jest wyjątkowo bez auta tego dnia, a bardzo chce wziąć udział, więc ostatecznie w trzech udaliśmy się nad Dłubnię, wysoko w górę rzeki.

W okolicy Sieciechowic spotykamy Maćka i śmiejemy się z siebie, bo kierował się podobnymi założeniami co my.

Wystartowaliśmy o 16.00. Pogoda rewelacyjna: około 30 stopni ale świeżo, lekki wiatr z zachodu, ciśnienie typowe dla regionu. Woda minimalnie „trącona” i mimo gorących dni, zimna jak diabli. Chaszcze wysokie na chłopa i gęste jak zapewne sieci rybaków na Zalewie Zegrzyńskim.

Ostatecznie wskoczyłem w wodę  przy jakimś mostku poniżej wspomnianych Sieciechowic. W zasadzie to się zsunąłem i na szczęście. Głębokość oszacowałem na jakieś pół metra, a wjechałem po pas ledwo łapiąc równowagę.

Bardzo szybko przeżyłem lekkie zdziwienie. Całe setki metrów z wodą do pół uda, a nie płycizny na jakie się nastawiałem.

(fot. A.K.)

Sporo odcinków długości 10-20m, gdzie głębokość ledwo umożliwiała poruszanie się w spodniobutach [ze 120-140cm wody].  Nurt spokojny. Dno dość szybko ze żwirowatego i twardego przeszło w niefajne, muliste, ale bez zapadania się po kolana.

1

(fot. A.K.)
(fot. A.K.)

Łowiłem przez pierwsze trzy godziny niezwykle powoli i skrupulatnie na tych prostych odcinkach przy drodze; w kilku miejscach wyciągając się na strome brzegi, gdyż nie było szans iść wodą ze względu na głębokość niepozornego 2-3m szerokości koryta. Używałem mikrojigów. Z obecnej perspektywy zrobiłem źle i straciłem tu czas. Miałem może z dziesięć rzutów bez kontaktu. Tabuny, słownie setki pstrągów. Niezależnie, czy toczyłem wabik po dnie, w toni, czy blisko powierzchni; podobnie w skos spod brzegów, czy równolegle z nurtem w środku koryta – mikrojiga atakowało prawie zawsze po dwie – cztery sztuki.  Miałem tylko jedną rybę na kiju, na tym fragmencie, której nie widziałem, a po sile mógłbym spekulować, że było to coś punktującego. Jednak, nie wiem czemu – mnie się w ogóle wydawało, że tutejsze pstrągi są jakieś szczególnie silne, czego moi koledzy nie potwierdzili, więc zapewne ten pstrąg nie był niczym szczególnie większym. Złowione tu przeze mnie ryby oscylowały w przedziale 18- 26cm [tylko dwa takie „większe”].

(fot. A.K.)

Około 18.40 rzeka „odbiła” od drogi i znalazłem się w trochę innych warunkach. Koryto poszerzyło się na jakieś 4m, głębokość spadła -przeciętnie nad kolana, czyli też nieźle, a poza tym pojawiły się zakręty, podmycia, trochę więcej drewna w wodzie. Dno nie było już muliste, a raczej gipsowo-gliniaste. Charakterystyczne już do końca łowienia na tym odcinku były wypłukane, jakby wydarte przez dużą wodę rynny. Zazwyczaj od jednego na ogół stromego brzegu woda miał pół metra głębokości i tak przez  jakiś metr – półtora w stronę środka rzeki, po czym następował uskok na przeciętnie 1m i tak było już do drugiego, także stromego brzegu. Rynny takie były całkiem długie. Tu, zacząłem łowić większym jigiem  [4cm/1g] i dużo szybciej prowadziłem wabik. Przyniosło to efekty w postaci porównywalnej ilości brań, jak niżej, ale zaliczyłem około 10 szt. 25+ choć niewiele nad to.  Tuż przed godziną 20.00 mam na kiju jedyną rybę, o której mogę z pewnością powiedzieć, że była miarowa. Około 32-34cm pstrąg zapiął się bardzo pewnie mimo braku zadzioru. Gdy wprowadzałem go w podbierak…ryba nagle osunęła się w wodę i nieśpiesznie zawróciła. Na licznych zaczepach, ściągając czasem na siłę przynętę z wiszących nad wodą gałęzi, gdzieś naderwałem plecionkę i pękła. Akurat w tym jednym wypadku nawet mnie to specjalnie nie ruszyło, gdyż znając „obfitość” naszych wód pstrągowych, nastawiłem się, że mogę zająć nawet i ostatnie miejsce, a później, w kolejnych turach będę nadrabiał.

Śpiesząc się już trochę i będąc ciut znużony pewną schematycznością dna, która uśpiła czujność, zaliczam wywrotkę. Jedno z nielicznych całych drzew leży w poprzek rzeki. Przed nim woda tuż nad kolano – stoję na płytszej półce – taki wniosek. Szybko przekładam nogę na drugą stronę i śmiało przerzucam ciężar ciała…a tam mam jakiś metr głębokości. Lecę jak nic na twarz. W ostatniej chwili jakoś się przekręciłem i podparłem lewą ręką. Mokra po bark, minimalna ilość wody wlała się pod pachą w spodniobuty.

Już zmierzcha. Rzucam teraz 5cm perłowym twisterem, gdyż w półmroku jaki robią tu nadwodne gałęzie nie widzę brązowego jiga. Mam w końcu coś ciut większego. Sięgam nawet po podbierak, który zniknął. No tak, przy wywrotce zapewne go zerwałem.  Pstrąg jest inny niż wcześniejsze. Przede wszystkim relatywnie chudy, a na pewno trochę dłuższy. Szybko wyjmuję centymetr z kamizelki, ale cóż – ryba ma zaledwie 28cm. Na około kwadrans przed końcem tury, ryby przestają brać.  21.00 – pika mi alarm, że czas kończyć. Wracam prawie biegiem, licząc na to że znajdę siatkę. Mam szczęście. Wpadł do wody, ale na płytką część dna i odzyskałem podbierak.

Urwałem jedną przynętę, a druga mi wypadła przy jej zakładaniu, akurat w głębszej rynnie, więc ją też straciłem. Nie były to jedyne straty w ekwipunku.

A jak poszło pozostałym?

Patryk z muchówką wybrał wyższy bieg Prądnika. Jak sam powiedział – nie ma o czym specjalnie rozprawiać. Złowił mnóstwo „pstrągowego przedszkola”. Zerował.

Jacek, który chyba najlepiej z nas zna Dłubnię, gdyż prawie nad nią mieszka, penetrował moim zdaniem jeden z najbardziej okupowanych fragmentów  tej rzeki – okolicę Maszkowa. Woda jest tu przepiękna i zarazem bardzo czytelna.

(fot. J.B.)

 Przerzucił wiele rybek, ale nic miarowego nawet się nie pokazało. Mnóstwo pstrążków do 22cm i jeden okonek. Na szczęście tutaj ten gatunek jest bardzo nieliczny.

(fot. J.B.)
(fot. J.B.)

Wojtek jadący ze mną i Pawłem wyskoczył ze dwa kilometry niżej niż ja zacząłem i szedł w dół. Łowił na małe nimfy. Zaliczył mnóstwo kropków ale, jak podkreślił niezwykle drobnych. Potem w desperacji łowił na spinningowe przynęty, ale nic tu się nie zmieniło.

7

(fot. W.F.)

Do dyspozycji miał dość bystre, liczne żwirkowe zakręty, przeplatane głębszymi nurtami.

(fot. W.F.)

Niestety, nic to nie dało, bo kolega nawet nie widział ryby pod miarę.

Maciek, którego spotkaliśmy na początku, zjechał niżej –  w rejon, gdzie znalazł się też Jacek. Maciek także łowił woblerem. Jak się okazało był drugą obok mnie osobą, która zaliczyła styczność z rybą, z pewnością miarową. Jego przynętę odprowadził pstrąg maksymalnie do 35cm, który jednak nie dał się nabrać. Kumpel kusił go jeszcze z kwadrans, ale ryba nie dała się przechytrzyć.

Po drodze Maciek spotkał dwóch starszych spinningistów. Panowie tułali się nad Dłubnią od rana i także byli bez kontaktu z miarową rybą.

Najwyżej zawitał Paweł, bo blisko rejonu odkąd na tej rzece wolno łowić. Przerzucił kilkadziesiąt pstrągów, z których mierzył jednego. Podobnie jak ja, miał rybę na 28cm. Czyli także zero.

Okazuje się, że dobrze mogło pójść Przemkowi. Ba, mógł nas wręcz znokautować. Prądnik niósł nieco podniesioną ale czystą wodę. Łowił wirówką. Złowił zaledwie 14 sztuk małych pstrągów, co jest niewielką ilością jak na tę rzekę. Nie mniej zaliczył trzy kontakty z rybami miarowymi. Pierwsza, to jak relacjonował – pstrągal już duży, bo pod 40cm. Zawinął do przynęty ale nawet nie spróbował. Potem zaliczył dwa pewne, choć niezwykle delikatne brania sztuk nieznacznie nad 30cm, jednak z pewnością punktujących. Nie udało się zaciąć jednak żadnej z nich.

W trakcie łowienia złamał niestety wędkę i drałował do auta po zapasowy kij. Stracił na tym łącznie jakieś 40 minut, a że czas gonił nie wrócił nad teoretycznie najlepszy kawałek wody tylko kontynuował w rejonie gdzie zostawił auto. Tu nie zaliczył już nic większego…

Jak widzicie, solidarnie [tfu…nie cierpię tego zajechanego przez polityków słowa] wszyscy zerowaliśmy. Jak to możliwe, że łowiąc blisko 200 pstrągów  na Dłubni, przez, jak to się nazywa – 25 osobogodzin, nikt nie wyjął nic sensownego, a tylko dwóch ludzi miało kontakt z rybami miarowymi? To skutek gospodarki rybackiej jaką PZW prowadzi w większości okręgów, w tym i naszym.  Spójrzcie na poniższe zdjęcie. Jeśli dobrze się przyjrzycie, znajdziecie na nim małego pstrąga.

(fot. A.K.)

Skubaniec miał 5-6cm. Ewidentnie tegoroczny, dziki wylęg. I takich pstrążków na odcinku rzeki gdzie łowiłem były dziesiątki. Wpuszczanie, ciągłe wpuszczanie kolejnych setek, lub tysięcy pstrągów, jak podają włodarze okręgu, powinno być w takiej wodzie ostatecznością. Przy takiej ilości ryb, nie ma prawa nie być choć ciut większych pstrągów. A jednak nie ma. Jest to wynikiem jednej przyczyny: przepisów. Nas wędkarzy jest ZA DUŻO, jak na takie siurniki. I nawet przy uczciwym podejściu, czyli zabieram miarową rybę, co jeśli już się wydarzy ma miejsce pewnie w 90% przypadków, to nie łudźmy się, że coś się zmieni. Tylko wyższy wymiar [minimum 35cm] oraz odcinki no kill cokolwiek mogą wnieść, pod warunkiem, że nie będzie tego doglądać dwóch ochotniczych strażników wziętych na etat, jeżdżących rowerami, bo tam nie dojadą i nie mam do nich o to pretensji.

Ktoś zapyta: wy może nie umiecie łowić? Odpowiem nie wprost. Gdy jeszcze trzy lata temu w górnej Rudawie i Krzeszówce była porównywalna ilość pstrągów jak obecnie w Dłubni [kiedyś w sześć godzin złowiłem 96 sztuk], w pełni dnia o tej porze roku bardzo ciężko było mieć choćby kontakt wzrokowy z większym pstrągiem. Setki wyjść, dziesiątki brań rybek do 25cm. Ale… W czerwcu, lipcu czy sierpniu, gdy kończył się dzień ilość brań spadała dwudziestokrotnie. Przez ostatnie półtorej godziny przed zmierzchem miewałem zaledwie 5-10 kontaktów. Ale bez kłopotu łowiłem ryby 30+ w tym nierzadko takie do 39cm [czterdziestki były wyjątkowymi przypadkami]. Średnio miewałem 2-3pstragi, a w lepszych dniach nawet…6-7. Dlaczego? Bo te ryby były. Szczególnie od dwóch sezonów ma miejsce na początku lutego najazd mięsiarstwa i obecnie w tych rzeczkach jest tak samo kulawo jak na Dłubni, tylko nawet ryb małych mniej. Niewątpliwie wpływ na to miało także zatrucie w 2015r i kolejne pięć  zatruć na dopływie Krzeszówki w tym roku.

A co z tym straconym sprzętem? Przemo nie był jedynym, który rozstał się ze swoją wędką. Paweł przywiózł mnie, spieszyliśmy się, by zobaczyć końcówkę meczu, a była jak wiecie dogrywka. Wyjąłem więc moją Jaalę i położyłem na dachu, sięgnąłem po plecak, potem poszedłem do bagażnika po spodniobuty, po czym trzasnąłem drzwiami i powiedziałem  Pawłowi szybkie „cześć”. Kumpel ruszył z kopyta…z moim kijem na dachu. Szybko się zdzwoniliśmy ale Paweł ujechał już kilka kilometrów i wędki na dachu już nie miał. Ruszyłem na wszelki wypadek sprawdzić czy gdzieś nie leży, ale niestety…

10 odpowiedzi

  1. Jak dowiedziałem się że Przemek jedzie na Prądnik byłem pewien, że zapunktuje.
    Wybralem sie nawet na godzinkę mu pokibicowac, ale jedyne co zobaczyłem to jak łamie wędkę 🙂
    Szkoda ze nie udało się nic złowić wymiarowego pomimo sporej ilości brań, zwłaszcza teraz kiedy pstrazki powinny być juz podrosniete i bardziej wypasione.
    Jeszcze jakis czas temu bylem na bieżąco z rybostanem Bialuchy, ale jakoś odpuscilem po kilku tam wizytach. Nie wiem czy byl to kiepski dzień nad ta wodą czy poprostu ryba 30+ jest juz tam rzadkością. Tzn zawsze była tam rzadkością ale schodząc taki szmat wody coś tam udawało się złapać.
    0:0 Panowie w tabeli nic nie drgnelo 🙂 Do boju 🙂

    1. Ja byłem wręcz pewien, że Przemek zapunktuje i gdy okazało się iż jest jedynym,który wybrał Białuchę, to trochę mu zazdrościłem. Z drugiej strony wysoki bieg Dłubni bardzo mi się spodobał, bo to typ wody jaki preferuję. Wszyscy zerowali, ale jestem pewien że na ostatnie cztery tury zostały łowiska jednak weryfikujące umiejętności, a to za sprawą obecności dość licznych,co najmniej miarowych ryb.

  2. Hehehe Opatrznosc nad nim czuwala 🙂
    Bylem na Dlubni kilka razy i tez gorny bieg bardziej przypadł mi do gustu.

    1. Dosłownie – Opatrzność. Jest cały i zdrowy. Wczoraj wyjąłem na nim pstrążka 37cm.
      Co do górnego biegu – dla mnie łatwy i piękny zarazem. Nie oczekiwałbym dużych pstrągów, ale szlag trafia, że ryby 30cm nie idzie tam prawie złowić.

  3. To już niezła rybka jak na nasze klimaty. Musisz sypnąć za to na tacę 🙂 Na co się skusił ?

    1. Na tacę to nie nie bardzo ale szczerze wdzięczny jestem. Niestety ksiądz nie chciał ani dobrego winka, ani nic mocniejszego.
      Pstrąg wziął na prozaiczny perłowy 5cm twister na 1g. Wczoraj tam wyjąłem 36, 35cm i trzydziestkę. Niby nic szczególnego ale na tak malutkiej rzeczułce…Za to miałem kontakt z ewidentnym 40+.

  4. W kwestii Dłubni powyżej Iwanowic, to pocieszę , lub dobiję was, koledzy. Jak kto woli. W tym sezonie zaliczyłem tam dzień, kiedy przestałem liczyć ryby po 40 szt. Może było finalnie 46, może 50. Na tą ilość mialem jeden kontakt z czymś około miary, max 32. I tylko kilka ryb, 5-6 szt miało ponad 25cm . Brania byłyco drugi-trzeci rzut. A do tego częste kontakty z pudełkami po czerwonych robakach.
    Całkowicie zgadzam się z Adamem co do pilnowania wody, w obecnym stanie rzeczy to fikcja. Natomiast wyższy wymiar – po co? Limit roczny 2-4 szt z rzeki tej wielkości to aż nadto a zarazem wystarczy, aby upilnowany dał za dwa lata Eldorado. Przede wszystkim muszą być jakieś utrudnienia w dostępie do łowienia na takim ciurku. Chocby osobny rejestr za 5zł ,wymagający wpisywania ryb wypuszczonych powyżej np. 25cm. Bo tak, bo badania populacyjne, bo wymóg formalny, i taki jest miś na miarę naszych możliwości. Już wyeliminuje to sporą grupę, w tym kłusoli z kartą. A kto kocha konkretną rzekę, to będzie łowił i wcale mu to nie przeszkodzi .
    Przypomnę niektórym z was, że z odcinka na którym łowiliście padło w latach 70′-90′ co najmniej 6szt potokowców z listy 100 największych zlowionych w Polsce, i jeden rekord kraju. Tam żyły ryby po 60cm!

    1. Co do wielkich pstrągów – prawda. Wśród moich znajomych jeszcze z 5 – 6 lat temu trafiały się sztuki 40+. Największego złowił kolega mojego ojca. Pstrag miał 47cm [wirówka]. To spustoszenie Dłubni to są ostatnie lata,podobnie jak z Rudawą.

      1. Tylko Dłubnia przez lata broniła się sama, a Rudawa miała wielu gospodarzy, w tym KTWS. Fenomen w tym, że większa Rudawa nie słynęła z rekordów , chociaż oczywiście ryby 40+ były na porządku dziennym. A w Dłubni w górnym biegu żyły monstra. Nie wyobrażam sobie jak może wyglądać hol pstrąga 60+ na ciurku 2 metry szerokości .
        Dlubnię po kłusolach dobiją coraz liczniejsi posiadacze stawów rybnych nad jej brzegami. Niektorzy bardzo sprytnie pozyskują materiał hodowlany z rzeki, inni ładują do niej muł i gówno karpi. Najdalej za dwa lata będzie to martwy ściek, w ktorym raz na czas trafi się tęczak – uciekinier.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *