Zimny ten maj…

Tak się poskładało, że dla mnie ten sezon jak na razie jest słaby. Co z tego, że w ostatnich dniach nad wodą byłem kilka razy, [choć czasem dosłownie na chwilę], skoro np. temperatura wody w ostatnią niedzielę była w Wiśle taka, że trochę ciężko było wytrzymać, stojąc po pas w spodniobutach.  A ranek witał mnie termiką w stylu 6 stopni. Dobrze, że choć na plusie.  Nie mniej, nie będzie to jednak maj bez bolka. Zaliczyłem pierwszego, choć jego zdjęcia nie pokażę. Taki był mały.  Ale zanim przejdę do relacji z nad wody, kilka innych tematów.

Pamiętacie może, informowałem kilka tygodni temu, że będę próbował zrobić kilka wywiadów z ludźmi, którzy przynajmniej teoretycznie mają coś do powiedzenie w temacie naszego hobby. Skoncentrowałem się na osobach z Parlamentarnego Zespołu ds. Wędkarstwa. Szybko i bez krygowania się odpowiedział tylko Andrzej Rozenek. Cóż, można się zgadzać z jego wypowiedziami, można się nie zgadzać, ale w tej materii facet wie co mówi. Niedawno udało mi się uzyskać kolejną wypowiedź – tym razem Beaty Bublewicz [PO], jednak pani poseł uchyliła się od odpowiedzi na 8 z 11 pytań.  Poniżej zamieszczam ten krótki tekst, oraz pytania, na które nie otrzymałem odpowiedzi.

Szanowny Panie, 

Chętnie odpowiem na trzy Pańskie pytania tj. 1, 10 i 11. Jednak szanując wewnętrzne zasady Zespołu uważam, że na wszystkie pytania powinien odpowiedzieć Przewodniczący Parlamentarnego Zespołu ds. Wędkarstwa Pan Tomasz Kamiński. Jestem Przewodniczącą Parlamentarnego Zespołu ds. Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, dlatego też nie będę wchodziła w kompetencje Przewodniczącego Zespołu ds. Wędkarstwa, bo to Przewodniczący zawsze nadaje ton pracy i opracowuje strategię działania. 

 Wędkarskie Wakacje: W Polsce niewiele kobiet zajmuje się wędkowaniem. Co spowodowało, że znalazła się Pani w Parlamentarnym Zespole ds. Wędkarstwa? 

Beata Bublewicz: Pochodzę z województwa Warmińsko – Mazurskiego, gdzie jest bardzo dużo jezior. W związku z tym, często wędkowałam i zapewniam, że na tych terenach wędkujące kobiety nie są rzadkim widokiem. 

WW:  Zakwalifikowałaby Pani wędkarstwo jako dziedzinę turystyki, czy raczej, jak ma to miejsce dziś – jako element życia wsi? 

BB: Z całą pewnością jest to element życia, ale nie tylko wsi. Coraz częściej wędkarstwo staje się dziedziną turystyki. Podczas urlopu na tzw. wczasach agroturystycznych oraz w innych wolnych chwilach, wędkują całe rodziny, mam wielu systematycznie wędkujących przyjaciół i znajomych.

WW: Jak wspomniałem na początku – bardzo mało kobiet w Polsce interesuje się wędkarstwem, czy tym bardziej czynnie uprawia to hobby. Co Pani generalnie sądzi o łowieniu ryb, ludziach tym się zajmujących? 

BB: Myślę, że łowienie ryb bardzo uspokaja, przynajmniej ja mam takie odczucia. Niektórzy pewnie powiedzą, że jest to bardzo niehumanitarne hobby, ale w moim przypadku zawsze było tak, że każdej złowionej rybie darowałam życie. Łowię zawsze dla przyjemności, a nie dlatego żeby zabijać, a potem jeść. Czas spędzony nad wodą, w ciszy, spokoju, wpatrując się nie tylko w spławik, ale i w  piękno otoczenia, to jest niebywała przyjemność! Każdy kto chce uspokoić umysł i naprawdę odpocząć powinien spróbować! Polecam każdemu 🙂 

Pozdrawiam!   Beata Bublewicz Poseł na Sejm RP

Poniżej 8 pytań na które nie uzyskałem odpowiedzi od pani poseł:

     2.  Po co taki zespół? [dotyczy zespołu ds wędkarstwa]

   3. Mnie, jako osobie z zewnątrz dość dziwne wydaje się, że w zespole dominują przedstawiciele jednej partii [SLD]…Zechciałaby Pani to skomentować?

    4.  Niezależnie od zapatrywań politycznych, przytłaczająca większość wędkarzy w Polsce [niezależnie od tego co twierdzą szefowie PZW], bardzo popiera działania minister sportu na tym polu. Jak wg Pani wiedzy rozwijają się wypadki na linii ministerstwo sportu – PZW?

    5. Czy Pani zdaniem, jako posła, skupienie wydawania zezwoleń na legalne uprawianie tego hobby w rękach PZW jest sprzeczne z konstytucją? Niektórzy twierdzą, że to rodzaj reglamentowania dostępu do dóbr „ogólnonarodowych”.

      6.   W jakim kierunku powinny iść zmiany odnośnie funkcjonowania PZW?

      7.   Wielu wędkujących spiera się odnośnie tzw. sportu wędkarskiego. Czy Pani zdaniem wędkarstwo jest w ogóle sportem?

    8. Zapytam wprost: czy wg Pani jest w Polsce grupa ludzi, którzy mają interes w utrzymaniu starego porządku na polu wędkarstwa?

    9. Poseł Ruchu Palikota – Andrzej Rozenek, wypowiedział kiedyś opinię, że działania parlamentarzystów sprowadzały się do imprezowania z przedstawicielami PZW. Miała Pani, jak sądzę styczność z wyższymi przedstawicielami związku. Jak Pani odbiera tych ludzi? Dla nas zwykłych wędkarzy, o czym sam miałem okazję się przekonać, stanowią jakąś lepszą kastę.

Dodam, że oczywiście nie otrzymałem jakiejkolwiek, zwrotnej odpowiedzi od przewodniczącego zespołu, pana Kamińskiego [SLD]. To akurat, mnie jednak nie dziwi. Dziwi mnie natomiast brak odpowiedzi posła Szmita [PiS]. Wprawdzie ustalałem temat wywiadu z jego asystentem, ale… Wnioski mam proszę Państwa takie: przyszła zimna i mokra, ale jednak wiosna, wyposzczeni ludzie chcą się bawić w wędkarstwo, a nie pognębiać się rozgrywkami wszelkiej maści ludzi wpływowych. Nastała nam więc cisza w eterze w porównaniu z okresem sprzed 2-3 miesięcy. Niestety, nie działa to na naszą, czyli zwykłych wędkarzy korzyść. Myślę, że jeśli do tej pory nic się nie zmieniło, to przyszły sezon zastanie nas w tak samo dennej kondycji jak ten. O przepraszam, będzie o tyle gorzej, że z dużym prawdopodobieństwem PZW będzie znów uboższe o ileś tam wód. Ciekaw jestem, czy wobec tego będzie taniej? Na ostatnim posiedzeniu zarządu PZW [25 maja] wykazano, że „zbiorcze sprawozdanie finansowe PZW wykazuje sumę bilansową 178.969.107 zł i zamyka się dodatnim wynikiem finansowym”. Oczywiście dzień wcześniej na posiedzeniu prezydium, zaakceptowano wnioski o premiach regulaminowych dla pracowników biura PZW. Szczegółów brak, tzn. nie wiemy, czy premie będą, a jeśli tak to jakie, czy może tego rodzaju gratyfikacji nie będzie…

 Ja zachęcam do wchodzenia na stronę PZW –  zakładka forum [jest ogólnodostępne].  Warto czytać, choć można się nieźle sfrustrować.  Nietrudno wyrobić sobie zdanie czym obecnie stał się związek. Pomijając „zamulanie” wszystkiego dziesiątkami przepisów, które potrafią zmęczyć najbardziej wytrwałych, co i raz trafiają się „kwiatki” jak poniżej.

 http://www.pzw.org.pl/czystawoda_ryki/wiadomosci/77661/60/wiadomosc_z_podworka

W tym, powyższym przypadku to już  nie jest cwaniactwo, tylko skrajna głupota i prymitywizm. Wypowiedź rzecznika PZW w tym temacie – totalnie bagatelizująca sprawę.

Z tematów milszych. Sprzedałem znajomemu namiar, na ten ostatnio odkryty fragment rzeczki pstrągowej, gdzie jak na razie bez kłopotu, powtarzalnie łowi się nie duże, ale jednak miarowe ryby. Można rzec – seryjnie. Jakoś tak tydzień temu dostałem od niego fotkę z pstrągiem 39cm. Złowionym na wobler. Oj, powiem, że dało mi to do myślenia. Kumpel zaś, dla którego pstrągi są tym, czym dla mnie bolenie, postanowił drążyć temat dalej. Uzbroiwszy się w woblery, biorąc pod uwagę wielkość – trociowe, zaliczył kolejny wypad. Mniej więcej w 1/3 długości odcinka wyjął potoka na 42cm! W mojej rzeczce takich ryb nie ma już od 20 lat…

Byłem niesamowicie rozdarty w ostatni weekend, co wybrać, choć zwyciężyła pokusa wody nizinnej. Nie mniej, wiemy, że mamy jak na razie prawie tylko dla siebie ten nieszczególny dla oka fragment pstrągowej wody, lecz dość rybny. Wprawdzie pojawili się tam jacyś młodzi wędkarze, ale wypuszczali wszystkie pstrągi. Może się to jakoś uchowa…

Sobota była jak ostatnie dni. Dodatkowo – centralny dzień pełni. Można rzec bardzo zimno. Nie łudząc się boleniem, czy jaziem, popłynąłem na wiosełkach na wodę stojącą.  Z samego rana – lodówka. Na to byłem przygotowany. Tak od 10.00 zaskoczenie, bo pojawiło się słońce i było nawet dość ciepło. Wiał ciągle południowy umiarkowany wiatr. Co z tego. Ryby [zapewne białoryb, ale o czymś to świadczy], stały bardzo głęboko w nieckach między spadami, bo na 6-8m, nieruchomo jak posągi. Zazwyczaj napłynięcie na  taki dołek powodował jednak ucieczkę ryb. A tu nic. Echa dość gęste i jak na tę piaskownię – przyzwoitej wielkości. Z nudów oglądam wędkarzy gruntowych na brzegu. Jest ich w bezpośrednim polu widzenia z piętnastu. Tak się na siebie gapimy do południa. Zero kontaktu z rybami. I u  nich i u mnie. Dwóch z nich, chyba z nocki, z bardzo przyzwoitym sprzętem i dobrej marki pontonem do wywózki, pakuje całość dobytku do auta także nie za  5zł. Poddali się. Jakież było moje zdziwienie, gdy na koniec wyjęli siatki z rybami. Jeden miał słownie dwa około 30cm leszcze, drugi 5-6 rybek wielkości do 20cm. Zwracam na to uwagę, bo te ryby zabrali… Brak słów.

Od południa gwałtowna zmiana pogody. Dmuchnęło bardzo mocno, tym razem z zachodu  – dwa razy wiatr ciągnął mnie na kotwicy. Do tego zaczął siąpić delikatny deszczyk. Nie wiem, czy ten fakt, czy zmiana taktyki wpłynęła na odmianę dnia. Może nie hura optymistyczną ale jednak. Otóż uznałem, że jeszcze bardziej zbliżę się do brzegów i zacznę łowić tam, gdzie odbijają już wyraźnie od dna rośliny. Zrezygnowałem również z cięższych i większych gum na rzecz paprochów okoniowych na 2g. Nie cierpię tu tak łowić, bo jest dość głęboko, ale innego pomysłu nie miałem. Zaowocowało to jednak około dwudziestką pewnych kontaktów w ciągu kolejnych dwóch godzin. Zarzucałem wg wskazań sonaru za pas roślin, pełzałem po piachu do zieleniny, a potem starałem się tak robić tuż na gąszczem. Minusem było to, że dość często zaczepiałem fragmenty roślin, które jeszcze słabe, łatwo odpadały i pozostawały na haczyku. Jeszcze gorsze były nitkowate zielone glony. Trzeba było po każdym przeciągnięciu rzucić okiem, czy jakiś się nie przykleił, bo okonie zniechęcał nawet pojedynczy zielony „włos”.  Pierwszy jednak obudził mnie z myśli, iż lepiej się zbierać i coś poczytać w domu, zamiast stać na tym wygwiździe szczupak. Prawie miarowa ryba. W pierwszych metrach dał tak dynamicznego susa, że myślałem o jakimś tęczaku. Wstąpiła nadzieja.

(fot.A.K.)

Ryba była bardzo chuda, choć na zdjęciu może wydawać się już taka „w sobie”. Brakło centymetra do wymiaru. Choć miałem oczywiście stalowy przypon, to zębacz capnął 2,5cm twisterek bardzo delikatnie.

Po tej rybie zaliczyłem chyba z 7 kontaktów. Wszystkie w tym samym miejscu, choć były to tylko okonki.

(fot.A.K.)

Wprawdzie do samej powierzchni paprocha odprowadził ładny już około 35cm pasiak, który jednak ostygł w swych zamiarach pod samym pontonem.  Gdybym go wyjął, uznałbym wynik dnia za dostateczny.

Po kolejnym kwadransie przesunąłem się kilkanaście metrów w głąb zatoki. Ta sama metoda. Następne branie można było nazwać już  strzałem na delikatnej wędce. Tym razem ciut większy szczupaczek. Panowie na lądzie już lekko mlaskali, jaki będzie fajny, gdy dłuższą chwilę miałem go w podbieraku.

(fot.A.K.)

Trochę się zdziwili, gdy po zdjęciu wypuściłem go. Nawiasem mówiąc, u nich też się ruszyło. Ryby nie były duże, bo brały im płotki i leszczyki, ale coś się działo. Jeden wyjął nawet małego karpia, czym rozpogodził smętną atmosferę, spowodowaną kłótnią. Otóż z braku brań czwórka ewidentnych znajomych, otwarła z nudów jakąś wodę ognistą i trochę przeholowali. Od słowa do słowa, rozchwiane temperamenty dały upust szczerości i o coś się pościnali. Karpik uciął jak nożem zły klimat. Ten fakt jakoś mnie zastanowił, czy przypadkiem dość powszechne pijaństwo nad wodą nie jest skutkiem braku kontaktów z rybami?

Dopłynąłem do końca zatoki. Niestety, poza małymi okoniami i pustymi braniami, nic już się nie wydarzyło. Na wszelki wypadek powróciłem na pierwsze dobre miejsce i wyjąłem kolejnego zębacza – ten był najmniejszy z całej trójki.

Postanowiłem, biorąc pod uwagę jako taki ruch w wodzie, popłynąć w miejsce, gdzie jeszcze dwa tygodnie temu była mega koncentracja wzdręg. Tego dnia nie brały. Jestem jednak prawie pewien, że już ich tam nie ma i tradycyjnie porozpływały się na tarło, które pewnie się zacznie, jak tylko ciepło powróci. Nie widziałem ani jednej wiekszej, bo nie liczę tych najmniejszych po 10cm.

O niedzieli napiszę tylko, że dla zasady zaliczyłem Wisłę. W meczu z boleniami przegrywam 0:2. Nie miałem nawet brania. Co więcej – nie widziałem nawet pobicia. Nie tylko zresztą boleniowego. Nieliczne uklejki. Jazie też strajkowały, co stwierdził Paweł, a mnie już się nie chciało potwierdzać tego faktu.

Poniedziałek. Dosłownie symbolicznie zaliczyłem Wisłę, ale na innym odcinku. Krótkiemu wypadowi towarzyszył bardzo silny, zachodni wiatr i ołowiane chmury na niebie. Potem, to nawet lało. Gdyby było więcej słońca, to nie mam wątpliwości – przyzwoite klenie i jazie były by w zasięgu, bo by pewnie coś podjadały. A tak tylko te małe jako tako były aktywne. Większe, które udało mi się dostrzec, albo nie reagowały, apatycznie stercząc na swoich stanowiskach, albo powoli odpływały od przynęt, które pojawiały się w ich sferze widzenia. Dość liczne, jak na króciutki czas poświęcony tego dnia wędce, okazały się malutkie klonki.

(fot.A.K.)

Co ciekawe, ostro już, pomimo braku słońca i zimnej aury [tylko 13 stopni] biły w smużaka. Trafił się malutki jazik.

(fot.A.K.)

Ponieważ wiatr sprowadził mnie do parteru, uniemożliwiając łowić inaczej niż gdy dął w plecy, skryłem się w korycie dopływu, tym bardziej, że zmarzłem okropnie. Wysokie skarpy zabezpieczały przed wichrem. Poziom wody w rzeczce, stał się, że tak powiem – dostateczny. Porównajcie sobie to miejsce ze zdjęciem z tekstu „Jazie ruszyły”.

(fot.A.K.)

Płycizny, piaszczyste płycizny.  W tych mało ciekawych okolicznościach z pokrzywami już po pachy, miałem na kiju przez kilkanaście sekund około kilową rybę, ale chaszcze nie pozwoliły jej nawet zobaczyć, ani unieść kij do sensownego holu. Zanim go wymanewrowałem do normalnej pozycji, ryba się spięła. Tutaj właśnie zaliczyłem parę uklejek, kolejne małe klonki i pierwszego, wspomnianego na początku bolka. Nie chciałem go nawet stresować zdjęciem. Wziął na wirówkę.

W drodze powrotnej dla zasady ostatnie trzy rzuty wzdłuż dużych kamieni. Skusił się okoń średniak. Niebywale silny przy tych wszystkich klenikach i innej drobnicy.

(fot.A.K.)

Dziś, we wtorek, miałem w planach godzinny dosłownie wypad po raz trzeci za boleniem w tym sezonie. Okoliczności spowodowały, że z godziny zrobiły mi się trzy-cztery. Co z tego, jak od rana ciapie deszcz, a i osiem stopni nie zachęca…

2 odpowiedzi

  1. Potwierdzam slowa Kolegi wyzej w takie dni taka ,, lektura ,, robi robote i nakreca na kolejny wyjazd 🙂 pozdrawiam i do … 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *