Zanim dopadło mnie przeziębienie zaliczyłem jeden, naprawdę długi dzień nad dość odległym starorzeczem. Złowiłem tylko czterdzieści rybek. Podkreślam – rybek, nie ryb. Jadąc nad tego rodzaju wodę nie oczekuję okazów. To są takie zabawowo – eksperymentalne wypady. Liczy się ilość, a jak wpadnie jakiś bonus większego kalibru [czasem się zdarza], to jest super. Tym razem się nie zdarzył.
Generalnie, to omijam tego rodzaju wody, chyba, że wiem, że są tam szczupaki, ale niestety nie mam monopolu na taką wiedzę i inni wędkarze też wiedzą o zębaczach. Niestety, bardzo, bardzo rzadko zwracają im wolność. Efekt taki, że kilka urokliwych starorzeczy Wisły, pomijamy z kolegami już trzeci sezon z rzędu. Kiedyś były tam zakamuflowane niezłe, jak na rozmiary bajorek szczupaki, [sześćdziesiątka nie byłą rzadkością, uciekła mi sztuka spokojnie siedemdziesiąt cm], nieliczne, ale przyzwoite okonie… Były. Najzabawniejsze, że nikt tam nie łowił, nie licząc wielbicieli karasi i [podobno] linków. Od końca września pusto, a że odludnie, to bez obaw bawiliśmy się z tamtymi rybami. Do dziś nie wiem, czy podpatrzyli nas myśliwi i dali „cynk” znajomym wędkarzom, czy jacyś mijający nas z rzadka wielbiciele rowerowych wertepów. Fakt, że któregoś grudniowego dnia zastałem nad starorzeczem osiem kijów, wszystkie z żywcówkami. Nawet nie miałem gdzie rzucać – średnica największego bajora – 60m w 80% zarośniętego. Jak łatwo się domyśleć, dosłownie w tydzień było po rybach. Ponoć padła trójka. Sami sprawcy pomstowali przy mnie jak to jest do d…y, że już więcej nie ma tu ryb. Przynajmniej by głupków z siebie nie robili.
No i teraz, jak chcę się pobawić, to muszę jechać trzy razy tyle w jedną stronę, bo taką mam odległość nad sensowne starorzecze.
Opodal płynie woda zdecydowanie podgórska w swym charakterze. Starorzecze jest wąskie ale ma około 500m długości, składa się z jakby trzech części, połączonych bardzo płytkimi rękawami. Woda, jak na ten typ zbiornika kryształowa. Cały rok ma małe, ale jednak stałe połączenie z rzeką. Dominują okonie i klenie, mnóstwo jest małego jazgarza, który ze względu na maleńkie rozmiary, nieczęsto trafia na koniec zestawu; rzadziej spotkamy sandacza. Inne ryby to już rzadki przypadek.
Starorzecza mają to do siebie, że ja raczej nie porywam się tu w innej porze niż jesień i to ta późniejsza. Tak jak napisałem wcześniej – głównie dla zabawy lub ewentualnie eksperymentowania. Wiosna nas tutaj zawiodła – ryby prawdopodobnie mocno związanie z pobliską rzeką, czmychają stąd chyba tuż po zejściu lodów. Dotyczy to w każdym razie ryb spinningowych. Lato, jak lato – woda się grzeje straszliwie i też cudów nie ma. Do tego w najcieplejszej porze roku dochodzi chmara wszelkich, latających krwiopijców, która nie zachęca.
Czterdzieści małych rybek, to słaby wynik. Przy fajnych braniach, to tyle można tu wyjąć spokojnie w dwie godziny, czasem pewnie w godzinę.
Rozczarowała mnie trochę pogoda, choć w sumie zmiana która nastąpiła, dała jeszcze taki ostatni oddech lata. Z rana było bardzo, bardzo ponuro i mokro po nocnej mżawce. Przy tych około 9 stopniach ciepła, dało się wytrzymać, tym bardziej, że pierwsze 10-12 rzutów [z jednego miejsca], otrzymało odpowiedź w postaci pewnych brań. Kilka okoni wyjąłem. Zanosiło się, że będzie dobrze. Cieszyłem się z tych łapczywych pasiaczków.
Niestety, po dosłownie kwadransie niebo zaczęło pękać, powiało lekko z zachodu i po pół godzinie słońce panowało na całym niebie, niestety zupełnie bez otoczenia chmur. Wiatr był wprawdzie bardzo słaby, lecz ze wszystkich dosłownie stron. I było po braniach.
Odsłoniły mi się wprawdzie piękne widoki. Z mgły wyłonił się bujny zagajnik na wpół zalany po ostatnich deszczykach. Jeszcze w miarę liczne liście, stwarzały wrażenie gęstwiny. W powietrzu umiarkowanie liczne owady. Nawoływania bażantów…
Brak brań w najgłębszej części zmusił mnie do powolnego przeczesywania starorzecza w kierunku połączenia z rzeką. Zaczepów tu znacznie więcej, trochę płycej i dno bardziej muliste. Nie przypominam sobie nawet lichego kontaktu. Dopiero w rejonie połączenia z rzeką znów odezwały się przede wszystkim okonie. Niektóre przeskoczyły nawet te 20cm. Szerokie, zawzięte rybki cieszyły oko, a wcześniej rękę, bo walczyły bardzo zaciekle. Fakt, że miały z czym powojować [bardzo delikatny sprzęt]. W miarę powtarzalny był typowy, najmniejszy, gumowy paproch. Motor oil lub fioletowy.
Na czerwony połakomił się jakiś klenik, oraz dwie płotki. Próbowałem je łowić na mikrojigi, ale nie interesowały się nimi, tylko twisterkami, których jednak niewielkie rybki nie były w stanie zjeść.
Ponieważ od czasu do czasu pokazał się niewielki kleń, rzucałem woblerem i nabrałem na niego sporych rozmiarów, jak na ten gatunek – jelca. Z lenistwa nie zrobiłem zdjęcia. Rybka elegancka i zgrabna w porównaniu z kleniami, które jednak choćby wielkością są cenniejszą zdobyczą.
Pozwoliłem sobie potem na długą przerwę śniadaniową. Zwykle mam z tym kłopot i najczęściej przywożę wszystko z powrotem, ewentualnie łowię i jem naraz. Cóż…Tak mam. Szkoda mi każdej minuty.Tym razem nie miałem złudzeń. Ryby rozgrzeszyłbym nie tylko bieżącą aurą. Mam wrażenie, że bardzo gorące lato, spowodowało, iż temperatura wody, jeszcze nie zjechała tak nisko, by zagnać ryby w spokojne ostoje. Po drugie w pobliżu trwają, co widać, bardzo intensywne prace melioracyjne. Typowa, tego rodzaju akcja, jak to u nas bywa. Nie wiem czemu służy, bo najbliższe domy, tu akurat są w całkiem sensownej odległości od rzeki, by w nawet w większą powódź być bezpieczne. Te kilka kopar i spora grupa ludzi chyba płoszy ryby [wejście do starorzecza jest bardzo płytkie i jeszcze bardziej wąskie]. Być może to drugi czynnik, który sprawił, że konkurencja do korytka na tym relatywnie małym obszarze wody stojącej w porównaniu z rzeką, była jeszcze niewielka.
Znużony nieco, poszedłem na najpłytszą część. Woda do pół uda. Tu pływało już bardzo dużo liści. Spore stado małych kleni, pewnie ze względu na jeszcze pojawiające się owady, darzyło niemałym zainteresowaniem smużaka. Kłopot był w tym, że każda kolejna, złowiona ryba płoszyła stado, za którym trzeba było po cichu przebijać się przez krzaki, czekać aż wrócą do rybiej równowagi psychicznej i dopiero wtedy próbować złowić następnego. Udało mi się z sześcioma rybami.
Już pod koniec dnia postanowiłem odwiedzić rzekę, sądząc, że nic już mnie nie czeka na starorzeczu. Woda mało okoniowa. Akurat w miejscu gdzie wyszedłem z zarośli, pod przeciwległym brzegiem, było podmyte drzewo, zwiastujące minizatokę i głębszy, spokojny nurt. Na ile pozwalały wodery wszedłem w wodę, rzeczywiście niezbyt jeszcze zimną. By dorzucić, założyłem najmniejsze, brązowe banjo na 2g. Na czternastce leciało całkiem daleko. Zdziwiłem się, bo w kwadrans wyjąłem dziesięć okoni, z czego trzy miały pod te 25cm. Mikrus był tylko jeden. Rozejrzałem się i następne, na oko fajne miejsce, widzę jakieś 600m w górę rzeki. Spory kawałek. A dzień gaśnie…Do końca nie wiedziałem, czy ryby w rzece lepiej biorą, czy nastał przedwieczorny czas ich żerowania. Szybka kalkulacja i jednak pośpiesznie wracam na starorzecze. Zmierzch robi swoje niestety. Decyzja okazuje się nietrafiona. Woda stoi jak zaklęta, niezmącona nawet jednym spławem [ na rzece, mówiąc szczerze też brak było oznak życia]. Zaliczam tylko jedno agresywne uderzenie, wyciągam parocha bez ogona. Już prawie po ciemku, zakładam perłowy twisterek. Bardziej dla siebie, bo go widzę, niż dla ryb. Ani kolor, ani ten ciut większy rozmiar tutaj się nie sprawdzał. Mimo wszystko, na sam koniec zaliczam kilku okoniowych desperatów, też minimalnie większych niż przeciętnie.
P.S. Nawiązując jeszcze do tekstu i potem dyskusji o pełni. Poniżej oficjalne sprawozdanie z zawodów na stawie w Brzegach, koła z Wieliczki, do którego należy Maciej Karpała, który przysłał mi poniższe dane, za co dziękuję. Zbiornik ten, to naprawdę mocno zarybiona woda. Zawody spinningowe tuż przed centralnym dniem pełni, wtedy, gdy dość intensywnie dyskutowaliśmy temat, przyniosły następujące wyniki:
„ W sobotę 29 września na zbiorniku Brzegi w godzinach rannych, odbyły się spinningowe zawody „O Puchar Prezesów”. W zmaganiach wzięło udział 32 seniorów oraz 3 juniorów. Niestety ryby nie dopisały i złowiono ich na łączną długość 576 cm, w tym 29 Okoni i 3 szczupaki”.
Z tego, co się dowiedziałem – nie było okazów, a szczupaki były bardzo małe. Dla porównania na tym samym zbiorniku odbyły się zawody 1 maja [nie było pełni], także w tym roku. Wprawdzie brało w nich udział więcej wędkarzy, lecz popatrzcie na imponujący wynik…
„1 maja 2012 roku odbyły się „Spininngowe Mistrzostwa Koła”, miały one miejsce na zbiorniku Brzegi a wzięło w nich udział 56 seniorów oraz 6 juniorów. Złowiono 146 sztuk ryb o łącznej długości 63 m. i 95 cm.”
Coś w tej pełni jest…
9 odpowiedzi
Podaj jakie gatunki były przypisane do zawodów 1 maja… Może tam były „kilometry” tęczaków lub wpuszczonych na jesieni, a teraz wygłodniałych po tarle szczupaków? 😉 Takie łowiska nie są miarodajne , a połowy na nich zależą od zarybień. Teraz przed zawodami muchowymi i spiningowymi na Brzegach 3C „Zwierzyniec” (27.10.2012) będzie wpuszczony pstrąg tęczowy. Jak uważasz? Wyniki będą znacząco odbiegały od możliwych bez dorybienia? Ja rozumiem, że bronisz swoich racji, ale zawody na takich łowiskach nie są argumentami potwierdzającymi twoją tezę… 🙂 Jednym słowem nie przekonałeś mnie – próbuj dalej! 🙂 Pozdrawiam!
jinx_da_cat masz całkowitą rację. Czy to zawody z górnej półki czy też np. koła wszystko odbywa się na „wpuszczakach ” i nie daje miarodajnych wyników osiąganych przez zawodników wszelkiej nacji i szczebla. Sztuką jest WYGRAĆ na dzikiej i rzadkiej rybie a nie tej wpuszczonej 1 dzień przed zawodami choćby nawet miara podawała kilka km.
Witam Kolegów.
Nie bronię swoich racji, ponieważ po pierwsze uważam, że temat jest z kategorii bardzo „lekkich” i spieranie się na maxa na tym polu mnie nie interesuje. Po drugie ja jestem totalnie przekonany o wpływie pełni. Natomiast przyjmuję taki argument, że faktycznie, jeśli było zarybienie, to mogło bardzo wypaczyć wynik tych zawodów w maju. Macie tu 100% racji. Tego nie wziąłem pod uwagę.
Podpisuje się także pod zdaniem, że zawody na dzikich rybach, to zupełnie inna liga rywalizacji [znacznie wyższa].
To już w temacie zawodów na wpuszczakach jest nas trzech. Wpuścić znaczy zapunktują wszyscy. Łowić na „dzikach” tylko najlepsi. Gdzie więc jest sens rywalizacji sportowej?????
Zgadzam się totalnie. Jest to z resztą znacznie częstsza opinia. Bardzo wielu, naprawdę wielu wędkarzy, uważa że zawody na hodowlanych rybach to nonsens.
Dlatego ja biorę udział tylko w Towarzyskich, gdzie celem nadrzędnym jest spotkanie z kumplami nad wodą, a gdzieś tam daleko rybki.Bywają na takich imprezach mistrzowie różnych szczebli zawodów. Ostatnio spotkaliśmy się na nocnym much kręceniu z Muchowym V-ce mistrzem Polski który „sprzedawał” nam swoją wiedzę na temat łownych muszek. Jedno co trzeba przyznać to łowienie w towarzystwie które służy radą i pomocą i nie dąży „po trupach” do celu wspaniale pozwala poprawić swój warsztat muszkarski oraz doskonalić umiejętności w tej metodzie.
Dla porównania wystarczy sprawdzić jak to wygląda w innych metodach np. na zawodach koła. Czy aby sąsiad powie na co biorą i czym zanęcił mając dobre wyniki. Ehh samo życie.
Krzyśku pamiętaj! Każdy mistrz ma swoje sekrety, których nigdy nie zdradza. Inaczej nie byłby mistrzem. Na ogół dzieli się najczęściej tym co się już z lekka opatrzyło lub przejadło. 😉 Żeby być lepszym od innych w wędkarstwie to trzeba być z lekka egoistą. Wielu wędkarzy usiłuje pójść na łatwiznę i kopiować innych. Największą jednak satysfakcję daje dojście do pewnego poziomu samemu.
To nie anonim tylko ja napisałem… lol Sorki 😉
Na towarzyskich imprezach nie spotkałem się ze „słodką tajemnicą”.
Wprost przeciwnie często łowiący koło mnie „rywal” sięgał po swoją łowną przynętę / widząc że idzie mi np cienko / z tekstem bardzo dyplomatycznym ” a spróbuj na to”. I to jest zdrowa rywalizacja. Przynęta jedno, a złowienie ryby to drugie.