Dziś dwa tematy. Pierwszy – niejako kontynuacja poprzedniego wpisu, nawiązująca do przynęt i ich roli w ostatecznym sukcesie, oraz to, o czym pisze mi się najłatwiej – co udało mi się złowić w 2024r.
Przynęty. Skupię się na nowinkach moich kolegów z Ligi. Zacznę od woblerów robionych pod szyldem Bocheny. Jeśli ktoś pamięta wpisy z lat chyba 2012-2013, to już wtedy o nich pisałem. Ja bardzo późno skojarzyłem, że Marek, który w zeszłym roku dołączył do naszej ligowej rywalizacji to ten sam wędkarz, z którym dawno, dawno temu byliśmy od czasu do czasu w kontakcie mailowym, głównie na polu woblerów właśnie. Przynęty kolegi ewoluowały w kierunku mocno zindywidualizowanego designu, tak pod kątem malowania, jak i samej konstrukcji. Można je podzielić na dwie grupy: typowych kleniowych bączków, jak i dwuczłonowych, wieloczłonowych „łamańców”.
Jedne i drugie przynęty charakteryzuje w 100% ręczna robota, indywidualne wyważanie i ustawianie każdego egzemplarza, bardzo oryginalne malowanie, które jak widzę doceniają także ryby. I nawet te wabiki kilkusegmentowe, mimo, że zaledwie 4-5cm, są niezwykle solidnie i precyzyjnie wykonane. Mimo pozornej kruchości są bardzo trwałe i przy mocnej kotwiczce nie boją się kontaktu z wielkim kleniem czy dużym pstrągiem. I w mojej ocenie są to wabiki głównie na te dwa gatunki.
Zacznę od tych bardziej konwencjonalnych bączków, dedykowanych jednak kleniom i ewentualnie jaziom, gdyby były liczne, co niestety w naszych wodach odchodzi w przeszłość.
Uczciwie powiem, że nie poświęciłem im dużo czasu, ale kilka spostrzeżeń mam. Woblerki są tonące. Przez to, że nie są jak duża część wielkoseryjnych produkcji robione z jakichś tworzyw, pianek itp., tylko z drewna, a do tego są mocno dociążone, jak na niewielkie rozmiary mają świetne właściwości lotne, nie tracąc jednak pracy nawet w niezbyt silnym nurcie. Choć na pewno są stworzone do łowienia w bystrych wodach, lub spokojnych ale „tłustych” uciągach. Bardzo przewidywalne w locie, a przez to celne. To, co dla mnie przynajmniej jest warte uwagi: polecałbym te woblerki tym, którzy preferują łowienie żyłką. Ich praca na żyłce jest jak dla mnie znacznie bardziej płynna, niż na plecionkach. Grubość 0,14 – 0,18mm chyba najbardziej odpowiednia.
Wobki drugiego typu, najczęściej dwuczłonowe, choć nie tylko, to już zegarmistrzowska robota.
Na pewno są wyjątkowe choćby z tego powodu, że ja przynajmniej nie spotkałem się z tak małymi, wieloczęściowymi przynętami tego rodzaju. Mógłbym tu cmokać z zachwytu nad ich pracą, ale to trzeba samemu zobaczyć w akcji. Od razu odpowiem – nie łowiłem na nie intensywnie, gdyż pstrągi jakie ja mam w zasięgu, nie są po prostu warte takich przynęt. Ja zresztą od lat jestem zwolennikiem łowienia pstrągów na jeden haczyk. Tu też potwierdzę – dodanie niedużego, ale mocnego haka zamiast kotwiczki, nie wpływa na jakość pracy przynęty. Wiem od ich użytkowników, że klenie też są nimi mocno zainteresowane.
Te woblerki, jak na swoją konstrukcję, też lecą całkiem daleko, choć w łowieniu pstrągów, szczególnie na małych rzeczkach nie jest to priorytetem. W przeciwieństwie do wyżej opisywanych bączków, znakomicie łowiło mi się nimi plecionką i tu nie widziałem szczególnych różnic na plus dla żyłek. Mnie Marek sprezentował kilka egzemplarzy, w tym model aż …czterosegmentowy. Oryginalność ruchu w wodzie – bajka 🙂
Teraz drewniane rękodzieło Piotrka. Poniżej pokażę tylko zdjęcie świetnie wyglądających wabików. Niestety w kwietniu, gdy ich autor zaprezentował je, nie były jeszcze dostępne. Ponieważ oglądałem je tuż przed jedną z tur, to nawet nie zapytałem, czy one docelowo będą ze sterem czy bez. Mnie bardzo przypadł do gustu ich kształt, jak i ciekawa kolorystyka. Niestety w natłoku łowienia, jak i codziennej, życiowej gonitwy, zapomniałem w trakcie sezonu do nich wrócić. Teraz sobie przypomniałem, dobierając fotki, do podsumowania sezonu.
Natomiast w praktyce testowałem nowinkę, którą Piotrek ochrzcił mianem „turbokleszcza”, co się w naszym gronie jak najbardziej przyjęło.
Kiedyś bym z tego szydził, bo są to wielgachne, jak napompowane owadopodobne wabiki. Dziś wiem, że nawet nieduże ryby, głównie klenie za nic mają ich monstrualne wielkości i chętnie je atakują, zwłaszcza nocą. Jednoznacznie – są to smużaki w typie napowieżchniowym, czyli takie jakie lubię najbardziej. Porównując je do szczurów – w jednym obszarze nad nimi górują, w innym ustępują im. Turbokleszcz jest nie tyle mniej, co praktycznie prawie nie podatny na silny nurt. W związku z tym nie wymaga aż tak dużego skupienia przy prowadzeniu go i można się z nim porwać na naprawdę dynamiczną wodę, która w moim odczuciu szczury eliminuje. Minusem jest zasięg, gdyż turbokleszcz nie osiąga takich odległości jak szczur, choć jest też bardziej przewidywalny w locie. Wolę szczura, ale pewnie dlatego, że przyzwyczaiłem się do praktycznie nie czucia pracy przynęty. Turbokleszcz pracuje wyraźnie, przy większym uciągu – bardzo mocno.
To, co sprawdziłem z dużym sukcesem, choć tylko na ładnych kleniach, to Piotrkowe duże bezsterówki, których prototypy testował w 2023r, a w zeszłym roku już można było je kupić. Są o dwa centymetry większe od poprzedniczek, mają około 8cm i są uzbrojone w dwie kotwice [poprzednie, mniejsze w jedną]. Przynęta trudna w prowadzeniu, ale u mnie nieodzowna w letnim pudełku. Od biedy da się jej użyć nawet przy ścianie glonów płynących Wisłą, z tym, że wymaga to dużego skupienia by wabik poruszał się tuż pod powierzchnią [ani 10cm plecionki nie może być pod wodą]. Celnie i wspaniale daleko lecą, a wcale nie są jakoś szczególnie ciężkie, co dla mnie jest ogromnym atutem, bo nie cierpię łowienia kleni przesadnie mocnymi kijami. Nie ważyłem ich, ale są gdzieś w połowie możliwości kija do 15g.
Na koniec Fischaser. Trickmastery nie są już nowością, Potwierdzę tylko, że to fantastyczny, naprawdę rewelacyjny wabik na okonie [jeśli są takie 25cm i większe], oraz zimowe klenie, choć na te ryby szkoda mi tych delikatnych gum. Mają ciekawą, subtelną i specyficzna pracę własną. Moim zdaniem gdyby była wersja biała/perłowa, to okazałaby się hitem na pstrągi [minóg]. Paweł dał mi do testów kilka nowych modeli kolorystycznych Trickmastera.
Pierwsze cztery od góry miały już swoich poprzedników kolorystycznych, mniej lub bardziej podobnych, ale te prezentowane mają ten tzw. pieprz, czyli różnego koloru drobinki, które od wielu lat uatrakcyjniają dla ryb wiele silikonowych wabików. Na zdjęciu nie do końca udało mi się uchwycić, szczególnie w tym najwyżej znajdującym się egzemplarzu, swego rodzaju smugi w jakie ułożył się brokat w środku. Nie wiem, czy to efekt zamierzony, czy przypadek. Natomiast zwracam uwagę na robala znajdującego się najniżej na fotografii: zestawienie wyraźnej, ale zarazem delikatnej, przezroczystej zieleni z czerwonym brokatem, to jest u mnie top kolorystyczny miękkich przynęt. Nieważne, czy to ma naśladować rybkę, czy jakiegoś bezkręgowca – na wszelkich wodach stojących gdzie są klenie, jazie, a przede wszystkim okonie, taka kompozycja kolorystyczna przy atutach ruchu tej przynęty, to będzie przekozak.
A jak wyglądały moje wędkarskie przewagi? Raczej słabo poza kleniami, nie mniej były nieliczne sukcesy.
Zacznę od wzdręg. Złowiłem ich zaledwie nieznacznie ponad setkę, ale wielkość tego gatunku w moim wydaniu spada od dwóch lat TRAGICZNIE. Bagry, które słynęły z licznych i wielkich wzdręg są tak przełowione na tym polu, że nawet mi się tam nie chce już jeździć. Wyniki kolegów potwierdzają, że faktycznie to już nie to. Tak jak kiedyś liczyły się rybki 30+ tak teraz trzeba się napocić by do tych 30cm dobić. Podobnie jak wielkość, także i liczebność gatunku zauważalnie u nas spada. Ja połowę z moich krasnopiór złowiłem w autentycznych bagnach na Pomorzu z dwoma dojściami do brzegu, ale niezależnie od tego tych ryb i innych gatunków były tam grube ilości. Wędkarzy bardzo, bardzo, bardzo niewielu.
Największa moja wzdręga liczyła zaledwie 30cm…
Płocie. Nigdy za wiele ich nie łowiłem. Najlepszy wynik w skali roku jaki kiedykolwiek miałem, to było pięćdziesiąt kilka sztuk, ale jak na spinning to wynik niezły, szczególnie biorąc pod uwagę, jakie to były ryby! W tym roku złowiłem tylko kilka sztuk i największa nie dobiła nawet tych 30cm [28cm]. Owszem, nieliczni znajomi złowili pojedyncze okazy tych ryb w wielkości 35+ ale to kilka sytuacji w skali roku. Smutno.
Pstrągi. Na pewno jest plusem, gdyż taka jest potrzeba – podtrzymanie zakazu zabierania ryb. Tym razem zarząd okręgu się nie złamał, a wiem, że naciski były niemałe. Nie mniej pstrąg to już miniona historia w naszych wodach. Skazani jesteśmy na wpuszczaki jak ogryzki [bez ogonów, płetw, wyblakłe jak trupy], gdyż trafienie ryby, która się urodziła w danym cieku poza jedną rzeczką graniczy z cudem. Te drobne rzeczki w naszych okolicach niestety weszły w jakiś taki bardzo nieszczególny „geologicznie” czas – wypłukują się masy iłów, piasków i mułu. Do tego coś jest z wodą, bo w tych wszystkich Regulkach, Głogoczówkach czy Prądnikach mało co już żyje. Jak to jest możliwe, że w centrum rezerwatu Ojców [przy budynkach muzeum] we wrześniu, w piękny dzień późnym popołudniem nie jesteśmy w stanie wypatrzeć choćby JEDNEGO pstrąga, kółka po zbiórce. Kilka godzin temu wróciłem z Doliny Racławki z wycieczki z dzieciarnią. Na całej długości kryształowej na oko rzeczki na terenie rezerwatu, tylko w jednym miejscu zidentyfikowałem prawdopodobnie miejsce tarła pstrągów [pojedynczy świeżo rozgarnięty żwirek z małym kopczykiem obok]. Nie widziałem ani jednego pstrąga, których latem też jest tam jak na lekarstwo. I nie chodzi mi o ich rozmiary. O jakieś śmieszne ich ilości. Niewiele byłem na tych około krakowskich pstrągach, może z dziesięć razy, na czterech rzeczkach łącznie. Złowiłem tylko trzy pstrągi wyglądające na takie, które przynajmniej rok spędziły w danej wodzie i cudem miały te 30cm lub więcej. Największy miał około 34cm…
Miarowych wpuszczaków trochę złowiłem, ale mniej niż rok temu i nieznacznie mniejsze, za to bardziej „obgryzione”. Wdaje mi się też, iż na większości fragmentów tzw. górskiej Raby z pstrągami jest gorzej, a na pewno tak jest na odcinku spinningowym.
Brzana i boleń. Tu zawód totalny. Jedyną brzanę o skromnych rozmiarach złowiłem w Wiśle.
Niestety w kwestii tego gatunku to na nasze wody w ogóle nie liczę, ale Poprad, a raczej aura nad nim bardzo w tym roku zawiodła. Ryby te były zauważalnie aktywne tylko w jeden dzień. I doczekałem się nawet dwóch kontaktów, ale coś mnie podkusiło na chodzenie za kleniem z UL i poległem w obu sytuacjach [jedna podcinka i jedno branie]. A potem było załamanie aury; za drugim tam pobytem upały odcięły nie tylko ten gatunek, bo nawet klenia ciężko było złowić na spinning.
Co do boleni, to się nie śmiejcie, lecz złowiłem też tylko jednego malucha niedawno w grudniu.
Z jednej strony może i sobie utrudniam, bo ja z premedytacją nie próbuję tych i nie tylko tych ryb łowić na tak zwanych pigalakach. Ale nawet na tych leniwych, kanałowych odcinkach W2 boleni jak na możliwości ekosystemu [to duże drapieżniki, więc są blisko szczytu piramidy i zwyczajnie nie może być ich tyle co potencjalnych ofiar], jest jeszcze jako taka ilość. Jak na razie poza nockami latem, nie umiem ich skusić do konkretnego brania, ale, co pisałem we wpisie poprzednim – przy ewentualnym kontakcie przegrywam sprzętowo, mając kij zdecydowanie na te ryby zbyt słaby, by skutecznie zacinać nie licząc jakichś szczęśliwych trafów. Jedyny skuszony za dnia i szczęśliwie zapięty około 70 – 75cm boleń, po kilku długich minutach …wyłamał tylną cześć steru z woblera i się wypiął. A wobler był z tych, gdzie nie miało prawa stać się coś takiego,
Najlepiej poszło mi z kleniami, co nie trudno przewidzieć, gdyż jest to obecnie jedyny trochę liczniejszy spinningowy gatunek. Co więcej, po powodzi może w nie oszałamiających liczbach, ale zauważalnie przybyło tych ryb. No i jak na razie w moich stronach nie ma w tym roku kormoranów. W każdym razie po nie mniej niż czterech latach, w 2024r z kleniem u mnie w Wiśle było lepiej. Największy złowiony miał 57,5cm. Dwa podobne, więc może jakiś zahaczał o sześć dych, spięły się: jeden tuż pod kijem na sandaczowym zestawie, drugi na ramie podbieraka. Niestety nie mam fajnej, ostrej fotki tego największego.
Sandacze. O nich z premedytacją nie pisałem bo w zeszłym sezonie podsiadło mnie tam co najmniej dwóch miejscowych i ilość sandaczy zauważalnie zmalała. Poza tym miejscówka jednak wizualnie zubożała gdyż po wielkiej wodzie powódź brzeg mocno wypłaszczyła i wyrównała. Znalazłem nowy odcinek, bliźniaczo podobny, tyle, że przypomniałem sobie o nim w grudniu. Fragment ten chodził mi po ogłowie już rok temu ale jest tak na uboczu, a wokół tak ponuro, że jak lubię samotność nocą nad rzeką, to tam czuję się niepewnie nawet w ponury dzień. Nie mniej liczę, iż w przyszłym roku pochwale się złowionymi na nim fajnymi sandaczami i być może jakimś okazem innego gatunku. Liczę głownie na wielkiego klenia, bolenia czy niekoniecznie dużego suma, których na moich fragmentach musi być skrajnie mało. Ja przez ostatnie pięć lat tylko raz zostałem potargany przez dużą rybę, której nie widziałam, być może suma. A rocznie od czerwca do grudnia, zaliczam z czterdzieści nocnych wypadów. Więc próba jest niemała, a przez to wiarygodna. Co do sandaczy – największy jakiego złowiłem miał 80cm.
Trafiłem jeszcze kilka przyzwoitych ale znacznie mniejszych.
Nie mniej po 27 października mimo kolejnych ośmiu wieczorów/nocy nie miałem w ogóle styczności z tym gatunkiem.
Oczywiście wszystkie tegoroczne większe sandacze złowiłem na woblery. Bardzo dużo łowiłem w tym roku gumami i niestety bez żadnych efektów, nie licząc ryb naprawdę małych. Ale zwalę to na dwie kwestie: po pierwsze moje miejscówki są wybitnie mało sprzyjające gumom, bo płytkie i z rzadkimi ale z zaczepami nie do ruszenia, a dwa – sandaczy jest coraz mniej. Choć jakaś nadzieja jest w tym, że zauważalnie więcej niż w latach poprzednich złowiłem sandaczy w wielkości około 50 – 55cm.
Szczupak – nie ma o czym pisać. Kilka sztuk i tylko jedna w wielkości ponad 60cm. Na szczęście to była ta z grudniowej tury 🙂
Nieprawdopodobnie spada ilość jazi. Piszę o tym od kilku lat. Jest ich coraz mniej. W 2024r złowiłem…jednego. Wśród znajomych, łowiących podobnie jak ja na środkowym i wyższym W2, wyniki podobne – po jednym jaziu w skali roku. Szopka. A to była kiedyś moja podstawowa ryba spinningowa wiosny i września…
Poodobnie beznadziejne wyniki miałem w tym roku z okoniem. Zresztą koledzy też. Zarówno w naszym 30-o osobowym ligowym gronie, jak i kilkunastu innych bliskich mi znajomych z wędką, NIKT o ile dobrze pamiętam, nie złowił kolczakach 40cm lub większego. Najbliższy mi zbiornik w Kryspinowie [Na Piaskach], tylko raz dał mi kontakt z dużym okoniem na kwietniowej turze – ale pękła cieniutka plecionka po przejechaniu po jakiejś metalowej, zwisającej z pomostu taśmie. Poza tym nie miałem nawet punktowanego tam okonia przez cały sezon. Mogłem mieć pecha, jednak co najmniej kilku znajomych pływało tam dość intensywnie – bez efektów. Rok temu na Bagrach sam Mateusz miał tak wiele okoni 40+, że wygrał rywalizację na jakimś dużym forum, gdzie startować mogłi ludzie z całego kraju. Niestety Bagry już, a teraz Kryspinów są „dojerzdżane” przez Ukrainę. I to nie jest postawa wynikająca z jakichś uprzedzeń, tylko obserwacji i rozmów z Ukraincami: oni nie znają przepisów, a przede wszystkim, nie znają umiaru…
Ja wszystkie moje tegoroczne okonie na ligowe punkty, złowiłem…na nizinnej Rabie. Największy miał 30cm.
Podsumowując, zwrócę uwagę na trzy aspekty wód około krakowskich:
– przedzielona progami Wisła minęła już jakiś punkt krytyczny i nie jest w stanie się obronić; populacja poszczególnych gatunków już tylko spada
– poziom presji jest u nas znacznie większy, niż chyba w innych rejonach Polski; tragedią małych cieków jest ich płynięcie w bardzo gęstej zabudowie, co w zasadzie przy trendach jakie się widzi, nie dają nadziei na powrót do nich jakiegoś liczniejszego rybiego życia
– najważniejsze – spustoszenie w rybostanie jakie robią ludzie z Ukrainy są porównywalne, do tego, co ludzie z dawnych demoludów wyprawiali na początku lat dwutysięcznych w Wielkiej Brytanii; oni w swojej masie zupełnie nie znają przepisów, a wynika to z chorego podejścia do prawa, które mówi, że obcokrajowiec będący tu czasowo, może otrzymać zezwolenie na połów ryb bez posiadania karty wędkarskiej ze swojego kraju – tylko oni tu są długie lata; jest to kolejny przykład, jak nasz kraj z niezrozumiałych mi powodów hołubi obcokrajowców, ustawiając ich niejako wyżej od nas samych…
Część z moich znajomych już rok temu nie wykupiła zezwoleń, a z tego co widzę kolejne osoby albo wykupują prawo łowienia w innych okręgach, albo zupełnie rezygnują z czynnego wędkowania z rzadka tylko bywając na łowiskach komercyjnych.
W trzeciej części podsumowania, zaprezentuję wyniki kolegów z Ligi. Będzie ze względu na wybrane przykłady nieco bardziej optymistycznie. Przynajmniej na fotkach.