Poniższy wpis będzie jedną z kilku części, podsumowujących miniony sezon. Zauważę, że na ten moment sam nie jestem pewien, czy nie będzie to jeden z ostatnich [ostatni?] wpisów. Wśród nielicznych już, dawnych Czytelników niektórzy pytają, dlaczego tak rzadko coś zamieszczam? Nie jest tak, że mi się nie chce, albo nie mam czasu. Powód główny, to niechęć pokazywania czegokolwiek w sposób, by było to atrakcyjne, a więc w dużym stopniu skupianie się na szczegółach typu: na co, kiedy i przede wszystkim GDZIE. Niestety, dziś wiele osób jest w stanie poświęcić sporo czasu na studiowanie szczegółów jakiegoś zdjęcia, licząc, że po jakichś drobnych, charakterystycznych detalach trafnie odczyta miejsce połowu. Dawniej nie taiłem takich rzeczy, pokazując nawet całokształt miejscówki na fotografiach. Cóż, idealistyczne nastawienie przegrało z rzeczywistością. Przy poziomie zachowań statystycznych ludzi z wędkami w moich okolicach, pokazywanie czegokolwiek, jest wykonaniem wyroku na miejscówce, czy ostatnich w niej rybach. Jak do tego dorzucić Ukraińców, to jakby spuścił wodę. By nie być gołosłownym – ku mojemu zdumieniu w pierwszym tygodniu września naliczyłem niezłe stadko zupełnie nowych ludzi na odcinku, który nie jest niczym szczególnym, ale bywam na nim , gdyż mam tam najbliżej, dostęp do wody jest łatwy, co pozwala dzieciakom jakoś ćwiczyć rzuty. I cóż się okazało? Jakiś „gnom” wrzucił z tego fragmentu filmik na duże forum wędkarskie, jak wyjął klenika z 20cm i mikro sumka. Mnie się to nie mieści w głowie, ale taka bzdura skusiła kilkanaście osób, które przypadkowo w jeden weekend przyjechały na 500m wody niezależnie od siebie… Mam wrażenie, że około krakowscy spinningiści w swojej masie żebrzą już o brania.
Drugi powód mojej powściągliwości – ja naprawdę nie za bardzo mam o czym pisać w porównaniu do tego, gdy startował mój blog. Dość powiedzieć, że choćby ilościowo w skali roku z dziesięć lat temu łowiłem statystycznie 1500 – 1800 ryb różnych gatunków [dużych, średnich i głównie oczywiście małych] w sezonie. Teraz? Jak szarpnę się do 400-u, to wszystko. A na rybach jestem bez zmian – dziewięćdziesiąt do stu paru razy w roku. Czujecie jaka to jest różnica? A ja nic szczególnego nie zmieniłem w moim łowieniu. W ostatnich trzech latach szczególnie pierwsze półrocza mam tragiczne, bo wody stojące dojadają Ukraińcy, a ilość glonów na moich odcinkach W2 praktycznie uniemożliwia łowienie czymkolwiek innym niż jakaś powierzchniowa przynęta. A to eliminuje na dzień dobry styczność z co najmniej 70% gatunków, które od biedy mógłbym spotkać na mojej drodze.
Ostatni powód – formuła pisanego bloga się już nie sprawdza. Po ataku na stronę dwa lata temu, zanim w ogóle wróciłem do pisania i jako tako postawiłem bloga od nowa, to minęło trzy miesiące i z tych nieco ponad 2000 stałych czytelników, nastawionych właśnie na czytanie, niewielu tu już zagląda. Oczywiście rozważałem zmianę formuły na video i pewnie nie najgorzej bym tu wypadł, ale nie wiem jakbym to czasowo godził. Jazda na jakiś losowy odcinek po parę ujęć, potem przemieszczenie się na właściwą miejscówkę, filmowanie samego podbierania by za wiele nie pokazać… Krótko mówiąc – robiłbym oglądających w konia, a nic mnie nie przekona do pokazania ostatnich, znanych mi, a i tak ledwo zipiących enklaw z resztkami ryb.
Zapomniałem o jednym – ja mam do 200 chińskich, ukraińskich i rosyjskich spamów, jako wpisów na dobę. Czyszczenie tego zabiera sporo czasu…
Tak więc, piszę, bo lubię, a co będzie – nie mam pojęcia.
Ale do meritum, czyli do podsumowania. Poniżej skupię się na przynętach, które w mojej ocenie jakoś to wszystko mi obroniły, tzn. pozwoliły jednak coś złowić, a także zająć świetne, trzecie miejsce w Lidze, mimo tragicznie kiepskich pierwszych tur i skrajnie mocnej w 2024 konkurencji.
Moja tegoroczna statystyka zaskoczyła mnie początkowo na plus, gdyż dobiłem do prawie 900 ryb. Co podkreślam – w tym roku prawie 1/3 miała rozmiary, przy których przeciętny typ zapakowałby je w siatę. Po pierwszym zaskoczeniu uświadomiłem sobie, iż na wszystkim zaważył listopad i kilka wypadów, gdzie na odnalezionym zimowisku kleni, łowiłem po 50 – 60 ryb. I już z takiej perspektywy nie wygląda to nawet dobrze, bo gdyby nie to…
Kiedyś to było tak, że cztery gatunki niejako „biły się” o pierwszeństwo jeśli chodzi o ilość złowień – pstrągi, klenie, okonie i od około 2016r doszły jeszcze wzdręgi. Znaczący procent stanowiły jazie i bolenie. A teraz? Prawie 60% moich zdobyczy to klonki. Okoń [łowiony głównie poza wodami okręgu] oraz z roku na rok coraz mniejsze wzdręgi stanowią niespełna 30%. Do tego pstrągi-wpuszczaki 8%. Reszta gatunków to jakieś marginalne ilości. Oczywiście ktoś powie, że łowię takie gatunki w jakich łowiskach bywam i ma rację: teraz, od kilku lat jeżdżę tam, gdzie w danej porze roku coś pływa. Ale jeszcze nie aż tak dawno w Wiśle łowiłem na okoniowe twisterki właśnie okonie, klenie, jazie, jazgarze, małe sumy, sandacze, szczupaczki, bolki, leszcze… Wszystko w jednym miejscu. To szło w grube dziesiątki dziennie i składało się na to wiele gatunków. To był standard. Dziś jest wodny cmentarz. I teraz w miejscówce A łowię tylko klonki, na odcinku B sandacze, a jeszcze gdzie indziej okonki. Wszystko na ogół małe i nieliczne.
Z tych większych, jak na dany gatunek, tegorocznych ryb aż 74% złowiłem na gumy, 14% na różnego typu mikrojigi i 12% na woblery. I mimo, iż nie unikałem wirówek i wahadłówek, na taki wabik nie złowiłem nic, co by wystawało wyraźnie z ręki.
Znamiennym jest, że miałem, łowiąc w Wiśle – uwaga – tylko JEDNĄ obcinkę. Wniosek z tego oczywisty i nawet tego nie komentuję.
Poza boleniem, który wśród drapieżników jakoś daje się zauważyć w ilościach, które na tych moich kanałowych odcinkach wysokiego W2, oceniłbym na 3 z dużym plusem, to już inne gatunki, a przede wszystkim jaź, są zanikające. Liczyłem, że coś zmieni powódź, ale zauważalnie przybyło trochę kleni i drobnych leszczy. Co do innych ryb – nic się nie zmieniło. Chyba, że uznamy za sukces pojawienie się sumików karłowatych, których do tego roku na „mojej” Wiśle nie spotykałem.
Biorąc pod uwagę, że jeśli chodzi o Wisłę, to panujące na odwiedzanych przeze mnie odcinkach warunki [glony na dnie i w toni], praktycznie eliminują używanie typowych woblerów oraz wirówek od początku maja do mniej więcej połowy września. No, po dużej wodzie da się łowić przez 3-4 dni, ale te wszystkie sinice i zielenice odradzają się w niewiarygodnie szybkim tempie.
Mnie w 2024r pozwoliło łowić sensowne ryby sześć poniższych przynęt.
W uproszczeniu: mały smużak-chrząszcz i szczur na maj – wrzesień, gumy i smukły woblerek na zimną porę [koniec września – grudzień].
Ten mały chrząszcz to jakiś wybitny w mojej kolekcji egzemplarz. Na kilkadziesiąt różnych owadopodobnych smużaków, nawet bardzo podobnych, wyróżnia się pracą chyba najlepiej imitującą walczącego z nurtem owada [do złudzenia oddaje wprawdzie nie żuka, ale osę/pszczołę próbującą się poderwać do lotu z powierzchni wody]. I miałem tak wiele razy, gdzie namierzałem klenia, nierzadko bardzo godnego, który ignorował wszystkie, jakie miałem smużaki. Sięgnięcie po tego ze zdjęcia prawie zawsze wymuszało na rybie próbę zjedzenia go.
Nie wiem, co zrobię, gdy w końcu albo go coś urwie, albo zupełnie się rozpadnie, bo stracił już prawie wszystkie „wypustki” [nogi, czułki]. Ponieważ generalnie łowię latem szczurem, to z konieczności i do chrząszcza stosuję kijek do 15g i plecionkę 5kg, ale to za toporny dla niego sprzęt [za dużo spadów]. Jak szybko się okazuje, że w danej chwili ze szczura nic nie będzie, to wyciągam kijek do 6g z żyłką 0,12mm, co wydatnie zwiększa ilość zacięć.
Szczurowi poświęciłem już sporo wpisów. Potwierdzę tylko, że w minionym sezonie dało się na niego nabrać nawet na tym zoranym W2 kilkanaście kleni w wielkości 48 – 54cm oraz jeden potężny już – wyraźnie 55+, może nawet zahaczający o 60cm kolos, który po długim holu na plecionkę zebrał kulę glonów, nie mniejszą niż on sam. I w zasadzie to tak utrudniło mi podbieranie ryby, bo był kłopot jak to wszystko zagarnąć w nieduży podbierak, że skubaniec wypiął się przy drugiej próbie…
O klonkach w typowej wielkości nie piszę – mimo, iż szczur jest duży, atakują go bardzo skutecznie już ryby 25cm. Latem, nocą bez szczura się nie ruszam. Po ciemku w tym sezonie miałem na szczura z 8 – 10 ataków grubych boleni i co najmniej połowy z nich nie zaciąłem z powodu zbyt delikatnej wędki. Nie mniej na jeden atak bolenia przypada mi z trzydzieści kontaktów z kleniami, toteż pozostanę przy tym kijku do 15g.
Teraz ten smukły woblerek z fotki – to jest istny hit! Mam takich kilka i znalazły się u mnie tylko z tego względu, iż były wystawiane w „kulawych” zestawach 3-4 przynęt z sandaczowym, znacznie większym oryginalnym Tapsem. Tylko dla tych sandaczowych Tapsów kupowałem całość wraz z innymi dość przeciętnymi wabikami. Podobno ten ze zdęcia to też jest jakiś Taps. Dwa niby identyczne nosiłem prawie dwa sezony, bo uznałem, że to może skusić w nocy bolenia. Nie skusiło, podobnie, jak nie skusiło innych ryb – łowiłem nimi już w chłodnej porze roku [koniec września – grudzień]. Nie wiem z jakiego powodu tego ze zdjęcia zabrałem zamiast niby takiego samego. I ku mojemu zaskoczeniu miałem na to trzy piękne kleniska w pół godziny. Wprawdzie chyba największy rozgiął i tak niewiarygodnie mocne kotwiczki, jak na tak skromną ich wielkość, jeden się wypiął, ale jeden został wyholowany. Wszystko na sztywnym kiju i plecionce 20kg… W tym samym miejscu, tylko już z linką 5kg i kijem na klenie, do końca października praktycznie za każdym razem łowiłem 1-3 kleniska wyraźnie 50+. Na ten woblerek. Największy kleń miał 57,5cm i był trzecim tej wielkości, jakie złowiłem. Nie mogę sięgnąć do tych choćby 58cm 🙂
Zacząłem się zastanawiać, gdzie tkwi różnica? Okazało się iż ten prezentowany, ma oczko mocujące go do agrafki o znacznie większe średnicy i nieznacznie przygięte w kierunku steru. Niuans, ale czyniący z niego wabik wybitny. Na niego złowiłem też największego w tym roku sandacza, którego hol trwał nie wiem ile, bo okropnie się bałem o te kotwiczki. Ale o tym w kolejnej części poświęconej m. in. sandaczom.
Duży 9cm/1g perłowy Pintail Fishchaser to przynęta na „zaglonione” dni latem, gdy nic z powierzchni nie zbiera smużaków, oraz wabik ostatniej szansy w ostatnim miesiącu roku, gdy klenie ignorują wszystko inne.
Latem zestawiam go ze sprzętem do szczura [kij do 15g, plecionka 5kg]. Łowienie to setki rzutów pod opaskę na przeciwległym brzegu, przytrzymanie go tam 1-2 sekundy i albo atak, albo zwijanie, bo na sznurku buńczuk z nitkowatych glonów. Zimą podobnie jak do niżej prezentowanych gum, używam kijka do 6g i cieniutkiej plecionki 2g. Gdy w rzadkich momentach klenie nie reagują, rzucam w nurt ten relatywnie duży wabik. Odnoszę wrażenie iż jego wielkość pobudza nawet niemrawe ryby, które uznają, że warto zrobić wysiłek i chrupnąć coś relatywnie dużego i mieć spokój.
Bez żadnych trudności zjadają te 9cm gumy klonki trzydziestocentymetrowe.
5cm Lunker City, ta kijankowata jaskółka [na zdjęciu w kolorze tęczaka wg producenta – moim zdaniem najlepsza kolorystyka na klenie i rzeczne okonie, gdzie łowiłem je w tym roku], pozwalała się nie nudzić. Warunek był jeden. Ultra cienka plecionka i nie więcej niż 0,5g. Generalnie bazowałem na główkach 0,3g. To nimi uratowałem się przed zerem na Rabie w listopadzie. Zresztą miesiąc później, tuż przed świętami, wracając od klienta, wpadłem nad jedną z tych wg mnie okoniowych miejscówek i w dwie godziny nie ruszając się na krok zaliczyłem ponad dwadzieścia brań, wyjąłem 15 okoni z czego cztery na nasze ligowe punkty. Największy 30cm, czyli bez obciachu.
Nawet eksperymentowałem i założyłem główkę 0,8g. Odcięło kontakty z rybami w momencie. Poddałem się po kwadransie, założyłem ponownie 0,3g i delikatne brania wróciły. Na klenie trochę mi szkoda tych wabików, gdyż 3-4 hole około 40cm ryb demolują je dokumentnie, a niestety – nigdzie tego modelu nie widzę w internecie, nie mówiąc już o tej wersji kolorystycznej. Tak jakby już ich nie produkowano…
No i tanta. Ja nie wiem co w tym ryby [głównie klenie, okonie i pstrągi] widzą, ale to działa. Decydujące jest dobranie obciążenia do pory roku, głębokości i siły nurtu, ale to jakaś magia. No pewnie kąt podania/spływania też ma znaczenie. Używam trzech wielkości: 3,5cm, 5,5 i tłuste 7,5. Do wszystkich późną, zimną porą stosuję obciążenie do 0,5g na malutkich haczykach.
Ich wielkość nie ma znaczenia, bo klenie wsysają to bez opamiętania. Jedynie na ten rok będę robić sam główki na mocnych hakach, gdyż w samym tylko grudniu straciłem dużego klenia i drugiego olbrzymiego, oraz sensownej wielkości bolenia. Ryby po prostu naciskiem szczęk rozginały fabryczne druciaki. Stosuję zwykłe chińskie tanty. Najlepiej białe ale też zgniło zielone oraz fioletowe. Kupiłem rok temu prawie tysiąc szt. za niespełna 100zł plus wysyłka…
Nie piszę tu o mikrojigach – je przedstawiłem we wpisie z października, gdzie zrelacjonowałem ósmą turę Ligi 2024.
Oczywiście łowiłem też ryby na imitacje larwy ważek, Trick Mastery Fishchaser’a i pewnie te wabiki miałyby znacznie większy udział, gdyby było więcej wzdręg w godnych rozmiarach, czy okoni choćby 30+ w naszych skatowanych zbiornikach. A tak to nie bardzo miałem je gdzie stosować.
W kolejnej części skupię się na tym, co udało i nie udało mi się złowić z poszczególnych gatunków, oraz na przynętach kolegów, gdyż zarówno Piotrek od szczurów miał kilka nowości, Marek nie nadąża ze swoimi Bochenami, by sprostać zamówieniom, a i pod koniec roku Fishchaiser obdarował mnie kilkoma nowymi modelami barwnymi, z których jeden to na pewno będzie ciężki kozak [w sensie bardzo skuteczny wabik].
5 odpowiedzi
Panie Adamie, szczera prośba. Jeżeli faktycznie doszło by do tego smutnego zakończenia w postaci porzucenia bloga prosiłbym o jakiś wpis, że to już koniec. Sam zaglądam tu od kliku lat raz na jakiś czas w poszukiwaniu trudno powiedzieć nawet czego, chyba kontaktu z wędkarstwem, którego już w zasadzie nie uprawiam od przeprowadzki do Krakowa między innymi z tego powodu, że spacer z kijem mija się tu z celem.
Także Pańskie wpisy to jest ciągłe podtrzymywanie ducha, że ten sport ma jeszcze jakiś sens 🙂
Jeśli tak się stanie, na pewno dam znać na blogu, że kończę pisaninę.
Ja mam inną nieco prośbę Adam – nie kończ proszę z blogiem. W Internecie jest naprawdę wiele treści wędkarskiej, ale naprawdę niewiele tej merytorycznej, popartej doświadczeniem i prawdziwym zapałem…
Zaglądamy regularnie, prosimy o kontynuowanie wpisów. Na naszych około krakowskich łowiskach to jakieś jednak budujące doświadczenie. Z miejscówkami wiadome, trzeba wszystko zamazywać stada wygłodniałych Ukraińców i zdesperowanych poszukiwaczy rosną z każdym rokiem
Cytując pułkownika W.E. Kurtz :
Horror! Horror! Horror…
Do tego plany wód polskich odnośnie rzek .
Zagłada.
Tym optymistycznym akcentem solidaryzuje się z Panem Adamem odnośnie bezsensu prowadzenia jakiejkolwiek działalności …
Nie zgadzam się ale rozumiem .
Pozdrawiam.