Letni mix – cz.II

Było świetnie. Dość powiedzieć, że na trzech miejscówkach, gdzie pierwszą od trzeciej oddzielało jakieś 300m, zaliczyłem w niecałe 5 godzin z setkę brań samych kleni…Nie powiem, nie po raz pierwszy to mi się zdarza, nieskromnie dodam, że tak mam w tej porze roku, a mimo to emocje zawsze te same. Tak samo silne. Od razu, by rozwiać wątpliwości, nadmienię, że nie były to stada tarłowe, przynajmniej ryby nie zdradzały takich objawów [nie lały mleczem, nie sypały ikrą] i tylko kilka, a to nie wiedzieć czemu – tych mniejszych, miało śladowo zauważalną wysypkę tarłową. Z kleniami zresztą tak jest, że część ma tarło już w kwietniu, a niektóre dopiero w lipcu. I mam wrażenie, że wielkość czy wiek ryb niekonieczni ma tu znaczenie.

Nad wodę przybyłem o 14.00. Zachmurzenie duże ale „zdrowe“, niejednolite z bardzo silnym wiatrem z zachodu. Woda wspaniała: znacznie wyższa niż przeciętnie o tej porze roku. I ciepła. Do tego rybitwy miały ucztę – po powierzchni spływała masa małych rybek. Czasami kilka ptaków na raz pikowało w jednym rejonie, a każdy podrywał się z rybą w dziobie. Nastawiłem się na bolenie i warunki nie zawiodły, ale zawiodły ryby. Może 5-7 pobić, a wszystkie jakieś takie dyskretne, jak z początkiem sezonu. Z tym „zawiodły ryby“, to przesadziłem. Po prostu nie „rozkminiłem“ tematu, ale zrobił to dwa dni potem kolega i chyba do dzisiejszego dnia „trzepie“ im łuski, bo nie przypominam sobie, by nie udręczył mnie przynajmniej jedną sztuką na zdjęciu z danego dnia. Dzień w dzień. Zgodził się bym to opisał, co zrobię „za“ dwa-trzy teksy. Zapewniam,  że będzie interesująco i da do myślenia. W każdym razie próbując wszelkich tricków, po bitych 2 godzinach poddałem się. Swoim zwyczajem, na odchodne by sprawdzić co jest grane, że taka cisza, rzuciłem najmniejszym knight’em na 5g. Gdy tylko gumkę poderwałem nad dno, nastąpiło mocne szarpnięcie i…wyjąłem pół gumy. Natychmiast poczłapałem na mieliznę do reszty gratów i zmontowałem 3m kijek, do 10g z szesnastką. Założyłem mały ripperek Mans’a. Rzut, strzał, okoń. Tak wyglądało pierwsze kilkadziesiąt minut. Pasiaczki typowo rzeczne: średnio 20cm, smukłe ale zażarte i silne.

(fot. A. K.)

Dziwne, że stały w tak silnym prądzie, ale myślę, że jak rybitwy, miały swoje żniwa. Niestety, zaczęło padać; na dodatek opadł nieco poziom rzeki. Okonie brały nie tyle coraz słabiej, co jakoś nie do zacięcia. Agresywnie podszczypywaly gumkę i tyle.

Opadająca woda, zdradziła jakieś 100m niżej nierówną płyciznę z nieznacznie pofalowaną powierzchnią wody. Uciąg żwawy, ale bez ekstremy. Założyłem smużaka i dyskretnie podszedłem na długość rzutu – jakieś 15m od potencjalnego rejonu przebywania ryb. Po zarzuceniu oddałem jeszcze z trzy metry z kołowrotka, tak na wszelki wypadek i napiąłem linkę. Żuczek wychyną spod wody i przebył może z pół metra. Plusk jak po niewielkim bolku, a na końcu świruje klenik.

(fot. A. K.)

Ryby jakby dostały jakiegoś szału. Praktycznie niewiele miałem przepuszczeń przynęty bez ataku. Ryby na ogół z przedziału 25-33cm, ale trafiały się takie pod 40cm. Co ciekawe, te ponad 35cm dosłownie wsysają wobka – bardzo dyskretnie i zdecydowanie z karasiowym cmoknięciem znanym z nad stawów. Mniejsze, po pstrągowemu, dosłownie piorą w wobler. Można się przestraszyć. Kupa hałasu i plusku. Do tego niektóre tuż po zacięciu widowiskowo wyskakują nad wodę. Tylko raz i może nie jak pstrągi ale jednak. Wędką buja, do tego widać jak małe zbóje marszcząc wodę suną do przynęty. Extra! Przesuwam się nieznacznie do przodu [tzn. w dół rzeki] i bardziej w środek koryta. Brań mniej ale rybki większe.

Deszcz ustaje, wychodzi słońce i mimo, iż jest po 18.00, to robi się znacznie cieplej niż było. Chyba trochę przestraszyłem ryby licznymi i nie do uniknięcia hałaśliwymi holami. Krótka przerwa i rzut oka na miejscówkę. Dno pokryte niewielkimi otoczakami, raczej bez dodatków, tyle, że posiada z dwie-trzy dolinki idące równolegle do nurtu. W nich chyba siedzą ryby. Głębokość od 20 do około 70cm. Żadnych szczególnych znaków.

(fot. A. K.)

Normalnie nie dałbym 5zł za to miejsce…Wszystko przed większym wlewem z ostrą i głębszą wodą. Oczywiście tam też  próbuję, ale bez efektów.  Wiem już co zrobię. Drałuję szybko kolejne 150m niżej, gdzie jest typowa już, kleniowa ostoja. Woda na sporych wapiennych kamieniach rozbija się i szerokim klinem opływa kilkanaście kołków – pozostałość po prastarej faszynie brzegowej, którą lata wielkiej wody przesunęły…na sam środek rzeki. Są tu odkąd przyjeżdżam w to miejsce, a to już 13 rok. Tylko wapiennych kamieni raz jest więcej, a raz mniej. Staję w czubku trójkąta. Rzut po skosie w lewo. Dość mocny prąd o głębokości około pół metra wymusza już czujność by sensownie poprowadzić żuka po samym wierzchu. Takie falki przy zbyt sztywnym kiju, za szybkim, nieuważnym zwijaniu, czy za grubej żyłce irytująco, co chwilę potrafią kłaść przynętę na boku, która wtedy nie ma już nic z owada na powierzchni. Wobek spływa, znoszony falami i na skraju spokojnej wody piękne branie. Całkiem spory opór i wyjmuję…okonia. Taki pod 25cm.

(fot. A. K.)

Prawdopodobnie, gdyby nasze okonie szybciej rosły  do powiedzmy tych magicznych 4 dych, to łowilibyśmy je jak Amerykanie basy, bo mają wybitne zdolności do atakowania powierzchniowych przynęt. Nieważne czy wabik przypomina żuka, ważkę czy traszkę. Na swoje chrząszczopodobne woblery ciągle w ciepłej porze roku mam takie zdarzenia. Aczkolwiek z pewnością w naszych warunkach na okonie z pewnością lepsza jest każda inna, bardziej konwencjonalna przynętą. Nie mniej zawsze to urozmaicenie.

Miejscówka obdarza podobnie licznymi braniami z tym, że nie ma ryb poniżej 30cm.

(fot. A. K.)

 Wygląda na to, że są dosłownie wszędzie, choć wyraźnie chętniej atakują chrząszcza po lewej, płytszej stronie. Mam kilka mocnych pobić, niestety spudłowanych [raczej przez rybę, a nie przeze mnie], a zakłócenie powierzchni szybko płynącej wody, podpowiada, iż były to rybki zdecydowanie ponad 40cm. Złowienie kolejnego i znów dwa- trzy kroki w dół rzeki.

Niektóre biorą „w klinie“, w zastoisku pomiędzy rozchodzącymi się już szeroko ramionami nurtu. Parę brań mam dosłownie spod kija. Może dlatego, że robi się szarówka i mnie nie widzą, choć zaledwie pół metra wody. Niektóre brania są bardzo łapczywe, a przynętą jest połknięta całkiem głęboko. Te ciut większe nie mają żadnych kłopotów z 20mm żuczkiem.

(fot. A. K.)

Godzinę wcześniej dołączył Paweł. Po chwili słyszę „jest“. Kij gnie się obiecująco.

(fot. A. K.)

Już zaczynam mu zazdrościć – ma bolka. Biorę aparat i idę do niego. Tak naprawdę, to zupełnie inny rodzaj zazdrości. Wiem, że ryba wróci do wody. W sumie to jakieś inne uczucie. Po minucie jestem przy nim i zaczynamy spekulować To chyba nie boleń, a jeśli, to już taki ponad 8 dych – ryba się nawet nie pokazała. Mówię, że nie chodzi jak boleń. Zgadłem. Po długich, jak na wielkość ryby zmaganiach, Paweł wyjmuje podhaczonego w okolicach płetwy piersiowej 87cm sumka. Wygląda jakby ryba dostała „po pysku“ – ma małą rysę jak po kotwicy, ale przynęta uciekła, a w sumowym zawijasie, dostał w bok. Galartkowaty drapieżca strzyże wąsami i wraca do wody.

(fot. A. K.)

Paweł powraca do swoich okoni, a ja do klonków. Mimo coraz słabszej widoczności, ledwo marszczący powierzchnię żuczek, nadal jest tarmoszony bez żadnej taryfy ulgowej.

(fot. A. K.)

Powoli są już kłopoty z rzutami, bo żyłka strasznie mi się skręca. W końcu ucinam ostatnie 3-4m. Jest lepiej. Wokół ciemności. Na odchodnym przystaję na majestatycznie ale szybko niknąca w dość głębokim wlewie wodą. Jest tu pod metr. Prowadzę na czuja, wsłuchując się w mikro drgania przynęty. Łup!

(fot. A. K.)

Stałem tam z godzinę, a ryby były wyraźnie większe niż wcześniej. Stałbym do zakończenia brań, gdybym nie bał się, że zasnę za kierownicą. Mam kawałek do domu i to drogami nie koniecznie I klasy.

Podsumowując. Kleń jest rybą, której jest dużo. Śmiem twierdzić, że to jedyny, dziki gatunek, którego nie ubywa, a wręcz przeciwnie. Szkoda tylko, bo w przeciwieństwie do nieco odległej przeszłości, rzadziej trafiają się sztuki pod 5 dych. Ja przynajmniej tak mam. A może w tłumie kleni, te mniejsze są szybsze? Choć nie wydaje mi się. Klenie jakoś tak mają, że te największe płyną/stoją właśnie pierwsze w danym miejscu.

Jak nie biorą konwencjonalnie na wirówki, typowe woblerki, to warto kusić je „owadami“. Sprzęt łatwo dobrać. Trochę trudniej z miejscówką: może to być pozornie bardzo nieatrakcyjne stanowisko. Ja kieruję się trzema czynnikami:

– woda musi płynąć ale bez szaleństwa, a granicą jest niemożność prowadzenia przynęty

– głębokość  – najlepiej od 10cm do około metra, choć jak ryby w danym momencie zbierają z powierzchni i  widać to, to może być i głębiej

– najważniejsze: dno nie może być równą, otoczakową autostradą; wszelkie większe kamienie, kawałki drewna, dołki, rynienki są zwiastunami potencjalnie licznych ryb

Skuteczność zacięć przy rybach ponad 30cm to jakieś 30%.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *