A jednak działa!

Zanim przejdę do sedna tego wpisu, niedługi komentarz, też w sumie dotyczący kleni. Miały miejsce zawody o „Puchar Rzeki Wisła”, zorganizowane przez koło Azoty Tarnów.  Terenem spinningowych zmagań była Wisła w rejonie ujścia Dunajca. Ze swego rodzaju dumą komunikuję, że zawody i to „w cuglach” wygrał aktualny lider naszej ligowej rywalizacji Robert Mierzwa. Gdyby nie zawodnik, który był drugi w klasyfikacji, to jeśli dobrze liczyłem, tryumfator złowił więcej ryb na punkty, niż wszyscy pozostali punktujący. A było to kilkanaście osób… Daje do myślenia😊 Nie ukrywam, że zwyczajnie cieszę się, że w naszej Lidze Robert także uczestniczy i z tak skutecznym wędkarzem mogę wymieniać doświadczenia. Inny uczestnik naszej Ligi – Jędrzej, także startował i zajął niezłe szóste miejsce.

Nie byłbym sobą gdybym jednak nie pokusił się o taką refleksję: wystartowały 34 osoby z czego tylko 15 osób punktowało. Biorąc pod uwagę, iż punktowano ryby już 25cm [klenie], a okonie od chyba 20cm [najmniejszy zgłoszony miał 21cm], to wynik jest zastanawiający. 44 klonki z czego aż 26 nie miało nawet 30cm i 10 okoni [zaledwie dwa miały 25cm]… Nie wierzę, by startujący byli aż tak słabymi wędkarzami. Po prostu nie mieści mi się w głowie, by o tej porze roku na tego rodzaju wodzie były takie wyniki. Największa ryba imprezy też nie poraziła – kleń miał 42cm. Poza okoniem i kleniem inne gatunki nie zaistniały. We wrześniu, nad Wisłą, na 34-ech startujących… Ech…

Wiem, że niektórzy mnie wyśmiewali na czele z fanami PZW, kiedy pisałem, że kleń jako gatunek w Wiśle może nie zanika, ale jest jakaś zapaść i liczebność tego gatunku spadła nieprawdopodobnie. Owszem, wśród znajomych, nawet tych bliższych ludzie łowią te ryby, w porywach po kilka przyzwoitych sztuk [40+] ale to wszystko dzieje się w obrębie kilku miejscówek w rejonach gdzie ryby walą głową w taki czy inny próg. Zresztą startujący w Lidze po raz pierwszy w tym roku Marcin, zwany u nas Drugim, złowił w odstępie kilku dni dwa klenie 64 i 65cm! Dla mnie to są ryby z innej planety. Raz w życiu widziałem klenia tej wielkości, a było to ponad 20 lat temu na Skawie. Nie mniej te dwa ogromne kleniska Marcina, to też nie były ryby z dziczy. W czym rzecz: ryba taka jak kleń powinna być obecna przy zdrowym ekosystemie rzeki w każdym miejscu, które sprzyja bytowaniu tego gatunku. Tymczasem przygotowujemy się do wrześniowej tury i choć sam tego nie weryfikowałem, to uczestnicy zgłaszają już, że na W3 są całe kilometry bez kleni. Ja już nie piszę nawet o innych gatunkach. Zniknął praktycznie wszędobylski okoń i teraz zanika kolejny gatunek, bez którego nie bardzo wyobrażam sobie spinning nad okołokrakowską Wisłą. Co by było, gdyby nagle wszyscy przestawili się na bolenie, sandacze, czy tym bardziej szczupaki? Tu dopiero jest lipa! No ale jeżeli mentalny dziad zgodnie z regulaminem może zabrać [nieważne czy 5 szt., czy 5kg] dziennie, to nie liczmy, że coś w tej wodzie zostanie. Po prostu zastanawiam się, czy w końcu ktokolwiek [PZW, WP, odpowiednie ministerstwo itp.] zareaguje w jakikolwiek sposób na zaistniały stan rzeczy. Pomijając raczej niemoc samych wędkarzy, ignorancję działaczy PZW, to na ten moment przyszłość widzę w ciemnych barwach. Zawsze w takich kwestiach ciekawiła mnie postawa producentów sprzętu – myślę o tych krajowych. Nie kojarzę, by te topowe szyldy na większą skalę zaangażowały się w jakieś naciski na osoby/organizacje decyzyjne. A przecież chyba też byliby stratni jeśli z takich czy innych powodów rybostan będzie coraz słabszy. Ilu Polaków ma czas czy kasę by regularnie jeździć na ryby za granicę? Osobiście znam już kilku ludzi, co do których nie miałem wątpliwości, iż nie są w stanie żyć bez wędkarstwa, a które zawiesiły kije na kołki po doświadczeniach w ostatnich dwóch latach…

Przejdźmy do przyjemniejszych, nie mniej potwierdzających powyższe obawy doświadczeń. Uwierzyłem w szczura. Chyba rok temu poświęciłem jeden wpis na temat przynęt Piotrka Dyny na czele ze szczurami. Wielokrotnie pokazywałem klenie, bolenie czy szczupaki złowione przez niego na gryzonia. Oczywiście nie miałem wątpliwości , że to żadna mistyfikacja, nie mniej co innego wierzyć, a co innego doświadczyć. Już rok temu dałem szansę tym przynętom, jednak zrobiłem to chyba zbyt późno, bo w drugiej połowie października. No i areną działań było to bardzo wysokie, kanałowe W2. Teraz zaparłem się i postanowiłem szukać tych ryb, dając szansę szczurom w miejscówkach, dla kleni typowych. Jakie wnioski? Po pierwsze, tych miejscówek [płytkie, bystre, kamieniste odcinki, żwirowe plaże itp.] na W2 jest bardzo mało i powinny mocno kumulować te ryby o tej porze roku. Tymczasem poza jednym żwirowiskiem, na które już brakło czasu, na pozostałych panowała niczym nie zmącona kleniowa cisza… Naprawdę wygląda to tak, jakby tam nic nie żyło, a jeszcze w zeszłym sezonie, może bez szału, ale 5-6 kontaktów na smużaki miewałem, przy 1-2 wyjmowanych rybach. Często sporych. Tymczasem teraz nic. Nie liczę sporadycznych  niestety kleników do 20cm. Doczekałem się pod koniec sierpnia i na początku września dwóch krótkich okresów z wyraźnie większą wodą.  Ponieważ miejscówki typowe nadal zawodziły, próbowałem wszelkich spokojnych odcinków przy relatywnie stromych dzikich trawiastych brzegach z wodą u podstawy po 0,5 – 1m. I też nic. Twierdzę, że naprawdę coś jest nie tak, bo nie ma możliwości, by klenie w typowym rozmiarze 30 – 40cm nie atakowały jeśli są, a dajemy szansę błystkom, woblerom, gumom itd.

W desperacji wymyśliłem, że będę obławiać te wąziutkie marginesy najbliższych mi opasek i miejsc, gdzie opaski przechodzą w dziki brzeg.

(fot. A.K)

Woda przy nich na ogół zasuwa jak pociąg, i na przeciętny krok od brzegu ma już 1,5 – 2,5m głębokości, ale zaraz przy kamykach są takie spokojniejsze smugi nurtu. Raz mają szerokość pół metra, a raz 20cm. Chwaląc się – w konkursie rzucania w przestrzeń o powierzchni pół metra kwadratowego z odległości 20 – 30m jestem niezły. Koncentrowałem się oczywiście na wszelkich jakichkolwiek wcięciach w brzeg. Po prostu właziłem w Wisłę by jak najbliżej podejść pod przeciwległy brzeg i dosłownie metr po metrze bombardowałem szczurem.

Konkluzja: na trzech wypadach, gdzie po około 2-3 godziny poświęciłem tylko szczurowi i tylko opaskom złowiłem sześć kleni. Dwa były typowe- około 35cm, a cztery ryby miały 50cm lub troszkę więcej.

(fot. A.K)

Do tego nie zaciąłem jednej sztuki 30+ i jednej około 40cm [widziałem ich ataki], oraz miałem bombę zupełnie innego typu – raczej dużego bolenia, który się nie zaciął. Pogoda dwa razy byłą niezła, raz słaba [wschodnia cyrkulacja]; woda podniesiona za każdym razem o 50 – 70cm. Łowiłem tylko popołudniami i wieczorem.

Utwierdza mnie to w tym, że kleni nie ma zbyt dużo na W2, że łatwiej złowić dużego i że z jakichś powodów przebywają w miejscach, gdzie na próżno bym ich szukał rok czy dwa temu.

Co do samej przynęty – dałem szansę głównie temu dużemu szczurowi. Trochę dziwnie wygląda jak około 35cm kleń zżera ośmiocentymetrowy,  korpulentny kawał drewna z dużą kotwicą, ale coś w tym jest. Działa.

(fot. A.K)

Dla mnie dodatkową trudnością była kwestia łowić grubo. Otóż próbowałem wcześniej różnych zestawień [cieńsze linki, lekkie kijki, mniejszy szczurek]. Zawsze finalnie wracałem do dużego szczura z dużą kotwicą [wszystkie klenie miały ją w pysku], szybkiego kija do 15g [uważam, że taki do 20g wyrzutu byłby lepszy] i grubej plecionki o wytrzymałości 10kg. Powody były dwa: tak skompletowanym sprzętem rzucało się najcelniej, ale też i szczurek lepiej pracował. Kilka uwag: szczurek mały ma duże tendencje do wykładania się przy wietrze wiejącym w poprzek linki. Duży jest na to dość odporny. Mocna plecionka, bo ich używałem – powoduje lepsze panowanie nad przynętą w locie – szczur ma specyficzną trajektorię lotu: niezależnie jak rzucony, przy dużych dystansach pod koniec lotu jednak się wznosi, by na ostatnich metrach gwałtownie opadać i wyraźnie przyśpieszać– grubsza linka minimalizowała to zjawisko, grożące niecelnym rzutem; w wodzie z kolei grubsza plecionka oraz sztywniejsza wędka, pozwalają uzyskać, przy  minimalnie szybszych takich ćwierć – obrotach korbką, rewelacyjną prace wabika, do złudzenia przypominającą broniące się przed utonięciem małe zwierzątko. Mały szczurek ma przy takich próbach animacji tendencję do zupełnego chowania się pod wodę na dłuższy moment, choć chyba zafundowałem mu za ciężką kotwicę. Próbowałem też łowić innym szczurem, którego kupiłem przez internet. Nim można łowić lżej, bo jest stabilniejszy w locie, bardziej przewidywalny i wg mnie korzystniej [naturalniej] ląduje na wodzie, ale za to płynie po powierzchni dość jednostajnie i osiągane nim dystanse są mniejsze. Tak, że nie poświęciłem im za dużo czasu, łowiąc głównie szczurem Piotrka, bo w zaistniałych warunkach tylko on dolatywał tam gdzie chciałem.

(fot. A.K.)

Znając moje przekonanie do lekkiego łowienia, uwierzcie – tu trzeba normalnych wędek, raczej szybkich i mocnych linek. Przy okazji  – oczywiście miałem też rzuty nieudane w tym dwa makabryczne. Będąc praktycznie pewnym, że rozstanę się z gryzoniem, wyrywałem go jednak z całym krzaczkiem, dzięki mocnej lince. Minusem przy tego rodzaju łowieniu, jest to, że emocje w holu żadne. Kleń atakuje – tu jest super, szczególnie jak jest większa ryba, ale potem zacinamy, wciągając rybę w silny nurt, który porywa zdobycz w dół. Kleń nie tyle walczy z nami, co nurtem, bardzo szybko spływając pod nasz brzeg, na płytszą wodę. I tyle.

Ja w każdym razie namówię kolegę, by „rozmnożył” dla mnie gryzonia i wezmę kolejne dwie parki.

Niezależnie ode mnie, bo się nie umawialiśmy, ale embargo na Odrę, zmusiło Rafała do szukania jakichś alternatyw w jego stronach. No i na jakimś zapomnianym, piekielnie zarośniętym bajorze łowi wielkogłowe i chude, ale przyzwoite [punktowane, jak na Ligę] szczupaki. Właśnie na szczury.

(fot. R.S.)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *