Obiecywałem sobie, jak zwykle każdy z nas w takiej sytuacji – dużo. Zacząłem już 26 kwietnia. Wprawdzie źle znoszę „szarpane” wędkowanie, taki miks: praca-ryby w ten sam dzień, ale się przemogłem. Pogoda, wtedy jeszcze nie budząca obaw – w końcu to była rozgrzewka – taka sobie, raczej niewędkarska: wiatr wschodni, zero chmur. Rano, jak wyjeżdżałem było rześkie 12 stopni, ale po dojściu nad bajorko kleniowe, czyli wraz z drogą autem, po około 20 minutach, temperatura wynosiła już 18 stopni. W przeciwieństwie do poprzedniego tu wypadu, woda była czysta i niższa o jakieś 25cm, czyli jak na ten akwen bardzo niska. Można było ogarnąć całość pniakowiska i innych zaczepów.
Nie będąc zainteresowanym super małymi tutaj okoniami, nawet nie zabrałem mikrojigów ani gumek. Na wodzie sporo niewielkich kloneczków do 20cm. Nigdzie ani śladu tych większych. Widząc w dość dużej odległości wyraźne zmarszczenie wody, sunące w cieniu rosnących z tej strony brzegu iglaków, rzuciłem smużaka naprawdę się wytężając. Wabik upadł doskonale – 1,5m obok rybiej głowy, nieco z przodu klenia, który zdecydowanie ruszył, by po metrze, może dwóch zawrócić. Nie był to żaden okaz, ale byłby rybą dnia. Później wiele się nie działo, choć jak na 75 minut łowienia brań i wyjść trochę było, niestety tym razem nic z kategorii zawodników sumo, nie chciało skosztować smużaka. Czepiały się maluchy. I to podobnie jak tydzień temu, potrafiły się zakorkować na amen niewielkim woblerkiem.
Pod koniec, gdy wracałem, pod warstwą igliwia i resztek liści dojrzałem kilka nieznacznie większych ryb, z których jedna szybko dała się przekonać do drewnianego żuka.
Ilość brań i dłuższy dzień spowodowały, że wieczorem znalazłem się nad tą wodą jeszcze raz. Wyszedłem na zero. Nawet brania, mimo, że w jednym miejscu oglądałem flotyllę małych łodzi podwodnych. Około 10-12 sztuk spasionych kleni stała spokojnie jakieś pół metra pod wodą, zwrócone głowami w stronę brzegu. Najmniejsze miały 40cm, te większe, spokojnie pod 5 dych. Nawet nie uciekały. Miały mnie w nosie. Nieznacznie rozczarowany, wracałem, nie przeczuwając, że zarówno pogoda jak i zachowanie kleni, będzie wytyczną dla przyrody w najbliższych dniach…
28 kwietna
Ze świadomością, że mam, nie licząc poniedziałku 5 pełnych dni tylko dla ryb, ruszyłem do boju. Nad Wisłą poniżej Krakowa byłem o 10.30. Wyszczerzone zęby pani od pogody w internecie, zapowiadającej wspaniale turystyczną pogodę, już ciut mnie zaniepokoiły. Faktycznie, termometr wskazywał 30 stopni i raczej się nie mylił, podobnie jak ten przy zjeździe na Zakopiankę…Nad bardzo niską Wisłą, wschodni wiatr sprowadził mnie zupełnie do parteru. Cóż, widać było, że może być kiepsko, choćby po znikomej liczbie wędkujących. Pobliski dopływ ledwo się sączył – tam właśnie miałem nadzieję powalczyć z jaziami. Nadzieja była chybiona. Zaliczyłem w rozlewisku jedno, jedyne, naprawdę widowiskowe wyjście jednak ściągany z prądem smużak, zasuwał chyba za szybko i ryba nie zassała wobka. Poza tym w płyciznach, [bo głębszych miejsc zwyczajnie nie było], nie pokazało się cokolwiek, co miało więcej niż 20cm. Zrezygnowany idę poniżej ujścia, tyle tylko, że wchodzę w środek Wisły i rzucam w kierunku brzegu. Przez pierwsze pół godziny widać było stonowane muśnięcia powierzchni, których sprawców na moment, przy odpowiednim oświetleniu można było dostrzec. Całkiem ładne jazie. Zaczepogenne dno w tym miejscu studziło użycie najbardziej zasłużonych i naprawdę skutecznych przynęt, a powierzchniowe łowienie było bezowocne. Zaliczyłem kilka potrąceń, być może spowodowanych przez ryby zaczepiające o żyłkę, a nie podskubujących przynętę. Ani typowe woblerki, ani wirówki. No zero. Zdesperowany zakładam wobka – relikwię. Kilka dosłownie rzutów i buch. Od razu widać, że to nie osesek. Rybka cudownie wygina 3m kij i dość długo się stawia. Wyjmuję około 1,5kg jazia, typowego wiślanego brudaska. Dwie fotki, z których prezentowana nie jest doskonała, tyle tylko, że jazik należał już powoli do tych, które źle się trzymało na jednej dłoni.
Zaledwie kilkanaście dalszych podań przynęty i w momencie, jak na chwilę przestałem zwijać żyłkę, a wobler ledwo się poruszał w leniwym nurcie, coś wyraźnie go zassało. Jak się okazało, zassało dosłownie, bo niemrawy ale silny opór spowodowany masą ryby był autorstwa 54cm leszcza.
Cóż, nie kleń to, ani jaź, lecz nie wybrzydzałem przy takim bezrybiu, tym bardziej, ze to było uczciwe branie.
Tu mógłbym napisać, że padło jeszcze parę mniejszych sztuk i jakoś się pokazać… Wprawdzie delikatnie, rzeczywiście kiełkowała we mnie nadzieja, że powoli coś się ruszy. Nie ruszyło już nic przez kolejne 1,5 godziny, więc dałem sobie spokój. Dwie kwestie mi się jednak spodobały:
– poznałem się Maćkiem, który od czasu do czasu zagląda na tę stronę – sympatycznym gościem, z którym pogwarzyłem o rybach
– godzinny spacer dzikimi burtami, ukazał rozmiary, do jakich spokojnie dorastają tu jaziole – pod jedną burtą o wysokości przynajmniej 7m stała ryba nieco nad 60cm, choć mógł to być kleń, gdyż tylko parę sekund miałem okazję rzucić na niego okiem, zanim czmychną gdzieś; o zniekształceniu wielkości ryby raczej nie ma mowy, bo patrzyłem na smoka praktycznie pod kątem prostym do powierzchni wody
Przy kolejnej wysokiej burcie namierzyłem, tym razem na 100% jazie. Trzy sztuki w okolicach pod 50cm lub może troszkę więcej. Stały oparte brzuchami o dno, na wodzie tak płytkiej, że grzbiety nieznacznie smużyły powierzchnię, a ten najbliżej brzegu praktycznie ocierał się o burtę bokiem. Ryby wyglądały jak grupa meneli po niezłej imprezie. Nie mniej miały się na baczności. Obszedłem je przynajmniej z 40m zapasem, zszedłem nad brzeg i wzdłuż stromizny drobię do nich. Pięć metrów prawie na kolanach – unoszę głowę – są. Kolejne 5 metrów – rzut oka – pływają. Następne parę metrów, unoszę się do rzutu i…nie ma ich. Niemniej jest, na co się nastawiać.
Jedna odpowiedź
Heh nie moglem sie doczekac kiedy napiszesz o tym leszczu i jaziu 🙂 zacne okazy. Chcialem sie wybrac wczoraj na Radunie za pstragiem ale wszystkie punkty byly zamkniete i nie mialem gdzie karty oplacic 🙁 pogoda byla idealna, popadalo chwile, niezbyt goraco i zachmurzone lekko niebo. Pozdrawiam z Gdanska 🙂