Emocjonująco…

Małe podsumowanie ostatnich wyjazdów. Tabunów ryb nie było ale emocje owszem, tak.

Tym razem nic nie planowałem, żeby nie zapeszyć i dobrze zrobiłem, bo wiele z tego by nie wyszło. Zarówno pogoda jak i ilość czasu narzuciły swoje prawa.

Piątek

W pracy zaskoczono mnie ponownie, bo okazało się, że mam trzy godziny przerwy, między 12.00 a 15.00. Po ostatnich dniach byłem tak skonany, że chciałem iść się przespać, ale jak wyszedłem tylko na zewnątrz budynku… Ciepło, silny zachodni wiatr, słoneczko z wielkimi białymi chmurami. Wsiadłem w auto, wrzuciłem jedno pudełeczko przynęt, najlżejszy kijek i postanowiłem podjechać na moje „tajne” bajoro w lesie. W tym roku jeszcze nie niepokoiłem tamtejszych kleni. Wprawdzie „złapał” mnie szlaban na przejeździe kolejowym, lecz i tak po 10 minutach byłem na miejscu. Jeszcze tylko 15 minut miłego spaceru przez las. Naprawdę miłego, bo jeszcze bez chaszczy i komarów.

Nad wodą małe zaskoczenie: po pierwsze bardzo wysoki poziom jak na kwiecień i druga sprawa – strumień niósł bardzo, bardzo mętną wodę, jakby z rozpuszczoną kredą. Jedynie zatoka „black water” była tradycyjnie herbaciano – przeźroczysta. Wkoło jeszcze dość łyso, choć wysepki licznych kaczeńców niezaprzeczalnie sygnalizowały cieplejszą porę roku. Ropuchy powoli też dały sobie spokój i większość z nich opuściła zbiornik.

Ryby, jak to przy tak słabej klarowności wody, dość nieśmiało muskały powierzchnię. Spławy były bardzo nieliczne i należały do małych klonków. Z zatoki z torfową, ciemną wodą wystartowały z hukiem trzy krzyżówki, więc na dłuższy czas miałem tam pozamiatane. Z konieczności idę na główne ploso bajorka. Ryby jednak nie reagują albo uciekają od smużaków i małych wahadłówek – mam tylko takie przynęty. Mocny wiatr z zachodu, zagnał pod wschodni brzeg różne „śmieci”, tworząc na powierzchni delikatny, mleczny kożuszek, jakby powlec powierzchnię pajęczyną. Przy końcówce powalonego wielkiego drzewa widzę kilka cieni. Te są już niezgorsze. Próbuje podejść cicho jak się tylko da, lecz zeszłoroczne liście przeraźliwie skrzypią pod nogami. Nawet igliwie na ziemi nic nie pomaga. Cienie zaczynają się niecierpliwie kręcić, a więc jak mnie nie widzą, to już chyba słyszą. Kucam i czekam. Grzbiet mi ciut drętwieje. Płyną kolejne dwie, około 35cm sztuki. Smużak przecina im trasę około metra przed nimi, jeden mocno rusza do przynęty i nie wiem czemu, tuż spod sterczącego konaru zawraca.

(fot. A.K.)

Po kolejnym rzucie smużak wraca do mnie, pozbawiony tym razem zainteresowania ryb. Gdy mija leżący wzdłuż brzegu czubek drzewa robi się pod nim mocne „chlup” ale z wrażenia zacinam i nawet nie czuję ryby, lecz musiała być już ładna. Jakiś „komandos”, który być może odstraszył tego pierwszego, który zawrócił. Czekam minutę i znów rzucam. Ryba tym razem też nie odpuszcza, wypada gdzieś spod konara, ja nie zacinam tylko docinam po pierwszym mocnym oporze i nie dając centymetra luzu, drę skubańca między zatopionymi pniakami. Jak dobrze, że mam dziś żyłkę 14-kę, a nie standardową 10-kę. Już by było po sprawie. Kleń w pierwszym szoku jest już pod brzegiem i tu dopiero zaczyna się kotłować. Kijek wygiął się po dolną przelotkę. Stojąc na chybotliwych kępach na wpół podlanych wodą turzyc, podbieram go za trzecim – czwartym razem.

(fot. A.K.)

Całkiem fajny. Grubasek. Reszta towarzystwa przy tym hałasie poszła w siną dal. Potem mam tylko jedno puknięcie malca, który jak butelka korkiem, dosłownie zakorkował się smużakiem.

(fot. A.K.)

Namęczyłem się mocno, by ryby nie pokiereszować, a woblerek odzyskać. Udało się w miarę szybko, a na pewno ryba odpłynęła cało. Minęła godzina więc wracam.

Sobota

Jedyne 70km w jedną stronę i jestem nad Wisłą poniżej Krakowa. Dziesiąta przed południem. Jest ciepło i słonecznie. Cudnie.

(fot. A.K.)

Niestety Wisła podniesiona z pół metra. Na ulubionej opasce woda zasuwa jak zwariowana. Po kwadransie wiem, że raczej nie ma tu czego szukać. Montuję drugi, cięższy kij i jak z dwoma rewolwerami, mam zamiar sforsować pobliski dopływ i iść w górę Wisły. Idę jakieś 700m pod prąd rzeczki. Brzegi strome, straszliwie błotniste. Na ostatniej prostce konsternacja: zawody? Okazuje się, że nie. 10-12 spinningistów poluje na jazie. Tak twierdzą. Dwóch, z którymi zamieniam zdanie mówi, że nie ma cudów. Brania sporadyczne i arcydelikatne. Rzucam okiem na ich, jak dla mnie dość duże, jaskrawe woblery. Ale każdy łowi jak lubi.

Jestem na drugim brzegu, robię koło i ponownie Wisła. Podchodzę do spowolnienia nurtu na mojej wysokości. Widać że poniżej jest jakaś mielizna, bo na wodzie robi się „lejek”, a nurt bardzo przyspiesza. Parę rzutów. Sekundowe zatrzymania. Leszcze. Po którymś zostaje łuska. Potem dłuższa cisza. Nagle silne szarpnięcie, tyle, ze od razu czuć jak „leszczyński” buja się w falach. Pewnie jak zwykle za grzbiet. Próbuję dać mu luz, ale ryba się nie spina. Odhaczam go w wodzie i puszczam. Po chwili znów sekundowa podcinka, mocny opór ale łuska jakby z bolenia. Więc jeden rzut dla Króla. No kilkanaście rzutów. Czuję jak kolebiący się wobler stuka opadając do dna. Podciągnięcie i znów opad. Znów podcinka. Taka flegma, jak napłynie na plecionkę. Holuję zniecierpliwiony, tyle, że pod powierzchnią opór znacznie rośnie, a zupełnie na powierzchni, jeszcze dość ospale ale zdecydowanie szarpie się około 65cm boleń. Tylna kotwica w paszczy. Ale wziął! 5 groszy bym nie dał za takie branie. Jest już przy brzegu. Zmagam się tylko ze wstecznym prądem, znoszącym rybę pod jeszcze bezlistny krzew. Ryba nagle tam utkwiła. Trzeba wejść kawałek w wodę. Cieszę się na myśl o fajnej fotce. Rapa jak się nad nią nachyliłem tylko wściekle błysła okiem i poszła w diabły. Okazało się, że brzuszna kotwica zaczepiła kłąb żyłki, którą ktoś pozostawił na krzaku… Szkoda.

Tyle, że kusi. Może jest jakiś jeszcze. Mam, ale zaczep. Długo się zmagam się udaje się odstrzelić ulubiony i zasłużony wobler. Bojąc się by nurt nie wciągnął go pod wielkie kamienie, które są w tym miejscu zacząłem szybko zwijać i nowiutka plecionka owinęła się pod szpulą kilka razy. Ale ją pokiereszowałem. Z pośpiechu wyciągając…przerwałem. Wobler wydobywam za drugi koniec „ręcznie”. Przewiązuję szybko wabik, ale chyba za mało uciąłem zmielonej  końcówki linki. I doczekałam się jak na razie brania sezonu. Na 99% sumisko walnęło jak torpeda, przez sekundę zamajaczył czarny ogon nad falami i pękła plecionka. Żałość. Ciut rozdygotany rzucam lżejszym zestawem i mam klenia. 35cm.Potem następny, który już troszkę się stawia. Uczciwa kilówka.

(fot. A.K.)

Zaczyna się mocno chmurzyć, więc wracam.

Nad dopływem, spinningiści relacjonują, że ostatecznie „padły” cztery jazie: 40, 35,32 i 30cm.

W połowie forsowania błotnistej rzeczki, nad moją głową następuje bardzo głośny trzask i błysk. Myślałem, że ze strachu zrobię padnij.

(fot. A.K.)

Pierwsza burza. Rąbnęło bez ostrzeżenia. Całkiem mocno leje. Godzina w aucie. Przestało, lecz temperatura z około 20 stopni spadła do, jak pokazuje termometr w aucie na 12… Zakładam bluzę i idę sprawdzić co z tymi jaziami. Z wysokiego brzegu widzę, jak na przeciwko, między dwoma wielgachnymi konarami stoją dwa cienie. Jeden bez mała pół metra i drugi pod 40cm. Zakładam maleńki, biały wobek. Duże rybsko nawet nie drgnęło, ale ten mniejszy wystartował, jak byłem pewien, że już nic z tego nie będzie. Spiął się, bo nawet nie zaciąłem. Pod moim brzegiem tylko z 25m niżej widzę delikatny, wyraźny spław. Nie zostawia złudzeń, że to też nie maluch. Podchodzę cicho i rzucam smużaka, który idzie po powierzchni dosłownie 5cm od lądu. Na flegmatycznie płynącej wodzie pozostawia dość wyraźny ślad. Przynęta mija kupę chrustu, leżącą częścią w wodzie i za przynętą robi się spora falka. Niby zassał ale znów pudło. Kilkaset metrów wyżej. Widzę ponownie dyskretne zaburzenie tafli spokojnej wody. Z dala od wody obchodzę to stanowisko, by podać przynętę w dół rzeki. Podziałało. Delikatne ale widowiskowe cmoknięcie i jak jaź tylko potrafi, chaotyczne przewalanie się po płytkiej  wodzie. Jeszcze tylko uwolnienie się z pół metrowego błocka i jestem z nim na skarpie.

(fot. A.K.)

Kilka fotek. Ładny. Jakieś sto metrów wyżej. Płytkie rozlewisko z licznymi patykami ułożonymi przez nurt w kształcie litery L. Rzucam w kącik. Za wobkiem idzie początkowo nieśmiała, rosnąca z w ciągu sekund fala. Wisi. Ten jest mniejszy – 36cm.  Potem długo nic. Pod koniec widząc rozchodzące się kręgi, posyłam wszystko, co mam, a co jaź mógłby zjeść, lecz ryba milczy. Rzucam więc na gramowej główce okoniowym paprochem w ciemnym, nieokreślonym kolorze. Popuszczam linkę, by gumka spływała swobodnie po dnie. Żyłka staje. Unoszę kij i jest ryba! Całkiem mocna. Ostatecznie 50cm leszcz ląduje na młodej trawie. Jak najbardziej zjadł twister. Zaczyna lać na całego, więc się zwijam.

(fot. A.K.)

Niedziela

Skonany, ledwo wstaję. Teściu ma z pracy wyjazd do Niemiec i trzeba go podwieźć na miejsce zbiórki. Po drodze zastanawiam się nad wzdręgami – świeci piękne słońce, ale są tylko… 4 stopnie. Rezygnuję. Wszak z kumplem umówiliśmy się po południu nad naprawdę tajną, pstrągową rzeczkę. Tajne rzeczki maja swoje wady. Zasadniczą jest odległość. Wyruszam o 13.30, a mam do przejechania niezły kawałek drogi. Po pół godzinie jazdy leje. I tak zostanie do wieczora. Od kolegi, jego dziewczyna pilotuje nas do punktu, w którym pozostawiamy mój samochód, a ona wiezie nas jeszcze parę kilometrów. Zaskoczony jestem jak na przestrzeni kilometra teren podnosi się o jakieś 200-300m. Serpentyny jakiejś bardzo bocznej dróżki…

Żeby nie trzymać w niepewności, bo na pewno nie byłem tam ostatni raz i szerszy opis zamieszczę, powiem tylko, że mnie „wgięło”. Rzućcie z resztą okiem na fotki.

(fot. A.K.)

Miałem 9 brań, dwa potoki mi spadły, więc naocznie potwierdziłem, to, co kumpel przedstawiał mi już na swoich zdjęciach. Czy są tam duże sztuki – nie wiem i raczej nie podejrzewam, ale fakt faktem, kilka dziur po szyję znalazłem. A rzeczka ma średnio…2-3m szerokości. Wije takie esy floresy, że hej. Górna część ma spory spadek, nie pozbawiona jest jednak głębszych rynien w gliniastym podłożu. Przeważają jednak kamienie.

(fot. A.K.)

Nie jest to jakiś dopływ znanego pstrągowego cieku. Przeciwnie. Rzeczułka wpada bezpośrednio do…Wisły i za jej dolny bieg nie dałbym złamanego grosza… W środkowej partii nurt jest spokojny, a na brzegach i w korycie plątanina drzew i gałęzi.

(fot. A.K.)

Latem chyba nie do przejścia. Będzie więcej jeszcze kiedyś o tej wodzie, ale i tak raczej powściągliwie. Mam nadzieję, że zrozumiecie.

(fot. A.K.)

9 odpowiedzi

  1. Witam!

    Świetny blog, super się czyta! Trafiłem tutaj przypadkiem szukając kija i od razu adres poleciał do zakładek 😉

    Fajny kleń i jazior, widać weekend udany, choć na pewno mógłby być bardziej (pogoda)

    Mam pytanko: łowisz czasem na odcinku pomiędzy Oświęcimiem, a Spytkowicami —> http://www.pzw.org.pl/pliki/prezentacje/15/cms/szablony/927/pliki/wody.pdf ?

    To moje tereny, wiec je często obławiam, chociaż powiem szczerze, że spinninguję intensywniej dopiero od zeszłego roku 🙂

    Btw, wysłałem Ci maila wraz ze zdjęciami, z mojego weekendowego wypadu 🙂

    Pozdrawiam,
    Maciek

  2. Cieszę się, że się podobają moje teksty. Jeszcze bardziej cieszy mnie, że należysz do tych co wypuszczają ryby:)
    W latach 1999-2002 dość często łowiłem poniżej progu w Dworach, na przeciwko ujścia Skawy oraz w Mętkowie (ujście Chechła). Z tamtej perspektywy to była dość trudna woda, gdzie na całych kilometrach nie było brania a potem jak się trafiło miejsce ryb było zatrzęsienie. Jeździłem głownie późnym latem i jesienią, głownie na okonie. W rejonie Dworów ryb było sporo rożnych gatunków. Jak byłem w sierpniu 2 lata temu pływało sporo bolków, kŧórych 10 lat temu prawie tam nie spotykałem. Nie wiem jak jest teraz, ale nie licząc okolic stopnia Dwory to znam znacznie lepsze odcinki Wisły. Pozdrawiam

  3. witaj Adamie,

    Gratuluje, tak stronki, wędkarskiej wiedzy ,jak i umiejętności dzielenia się nia;)
    Swoja drogą- zdaje się,że w sobote mineliśmy się nad wodą zamieniając krótkie „jak efekty?” 😉
    Do zobaczenia nad woda
    pozdrawiam
    Kamil

    p.s. Dzięki za koncerty na których byłem ;)!

  4. Dzięki za miłe słowa:)
    Jeśli myślisz o ostatniej sobocie nad Wisłą to bardzo możliwe. Mam wrażenie, że spotkaliśmy się już wcześniej w kole Zwierzyniec jak było pierwsze podejście do stworzenia grupy opiekującej si e Rudawą…
    pozdrawiam
    Adam
    p.s. Jakbyś miał za dużo wolnego czasu to gramy w Krakowie 10 i 16 maja (juwenalia UP i UR). Zapraszam:)

  5. Byłeś w spodniobutach z dwoma kijami,jeszcze z folia na korku;)
    Dobra masz pamiec!:) Klub powstał i powoli stawia swoje pierwsze kroki

    Jak czas pozwoli to bardzo chetnie;)

  6. A propos Bolków 🙂 W Przeciszowie, na odcinku gdzie kanał łączy się z Wisłą (http://img513.imageshack.us/img513/736/beznazwy1ax.jpg <– wycinek mapki), w zeszłym roku już od maja siały spustoszenie. W tym roku mądrzejszy o lekturę nt. sposobów połowu tego drapieżnika, postaram się na niego zapolować 😉
    Zostawiam jeszcze 2 foty robione z mosty na kanale właśnie.
    http://img116.imageshack.us/img116/7352/kana322przeciszw21nl.jpg
    http://img116.imageshack.us/img116/6586/kana322przeciszw17pc.jpg

    Na drugim zdjęciu widać właśnie jak kanał łączy się z Wisłą.

    Pozdrawiam!

  7. Trzymam kciuki, bo łatwo nie będzie. Taka woda to jedno z najtrudniejszych miejsc do łowienia boleni. Stosunkowo najłatwiej w takim miejscu złowić je z początkiem jesieni (wrzesień, początek października) wieczorem a nawet zupełnie po ciemku. Daj znać jak będzie bo jestem niezmiernie ciekaw. Pozdrawiam

  8. Witam
    Stronka SUPER!!!!
    Ciekawa i fajne opisy. Plusem jest brak nazw rzek i miejscowości.
    Czy aby Adamie nie spotkaliśmy się dzisiaj nad Wisłą.
    Pozdrawiam – czaplasiwa

  9. Dzięki:)
    Z parę razy się spotkaliśmy nad rzeką, ale dziś to na pewno nie (niestety:) bo miałem dzień wypełniony pracą:) Wybieram się jutro na klenie, ale na stojąca wodę. pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *