Liga spinningowo – muchowa 2019 – VII tura [wieczorowo-nocna] – Wisła

Ale namieszało! Ostatnia tura ligi pokazała, iż w wędkarstwie wszystko może się zdarzyć. Czy jedna ledwo punktowana ryba może pozwolić utrzymać się na dotychczasowym – trzecim miejscu? Może. Czy jedna ledwo punktowana ryba spowoduje zmianę lidera? Okazuje się że tak. Czy nawet najlepszym, na ich terenie może przytrafić się zero? Wszystko jest możliwe. I gdyby to miało miejsce na jakimś kiepskim łowisku, względnie jakiejś małej rzeczce, gdzie często jedna sztuka robi różnicę, to bym sensacji nie robił. Ale na Wiśle?

Ostatnia nasza tura miała charakter wieczorowo – nocny. Łowiliśmy od 17.00 do północy, a – jak to się mówi – teatrem działań było W3 ale dopiero od mostu w Niepołomicach i aż do wody tarnowskiej, na której wolno nam łowić. Rywalizacja upłynęła nam pod znakiem  wysokiego ciśnienia, totalnej lampy w dzień, a przede wszystkim piekielnie jak na wrzesień zimnych nocy. Ja o tej porze roku dawno nie widziałem parowania wody na tak dużą skalę. W bezpośrednim sąsiedztwie rzeki jest się po prostu mokrym, a poczucie chłodu staje się bardzo dyskomfortowe.

I tak pewnie mnożyłbym czynniki usprawiedliwiające ekstremalnie słabe wyniki, gdyby nie jeden fakt. Co powiedzieć na taki argument, że jakbyśmy zsumowali wszystkie punktowane ryby uczestników, którzy zajęli miejsce od drugiego do piątego, to i tak chyba by nie wygrali z Maćkiem. Zdradzam już na początku, kto wygrał, ale w taki zdrowy sposób zazdroszczę koledze, mając zarazem niekłamane uznanie, bo od początku zabawy w ligę, pokazuję, że Wisłę rozszyfrował i zawsze jest w czubie, a najczęściej wygrywa. I wygrywa w warunkach, które faktycznie są mało sprzyjające, za to skala jego sukcesu z kolei zaprzecza mówieniu o trudnych warunkach. Wychodzi na to, jak mało w porównaniu z nim umiemy. W każdym razie wyniki spowodowały, że rywalizacja zaczyna się jakby od nowa i tylko nieobecni i zerujący tego dnia, mają już małe szanse na dobrą lokatę.

Większość z nas chyba nastawiała się na to, iż trzeba w dzień zapunktować ile się da, gdyż w nocy przypadku jest znacznie więcej. O jakieś prognozy było ciężko, gdyż mało kto trenował w ostatnich dniach. Jedni z braku czasu, inni, jak Robert – by nie ulegać jakimś jednodniowym szczególnie dobrym, albo szczególnie złym wynikom, które mogą źle zasugerować człowieka. Faktycznie, z informacji, które dostawałem od znajomych z tego odcinka Wisły, wynikało, iż panuje huśtawka: po świetnym dniu, kolejny wypad okazuje się kiepski. Nawet Maciek, który miał rewelacyjne wyniki w temacie kleni od początku września, na bezpośrednim przed turą treningu spotkał się z zerową aktywnością większych klonków, a i małe nie wykazywały szczególnej energii.

Widać było dwie strategie: wybranie odcinka, który był eksploatowany za dnia i potem w nocy, albo obskoczenie jednej lub kilku miejscówek w dzień, a zakotwiczenie na noc w innym jeszcze miejscu.

Gdyby była transmisja na żywo z obrazem wszystkich na raz, to start byłby emocjonujący. Wynik otworzył Maciek. Już w czwartej minucie tury wyjął pierwszą punktowaną rybę – klenia na wymagane minimum 30cm.

(fot. M.K.)

Minutę po nim  Jacek i ja też holowaliśmy swoje pierwsze klonki: 31cm kolegi i 32cm mój. Wyglądało, że będzie dobrze; sam w każdym razie takie miałem przekonanie. Znów zdradzę finał – to były nasze pierwsze i…jedyne punkty 🙁

(fot. J. Ś.)
(fot. A.K.)

Mój plan polegał na dokładnym obłowieniu końcówki jakiego żwirowiska i sąsiadującego z nim dzikiego brzegu. Gdyby było bardzo dobrze, to bym tam został na noc. Jeśli tylko dobrze [ach ten optymizm!], to na noc upatrzyłem sobie spokojną opaskę, którą miałem zamiar obłowić na dystansie około 700m ze sprzętem sandaczowo – boleniowym. Gdybym za dnia zerował – stawiam wszystko na jedną kartę i biorę zestaw sumowy. W dzień łowiłem szybkim kijem do 15g z żyłka 0,14mm. Nastawiłem się tylko na klenie. Usprawiedliwiając się, powiem, że padłem jednak ofiarą nieobecności nad tą wodą, wszak ostatni raz byłem tu pod koniec maja. To swoje robi i w sumie z tym się liczyłem. Niestety duża woda poczyniła niemałe zmiany, szczególnie na fragmencie, który wybrałem na noc, gdyż został tak zdemolowany i zmieniony, że żałuję, iż o tym nie wiedziałem, bo  jego około 100m jest teraz wymarzonym miejscem na łowienie w dzień, a charakter miejsca taki, że i 2-3 godziny spokojnie by tu się nie nudziło. Zresztą odgłosy na wodzie jakie TYLKO w tym miejscu słyszałem przez noc z bliska, potwierdzają to. I niezależnie od przygotowania na tego rodzaju niespodzianki, trochę mi szkoda, bo nastawiając się na rywalizację, może i można odpuścić samo łowienie, ale jednak warto rzucić okiem na poszczególne fragmenty, szczególnie gdy nie było się kilka miesięcy, a w międzyczasie były grube deszcze. Kolejnym błędem, który powieliłem sprzed dwóch lat niestety, było pojawienie się na nocnym fragmencie, już wyraźnie po zmroku. Gdybym był z godzinę wcześniej, zobaczyłbym to, co zobaczyłem w ciemności, jak na to wlazłem [ta miejscówka z kamieniskiem mielizn na dzień]…

Wracając do uczestników. Nie minęło dziesięć minut naszych zawodów, a do punktujących dołączył Michał, który zaraz po mnie i Jacku wyjął swojego klenia. Rybka miała 33cm.

(fot. M.M.)

Po takim rozpoczęciu, chyba tylko skrajny pesymista twierdziłby, że to będzie słaby wieczór. Tymczasem, co potwierdzają wszyscy, poza zwycięzcą – na ich stanowiskach, po tym pierwszym kwadransie, jakby nożem uciął.

Tu zrobię dygresję. Na drugi dzień pojechałem totalnie się zrelaksować na W2. Sam już nie wiem, czy trafiłem na jakiś szczególny moment, czy może to kwestia kolejnego, sprawdzanego nowego odcinka rzeki. W każdym razie w niespełna cztery godziny zaliczyłem z setkę pobić [fakt, że głównie rybek 20+], prawie 30 doholowałem w tym cztery ryby wyraźnie punktowane, trzy kolejne około 40cm spadły, ale do czego zmierzam: około 17.30 – zero, cisza jak na cmentarzu…

Nie licząc więc Maćka, który w temacie wiślanych kleni przerasta nas o głowę, to dzień być może należał właśnie do takich jak wyżej. A my, zaczynając o 17.00 załapaliśmy się na końcówkę?

Pod otwierającą czwórkę zdążył się jeszcze podpiąć Bartek, który o 17.30 złowił swojego klenia na 43cm, obejmując prowadzenie.

(fot. B.K.)

Też był to jego jedyny punktowany kleń, choć Bartek jako jedyny nie powiedział jeszcze ostatniego słowa tego wieczoru.

Nastąpił odcinek czasu,  w którym na scenie pozostał tylko Maciek. Może dobrze, że tego nie widzieliśmy, bo coś takiego mocno deprymuje. Zwycięzca na pięć minut przed 18.00 dorzucił klenia 37cm…

(fot. M.K.)

…a tuż po 18.00, kolejną zdobycz – klonka na 31cm.

(fot. M.K.)

Na chwilkę do rywalizacji z Maćkiem włączył się Michał, który na kwadrans przed 19.00 wyjął swojego ostatniego, jak się okazało klonka na punkty – 30cm.

(fot. M.M.)

Już dziesięć minut potem Maciek miał czwartą, punktowaną zdobycz – drugiego klonka na 30cm.

(fot. M.K.)

Tu parę słów o mnie. Pierwszy raz podczas ligi doznałem objawów „zdziadzienia”, gdyż aż tak cicho, jakby pokazywał mój lipny wynik nie było. W sumie złowiłem osiem kleników [jednemu brakowało ze 2cm] i okonia, który, jakby ciut urósł, też dałby punkty.

Miałem jeszcze dwa klonki, niewielkie, ale z pewnością na punkty. Jeden się wypiął w holu i takie jego zbójeckie prawo, ale drugiego [około 35cm] doholowałem do samego brzegu. Tyle, że dość stromego i schylając się po niego odczułem, że gwałtowne schylenie się, może zakończyć zabawę [kręgosłup], więc robiłem to tak ślamazarnie, że ryba skoczyła, zaczepiła o gruby badyl jedną kotwiczką, a to wystarczyło, by kolejne szarpniecie uwolniło ją. Mogłem szybko, a zarazem spokojnie i majestatycznie zjechać na dupsku, ale pewność siebie mnie zawiodła. Obie punktowane ryby straciłem około 18.00 – 18.30.

Tymczasem Maciek stawiał kropki nad „i” nie pozostawiając złudzeń, kto jest najlepszy tego wieczoru. Już po zmroku dołowił swoje dwa największe klenie: 44 i 40cm.

(fot. M.K.)
(fot. M.K.)

Tego ostatniego wyjął o 20.00. Potem, co sam potwierdził, brania jakby się urwały, choć kilka jeszcze miał, a jako jedyny został do północy.

W międzyczasie Jacek złowił jeszcze klenia, któremu brakło centymetra. Z kolei Robert, który postawił chyba głównie na bolenie, nie złowił żadnego [osobiście nie widziałem nawet spławu rapy], próbował się ratować klonkami. Złowił kilka, w tym dwa, którym dosłownie milimetry brakło do minimum punktowego. Tym samym zerował.

Podobnie zakończyli swoje zmagania Brandy i Zygmunt. Brandy łowiąc miedzy Bartkiem i Michałem, nie miał ryby. Zygmunt, który jest najbardziej konsekwentny w temacie muchówki, próbował w ten sposób swoich sił, ale pozostając bez odzewu sięgnął po spinning. Wypatrzył wprawdzie dużego klenia [pod 50cm], ale ryba na nic nie reagowała. Złowił okonia i małego szczupaka.

Ostatnią punktowaną rybę i małe zmagania zaliczył Bartek. Otóż  kilka minut po ostatniej rybie Maćka zaciął na delikatnym zestawie sumka, który jak się okazało miał te 70cm [dał więc punkty].

(fot. B.K.)

Ryba mocno przetestowała lekki zestaw i tak naprawdę dość szczęśliwie została wyholowana, co kolega zobaczył dopiero w domu.

(fot. B.K.)

Ja w desperacji postawiłem na sumowy sprzęt.

(fot. A.K.)

Ale nic tego, ani bardziej subtelnych przynęt – nawet nie powąchało. Słyszałem dwa potężne ataki, ale kilkaset metrów powyżej mnie. Poza tym tylko na rozwalonym przez wielką wodę fragmencie brzegu, który runął w nurt, chlapały się jakieś nieduże, ale dające szansę na punkty ryby, tyle, że nie mając pojęcia co jest przede mną miałem non stop zaczepy, wchodziłem w wodę i chyba wszystkie spłoszyłem.

Od około 21.00 nastała taka mgła, że w moim otoczeniu widziałem na góra 10m i to niespecjalnie ostro. Zapalenie latarki powodowało że jak w horrorze, człowiek był w jakimś mleku! Wyjście na wysoki brzeg, dawało już znacznie lepsze możliwości wypatrzenia drogi. Stąd też część z nas zrezygnowała, wcześniej kończąc łowienie, bo robiło się niezbyt bezpiecznie o ile ktoś chciał, nawet powoli przemieszczać się tuż nad wodą. Jacek skończył, podobnie jak Zygmunt po 21.00, Bartek, Michał i Brandy po 22.00, zaraz po nich Robert. Ja wysiedziałem może z 30 minut dłużej.

Po zawodach powiedzieli:

Bartek: Niestety do tej tury musiałem przystąpić z marszu. W pracy ostatnio dzieją się dziwne rzeczy – nie było czasu potrenować. Ostatni raz nad Wisłą byłem 3 tygodnie temu – złowiłem w sumie 7 kleni z czego 4 były punktowane. W związku z tym, że nie udało się obadać nowych miejscówek,  dogadaliśmy się z Maćkiem w kwestii podziału odcinka, na którym ostatnio mieliśmy okazję się spotkać 🙂 W związku z tym, że Maciek odkrył go swego czasu pierwszy, dostosowaliśmy się do kolegi. Pojechaliśmy w trzy osoby – oprócz mnie i Michała zgarnęliśmy Brandy’ego. Ja wylądowałem na początku opaski, chłopaki pojechali niżej. Początek – bardzo niemrawy. Zero brań aż do godz. 17:20 kiedy na kiju zameldował się kleń 43 cm. Zaraz potem drugie branie – uderzenie bardzo podobne. Niestety po kilku sekundach spad. Szkoda, bo ryba na pewno podobnej wielkości. Potem znów niepokojąca cisza. Dopiero, gdy zaczęło się ściemniać bardzo nieśmiało woblerka zaatakował 27 cm kleń. Krótki. I znów cisza – tym razem jednak przerwana  obcinką szczupaka… Zszedłem już na tyle nisko, że postanowiłem zawrócić do miejsca z którego zaczynałem i jeszcze raz przejść odcinek.  To był strzał w dziesiątkę. Zaraz w drugim rzucie potężne branie i odjazd  20m. Niestety w ciemnościach trudno było rozpoznać przeciwnika. Sum czy duży sandacz? Na żyłce 0,16, agrafce – spince w rozmiarze 20 emocje były przednie. Po kilkuminutowej walce wiedziałem już, że na końcu żyłki jest sum.  Jeszcze kilka chwil w rytm melodii grającego hamulca kołowrotka i ku mojej olbrzymiej radości udało się go podebrać i zmierzyć – 70 cm. Jest dobrze! Kotwiczka wytrzymała (zwykle przezbrajam kotwice z woblerów Salmo na Ownery – tym razem zdecydowanie się opłaciło). Natomiast niewiele brakowało i kółko łącznikowe rozgięłoby się całkowicie. Na zdjęciu (zrobionym już w domu, bo nad wodą ciężko było dobrze uchwycić) widać jak niewiele brakowało .I w zasadzie tyle. Potem przez kolejne 3h tylko biczowałem wodę.

Brandy: U mnie znowu wyszedł brak rozpoznania i doświadczenia. Łowiłem między Michałem a Bartkiem obławiając opaskę, próbowałem różnej wielkości gum i woblerów. W późniejszej fazie tury, podczas szarówki zszedłem na główkę od której zaczynał Michał i miałem 3-4 niezacięte brania okoniowe, prawdopodobnie mniejszych ryb na niewielkie kopytko. Gdy tylko się zrobiło ostatecznie ciemno dołączyłem do Michała i zeszliśmy na jeszcze niższy odcinek ale woda była martwa, i wszystkie ataki ustały. Żaden z nas do końca tury już nic nie wykombinował.

Michał: Co do relacji z tury, wiedziałem że pierwsze 2 godziny zaważą czy cokolwiek złowię. Oprócz kleni miałem okonia ok 20 cm drugi podobny spadł, klenika plus parę innych spadło ale raczej pod 30 i szczupaka na ok 40 cm. Myślę że zmarnowałem co najmniej 2 miejscówki  – wypierniczyłem się na kamieniach i tylko widziałem falę spieprzających ryb 🙁 

Co do kleni obydwa złowiłem na opasce. Szkoda że nie łowiłem na niej przez cały czas tylko poszedłem niżej. Później wróciłem i do łowiłem drugiego. Wszystkie ryby na pływającego Sieka w tym samym kolorze co łowił Bartek.

Na koniec relacja zwycięzcy, tym bardziej, że sporo powiedział, na co i jak łowił.

Maciek: Cała tura podzieliła się u mnie na dwie kompletnie odmienne części, co mnie wprawiło w lekkie zdziwienie. Pierwsze trzy godziny – ryby aktywne cały czas,  kilkanaście brań,  10 ryb wyjętych. Do punktacji klenie : w kolejności złowienia: 30 cm, 37 cm, 31cm, 30cm, 44cm, 40 cm.    Pomiędzy nimi klenie 27cm, 27cm,  29 cm  i okoń  około 20 cm. Do tego kilka brań niezaciętych . O 20:00 doszedłem do końca odcinka, łowiąc na koniec ostatniego punktowanego klenia.  Przeszedłem na początek odcinka, zrobiło się całkiem ciemno i  jakbym stanął nad zupełnie inną rzeką –  przez następne 3,5 godziny nie złowiłem żadnego klenia  (choć były 3 chyba  kleniowe brania niezacięte), a złowiłem 3 sumki,  z których  jednemu  brakło kilku centymetrów do zapunktowania. Zastanawiam się,  skąd taka zmiana? Pierwszym przejściem  skłułem kilkanaście kleni,  ale powinno ich być jednak trochę więcej. Ciemność?  Raczej nie,  klenie radzą sobie bez problemu po ciemku. Może aktywność sumów wypłoszyła klenie? A może jednak przypadek,  bo kilka brań kleniowych jednak było w drugim przejściu. Miałem łowić pierwsze przejście odcinka na wobler Wideł 5cm  „zawodnicza piątka”,  a drugie przejście  (już w ciemności ) smużakiem z dwiema kotwiczkami.  Jednak po pół godziny łowienia smużakiem bez brania zmieniłem z powrotem na Widła, bo zupełnie mi to nie wyglądało na smużakowy wieczór.  Przez całą turę bardzo mało było widać  ataków ryb  na powierzchni .  Miękka wędka z żyłką 0,20. Księżyc  wschodzący zza horyzontu w wiślanej mgle  – ładne to było:)

Wyniki:

Nieobecni [z których część dostanie dodatkowy punkt za więcej niż trzecią nieobecność], oraz zerujący w turze Zygmunt, Robert  i Michał otrzymują po 9,5 pkt.

V miejsce – Jacek [5 pkt, za klonka 31cm ma 42 małe punkty]

IV miejsce przypadło mnie [4 pkt, a za klonka 32cm mam 53 małe punkty]

III miejsce  – Michał [3 pkt, za klenie 33 i 30cm ma 95 małych punktów]

II miejsce – Bartek [2 pkt, za klenia 43cm i suma 70cm otrzymuje 245 małych punktów]

I miejsce – Maciek [1 pkt i klenie: 2x 30, 31, 37, 40 i 44cm – ma za nie 538 małych punktów]

Jak wspomniałem, wyniki tej tury spowodowały, iż rywalizacja, przynajmniej o trzecie miejsce, zaczęła się jakby od początku. Co więcej, teoretycznie wprawdzie, ale na miejsce pierwsze to ma szansę nawet sześciu z nas, choć raczej Jacek z Robertem rozstrzygną to między sobą.

Aktualnie nowym liderem jest Jacek – ma 27 pkt

Tylko o punkt więcej ma Robert – 28 pkt

Klenik na 32cm pozwolił mi zachować na razie miejsce trzecie, ale dogonił mnie Bartek – obaj mamy po 43 pkt

Na czwartym miejscu, ale tuż za nami są Michał, którego z kolei dogonił Maciek – po 46 pkt

Piąta pozycja przypada na razie Wojtkowi – ma 54,5 pkt

Szósty jest Kuba – 55 pkt

Siódme miejsce należy do Łukasza – 55,5 pkt

Ósma pozycja to póki co Brandy i Zygmunt – mają po 60,5 pkt

Stawkę zamykają zaś ex aequo Rafał z drugim Wojtkiem – 62,5 pkt.

Końcówka i tak będzie inna gdyż drugi Wojtek i Łukasz wycofali się z ligi, ale muszę ich liczyć jako nieobecnych, żeby się w tym wszystkim nie pogubić.

4 odpowiedzi

  1. Dzien przed Wasza liga bylem ponizej Krakowa. Jak zawsze nastawialem sie na duza rybe. Martwica. Zero atakow bolenia . Klenia tez nie widzialem. Rzucalem 4 godziny wiedzac jaki bedzie final. Wialo niemilosiernie. Pod wieczor wiatr nagle ustal i zaliczylem grube branie na bezsterowke. Wyjalem niezla rybe , ale byl to zupelny przypadek, bo naprawde na wodzie nie dzialo sie kompletnie nic.

    Wedlug mnie i tak wycisneliscie maxa z tego slabego okresu. To jest bardzo trudne lowisko i wyniki na nim sa wprost proporcjonalne do ilosci wyjazdow.

    Czasami potrzeba poswiecic kilka dniowek zeby cokolwiek znalezc bo ryby sa rozmieszczone bardzo punktowo. Tej wiosny zszedlem tam kilka km wody w poszukiwaniu ryb i na najmniejsze przynety nie zaliczylem nawet dotkniecia.
    Nie tak latwo polowic sobie tam „wszedobylskiego „klenia. Trzeba go znaleźć.

    Ogolnie wyjazdy ponizej Krakowa na „zero” to norma. Absurdalne jest jednak to ze to i tak najlepsze lowisko w naszym okregu.

        1. Wydaje mi się, że Maćkowi kompletnie nie przeszkadzałby rodzaj sprzętu. Mam wrażenie, że połowiłby żyłką 0,10mm, jak i 0,28mm. 20-ka daje mu pewność w przypadku bolenia, sandacza czy mniejszego suma. Po prostu umie znaleźć ryby i je sprowokować.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *