Ten pomysł z ligą, z perspektywy biegnącego właśnie czwartego już sezonu, oceniam jako znakomity. Naprawdę nieźle jest spotkać się ten raz w miesiącu i cisnąć wynik. Mobilizacja, koncentracja, szukanie nowych w danej sytuacji rozwiązań. Nowe osoby, nowe przynęty, jeszcze bardziej zróżnicowane podejście do wędkowania. Wymiana wabików. Jednym słowem emocje. Ilość tematów taka, że myślałem, że nie zaczniemy:) W tym sezonie dorobiliśmy się nawet koszulek ligi, które chyba po kosztach zafundował nam Michał – niezmiernie dziękuję! Ciuch jest fajny też dlatego, gdyż bez obciachu można go ubrać na ryby. Ma spokojny, oliwkowy, lekko maskujący kolor. Miałem zamiar zademonstrować na sobie i zrobić fotkę w lustrze….Cóż może to jara szesnastolatków, ale ja poczułem się kretyńsko. Dlatego pokażę tylko fragment ubrania z logo.
Emocje były tym razem znacznie większe niż oczekiwałem. Bo wszyscy podeszliśmy początkowo na chyba przesadnym luzie. Po prostu ostatnie dni pod względem pogody, lekko demotywowały. Podobnie jak treningi.
Oczywiście wpływu na aurę nie ma nikt, nie mniej za złośliwość losu należy uznać, iż trzeci weekend z rzędu po dniach przyjemnej, jak na tę porę roku pogody w środku tygodnia, wolne dni są okropne. Jak nie mrozy i dziko wysokie ciśnienie, to teraz huragany.
Pierwsze, rozpoznawcze wyprawy kolegów pokazały, że coś się już dzieje także na wodach stojących, aczkolwiek trudno mówić o wynikach z zachwytem. Ot, bardziej przypadkowe, pojedyncze złowienia, głównie płoci. Albo dużo brań malutkich wzdręg.
Sam nie miałem okazji cokolwiek sprawdzić, bo nie było czasu. Planowany wypad dzień przed ligą nie doszedł do skutku. Na rybach wprawdzie wylądowałem ale w porze gdy tura by się kończyła, więc uznałem, że nie ma to sensu. Takie mało wiarygodne porównanie. Taką decyzją akurat trafiłem, gdyż dzień tury pokazał, jak z godziny na godzinę zmieniała się sytuacja. W sobotę wylądowałem więc po południu nad Wisłą. Nawiasem mówiąc ryba brała wyśmienicie, choć tym razem drobna.
Ostatecznie w dniu ligi nie było aż tak trudno pogodowo, jak się zapowiadało, choć warunki atmosferyczne bardzo wysoko zawiesiły poprzeczkę. Było okropnie zmiennie. Jako najlepszy przykład podam Pawła, który rok temu zajął w ogólnym podsumowaniu drugie miejsce, a na Bagrach w poprzedniej edycji [tyle, że to był koniec kwietnia], wykręcił niebotyczny wynik i zostawił za sobą tylko kurz i pozostałych uczestników. Kolega w tym roku nie startuje, żeby optymalnie dobrać sobie porę łowienia w zależności m. in. od aury i czasu jaki ma. Zna wodę, wie jak łowić – był dla mnie swego rodzaju wskaźnikiem. Łowił w dniu tury od 6.00. Już wtedy nie sprawdziło się założenie, że od świtu będzie choć godzinka spokoju, jak w dniach poprzednich. Nie było. Wiało, wiało, wiało. Kumpel nie miał ryby, co było dodatkowo kiepskim prognostykiem.
My spotkaliśmy się o 9.00. Fale takie, że woda z lekka się pieniła. Zachodni wicher chciał pourywać głowy. Tu chciałem wszystkim obecnym podziękować, bo naprawdę było mało zachęcająco. Wielkie brawa dla Rafała, bo gość jest z…Wrocławia. Jedenastu ludzi to już fajna ekipa a i wyniki takiej grupy to już niezły materiał poglądowy.
Biorąc pod uwagę zbiornik i to co w nim pływa, oraz pogodę, niegłupim pomysłem było nastawienie się na tęczaki, czy okonie. Wprawdzie o okoniach niewiele tutaj powiem – mam wrażenie iż jest ich relatywnie mało, wręcz bardzo mało jak na taki zbiornik, albo są trudne do złowienia. Piszę to na podstawie ładnych już kilku lat i setek wędkarzogodzin ponad dwudziestu znajomych. Przy łowieniu białorybu, lub – co obserwuję – dziesiątek ludzi celowo nastawiających się o tej porze na małe, co podkreślam – szczupaki, bardzo rzadko w ostatnich czterech latach łowi garbuski, a tym bardziej większe. Minus tęczaka, to fakt, iż większość jest wyławiana bezpowrotnie, zaraz po zarybieniach. Niewiele więc ich jest, a te co przetrwały rzeźnie i zdziczały, są trudne do oszukania.
Bazowymi rybami pozostają więc duże płocie i wzdręgi. Te drugie chyba znacznie liczniejsze i o wiele łatwiejsze do złowienia, w ostatnich dniach milczały jak zaklęte. Do końca nie wiem co jest powodem, ale zwrócę uwagę na jedno, bo piszą o tym pojedynczy wędkarze: tam w tygodniu, swego rodzaju sklep mięsny urządza sobie paru dziadów, którzy w dobrym dniu zaliczają po kilkanaście – kilkadziesiąt ryb 30+. Może czyta to jakiś policjant, bo wiem, że się tam pojawiają dość regularnie, ale poza tym czy delikwent ma opłaconą kartę i wpisana dniówkę, warto sprawdzić co i ile ma w siatce. Limit to jest 5kg, a nie 10 czy 15… Ja się zastanawiam czy doczekam dnia, gdy w naszym okręgu, czy w ogóle w PZW pojawią się górne wymiary szanujące bez wyjątku wszystkie gatunki i gdy tzw. Zarząd z członkami będzie liczył nie 20 ludzi, a powiedzmy sześciu. A na miejsce pozostałych będą etatowi strażnicy, mający w rękach silne instrumenty w postaci kar na tyle wysokich, by ostudzić, takich badziewiarzy z wędkami. Po prostu, mimo, iż coraz lepiej umiem te ryby łowić na spinning i udaje mi się pobijać kolejne życiowe rekordy w tych gatunkach, to jednak na przestrzeni ostatnich lat, łowię tych ryb wyraźnie mniej. Ciekawe czemu?
Ale wracajmy do ligi. Aura pokazała, że na bank takich wichur nie lubią nasze lekkie przynęty, którymi można dobrać się do płoci i krasnopiór. Oba gatunki chyba też za tym nie przepadają. Co do wzdręg to jestem prawie pewien, iż przy bardzo rozfalowanej wodzie przytłaczająca większość ryb wbija się w trzciny przy samym brzegu, albo na większych głębokościach w zaciszu kłębów rogatków i wywłóczników. Fizycznie nie ma tam szans dotrzeć do nich przynętą. Co do płoci to już trudniej mi to ocenić. Ta z kolei jest bardziej „odporna” na wczesną porę roku i chłody.
Tak też większość z nas się nastawiła. Wzdręgi i płocie. Chyba tylko Rafał i Brandy celowali w okonie, a Łukasz po trochu we wszystko, jednak z akcentowaniem tęczaka.
Strategiczne okazały się dwie oczywiste rzeczy, ale jak to się mówi – konia z rzędem temu, który je trafił. Było w tym sporo loterii. Wygrali ci, którym udało się wytypować takie strefy zbiornika, gdzie wiatr był na tyle mały, lub wiał po kierunku rzutu, a w obszarach tych ryby były albo choć przepływały [tu ciężko było coś wyrokować przy tych wiatrach – ryby raczej przepływały]. Z perspektywy tury znacznie, znacznie lepiej wybrali ci, którzy poszli na brzeg południowy. Z czterech miejsc punktowanych, trzy i to te pierwsze zdobyli wędkarze łowiący właśnie tam. Uczestnicy, którzy udali się w zachodnią część zbiornika, gdzie praktycznie nie wiało w ogóle [wysokie brzegi] – na ogół nie mieli kontaktów nawet z małymi rybkami. No, ale jest jedna reguła: w wodzie stojącej, ryba idzie w brzeg nawietrzny.
Osobnym problemem było uniknięcie brań szczupaków, które teraz są pod ochroną, a poza tym nawet maluch potrafi zdemolować delikatną przynętę. Pierwsze prawie 70 minut to siermiężne poszukiwania ryb. Starania o jakikolwiek kontakt. Mnie więcej o 11.00 bardzo mocno zaświeciło słońce, a wiatr zrobił się wyraźnie słabszy. Co więcej – zmienił kierunek na pd. – zach., co w miejscu gdzie stałem, nawet lekko pomagało rzucać. Sięgnąłem po szarą imitację larwy ważki Fishchaser, dla mnie pewniak na duże płocie. Zrobiło się na tyle spokojnie, że mogłem założyć główkę 0,25g [mam takie fabrycznie robione].
W minione blisko półtorej godziny przerzuciłem dość bogato zaopatrzone pudełko i nic. Celowałem w płocie, biorąc pod uwagę, że w dniach wcześniejszych nie trafiały się trenującym duże wzdręgi.
Oczywiście nie widzieliśmy się wszyscy – w końcu to te 20 hektarów wody, ale ci z kolegów, których widziałem, byli na zero. Nieliczni holowali małe zębacze.
Pierwszy rzut ważką zakończył się wprawdzie nie typowym dla dużej płoci o tej porze przywaleniem godnym kilowego okonia, ale wyraźnym zassaniem. Nie było wątpliwości – na końcu zestawu jest niezła ryba i nie będzie to żaden typowy drapieżnik. Tu dygresja – w takich chwilach zastanawiam się zawsze czy:
– zadziałała nowa przynęta
– pojawiły się ryby
– jedno z drugim plus zmiana aury [wiatr, oświetlenie itd.]
Hol był piękny. Naprawdę, kto tego nie doznał w tej odmianie wędkarstwa, ten nie jest w stanie tego ocenić. Na „gumowych” kijkach do 5g i super cienkich linkach [łowiłem plecionką Varivas 0,02mm] te ryby wyczyniają cuda, choć fakt, iż niektóre maja blisko kilogram. Byłem pewien życiówki. Ostatecznie wyrównałem swój rekord – płoć miała 36cm.
Niewiele minęło – góra z pięć rzutów, [choć z drugiej strony jedno przepuszczenie wabika zajmowało mi z minutę, może dwie licząc postoje], a kij giął się kolejny raz. Druga płoć tym razem 34cm.
W tym momencie życie dało znać o sobie – dostałem telefon z domu i niestety musiałem przerwać łowienie. Jak się domyślacie, delikatnie mówiąc – nie uszczęśliwiło mnie to. Pogoda się poprawia, ryby zaczynają się ruszać, wszystko wskazuje na to, że wygrasz i…
Przy aucie, okazuje się, że jednak mogę zostać. Znów zaczynam rozkładać graty. Niestety, gdy wracam na szczęśliwą miejscówkę, jest tam jakiś wędkarz z dwoma spławikówkami. Z konieczności wokół tej strefy, ale nie w niej samej łowimy z Jackiem, który także tu zawędrował. Mija kolejne z półtorej godziny. Zakłóca mi ją tylko jedno branie szczupaczka, na szczęście z udanym holem. Jacek wypuszcza w tym czasie ze trzy. Facet ze spławikiem ma chyba jedno branie fajnej płoci.
Tuz po 13.00 Jacek zapina jakąś rybę, która też nie wygląda na zębatego drapieżcę. Spokojny ale niekrótki hol – płoć 33cm.
Kolega zaczyna mi wyraźnie deptać po piętach, a obaj pewnie myślimy o sukcesie tego dnia. W takim dniu to się po prostu czuje. Prawdopodobieństwo, że inni też coś trafią, jest nikłe. Cokolwiek jednak się dzieje. Spławikowiec ma dość szybko dwa brania – ładne płoć i wzdręga.
Dotarł do nas Robert. Debiutuje w naszej zabawie. Jak mówi – nigdy nie łowił białorybu na spinning, aczkolwiek ma całkiem zgrabnie zmontowany zestaw. Żyłka 0,10mm, Drago worm Fishchaser na chyba niespełna gramie. Robert obszedł kawałek północnego brzegu bez dobrego rezultatu. Jedyne, co tam się podziało, to Michał miał płotkę, ale brakło jej 1,5cm do minimum punktowego. Tak stoimy kolejne pół godziny. Robert ma obcinkę szczupaka, po czym dzieje się coś nieprawdopodobnego, a miałem okazję to oglądać. Stałem z 15m na prawo od Roberta. Niech sam skomentuje:
„Jako nowicjusz w tematyce białorybu na spinning, który dodatkowo nie zna łowiska nie oczekiwałem wiele po pierwszej turze. Przed zawodami złowienie jednej punktującej płoci lub wzdręgi brałbym w ciemno i uznałbym za sukces.
Tydzień przed zawodami zrobiłem rekonesans, jakoś do tej pory nie dane mi było łowić na Bagrach. Trening nie napawał optymizmem, poza dwoma szczupakami miałem tylko jeszcze jedno branie, wydaje mi się że pstrąga. Poznałem przynajmniej trochę zbiornik i wytypowałem miejsca w których możliwe będzie delikatne łowienie w wietrznych warunkach prognozowanych na czas pierwszej tury.
Pierwsze trzy godziny zawodów spędziłem po zachodniej stronie zbiornika. Doczekałem się jedynie dwóch małych szczupaków, poza nimi woda wydawała się tam martwa. Postanowiłem wrócić do zatoki koło miejsca zbiórki. Po drodze dowiedziałem się, że Adam łowi właśnie tam i ma dwie punktujące płocie, dawało to jakąś nadzieje. Na miejsce dodarłem około 12:40, w zatoce łowiło w sumie 6-7 startujących w turze. Zająłem jedno z wolnych miejsc na brzegu z wiatrem w plecy. Warunki łowienia były przyzwoite. Na pierwszych 10-12 metrach od brzegu wiatr praktycznie nie przeszkadzał. Chwilę po 13.00 na czerwonego drago worma 27 mm od Fishchaser na haku 14 z 4 mm wolframem zaciąłem szczupaka, niestety pod samymi nogami uciął żyłkę 0,10 mm. Zawiązałem identyczną przynętę i chwilę po rzucie mam kolejną rybę. Do końca holu nie byłem pewien co udało mi się skusić do brania. Na granicy trzcin zobaczyłem ładną płotkę, miarka pokazała 33 cm.
Płotki na tym zbiorniku są pięknie ubarwione, te które pamiętam z innych łowisk nie miały tak barwnych płetw. Po jakichś 5 minutach od złowienia pierwszej punktowanej ryby notuję w tym samym miejscu pewne branie i wyciągam płoć, tym razem 28 cm.
W kolejnych rzutach historia się powtarza. Łowię piękną życiówkę wzdręgi 36 cm, po trzech minutach na brzegu jest kolejna wzdręga 27 cm.
Rzut, opad, kilka nieregularnych podciągnięć i następna ryba – płoć 30 cm pozuje do zdjęcia.
Wzięła tak jak wszystkie moje punktujące ryby tego dnia, na powoli ale nieregularnie przemieszczającą się kilkadziesiąt centymetrów nad dnem przynętę. Po wypuszczeniu tej ryby wszystko się uspokaja. Ławica musiała się przemieścić. Wydawało mi się, że ryby łowiłem rzut po rzucie, jednak datownik na zdjęciu wskazuje na to że między pierwszą, a czterema kolejnymi była przerwa. Myślałem też, że mam jedną rybę więcej. Jako że długości ryb notowałem najpierw na miarce, a potem na ręce to w domu na spokojnie wszystko zweryfikowałem. Wybaczcie początkową nieścisłość, to wina emocji 🙂 Po czternastej doławiam jeszcze wzdręgę 31 cm.
Na jakieś dziesięć minut przed końcem mam ładną rybę, niestety po doholowaniu do trzcin się wypina. Była to piękna płoć, oceniam ją na dobre 35+. Szkoda, były by dwie życiówki jednego dnia. Sam jestem sobie jednak winien, za szybko doholowałem ją pod brzeg, gdzie czekał jeszcze dwumetrowy pas trzcin który wykorzystała do ucieczki. Do wiatru mieliśmy pecha, deszcz jednak zlitował się nad nami i wytrzymał do zakończenia tury. Wracam na parking mega zadowolony, nie spodziewałem się tak dobrego wyniku. Te kilka pierwszych ryb na ultra lekkie przynęty pozwoliło mi nabrać przekonania do tej metody. Wcześniej nie byłem pewien czy potrafię uchwycić brania płotek i wzdręg, okazało się że brały bardzo pewnie. Nie wykluczam, że były też jakieś skubnięcia z opadu które przegapiłem. Na pewno niebawem jeszcze odwiedzę to miejsce przy spokojniejszej aurze.”
Było to coś nieoczekiwanego i nic Robertowi nie ujmując, pokazało jak wiele trzeba mieć też szczęścia w wędkarstwie. Nikomu z uczestników nie trafiła się taka seria. Jak się okazało kolega był też jedynym, który tego dnia miał punktowane wzdręgi. Miałem wrażenie, że pięć ryb złowił rzut po rzucie. Dla mnie najbardziej zaskakujące było, że te ryby brały nie z dna i w sumie nawet nie w typowym łagodnym szybującym opadzie, tylko atakowały aktywnie przemieszczający się wabik. Normalnie obłęd! Staliśmy i patrzyliśmy. Mimo, iż nie wiedzieliśmy o wynikach połowy z nas, to Robert nie zostawił złudzeń, że raczej nikt go dziś nie dogoni.
Zaczął się ruch, bo chłopaki z brzegu przeciwległego widzieli, że coś się u nas dzieje. Niektórzy przyszli na sam koniec tury. Sam nawet próbowałem łowić jak Robert, ale bez skutku. Powróciłem więc do łowienia z dna i pomiędzy rybami kolegi, udało mi się zaciąć z odległości chyba 30 – 40m moją ostatnią płoć – 30cm.
Przynętą była sztuczna ochotka z atraktorem na czeburaszce 2g. Mimo sporego dystansu, czułem atak ryby znakomicie. Był to mój czwarty i ostatni kontakt z rybą tego dnia. Do końca tury już nic nie złowiłem. Zresztą ostatnia godzina to znów bardzo silny wiatr z zachodu w akompaniamencie coraz silniejszej mżawki.
Do rywalizacji włączył się na kwadrans przed końcem tury Bartek. Jako jedyny na brzegu północnym zdobył punkty.
Płoć miała 29cm, a złowiona została na trzy sztuczne białe robaki na 1g. Bartek miał jeszcze kilka kontaktów w turze, ale bardzo delikatnych – najpewniej małe rybki.
Wyniki były więc dość ascetyczne, ale w mojej ocenie lepsze, niż zakładaliśmy. Osobiście nastawiłem się, że padną jedna, góra dwie punktowane ryby. Bardzo przypadkowe, znacznie bardziej, niż te które udało się złowić.
Od moich pierwszych ryb zrobiło się dość ciekawie, a po serii Roberta, ostatnia godzina była naprawdę gorąca.
Na koniec, podobnie jak na początku nie mogliśmy się nagadać ze sobą. Chyba tylko coraz mocniejsze opady wygoniły nas do domu.
Wyniki:
Maćka i drugiego Wojtka nie było.
Kuba zaliczył jednego szczupaczka.
Łukasz miał kilka kontaktów z zębaczami, plus tęczaka który tylko odprowadził obrotówkę.
Michał zaliczył 7 rybek, ale żadna nie dała punktów.
Wojtek – 4 małe wzdręgi.
Rafał miał 8 szczupaczków i jako jedyny zaliczył okonia, na które się zresztą nastawiał, ale ryba była za mała by punktować.
Zygmunt, którego pierwszy raz miałem okazję widzieć ze spinningiem, choć próbował łowić na muchę, to jedyne cztery ryby złowił na spinning – same szczupaki [4 szt. – w tym największy jaki się trafił, blisko już 60cm].
Zębaczy wyholowano łącznie 23, ale rzadko który przekraczał 40cm. Było z pięć obcinek.
Wszyscy powyżsi startujący i nieobecni otrzymują po 9 pkt.
Miejsca punktowanie:
IV – Bartek – płoć 29 cm – 4 pkt [70 małych punktów]
III – Jacek – płoć 33cm – 3 pkt [114 małych punktów]
II – moja lokata – płocie 30, 34 i 36cm – 2 pkt [353 małe punkty]
I – Robert – płocie 28, 30 i 33cm oraz wzdręgi 27, 31 i 36cm – 1 pkt [541 małych punktów]
Wielkie gratulacje dla zwycięzcy!
Widzimy się w kwietniu na turze nr 2 – łowiskiem będzie Kanał Łączański.
4 odpowiedzi
Gratuluję wyników w takich warunkach pogodowych.Byłem tydzień temu na swojej wodzie z nastawieniem na płocie,ale wiatr i fale spowodowały,że założyłem 2 gramy z okoniowym kajtkiem, by oddać parę rzutów tak dla zasady na otwarcie sezonu.Na wabiki poniżej 1 grama nie bylo szans.
Swoją drogą jakiego Varivasa Pan używa do tych pyłków (niebieski light game?biały avani finesse?)Mam opisywany już tu Bait finesse,ale chciałbym coś jeszcze cieńszego i bardziej śliskiego dla zwiększenia zasięgu.
Niebieski light game. Nastawiłem się, że jednak będą straty, a tu kilkadziesiąt holi kleni [raz nie miałem żyłki i nim łowiłem z konieczności, co jest lekką profanacją tej linki a i kleni chyba też:) ] i ani jednego splątania. Mam go pierwszy sezon, ale wygląda i sprawuje się znakomicie.
Dziekuję
Dziękuje za porady i pozdrawiam serdecznie. Pan spławikowiec.