Miejscówka na odludziu darzy. Dzieje się w temacie większych gatunków tyle, ile nie doświadczyłem przez ostatnie 5-6 lat.  Z efektami różnie. Śmieję się i złoszczę równocześnie, bo sandacze jakby wiedziały, kiedy przyjeżdżam ze sprzętem na nie. Tak, dobrze myślicie – ani myślą się pokazać. Jak mam sprzęt nie tyle za słaby, co za miękki, to biorą. I spadają, nie zacinają się…Wygrywają na razie 5:0. Liczę ryby, które widziałem. Najmniejszy, zresztą ostatni jaki spadł, miał minimum 65cm. Pozostałe były większe. Kilku ryb nie zidentyfikowałem. Jak na 9 wyjazdów, to chyba niezły wynik? [myślę o ilości kontaktów] Mam już duży podbierak i odkąd go taszczę ze sobą, ani większego bolenia i tylko jeden spad większego sandacza. Wciąż czeka na chrzest 🙂

Tylko raz zdarzyło się, że nie miałem dosłownego kontaktu z czymś dużym [najczęściej bolenie]. W każdym razie jak jest słabszy dzień, to chce się tu być, gdyż te ryby, spore ryby  – widać. Jest we mnie niemały margines pokory, kiedy ryb nie umiem złowić, ale jak woda jest martwa, to tracę wiarę…

Żeby nie wyszło, iż to jakaś Alaska, uczciwie powiem, że od czterech wyjazdów nie wyjąłem nic większego. W ogóle obserwuję dużo mniej ryb dużych poszczególnych gatunków. Ale nawet średniaków wyraźnie ubyło. Mam kilka teorii na ten temat:

  1. Pierwszy raz byłem tu zaraz po dużych deszczach czerwcowo – lipcowych. Poziom wody był wyższy w zależności od dnia – od 30cm do nawet metra w porównaniu z tym, co teraz. Niby łatwiej się chodzi, bo margines brzegu jest większy, ale dla ryb te bardzo atrakcyjne, położone przy samym brzegu rynienki, dołki bardzo zmieniły charakter, a w wielu miejscach znikły. Niżówka nie do opisania.
  2. Pierwszy wyjazd bez bolenia miał miejsce w kumulację upałów, jakie były. Ryby widziałem, ale obojętnie reagowały na przynęty, lub wręcz od nich uciekały. Teraz z kolei było kilka nocy po tylko 9 – 10 stopni z wodą o zmroku tak parującą, że do auta szedłem jakbym stał w mżawce przez parę godzin.
  3. Zajechaliśmy miejscówkę. Z piętnaście moich i kolegi wizyt tutaj łącznie, gdzie prawdopodobnie ryby z rzadka kogokolwiek widywały, a boleni chyba nikt nie starał się łowić celowo, spowodowało, iż ryby się nas „nauczyły”. Nigdy wcześniej nie łowiłem boleni w tak śmiesznie łatwy sposób, z tak bliskiej odległości. W sumie to nawet się nie starając. Waliły jakby nie jadły od tygodni, choć uczciwie powiem – w jeden typ wabików. W ten powód wierzę jednak najmniej gdyż – zakładając, że populacja bolenia jest stała i słabo rotująca, to mógłby być dowód. Ale co z kleniami, których tu było mnóstwo [mam na myśli ryby 40+]?
  4. Odnośnie boleni zawodzą wabiki. Pierwszego obciął wzięty za bolenia [gonił jak wariat drobnicę] szczupak. Taki 60+. Kolejny mały Gusman ma rozbity ster. Niestety przy atomowych braniach na krawędzi brzegu, wśród kamieni to nieuniknione. Dwa kolejne chodziły już inaczej. Poza tym oba też już mają…wyszczerbione, ubite stery… Próbuję je reperować, wstawiając jak w woblerach Widła stery metalowe. Nie mniej nie jest to łatwe, gdyż mała niedokładność powoduje w nurcie wykładanie się tej bardzo delikatnej, jak na boleniowy wobler konstrukcji.

Być może wszystkie te czynniki mają jakiś wpływ łącznie.

Po prawdzie, już nie poluję na klenie. Prawie pewność kontaktu z czymś mocarnym powoduje, że mi się nie chce. Nałowię się ich, mam nadzieję na starorzeczu, jak wejdą w nie, w październiku. Dlatego mimo, iż uwielbiam łowić leciutko, to tu mam minimum kij do 20g i żyłkę 0,20mm. Minimum.

Nawet założyłem sobie pewien limit ilościowy rap, jakie chciałbym złowić do końca roku. Myślę o rybach 60+. Mniejsze tu się nie liczą. Ryby te różnią się niesamowicie, jak ludzie. Trafiają się prawie 70cm sztuki, które w środku lata są dość chude. Poniższemu dałem na oko tuż nad 60cm. Robił wrażenie bardzo zabiedzonego mimo zwariowanego holu na bardzo miękkiej wędce.

(fot. A.K.)

Inne z kolei przypominają rybich kulturystów i mam czasem wrażenie, że nie dam rady klocka wyjąć . Poniższy , jeśli za parę lat weźmie komuś przy tym krępym trzonie ogonowym, jak styl od dużej siekiery, i jeśli będzie to strzał w pełnym letnim gazie, to szczęściarz doczeka się brania roku. Mnie zaskoczył taką petardą [fakt, iż na krótkim dystansie, góra 10m], że wyprostowało mi kij, jakbym wędkę trzymał pierwszy raz w życiu.

(fot. A.K.)

By pokazać, jakie tu jest odludzie i wędkarskie pustkowie, dwa przykłady reakcji zwierząt na człowieka. Ostatnio zaskoczyłem sarnę, która chyba po mocnej popitce wodą z Wisły, uznała, że poleży na szerszym niż zwykle i wygrzanym marginesie kamyków. Początkowo zwierzak zerwał się na równe nogi, ale…nie miał gdzie uciekać. Chyba, że w nurt Wisły, albo na pionową, zarośniętą jak diabli skarpę. Tak staliśmy chwilę, po czym, zacząłem rozkładać sprzęt [konkretnie to zawiązywać wobler]. Sarna wyraźnie się uspokoiła, gdy na nią nie patrzyłem. Nie pierwszy raz stwierdzam, że tak jest z większością dzikich stworzeń i dotyczy to również ryb. One doskonale wiedzą, jeśli nas zobaczą, czy my nimi się interesujemy [patrzymy na nie].

Potem obszedłem ją od strony dość płytkiego tu nurtu. Zacząłem rzucać. Gdy się obróciłem, ku mojemu zdumieniu – sarna leżała i żuła coś leniwie… Fotkę robiłem z około 10m bez żadnego teleobiektywu, bo takowego nie taszczę ze sobą. Mam tylko zwykły kompaktowy aparacik.

(fot. A.K.)

Rok temu byłem tu dwukrotnie, ale w innym rejonie. Ludzie tu tak rzadko zaglądają, iż nawet sowa daje się nabrać. Wtedy, gdy stałem przy dużym już mroku nieruchomo jak posąg, kręcąc tylko leniwie korbką, potężna sowa [puchacz?], chciała mi wylądować  na głowie. Wzięła mnie zapewne za sterczący pniak. Zestrachałem się wtedy jak nie wiem co, bo dostrzegłem półtorametrową plamę, gdy ptak był nieco nad moją głową i już hamował w locie. Jakieś 2m.

Teraz z kolei inna, mniejsza sowa zadziwiła mnie. Kilkakrotnie widziałem ją przelatującą w pobliżu szczytówki kija. Nie mam pojęcia po co ona to robiła. Jedyne wytłumaczenie jakie przychodzi mi do głowy to nietoperze, na które może poluje? Otóż te latające myszy, już z niewytłumaczalnych dla mnie powodów dość często zderzają się z żyłką. Czasem tego nie widzę i jest wrażanie niezłego, kleniowego pobicia, ale kilka razy widziałem, jak taka latająca mysz , raz za razem trąca żyłkę, jakby chciała sprawdzić co to jest.

No i sowa tak sobie latała, latała i w pewnym momencie po rzucie nie słyszę, by wabik chlapnął o powierzchnię. W sekundę później czuję, jak coś ciągnie szczytówkę w lewo i trochę do góry. Ciemno jak w przysłowiowej d… Zrobiła się mała karuzela, po czym sowa najpierw zaliczyła chaszcze na pionowej ścianie. Wpadła w nie jak nieżywa. Odłożyłem kij i z lekkim strachem, zacząłem włazić po „dziada”, co by go uwolnić. Wtedy zerwał się jak głupi, rozpędził na ile pozwoliła długość plecionki nienawiniętej na kręcioł, i gdy linka gwałtownie się skończyła, drapieżnik zwalił się dosłownie na dziób w nurt Wisły. I skończył w podbieraku.

(fot. A.K.)

Nie znam się za bardzo na ptakach, a na sowach to w ogóle, ale to chyba sowa uszata. Siedziała bardzo spokojnie, tylko gdy wyciągałem rękę, to ostrzegawczo fuczała. Co ja się z nią nakombinowałem, żeby mnie nie podrapała, a miała czym.  Ostatecznie przy symbolicznej mojej pomocy uwolniła się sama. Na szczęście zaplątała się kilka metrów powyżej przynęty i nie miała kontaktu z kotwicami.

A poza tym jak tu jest? Jeśli już nic nie żeruje, to honor wody ratują klenie, które po ciemku może nie seryjnie, ale bez ceregieli piorą w woblery. Nie ważne czy przynęta ma trzy, siedem, jak na zdjęciu, czy nawet  jedenaście centymetrów. Fakt, że na ogół mają te minimum cztery dychy.

(fot. A.K.)

Każdy kleniuch wygląda jakby był w tarle. Są tak nieprzyzwoicie nażarte, że i to może być przyczyną ich powściągliwej aktywności.

Poza tym zaliczyłem z Brandym i Bartkiem wizytę nad Sołą. To tutaj mamy wrześniową turę ligi. Z Brandym trafiliśmy tragiczna aurę. Było nieciekawie. Natomiast Bartek miał okazję sam się przekonać ile i jak duże są tu świnki. Choć ryby nie brały, to doskonale dawały się obserwować. Przy dość wysokim ciśnieniu jakie panowało, super czystej i ekstremalnie niskiej wodzie kleń nie istniał. Natomiast ilość okoni i to w nieobciachowej wielkości, [czyt. typowe polskie 20cm] można uznać za dostateczną, jak na tę rzekę. Po dwóch sezonach okoniowej pustki, ryby te znów się pojawiły nieco liczniej. W każdym razie zaliczyliśmy pod 80szt. Szału nie ma, ale na wrześniowej lidze można tu będzie zdobyć  także parę punktów w paski.

(fot. A.K.)

Nie mniej mam nadzieję, że trafimy na niskie ciśnienie z podniesioną, a najlepiej lekko trąconą wodą – nikt nie zejdzie bez punktów. W innym przypadku pozostanie przerzucanie pasiaczków i ciułanie czegokolwiek, co ma 25cm. Będzie ciężko. Chyba że chłody wstrząsną świnkami i skubańce przypomną sobie, że zima jednak przyjdzie i nie tylko na glonach świat się kończy.

Z innej bajki – pierwszy raz odkąd łowię, nie poszedłem zamknąć sezonu pstrągowego. Wiadomo, że na naszych rzeczkach nigdy w ostatnich latach nie działy się cuda, ale wypad nad Krzeszówkę, czy Rudawę dawał pewnik kontaktu z kilkoma rybami wyraźnie nad te 30cm. Aktualnie uznałem, że mi się nie chce. Zaliczenie nawet setki brań [co jest jak najbardziej realne; było 4-5 zarybień w zależności jak liczyć] i złowienie kilkudziesięciu nastocentymetrowych pyrtków jest nudne.  Jest mi chyba smutno i czuję się dziwnie. 31 sierpnia i nic? Co czas przyniesie w tej kwestii zobaczymy, ale chyba nikt nie ma wątpliwości, iż to problem, którego nie rozwiążą kolejne,  walne zebrania poszczególnych kół, które w ogóle mam wrażenie – mają  kosmetyczny tylko wpływ na to jak działa Zarząd Okręgu.  Ale mam nadzieję…

3 odpowiedzi

  1. Wszystkie wieksze potoki uciekły z krzeszowki gdy w zimie robił pan „odłowy kontrolne” łażąc srodkiem i szturchając kijem pod brzegi

  2. Polując nocą na sandacze nietoperze też uderzają mi w żyłkę. Po ciemku ich nie widziałem a odczucie na wędce podczas opadu przynęty identyczne jak przy sandaczowym puknięciu. Odruchowo zacinałem, dopóki nie odkryłem przyczyny.

  3. Na 9 wyjazdów to świetny wynik. Sam znam kilka sandaczowych spotów i potrafie byc tam bez brania tygodniami.
    Trzeba sie wstrzelic. Ewentulanie siedzieć i rzucać kilka dobrych godzin.
    Kumpel który ma jakieś wyniki siedzi do późna i twierdzi ze o tej porze roku brania ma grubo po 24 :00.
    Zazwyczaj większość z Nas jest juz wtedy w domu.
    Druga rzecz to ten stan wody. Idzie w górę brania.. idzie w dół..zjazd na chate. I tak to wygląda przynajmniej poniżej Krakowa.

    Co do pstragow. Zostawmy ten temat. Proszę nie ubliżać Panu Adamowi bo prowadzi fajny blog i jest zajebistym facetem. Trzeba go tylko poznać na żywo a nie poerdolic zza ekranu smartfona.
    Jedyny gość który ruszył w temacie loklanego wędkarstwa i zrobił „coś” aby powstał odcinek dla nowoczesnych wędkarzy. I za to szacun.
    Na Rabie są wielkie pstrągi , na Rudawie małe. Zadna nowość. Nie swirujmy proszę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *