Zanim przejdę to tematu wpisu, chciałem zaprosić wszystkich chętnych do udziału w naszej Lidze Spinningowo-Muchowej 2025. To okrągła X edycja! Nie ukrywam, iż te dziesięć lat było najważniejszym, choć bardziej formalnym powodem, dla którego mimo kichy w około krakowskich wodach zdecydowałem się całą zabawę zorganizować ponownie. Oczywiście było kilka ważniejszych czynników, ale nie chcę tu kadzić moim kolegom – tym starym, jak i nowym. Po prostu klimat tej naszej dużej już grupy jest wspaniały : jest zacięta rywalizacja, ale też i fair play, jest kupa śmiechu, różnych nowinek, ciekawych spostrzeżeń…Przekonał mnie też argument Michała, który niekoniecznie w takich słowach, ale zwrócił uwagę, że byłby dziś wędkarsko, w zupełnie innym miejscu gdyby nie Liga. No właśnie – gdyby nie zabawa w Ligę, to pewnie jak 90% łowiących kręciłbym się wokół 2-3 łowisk, próbował łowić okonie [których w Wiśle jest bardzo mało] na calowe twisterki na 3g, pstrągi wpuszczaki w Krzeszówce… A tak to nieskromnie mówiąc, stałem się niezwykle elastycznym i wszechstronnym spinningistą chyba każdej możliwej wody i każdego gatunku, o ile żyje w choć dostatecznej ilości w danym cieku/zbiorniku. Tak, że jeśli są chętni z mocną psychiką, bo faktycznie przy naszych kryteriach punktowania szybko przekonacie się, że wody, szczególnie płynące PZW Kraków są dramatycznie kiepskie, to zapraszam. Jest max 30 miejsc. Ewentualne zgłoszenia proszę wysyłać na mail wedkarskiewakacje@gmail.com Dalej już pokieruję, co i jak. A, i udział w naszej rywalizacji jest bezpłatny.
A teraz do dzisiejszego tematu. Przedstawię wybrane zdobycze kolegów. Gdybym zaszalał i pokazał wszystkie warte uwagi ryby, jakie złowili moi koledzy, to można by odnieść wrażenie, iż jestem złośliwy i celowo obniżam wartość wód około krakowskich. I tu kilka uwag, bo to, że mogłoby to wyglądać całkiem optymistycznie, wynika z kilku czynników:
– moi koledzy spędzają podobnie jak ja nieprawdopodobnie dużą ilość czasu nad wodą [80-110 wypadów w roku]
– są to w większości grubo ponadprzeciętni spinningiści [muszkarze chyba też, ale tego nie umiem ocenić, nie mniej choćby mistrz Ligi 2024 – Zygmunt – łowił wyłącznie na muchę, niezależnie od łowiska, a wicemistrz Jacek, też w przeważającej większości wód, łowi na muchę]
– trzeba też uczciwie zaznaczyć, iż przynajmniej połowa z prezentowanych niżej ryb, została złowiona w tzw. burdelach, czyli miejscówkach, gdzie nawet te skromne ilości ryb zawsze się zgromadzą
Tak więc skupię się na wybranych tylko przykładach.
Zacznę od jazia Mateusza. 56cm. Kolega przeskoczył mnie o centymetr i jest to największy jaź, jakiego złowiono w gronie moich bliższych i dalszych znajomych.
Zauważę iż kolega miał też kilka innych, również około półmetrowych okazów tego gatunku, ale ryby te w obecnej chwili można łowić na spinning celowo w Wiśle, w zaledwie paru dosłownie miejscach. Jest ich skrajnie mało, jak na tak teoretycznie pospolity gatunek. W naszym dość szerokim gronie nie są znane liczne miejscówki obdarzające tym gatunkiem regularnie, nawet jeśli myślimy tylko o rybach małych 🙁
Poniżej pokażę dwa karasie. Ja z żalem stwierdzam, że coś, co chyba odkryłem dla Krakowa, czyli łowienie dużych wzdręg i płoci na spina, raczej nie wróci przy polityce jaka dominuje w okręgu. Kiedyś marzec – kwiecień, czasem początek maja, to były dla mnie TYLKO zbiorniki stojące i właśnie takie gatunki, okraszone linami i karasiami. Niestety, co wielokrotnie podnosiłem w mojej pisaninie, spotkaniach z włodarzami okręgu, w WP itd. gatunki te zostały jakościowo niewiarygodnie przetrzebione jeśli chodzi o ryby 30cm i większe. I nie dokonali tego nasi wędkarze, choć pewien „zjazd” był zauważalny od 2019r. Natomiast ostatnie trzy lata i niczym nie ograniczone ugoszczenie „braci” ze Wschodu, spowodowało, że jest jak jest…
Karaś na pierwszej fotce został złowiony w jakimś anonimowym dla mnie bajorze przez Roberta.
Kolejny jest mojego, że tak powiem – autorstwa i trafił się w grudniu w Wiśle.
Poza tym w puli nie tak oczywistego dla spinningu białorybu, kompletnie nie mam co pokazać nawet w skali roku…
Ciekawą rybę na UL przy żyłce 0,12mm złowił Bartek. Karp, który wygląda dość specyficznie. Powiedziałbym, że mógłby udawać nawet jakiś gatunek tych indyjskich czy dalekowschodnich mahsirów. Ryba skonsumowała oczywiście imitację jakiejś larwy, czy innego bezkręgowca wodnego.
Poniżej dwa większe wśród sporej ilości złowionych sumów. Przyznam, że z większych drapieżników w Wiśle krakowskiej, tylko boleń i sum, są jako tako ilościowo reprezentowane.
Pierwszego złowił Marek.
Drugiego Tommy.
Przy Tommy`m się zatrzymam, bo często się z niego podśmiechujemy w kontekście Ligi, gdzie mu wybitnie nie idzie, ale facet rzeczywiście celuje i umie łowić ryby duże. Gdyby brać pod uwagę jeszcze miejscówki w jakich łowi [prawie zawsze są to dzikie odcinki Wisły], to pewnie nikt z naszej grupy raczej nie mógłby się zbliżyć do jego wyników. Poniżej jego tegoroczny, największy szczupak, Niezmierzony aczkolwiek bliżej 90-ki, może nawet ciut nad. Zaatakował pod szczytówką przynętę na zestawie sumowym i momentalnie był na brzegu. W związku z tym, że nie zdążył się zmęczyć w holu, to strasznie szalał na brzegu. Kolega, by go nie narażać na jakieś obrażenia cyknął tylko fotkę,
Jest to jeden z dwóch miarowych szczupaków, złowionych w naszym 30-o osobowym gronie w Wiśle, w sezonie 2024. Wiem jeszcze o 2-3 także ładnych rybach z Wisły, z poza naszej grupy. Tak, że bajania co niektórych, że wody około krakowskie szczupakiem stoją, to po prostu nieznajomość naszych wód. Jak my to mówimy – po tłustometanolu [od tłustych met 🙂 ] ludzie opowiadają takie brednie, a najczęściej są takim pro zarządowym megafonem propagandowym. Wiadomo – lepiej to wygląda, jak przeciwko głosom krytyki, można powołać się niby to, na postronnych wędkarzy, którzy twierdzą, że jest fajnie. Ale o tym we wpisie następnym.
Ciekawostka przyrodnicza. Ten rok był za to szczególnie obfity w pokąsania moich kolegów przez osy, szczególnie przez klecanki, których gniazdo prezentuję niżej. Gatunek jest uznawany za serwujący jedne z najbardziej bolesnych użądleń wśród błonkówek Polski, W minionym sezonie to była jakaś „epidemia”, a trafiali się pechowcy, którzy zostali użądleni dwa, a nawet trzy razy, bądź jak Krzysiek – ponad dwadzieścia razy w jednym secie [tyle, że to były osy budujące gniazdo w ziemi].
Zauważyłem jednak dość ciekawą różnorodność zachowań tego konkretnie gatunku os. Te w odludnych terenach są mega agresywne i byle bliskie przejście, potrącenie sąsiednich nawet roślin, powoduje nierzadko atak. Te żyjące z nami w naszych domostwach, są jakby z innej bajki. Ich cierpliwość jest znacznie, znacznie większa. By nie być gołosłownym. Moja żona nagminnie nie zamyka garażu. No i na jej drzwiach wjazdowych, pod zamkiem klecanki zrobiły sobie gniazdo. Tych konkretnie os wokół mojego domu latało w minionym roku niewiarygodnie dużo [potem okazało się, iż są jeszcze dwa kolejne gniazda w drewutni]. Te przy zamku garażu, jako najmniejszy w naszej familii zobaczył syn. W pierwszym odruchu zakupiliśmy miotacz takiej piany, który kilka lat temu wykorzystałem do likwidacji gniazda, ale innego gatunku. Przyjrzałem się owadom i zauważyłem iż prawie wszystkie komórki są wypełnione ruszającymi się larwami. Doszedłem do wniosku, że z jakichś nie znanych mi powodów nikogo nie ukąsiły, a otwierając garaż, za każdym razem podnosząc podpórkę drzwi, trzeba było na około pół metra zbliżyć głowę do gniazda, dokładnie na jego wysokości, a dochodził jeszcze nieduży ale jednak ruch drzwi. Ustaliliśmy, że jak kogoś pokąsają, to szlus – zagłada. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Młody oglądał je regularnie z dość bliska – zawsze jakaś natychmiast się pojawiała, patrząc niejako prosto w oczy. W drugiej połowie października, osy zniknęły i zostało puste gniazdo. Ot, taka ciekawostka.
Bolenie. Tu były w zasadzie dwa odcinki czasu. Na początku sezonu, gdy łowił je głównie tylko Robert, za to seryjnie, czasem po kilka ryb i nierzadko takie +/- 70cm. I ponownie zauważę, że to zawsze było na miejscówkach dzikich, a nie pod jakimś progiem – jego zdobycze prezentowałem w majowym wpisie. Pozostali koledzy mieli raczej przypadkowe złowienia. Następnym okresem było zejście dużej wody we wrześniu i chwile po większych deszczach w październiku, ale uczciwe trzeba zaznaczyć, to łowione przez kolegów ryby były z powszechnie znanych pigalaków. Choć Robert coś tam jeszcze trafiał na swoich dzikich odcinkach jesienią.
Z sandaczem jest u nas bardzo słabo, bardzo. Zauważalna jest tendencja zniżkowa od około trzech lat, choć tu już bym tak nie obciążał Ukraińców. Miniony sezon był zaś skrajnie cieniutki. Pierwszą rybą i od razu wyraźnie 80+ pochwalił się Rafał z Wrocławia.
Wprawdzie u niego tych ryb też nie łowi się na zawołanie, nie mniej jeśli chodzi o bolenie, klenie, jazie, szczupaki czy okonie to gdybyśmy rywalizowali korespondencyjnie, to tu w Krakowie szanse mielibyśmy znikome.
W naszym gronie najwięcej tych ryb złowił Maciek Drugi i liczba sandaczy 60cm+ w jego wydaniu sięgnęłaby chyba około 20 sztuk, to ryb zauważalnie większych miał chyba 3-4 i bodajże wszystkie były z pigalaka… Można by zadać pytanie: czy wszystkie sandacze na zimę spływają w jeden rejon? I jest ich zaledwie kilkadziesiąt sztuk? Bo na niegdyś świetnych miejscówkach, dziś można pocałować przysłowiową klamkę. Nawet przy kilkunastu wyjazdach z rzędu!!!
Mam takie spostrzeżenie, że gatunek ten w minionym roku strasznie późno odpalił. Najwięcej wielkościowo, jak i ilościowo w kręgach moich znajomych łowiono dopiero w listopadzie i październiku.
Dwa fajne sandacze miał Michał.
Kilka złowił też Tommy…
Kolega miał przy podbieraku rybę zdecydowanie grubo 90cm+, może metr, ale w kulminacyjnym momencie pękła obręcz i złamał się uchwyt.
Jeśli chodzi o klenie to nie miał równych i chyba długo nie będzie mieć Mateo, łowiący ten gatunek w innym okręgu. Już z końcem roku zasypywał nas zdjęciami ryb z przedziału wyraźne 55+.
Teraz z w nowym sezonie ma na rozkładzie co najmniej kilkanaście takich wielkich, śnieżnych już kleni. Kiedyś pokazał, że dawały się nabierać na imitację pijawki Fishchaser`a.