Niech Was nie zmyli zdjęcie wiodące tego wpisu. No, kwaśną mam minę po tej turze. Nie jest mi do śmiechu nic, a nic. Zresztą nie tylko mnie. Po pierwszym rekonesansie nad Sanem, jeszcze bez wędki, ogłosiłem, że wyniki będą odwrotnie proporcjonalne do tych z Popradu. Pomyliłem się minimalnie. Punktowały ledwo…cztery osoby. W zasadzie o samej turze nie mam za wiele do opowiadania, nie mniej parę spostrzeżeń o tej rzece już mi się nasuwa.
Zacznę od tego, że był to taki test, gdyż pierwszy raz od lat siedmiu, odkąd bawimy się w Ligę, dopuściliśmy wodę dalszą, niż sąsiadujący z Okręgiem Krakowskim inny okręg. I się wylosowało. Trochę się bałem, że odległość spowoduje niską frekwencję [liczyłem na 8-9 osób] i wtedy jednoznacznie tak odległych propozycji nie wolno by było zgłaszać. Frekwencja była jednak na poziomie Popradu, więc sam nie wiem. Chyba przedyskutujemy to w gronie tych, którzy będą chcieli startować w 2023r.
Drugim, już dość istotnym kłopotem była sama propozycja – San od Leska do Dynowa. Prawdopodobieństwo jej wylosowania było tak nikłe, że sam nie zadałem sobie trudu sprawdzić, jak tam jest „administracyjnie”. Na miejscu okazało się, że mamy typowy, istny misz – mas związkowych przepisów:
– to woda dwóch okręgów – w większości Krosno, ostatnie kilka km to Przemyśl
– ryby mają różne wymiary – np. brzana w Krośnie ma standardowe 40cm, a w Przemyślu bodajże 53cm [piszę z pamięci]
– proponowany bardzo długi odcinek Sanu mam trzy „odcienie” [rejon Leska z takim lipieniowo-pstrągowym klimatem, środkowy z dominacją świnek i brzan, a zaskakująco małą populacją kleni oraz odcinek PZW Przemyśl, gdzie jest w mojej opinii swego rodzaju „przełom” ichtiologiczny: świnek i brzan jest podobna ilość, jak wyżej, ale znacząco rośnie liczba boleni, kleni; pojawiają się licznie inne gatunki [np. okoń, certa], nierzadki jest szczupak, a mniej jest tylko pstrągów]
– na odcinku krośnieńskim wykupując dniówki na wody górskie, nie mamy prawa łowić na odcinkach nizinnych, co odczytuję jako przymuszanie łowiących do wydawania dodatkowej kasy przy istnym poszatkowaniu tego odcinka na wody górskie i nizinne [ciekaw jestem na jakiej podstawie to robili?]
Wszystko powyższe stawiało rywalizację na trudno porównywalnym obszarze, a zawsze kładę nacisk, by jednak łowić na odcinkach o podobnym rybostanie i nie mieszać wód górskich z nizinnymi. A już pal licho wewnętrzne ustalenia okręgów – odcinek przemyski ma już wszelkie cechy wody jeśli nie nizinnej to, że tak powiem – nisko podgórskiej [inny skład gatunkowy i wizualnie też rzadsze są widoki z okolic Leska].
To wszystko spowodowało, że niezależnie jaką taktykę ktoś przyjął, nie mógł być pewien sukcesu. Ja np. postawiłem na jeden obszar i przegrałem z kretesem, a Krzysiek podczas tury przejechał ponad…100km i też zaliczył zero.
W sumie porównywalnie znam wylosowane na Ligę odcinki, przy czym więcej razy łowiłem na odcinku w rejonie Dynowa i nie mam wątpliwości, iż jest on znacznie rybniejszy. Zachodziła wobec tego obawa, że wszyscy, może poza muszkarzami, rzucą się na te ostatnie kilka km wody. Na Sanie byłem ostatni raz bodajże w 2014r i teraz, po 8 latach nie zaskoczyło mnie nic. Podobnie, jak po dość intensywnych tu przyjazdach na początku lat 2000-ych nie byłem zaskoczony w latach 2011 – 2014. Odnoszę wrażenie, iż nic się tu nie zmienia.
Dla tych, którzy nigdy nie byli, kilka zdań jaki jest San.
W rejonie Leska jest szeroko rozlaną rzeką o płaskich na ogół brzegach ale z dość urozmaiconym dnem. Powszechne są charakterystyczne podwodne płyty skalne, okropnie poszczerbione i nierzadko gwałtownie się kończące, a szczelina między jedną płytą a drugą jest dość głęboką rynną.
Nie licząc pewnego odcinka w samym Sanoku, gdzie jest troszkę industrialnie [filary nie istniejącego mostu], to cały ten fragment do końca wody krośnieńskiej, to San szerokości 80 – 120m, płytki z płaskim, żwirowym dnem, porośniętym w około 20 do nawet 70% powierzchni wywłócznikiem, moczarką i trzecim gatunkiem, którego nie znam, i nie udało mi się zidentyfikować. Stan wody był niski, ale bez ekstremy – typowy dla tej pory roku i nie odstawał od tego, co tu widziałem 10 lat temu.
Brzegi są trawiaste, w przytłaczającej większości płaskie z obu stron. W zasadzie wchodzi się z suchej łąki, do zalanej łąki 🙂 Jeśli jest głęboko pod jednym brzegiem, to wiąże się to na ogół z mulistym zastoiskiem – miejsc takich jest mało.
Woda pod brzegami jest ekstremalnie płytka i bardzo, bardzo wolno zwiększa głębokość – jakieś 30cm jest zazwyczaj dopiero z 10m od lądu… Tak, że łowienie kleni z podrzucaniem im pod krzaki przynęt nie wchodzi w grę, tym bardziej, że gatunek ten jest bardzo nieliczny, jak na taki typ wody. To jest aż niewiarygodne, jak mało widać kleni choćby 30+.
I teraz najgorsza niespodzianka: miejscówek z wąskim, szybkim, zwężającym się wlewem, przechodzącym w nazwijmy to „rynnę”, czy bystrą płań, z głębszą wodą jest jak na lekarstwo. Wszyscy miejscowi je znają i fragmenty takie są raczej obstawione wędkami.
Całkiem inaczej jest na odcinku Przemyskim, gdzie w dużym stopniu rzeka przypomina podkrakowską Wisłę na szybszych fragmentach, choć jest więcej dużych głazów w wodzie i faktycznie tegoroczna niżówka, która tam rzeczywiście była widoczna, bardziej niż zwykle upodobniała ten odcinek do tych wyższych.
Idąc na trochę zgniły kompromis z rodzinką, zgodziłem się na bazę w Sanoku, a nie Dynów jak chciałem. Nie będąc fanem jazdy autem, a już zupełnie nie cierpiąc prowadzenia auta w rejonach mi nieznanych, utrudniłem sobie mocno żywot, gdyż miejski San z góry odpuściłem. Może to też był błąd, gdyż właśnie na tym z lekka industrialnym odcinku w rejonie filarów, widziałem sporo spławów zwiastujących ryby na punkty. Ale nie zamierzam sponsorować bardziej niż to konieczne dziadostwa PZW, a ten fragment był nizinny i musiałbym kupić osobne zezwolenie.
Pierwszy dzień rozpoznania mnie wykończył. W około osiem godzin upału przy litym błękicie, zszedłem łącznie z 5km wody. Zaczęło się nieźle. Miałem tylko kijek UL z nastawieniem jednak na klenie. Dosłownie w pierwszym miejscu gdy podszedłem pod przeciwległy brzeg, właśnie nie pod nim samym, tylko tak z 12m od niego, miałem potężną próbę zjedzenie smużaka. Wyglądało na bardzo dużego klenia, albo bolenia. Ryba się nie zacięła. Dosłownie kilka rzutów później w tym samy rejonie zaciąłem klenia około 40cm, który jednak spadł. Byłem dobrej myśli – odcinek relatywnie bezludny i nie przy drodze, która tam non stop wije się wzdłuż rzeki.
Co z tego jak w kolejne 3-4 godziny zaliczyłem tylko dwa brania i wyjąłem dwa nieduże klonki? Punktowane klenie udawało mi się zlokalizować tylko w głębokich zastoiskach, gdzie miały mnie w nosie. Poza 2-3 atakami boleni, to woda jak martwa. Tylko umiarkowana w porównaniu z Popradem ilość narybku tu i ówdzie.
Około południa wymęczony jak nie wiem co, trafiłem w końcu na to, czego oczekiwałem. Szeroko rozlany bardzo płytki San, lekko skręcał przy równoczesnym, wyraźnym spadku terenu. Tyle, że było tam już trzech wędkujących: grunciarz, muszkarz i podobnie jak ja – spinningista. Przytłaczająca cześć wody spływała tu na lewą stronę patrząc z nurtem, tworząc relatywnie wąski wlew z bardzo szybką wodą, potem się rozlewającą w jakby bardzo szerokiej rynnie. Głębokość 1,2m do około 1,8m. W polu widzenia lusterkowało w lekkim rozproszeniu około 30 świnek. Już troszkę niżej, na głębszej wodzie i przy spokojniejszym uciągu dostrzegłem kilkanaście kleni. Wszystko ryby minimum 40cm, przy czym dwa ok. 50cm i jeden wyraźnie większy. Pod sam koniec dostrzegłem kilka brzan. Wszystkie godne, a jedna po prostu wielka. Mimo usilnych prób nie udało mi się nic złowić – celowałem w świnki i klenie. Klenie w zasadzie odpuściłem w głowie myśląc o turze, bo widać było, że nie znajdę na nie sposobu. Pocieszałem się, że nie robię nic źle, gdyż pozostali, niezależnie od techniki, także nic nie wyjęli.
Wracając drugim brzegiem, tak trochę przypadkiem trafiam na około 50m wody do kolan ze stadem świnek liczącym lekko setkę. Nie były to ryby duże – max 40cm, a dominowały takie 30+. Sterczałem nad nimi chyba z 90 min. Owszem, podpływały do wszystkiego, co im podrzucałem, czasem nawet po dziesięć sztuk ustawiało się wianuszkiem nad wabikiem. I tyle… Zainteresowane były tylko obskrobywaniem kamieni z glonów.
Cóż – kilka osób, które podobnie jak ja już też były nad Sanem, miały identyczne spostrzeżenia. Będzie ciężko…
Dzień drugi. Poszedłem tam od razu. Trochę czasu straciłem na znalezienie szybszej drogi. Z lekką obawą, bo non stop straszyli niedźwiedziami w rejonie Sanoka, szedłem tylko około 20min, ale naprawdę przez las.
Postanowiłem łowić tylko do południa, bo zmęczenie dawało się we znaki, a tura trwa 7 godzin. Wynik był mizerny, ale dający nadzieję. Miałem trzy pewne brania: nie zaciąłem jednej brzany, druga spadła w z byt celebrowanym holu [przynętą 2,5cm ripperek na główce 4g, przy bardzo cienkim haczyku.
Na fotce już uzbrojony na turę w mocniejszy haczyk.
No i wyjąłem świnkę na 44cm.
Zwróćcie uwagę ile jest na zdjęciu roślin pod rybą.
Uznałem, że statystycznie powinienem mieć z 7 – 8 brań przez turę, licząc przede wszystkim na te pierwsze poranne godziny. Łudziłem też siebie i innych, że w dniu rywalizacji od 8.00 ma się zmienić cyrkulacja ze wschodniej na pd – zach.
W sobotę w dniu tury, było z rana bardzo mglisto.
Ponieważ miałem już dobrze rozpoznane dojście, wziąłem dwa kije: na brzany i UL na wszelki wypadek. Z myślą o mikrojigach i świnkach.
Na miejscu rozbiłem się na 30 minut przed czasem. Najbliższe kamienie obrałem na miejsce składowania części sprzętu.
Jeden wędkarz już był, obławiając miejscówkę z drugiej strony . Potem, ale dopiero około 10.00 pojawiło się jeszcze dwóch. Gdy tak sobie czekałem, zauważyłem, że butelka zanurza się w wodzie. Musieli puścić coś na zaporze. Nie przeczuwając kłopotów, przeniosłem się na znacznie większy kamień.
Jeszcze tylko rzut oka na ostatnie mgiełki i pełen wiary, że wysiłek wsadzony w znalezienie ryb da wynik, ruszam na stanowisko.
Pierwszy rzut i…jak mi nie targnie kijem! Gdy doholowuję wszystko pod nogi, na końcu zestawu mam z kilo wodnej zieleniny. I tak co rzut. Wszystkie kalkulacje trafił szlag. Mój wlew kumulował prawie wszystkie spływające rośliny. Woda podniosła się zaledwie o 15 – 20cm, ale na podgórskim charakterze rzeki, jej prąd zrywał rośliny w ilościach nie dających szans na jakiekolwiek łowienie. Po kilkunastu rzutach z identycznym efektem [wiadro roślin na żyłce], uciekam się do smużaków i UL. Ale to już taki akt desperacji. Idę z kilometr wyżej nie znając rzeki. Nurt silny, choć wody tuż nad kolana, wszędzie płasko. Po godzinie bez brania wracam. Zmieniam sprzęt, ustawiam się niżej i rzucam pod prąd, zwijając jak wariat w nadziei, w sumie nie wiem na co. No i po około 20 minutach mam ewidentny strzał. Mimo pędzącej wody o głębokości około 1,5m kontakt pod samą powierzchnią. Brzana nieruchomieje. Potem idzie kilka metrów w górę. Nie wierzę w taką szczodrość losu, przy tych warunkach. Mija chyba minuta. Brzana zaległa z 20m niżej niż wzięła, a ja się zastanawiam, czy żyłka 0,2mm wytrzyma nie tyle rybę, co ilość zielonych farfocli, które osiadły na lince. W końcu wydobywam rybę na powierzchnię i wprawdzie w kupie roślin, które zjechały po żyłce i maskują zwierzaka, widzę, że jest…podhaczona. Nie liczy się. Miała z 55cm.
Dopiero o 10.20 zauważyłem, że roślin spływa trochę mniej. Prawie 3,5h to był stracony czas. I cóż. W miarę komfortowo zaczęło się łowić dopiero od południa. Aura faktycznie się zmieniła, zaczęło wiać, wyszły chmury, ale nic to nie wniosło. Zaliczyłem tylko niedługą podcinkę kolejnej brzany, oraz dwóch świnek [zostały łuski]. Nie widziałem ani jednego punktowanego klenia, świnki pokazały się właśnie koło południa i znikły po godzinie. Tyle. Zero…
Wszedłem na nasze forum ligowe, które mam podczas tury zawsze wyciszone, doszedłem do godziny 10.00 z minutami i ze zdziwieniem dowiedziałem się, iż wszyscy są na zero… Ale do 14.00 niektórzy poradzili sobie i coś złowili.
Robert: Długo myślałem nad tym, który odcinek wybrać do wędkowania, zwłaszcza że w grę wchodziły dwa okręgi i trzy różne zezwolenia. Ostatecznie wypór padł na nizinne Krosno, a konkretnie na odcinek między miejscowościami Temeszów i Witryłów. Gdy dotarłem z Jędrzejem na miejsce, okazało się że jest ono dość popularne, pewnie ze względu na dojazd i parking przy samej wodzie. Najbardziej obiecujące rynny były już zajęte przez 3 osoby, postanowiłem więc porzucać za kleniem po malowniczych skalnych przelewach. Dość szybko zacinam rybę wyraźnie 30+, niestety wzięła z dużej odległości, a po drodze był labirynt kamieni – kleń skręcił za jeden z nich i się wypiął. Trochę niżej kolejny gejzer na powierzchni i ryba po zebraniu smużaka ostro ruszyła w stronę głównego nurtu, hamulec chwilę zagrał ale po paru metrach kleń spadł. Szkoda, to był już kawał ryby. 2:0 dla kleni. Kolejne dwie godziny nie przynoszą brań, tubylcy też nie łowią, jeden po drugim się zwijają. Zwolniła się brzanowa rynna; obławiając ją woblerami zaliczyłem dwie podcinki brzan. Jedną około 60 centymetrów wyholowałem, druga znacznie większa spada, całe szczęście bo pewnie by mnie woziła pół godziny. Brzany nie chciały brać inaczej niż stylem grzbietowym, a widać ich było w rynnie sporą ławicę, trochę to było frustrujące. Zszedłem w dół rzeki około kilometr, obławiałem najpierw głęboką spokojną wodę, gdzie za przynętami goniły nieduże okonie i kleniowe przedszkole. Potem znalazłem fajny kawałek o większym spadku, z szybkim nurtem, powiedziałbym że kleniowa bankówka. Nie do wiary że nie miałem tam ani brania. Zbliżało się południe, postanowiłem wrócić do brzanowej rynny i łowić tam już do końca tury. Niestety okazało się że woda mocno się podniosła, płynęło masę roślin. Rynna skupiała cały nurt Sanu na szerokości kilku metrów, efekt był taki że już po paru sekundach wobler łapał zielsko. Łowienie brzan nie wchodziło w grę. Pod kątem klenia te najciekawsze 300 metrów już obłowiłem, a w takich miejscach jest to moim zdaniem ryba pierwszych rzutów, potem to już jest rzeźbienie z efektami nieadekwatnymi do poświęconego czasu. Wróciłem do samochodu coś przekąsić, po drodze zaliczyłem poślizg, zgubiłem podbierak i nalałem trochę Sanu do woderów. Przy aucie przeglądając mapy google znajduję obiecujące miejsce 2-3 kilometry wyżej. Rzeka jest tam szeroka, więc zielsko nie powinno płynąć tak gęsto. Dodatkowo jakieś 500 metrów poniżej mostu wiszącego widać fajny przelew. Biję się z myślami czy jechać, ale dzwoni Jędrzej z takimi samymi wnioskami – nie da się łowić w rynnach ze względu na zielsko. Chwilę przed godziną 13.00 już jesteśmy na kładce i próbujemy wypatrzeć ryby – kilka kleni widać, ale wielkościowo raczej stykowce. Jędrzej zostaje przy moście, a ja lecę w dół. To był strzał w dziesiątkę. W płytkiej, szybkiej wodzie za przelewem w kwadrans mam cztery brania na smużaki. Wykorzystuję 3 z nich i wyciągam klenie 32, 41 i 48 centymetrów.
Rzutem na taśmę udało mi się zrobić przyzwoity wynik w ostatniej godzinie. Wrażenia z wizyty nad Sanem pozytywne, głównie ze względu na walory estetyczne. Jeśli chodzi o rybostan, w miejscach które odwiedziłem pojedyncze mety gdzie ryby się grupują, oddzielają setki metrów, a może nawet kilometry nijakiej wody. Mogą to być błędne, subiektywne odczucia spowodowane niską wodą, słabymi braniami i nieciekawym odcinkiem.
Biorąc pod uwagę słabe brania, zupełnie już zaskoczyły mnie przygody Piotrka, który wg mnie był na najgorszym fragmencie, tuż poniżej miasta.
Piotrek: Łowienie rozpocząłem na upatrzonej wcześniej rynnie na wodzie nizinnej, jednakże nie byłem na niej pierwszy, to też zszedłem bez kontaktu. Potem zszedłem przez kolejne dwa wlewy, aż do wędek grunciarza, zaraz poniżej których bił boleń ale nie miałem jak go zdjąć. Zmieniłem metę, przeniosłem się na ostry zakręt. Tam pustka, dopiero na końcówce płani mam piękne branie- boleń wyskakuje nad wodę i zgarnia szczura, jednak po długim odjeździe wypina się. Kolejny rzut, dwa kleniowe skubnięcia punktowej ryby- zapowiada się dobrze ale nic więcej się nie dzieje. Jadę na nijaką wodę w kolejne miejsce. Jest trochę drobnych kleni, obserwuje żerującą brzanę. Obszedłem dookoła dwie rynny z dużym wypłyceniem na środku, klenie wychodziły do przynęt ale nie brały. Zdecydowałem się pojechać na oglądane rano po drodze grube miejsce ostatniej szansy. Ledwo doszedłem do wody, ale od razu żałowałem że nie przyjechałem tu z samego rana. W pierwszym rzucie zaliczam branie ładnej ryby. W drugim mega bomba i fluorocarbon jest obcięty kilka centymetrów za szczurem. Jestem mega wkurwiony bo straciłem dwie grubo punktowane ryby. Wiąże kolejny zestaw, tym razem z fluo 0.40. zakładam szczura, rzut, bomba. Wisi kleń, przynęty nie widać z pyska. Szybki pomiar i do wody, jest 46cm, przy obecnej sytuacji jestem w miarę zadowolony.
Robię kilka metrów na środek rzeki, jest ślisko i naprawdę niebezpiecznie, rozpadliny w skałach są strasznie zdradliwe. Rzut pod kolejny duży kamień, bomba, wisi kleń. Tym razem 39cm pokazuje pomiar na kolanie, nawet nie ma jak zrobić porządnego zdjęcia żeby nie spalić miejscówki.
Ryba do wody i czekam chwilę obmyślając kolejny rzut. Widzę zawirowanie w wodzie, rzucam na wprost, sprowadzam szczura wachlarzem na głębszą wodę, nagle wyskakuje duuuży boleń, ale nie zdąża trafić w przynętę która już dojeżdża do skały, brakuje może 10cm. Zostaje tylko gejzer na wodzie. Idę dalej, w główny nurt. Tu już jest kolorowo od płetw. Świnki i brzany kręcą się wkoło mnie. Zakładam mały woblerek, trzymam w nurcie, coś tam stuka, puka niemrawo. Odpuszczam, nie mam cierpliwości do takich ryb, jak nie ma bomby i wiru na powierzchni to to nie jest łowienie. Kończę turę pół godziny przed czasem na wyczyszczonej miejscówce, mając świadomość dobrego wyniku. Ale Robert znów pokazał jaja, gratulacje!
Jacek: Na San pojechałem z myślą że co jak co ale tam na pewno coś złapię. Rzekę poniżej Leska gdzie planowaliśmy łowić znam dość dobrze, choć już od kilku lat tam nie jeździmy, przedkładając z oczywistych względów OS. Wytypowaliśmy dwie powszechnie znane miejscówki poniżej Leska. Na miejscu okazało się że jest już tam trzech wędkarzy, muchowo-spinningowych. Na szczęście łowili po drugiej stronie i dość szybko się zwinęli narzekając miedzy sobą na wyniki. Zacząłem streamerem ale po ok. godzinie bezowocnego biczowania rzeki przerzuciłem się na nimfę i ustawiłem w głębokiej, niezbyt szybkiej rynnie. Na pierwsze branie czekałem ok. pół godziny. Nieduży ale na szczęście punktowany pstrąg wyjechał.
Norma wyrobiona można łowić aktywniej; pochodziłem trochę po rzece, zmieniałem metody, trochę suchej, trochę długiej nimfy, znów streamer. Niestety poza agresywnymi uklejami i niedużym pstrągiem nic nie udało mi się złapać. Wróciłem do „mojej” rynny i tu znów udało się przechytrzyć kolejnego niedużego pstrąga.
Potem próbowaliśmy jeszcze zmieniać miejscówki ale jedna okazała się nie do łowienia, wody było po kolana choć niedawno jeszcze brały tam fajne pstrągi na długą nimfę i mokrą, a kolejna gruba woda już nie dała nam żadnych ryb poza spadem niedużego pstrąga. Nad San z pewnością jeszcze wrócę i to w tym roku, ale to z pewnością będzie OS.
Przy tej kiepskiej aktywności ryb, poradził sobie cichy faworyt tej tury – Brandy. W końcu to była jego propozycja i jego woda.
Brandy: Wędkowanie na Sanie dedykowane Lidze rozpocząłem dwa dni wcześniej w okolicy Dynowa. Planowałem, na prośbę Bartka, oprowadzić go po swoich łowiskach i przy okazji samemu rozpoznać teren przed turą. Niestety, wędkowaniu towarzyszyli bardzo liczni plażowicze, korzystający z odsłoniętych na bardzo długich odcinkach kamienistych łach, które sprzyjały wypoczynkowi nad wodą. Mimo to, początek był niezły, bo na odcinku tuż poniżej „ligowego” w pierwszej rynnie spotkaliśmy dużą ławicę świnek, brzan oraz towarzyszących im kleni. Już pierwsze rzuty jednoznacznie pokazały nam, że ryby żerują bardzo słabo, reakcje na przynęty były często opóźnione, ograniczały się do krótkich odprowadzeń i obserwacji, co bardzo wyraźnie można było stwierdzić, dzięki krystalicznie czystej wodzie. Zachęceni obecnością ryb, przenieśliśmy się niżej, gdzie spodziewałem się znacznie bardziej interesującego odcinka i, ku mojemu zaskoczeniu, bardzo się rozczarowaliśmy. Woda była niemalże martwa, ze znikomą aktywnością drobnicy. Dzień skończyliśmy z pojedynczymi jelcami, uklejami i boleniem (10cm). Kolejny dzień treningu był jedynie minimalnie lepszy, ale pozwolił na wstępne wytypowanie startowych odcinków dla nas dwóch, o czym pewnie Bartek pochwali się w swoim opisie.
Przechodząc do Ligi – Weronika niestety ze względów zdrowotnych towarzyszyła mi jedynie przez początkowe ok 1-1,5h i zgarnęła mi auto. Miejscówka, którą wytypowałem jako pewniak (dzień przed ligą liczne spławy większych ryb) okazała się pusta… Dałem szanse, ale po braku kontaktów i życia na wodzie wiedziałem już, że trzeba szukać punktów nieco odważniej – ruszyłem pieszo w dół rzeki na kolejną miejscówkę – dość charakterystyczną rynnę w stylu podkrakowskiej Raby i trafiłem na… typową Rabę – czterech czy pięciu wędkarzy rozstawionych co 50m. Niestety, te najlepsze odcinki były zajęte, więc żeby nie tracić cennego czasu, już po kilku rzutach stwierdziłem, że trzeba postawić wszystko na jedną kartę – ruszyłem na swój odcinek ostatniej szansy – spokojną wodę, ale jednak z głębszą rynną, dużo w górę rzeki. Po drodze sprawdziłem jeszcze krótki odcinek płytkiej i wartkiej wody, gdzie zazwyczaj trzyma się stadko średnich świnek, trafiając tam klenia 27cm. Gdy dotarłem na wytypowany odcinek, woda nie napawała optymizmem – wciąż nie widziałem aktywności ryb, ale wiedziałem już, że nic więcej nie wymyślę. Po chwili obławiania wody znalazłem miejsce, gdzie przepływały stadka większych sztuk różnych gatunków, najczęściej spłoszonych, gdy w tym czasie drugą połową rzeki przepływały kajaki. Dość szybko, bez nadmiernej finezji, „na upatrzonego”, trafiłem swoje obie punktujące ryby – klenia 32cm i certę 38cm.
Trafiły się jeszcze 2 brania mogące dać punkty, ale niestety bez udanego zacięcia. Szansę na poprawę wyniku w ostatniej godzinie niestety zniweczył dość silny wiatr wiejący dokładnie w poprzek mojej osi rzutów, dramatycznie utrudniając precyzyjne podanie przynęty zestawem muchowym. Zszedłem z wody dość zawiedziony. Znając potencjał łowiska doskonale widziałem jak źle trafiliśmy z terminem – obecność ryb była widoczna i niepodważalna, ale zdecydowanie ich aktywność została znacząco zredukowana przez panujące warunki i stan wody. Przed turą liczyłem na dużo lepszy wynik, ale jednocześnie miałem nadzieję, zwłaszcza sprawdzając konwersację ligową, że w takich warunkach weterani krakowskiej Wisły nie będą w stanie rozgryźć tej pięknej górskiej i zupełnie innej od „naszych” wody, co pozwoli mi na zajęcie wysokiej lokaty.
Tu zauważę, iż ta certa jest pierwszym punktowanym przedstawicielem tego gatunku w naszej lidze. Oddaję jeszcze głos niektórym, pozostałym uczestnikom tej tury.
Bartek: Złowiłem 15 kleni i 2 brzany…. a i tak skończyłem z wynikiem 0 🙂 Na trening przyjechałem już w czwartek i razem z Michałem zwiedzaliśmy jego najlepsze miejscówki. Wyniki mieliśmy żadne, dlatego na turę udałem się na nieznany odcinek. Okazało się, że decyzja była dobra, ale zabrakło szczęścia. Woda piękna, widać w niej masę drobnicy, ale zdecydowanie nie potrafię jej czytać. Nie rozumiem na jakiej zasadzie ryby wybierają tam miejscówki do żerowania 😀 Zrobiłem kilka zdjęć swoim „okazom”, ale niestety zaliczyłem kąpiel w Sanie i telefon poszedł do kosza. Podziękowania dla Babci Brandy’ego za pyszny obiad!
Maciek: Obłowiłem kilka kilometrów nizinnego Sanu w okręgu Krosno, piękne miejsca, przelewy, spowolnienia, rynny, płanie. Łowiłem głównie pod klenia, ale też w głębszych rynnach pod brzanę, i jak już się zorientowałem, że mityczne krośnieńskie Eldorado, o ile gdzieś istnieje, to chyba nie tutaj jest gdzie jestem, to prawie cały zestaw z pudełka poszedł w ruch. Efekt siedmiu godzin intensywnego łowienia to kleń 13 cm i świnka 35 cm. Kleń wziął na głębokiej płani na tantę czarno – szarą na główce 2g. Świnka zahaczona za ogon woblerem Dorado Invader 4cm w kolorze kiełbia.
Rafał: Nigdy przed żadną turą (nawet na legendarnym Cholerzynie) nie byłem tak pewien zera jak na tej turze. Nie czuję tej rzeki, która bardzo odbiega charakterem od rzek, które znam. Nałożył się też na to fakt, że znowu łowienie było w upale a same wieści znad wody od innych osób były fatalne. Całe kilometry rzeki nieczytelnej dla mnie, jednakowej, dającej się przejść niemal wszędzie i ten koszmarny skwar. Znowu jak na Popradzie czekałem na koniec tury zamiast dobrze się bawić rywalizacją. Moim zdaniem na San trzeba przeznaczyć kilka dni. Z tego pierwsze to na wędrówkę wzdłuż rzeki choć miejscówki często są tak niepozorne, że nie do wypatrzenia z brzegu. Ja jednak widzę potencjał tej rzeki. Te brzany mnie kuszą tak że całkiem poważnie biorę pod uwagę ponowne odwiedziny. No ale z pewnością nie w ten upał. Mam pomysł żeby wyjazd na turę wrześniową połączyć z kilkoma dniami nad Sanem albo Popradem. Ciekawostka – łowiłem w miejscu gdzie Dorado nakręciło w lipcu film o brzanach. Do obejrzenia na you tube.
Jędrzej: Łowienie na Sanie było dla mnie bardzo ekscytujące. Jestem przyzwyczajony do szaro-burej wody w Szreniawie, Wiśle i Rabie. Woda na krośnieńskim odcinku Sanu jest krystalicznie czysta. Przez 7 godzin obserwowałem, jak w akwarium, stada świnek, małe pstrągi, wielkiego bolenia, uklejki, klenie, okonie, kiełbie i ławice narybku. Wydawało mi się, że łowię na Bawarii, albo w Kanadzie. Wędkarsko bardzo mi się poszczęściło, bo walczyłem z dużą brzaną. Wyhaczyła się po 10 minutach holu, ale dawno nie miałem takich emocji podczas wędkowania. Nad San na pewno jeszcze wrócę, bo to jedna z najładniejszych rzek, w jakich miałem okazję łowić ryby.
Marcin: Moje pierwsze podejście do wędkowania na Sanie było bardzo chaotyczne. Przygotowując się do sierpniowej rundy zacząłem robić rozpoznanie na temat wymaganego zezwolenia. Bardzo się zdziwiłem widząc, że aby w pełni rozpoznać całość odcinka będę potrzebować dwóch, a właściwie trzech zezwoleń (składka górska w PZW Krosno nie zezwala na połów w wodach nizinnych). Pozostało więc zdecydować który odcinek wybrać. Oglądając w czwartek rzekę z jednego z mostów w Sanoku oraz inny fragment powyżej mostu w Postołowie nie widziałem żadnych większych ryb, więc pomimo dużej odległości od miejsca noclegu zdecydowałem się na końcowy odcinek należący do PZW Przemyśl. Na rozpoznaniu zjawiłem się w piątek rano, dzień przed turą. Zaczynając spacer wzdłuż brzegu zauważyłem sporego klenia, następnie na kolejnym stanowisku widziałem sporo brzan i świnek. Niestety, podczas całego zwiadu jedyną zdobyczą był klenik wielkości palca. Nie napawało to optymizmem przed nadchodzącą rundą. Większość ze spotkanych wędkarzy wspominała o tym, że aby coś złowić należy nastawiać się na wczesny poranek lub późny wieczór. Spotkałem także Bartka i Brandy’ego, którzy wspomnieli o kilku zdobyczach na punkty. Cóż – przynajmniej wiedziałem że na odcinku znajdują się ryby. A jak wyglądała sama runda? Tuż po starcie zauważyłem bolenia (z pewnością punktowanego) który spokojnie pływał wzdłuż brzegu pod moimi nogami. Po jednym z rzutów zaatakował woblera, ale niestety spudłował. Następnie złowiłem dwa niewielkie kleniki o łącznej długości 20 cm i to w zasadzie tyle. Upał oraz brak jakichkolwiek brań od godziny 9:00 spowodowały, że zakończyłem rundę pół godziny przed czasem, wiedząc że jedyne co mogę zyskać, to co najwyżej udar słoneczny. Tura zakończona bez punktowanej zdobyczy. Jeszcze tego samego dnia spacerowaliśmy w Sanoku. Przechodząc innym mostem zerknąłem na wodę i – stado świnek paradowało tuż pod nim. Wielkie zaskoczenie, bo jeszcze dzień wcześniej myślałem że nie ma tam nic oprócz kaczek. Rzeka z pewnością ma potencjał na dobre wyniki.
Zygmunt: Ze względów logistycznych musiałem się ograniczyć do najniższego, dopuszczonego do wędkowania odcinka. San powitał mnie tajemniczą aurą dzięki zamgleniu oraz widoczną pianą na powierzchni wody. Zdziwiłem się ilością aut z wędkarzami na parkingu i dowiedziałem się, że wieczorem ubiegłego dnia była piękna rójka jętki i ryby wprost za nią szalały. Już wchodząc do wody zauważyłem kilkanaście rybek od kilku do kilkunastu centymetrów długości, co świadczy, że rzeka żyje i tarło się udaje. Jakże wielki kontrast do Raby poniżej Dobczyc…Łowiłem na nimfy , streamery i mokre muszki. Ryby widziałem, zarówno malutkie jak i 70cm brzany czy ponad 40cm klenie i świnki. Przez wszystkie godziny tury, starałem się naprawdę solidnie i próbowałem skusić którąś z paradujących w moim zasięgu ryb. Udało mi się wyholować klenika na 28,5cm, pstrąg około 30-35cm się spiął i miałem jeszcze jakiś drobiazg bez znaczenia. Deprymujące jest to, że pomimo stosowania imitacji od białych robaczków, larw ochotek, dżdżownic, jętek, chruścików, narybku, much fantazyjnych, nie udało mi się złowić cokolwiek na punkty. Nie pomogło nawet zejście do średnicy przyponu 0,12mm. Pytani wędkarze również nie mieli sukcesów, a od południa pozostałem praktycznie jako jedyny w wodzie – lokalni specjaliści się poddali.
Wyniki tury:
Nieobecni więcej niż trzeci raz: Maciek Drugi, Grzesiek, Karol – po 15 pkt
Postali nieobecni: Mateusz, Kuba, Mikołaj, Tommy, Michał, Marcin Drugi – po 14 pkt
Zerujący: Maciek, Tomek, Rafał, Weronika, Marcin, Zygmunt, Jędrzej, Bartek, Krzysiek i Adam – po 14 pkt
I miejsce – 1 pkt – Robert – klenie 32, 41 i 48cm [434 małe punkty]
II miejsce – 2 pkt – Piotrek – klenie 46 i 39cm [337 małych punktów]
III miejsce – 3 pkt – Brandy – certa 38cm i kleń 32cm [172 małe punkty]
IV miejsce – 4 pkt – Jacek – pstrągi 31 i 34cm [117 małych punktów]
Klasyfikacja generalna:
Mimo naszej ogólnej niemocy na Sanie, wyniki tej tury wiele nie zmieniły poza jedną rzeczą. Na pierwszym miejscu umocnił się Robert i to na tyle, że biorąc pod uwagę, iż kolejne dwie tury to odcinki Wisły W3, które są chyba jego podstawowym łowiskiem, to ma wszelkie szanse „dowieźć” prowadzenie do końca tego sezonu. Jeśli nie zdarzy się mu kiks w postaci zera na Krypinowie albo grudniowym W2, to są na to wszelkie szanse. Kwestia pozostałych miejsc, to jedna wielka niewiadoma, bo realnych kandydatów tu przynajmniej z 6-9 i kolejnym po Popradzie, świetnym wynikiem na Sanie do tego grona dołączył Piotrek. Zaliczył on wraz z Jackiem największy awans. Trzecie miejsce na Sanie spowodowało, że Brandy przesunął się o dwa oczka w górę, natomiast najważniejsze chyba to, że wyrwał się z punktowego niebytu.
Teoretycznie, choć bez piłkarskiego „co by było gdyby” – na drugie i trzecie miejsce także szanse mają osoby z miejsc od XI do nawet XIV. Tak, że rywalizacja ma w tym roku szczególne rumieńce.
I miejsce – Robert – 30,5 pkt [1607 małych punktów]
II miejsce – Krzysiek – 45 pkt [1109 małych punktów]
III miejsce – Maciek – 46 pkt [1135 małych punktów]
IV miejsce – Jacek – 50 pkt [950 małych punktów]
V miejsce – Zygmunt – 52 pkt [474 małych punktów]
VI miejsce – Adam – 54 pkt [1021 małych punktów]
VII miejsce – Tomek – 56,5 pkt [772 małe punkty]
VIII miejsce – Michał – 58 pkt [434 małe punkty]
IX miejsce – Piotrek – 62 pkt [1031 małych punktów]
X miejsce – Bartek – 63,5 pkt [571 małych punktów]
XI miejsce – Tommy – 71,5 pkt [461 małych punktów]
XII miejsce ex aequo – Marcin Drugi i Mateusz – po 73,5 pkt [Mateusz 897 małych punktów, Marcin Drugi – 408]
XIII miejsce – Marcin – 76,5 pkt [436 małych punktów]
XIV miejsce – Mikołaj – 79 pkt [220 małych punktów]
XV miejsce – Brandy – 89,5 pkt [172 małe punkty]
XVI miejsce – Kuba – 91 pkt [42 małe punkty]
XVII miejsce ex aequo – Rafał i Maciek Drugi – po 92 pkt [małe punkty: Maciek Drugi – 108, Rafał – 64]
XVIII miejsce – Jędrzej – 101,5 pkt [nie punktował]
XIX miejsce ex aequo – Weronika, Karol i Grzesiek – po 102,5 pkt [nie punktowali]
2 odpowiedzi
Może odniósł by się Pan do sytuacji na Odrze?
Byłem na spotkaniu w temacie Raby. Tekst wkrótce i przy okazji kilka słów o Odrze.