Refleksje po majówce

Od chyba 3-4 lat próbowałem zaliczać majówki z nastawieniem na bolenia albo szczupaka. Wyniki były żadne, bądź słabe [rok temu osłodził mi otwarcie sezonu 56cm kleń i 45cm jaź]. To, co było teraz skutecznie wybiło mi z głowy majówki z drapieżnikami nad dziką Wisłą. Obiecałem sobie, że koniec. Naprawdę podłapałem doła. Nie będę Was nudził tym gdzie tam nie byłem. Krótko: jak to możliwe, że po przeoraniu dosłownie metr po metrze trzech oddalonych od siebie o kilka kilometrów, różnych około 200m fragmentów Wisły, jedyne, co zaliczyłem, to …jedną podcinkę. Słownie. Widziałem dwa niemrawe ataki. Jeśli to były bolenie, to małe.  Osiem godzin w pełnym skupieniu z przerwami na dojazd w nowe miejsce. Na koniec, doprowadzony do desperacji, odłożyłem zestaw szczupakowo – boleniowy i zmontowałem kijek na jazia. To były jeszcze dwie dodatkowe godziny i czwarty, dawniej pewny odcinek z tym gatunkiem o tej porze roku. Znów nic.

Taki był mój trzeci dzień długiego weekendu. W pierwszy też straciłem w sumie z sześć godzin tyle, że podszedłem do sprawy na luzie z kijaszkiem UL i wymęczyłem na Wiśle sześć malutkich kleników. Dlaczego tak marudzę?

Powracam do wyników sprzed paru lat. Nie 20 – 30 lat tylko 8 – 10. Ale mamy czasy, gdzie kilka zaledwie lat narzuca wspomnieniom miano „opowieści z formaliny”. Jak to możliwe że z kilkudziesięciu osób, z którymi mam bliski kontakt [naprawdę prawie pół setki], którzy zaliczyli z premedytacją dziką Wisłę około krakowską  1 maja, tylko Robert złowił dwa bolenie. Nie wiem jak facet tego dokonał, ale to dla mnie jakiś fenomen.

(fot. R.M.)
(fot. R.M.)

No i Tommy miał trzeciego, który spadł przy brzegu. O szczupaku to myśleli chyba tylko naiwni. Jeden z najlepszych wg mnie krakowskich wiślanych spinningistów trzeciego  maja złowił trzy klenie. I nie były to niestety okazy, ani nawet ryby  średnie. TRZY. Czujecie? Tym jest teraz Wisła, bez której dla wielu z nas wędkarstwo nie ma większego sensu.

Wśród uczestników tegorocznej ligi wywiązała się dyskusja. Cześć osób jest nastawiona, że jest jak jest i trzeba jeździć, gdzie są ryby; inni nie mogą się pogodzić z rzeczywistością. Można podejść do sprawy tak: 1 maja z dziesięć boleni wyjechało na progu X. Paru gości stało tam od rana, co by zaklepać miejscówkę; po prawdzie walili w strefę, gdzie jest zakaz [nie piszę tego z negatywnym  odczuciem – wypuszczali ryby]. I tak cały dzień. Można powiedzieć, że niby ryba jest…

Dwa duże szczupaki [ jeden 99cm] na jednym zbiorniku i trzeci [ponoć gruba metrówa] na kolejnym. Znów można by powiedzieć, że ryba jest i to jaka. Nawet z naszego ścisłego grona 2 – 3 osoby miały podobno naprawdę niemałe już zębacze na kijach. Ale nikt, nawet na tych niby zachwalanych zbiornikach nie wyjął w majówkę ryby n a punkty. I tu wiele osób nie rozumie, jak ja to widzę. Mnie nie chodzi o okazy. Zawsze myślę, o rybach średnich rozmiarowo dla danego gatunku. Ilu z tych grubych setek, jak nie tysięcy [mnożąc ludzi razy dni majówki] okołokrakowskich wędkarzy wyjęło szczupaka 60+, albo choć jednego bolenia?  Ilu? Jeśli czytacie dłużej moją pisaninę, to wiecie, że kiedyś łowiłem bardzo dużo boleni. Najpierw kilka dosłownie lat się tego uczyłem – chyba jestem mało pojętny:)  Ale jak ogarnąłem temat, to od około 2005r było fajnie. Jako argument w dyskusji z kolegami rzuciłem na szalę wynik z 2009r – trzydzieści kilka sztuk boleni 70 – 79cm [pomyliłem się pisząc na forum, że prawie pół setki – sprawdziłem potem]. Do tego legion mniejszych. W 2014r w jeden tylko kwiecień [!]  złowiłem 36 jazi z przedziału 46 – 53cm. Przecież ja tych ryb nie kupowałem żeby się pochwalić, zaistnieć. One po prostu były. Dobra – bywały okresy, że na wiosnę ciężko było coś fajnego złowić. Ale utrapieniem były podcinki leszczy. Wielkich i wszędobylskich. Teraz jedna podcinka przez 8 godzin… Te moje opowieści to zaledwie niespełna dziesięć lat temu, a już są to bajania z formaliny. Wyobrażacie sobie wędkarstwo w naszych stronach za kolejne 10 lat?

Jakby dla kontrastu Brandy spędził majówkę na Sanem. Przyzwoitych kleni i szczupaków [tych akurat w przytłaczającej większości niewielkich, około 50cm, choć miał rzeczną prawie 70-kę]złowił tyle, że każdemu uczestnikowi ligi mógłby dać po jednym z każdego gatunku i nie wiem, czy by mu jeszcze nie zostało. Realia okołokrakowskie są na tym polu takie, a nie inne i nic nie wskazuje, że w najbliższym czasie może się to zmienić na lepsze. Powody są trzy:

  1. Najważniejszy – poszatkowana progami Wisła z notorycznymi zmianami poziomu wody, praktycznie niweczy każde tarło ryb typu szczupak, sandacz, okoń, świnka. Widziałem tegoroczne filmiki z sandaczami po 70 – 80cm na gniazdach. Dwa dni później nie było już tych ryb, gdyż nie było w tych miejscach wody. Sporo niżej Krakowa obserwowano liczne tarło świnek. Dwa dni później w tym miejscu był tylko wilgotny żwir. Inne gatunki też nie są w wiele lepszej sytuacji. PZW może wziąć i sto dotacji i nawet je wydać zgodnie z założeniem, wpuszczając i miliard przeźroczystych larw – efekt będzie żaden. W tych warunkach jeśli w ogóle mówić o zarybieniach, to tylko rybami wyraźnie podrośniętymi.
  2. Kormorany – gdzie były, tam prawie zniknęły klenie. Ja myślałem, że to jest niemożliwie, ale jest. Przy czym wiślany okoń jest już tylko wspomnieniem i jak do tego dojdzie kleń, to spinningi będzie można zawiesić na kołku. W końcu ile zostało tych boleni, sandaczy, szczupaków?
  3. Za duża presja wędkarzy, z których przytłaczająca większość zabija ryby.

O ile na punkt 1 i 2 PZW może mieć wpływ ograniczony, o tyle na punkt trzeci już nie. Kolejny rok okręg krakowski nic z tym nie robi. Moim zdaniem to celowe działa, na zasadzie [o ile Wody Polskie rzeczywiście przejmą rzeki] – a pamiętacie, jak jeszcze 10 lat temu ile było ryby? Bo zarządzał związek. I taka będzie narracja.  Nie wiem, czy zauważyliście, jaki jest dosłownie „wysyp” kontroli  wędkarskich z tzw. pionu ochrony wód? Ja byłem sprawdzany dwukrotnie w samym tylko kwietniu, niektórzy koledzy nawet czterokrotnie licząc kwiecień i maj. Coś nieprawdopodobnego choćby rok temu. Widać, że działaczom pali się grunt pod nogami i chyba rzeczywiście próbują dopilnować, tego, co im realnie zostanie. Choć kto to wie? Jak obserwuję, na ile jestem oczywiście w stanie, te wszystkie zakulisowe gierki, to, jak kiedyś napisałem – wszystko jest jeszcze możliwe. Oglądając cyrk, zwany wyborami nowego zarządu PZW , wnioski mogą być jednoznaczne.

Po majówce miałem  tak dosyć, że po CZTERECH latach dałem się skusić na wodę, która od lat nie jest w administracji PZW. Po prawdzie nikt nią realnie nie zawiaduje. Choć coraz mniej takich wód, to jeszcze się trafiają – nawet w okolicach wielkiej na polskie realia Warszawy [odsyłam do ostatniego filmiku pana ze sklepu Pleciona.pl, który o takich łowiskach wspomina]. No i pojechałem. Najpierw zamordowałem swój organizm wstając przed 4.00. Potem jechałem i jechałem, a jak w końcu trafiłem, to okazało się, że ponton, to sobie mogę zwodować z prawie pionowej skarpy wysokości 7-8m. No były takie wykopane niby schodki. Kumpel już był w swoim belly.  Zarzuciłem balię na ramię i jakoś tam nie spadłem, ale mój kręgosłup miał już dość. Jak na złość trafiliśmy chyba w kulminację tarła. A – moim celem były grube wzdręgi. Dzień wcześniej inny znajomy trafił dwie 39cm i tabun takich 30+. Żarły. U nas cisza. Przeklinałem pod nosem pomysł wyjazdu tutaj. Na dodatek wiatr wieje z każdego dosłownie kierunku. Co kilka minut z innej strony. Chyba jeszcze w takich warunkach nie łowiłem. I tu nie chodzi o to, by schować się na tych około 10 hektarach przed podmuchami, tylko widać, że to nie będzie ten dzień. Kolega zawiną się tuż przed południem. Też bym to zrobił. Ale uznałem, iż ten całych nakład sił [wstawianie, droga, wodowanie pływadła w tych warunkach] trzeba wykorzystać. I co? Jakby było mało przyszedł deszcz. Niedługi, bo może z pół godziny, ale taki gruby. W pontonie woda, ja cały mokry. Uwierzcie – po majówce i tym teraz, zacząłem naprawdę myśleć, po co to robić? Wokół takie trzcinowiska, że nie ma gdzie wyjść na brzeg. Bagno i tylko z jednej strony ta skarpa… Do deszczu miałem kilka mikro okoni, szczupaczka i parę krasnopiór w tym jedną pod 30cm. Wynik żałosny.

Na szczęście po deszczu wyszło słońce, a wiatr na prawie trzy godziny ustabilizował się na  płn – zach.  Cudów nie dokonałem, ale faktycznie złowiłem więcej wzdręg 30+ niż w ostatnie cztery lata na wodach PZW. Serio. Łowienie było strasznie ciężkie. Część ryb była ewidentnie po tarle i one jako tako reagowały. Niestety nie dało się ich łowić seryjnie, jak tam ponoć to ma miejsce. Ryby chętne do żerowania znalazłem tylko w jednym miejscu. Wszędzie indziej było tarło. Musiałem podpływać jakieś 20m od linii trzcin z takim dość płytkim, około pół metrowej głębokości do nich podejściem. Jeśli przynęta upadła na granicy roślin, to z jednego kotwiczenia miałem 2-3, czasem cztery ryby. Potem trzeba było się przesunąć kilkanaście metrów, kotwiczyć i znów precyzyjne rzuty z wiatrem. Krasnopióry były też wybredne. Reagowały tylko na dość duże wabiki, najlepiej na imitacje larw ważek. Najlepiej sprawdziły mi się tego dnia fioletowe na 0,2g. No i nie było takich wzdręgowych pobić, tylko uszczypnięcia jak rybek po 10cm. Przez to zresztą straciłem naprawdę ogromną wzdręgę, którą po takim pyknięciu chciałem zdecydowanie holować, a ta w pierwszym szoku jakoś tak uderzyła ogonem w sznurek – wtedy ją zobaczyłem, że linka 1,65kg pękła mimo bardzo miękkiej wędki. Chyba, że linka była przetarta, bo w tych warunkach o to nietrudno. Cóż  – gdybym się tak nie zajechał tym wszystkim co konieczne by tam łowić, ale nie bezpośrednio wędkarskie [z powrotem ponton w wyciągałem na linie w całości, stojąc na szczycie skarpy – nie miałem normalnie sił, by z nim wyłazić], to byłbym zadowolony. Złowiłem blisko 60 wzdręg z czego lwia cześć z przedziału 30 – 37cm [dwie największe miały 36 i 37cm, kilkanaście 34- 35cm].

(fot. A.K.)
(fot. A.K.)
(fot. A.K.)

 Niejako przy okazji 11 okoni do 30cm i szczupaczek.

(fot. A.K.)

Widziałem z siedem linów, z czego trzy ich pary – też już nie są zainteresowane żerowaniem tylko powolnym podchodzeniem do tarła [to dość płytka woda, szybko się nagrzewająca].

Po powrocie stwierdziłem, iż po raz kolejny rozważę kupno belly, a w ten weekend robię z dziećmi ognisko w piątek, a w sobotę zwiedzimy jakiś park krajobrazowy. Muszę zatęsknić za wędką…

4 odpowiedzi

  1. Smutne to nasze życie spinningisty na krakowskiej Wiśle. Od pierwszego maja byłem 5 razy szukać boleni na W2, wypady krótkie, po 2-3 godziny. Rezultat: 2 leszcze za mordę i parę podcinek, do tego jeden wobler zabrał sumek. Ataków drapieżnika na drobnicę widziałem dosłownie kilka. Woda skacze jak szalona, w ciągu doby metr to jest norma. Wieczorami można miejscami do połowy rzeki wejść w gumiakach. Póki co, jedyne powtarzalne sukcesy w połowie boleni na W2 mam jesienią przy podniesionej wodzie.

    1. U nas na Odrze zachodniej to samo mamy 29 maja a bolenie wpadły tylko 2… A wypadów to było z 18 , nie tylko u was a wszędzie nic się nie dzieje.

  2. Adamie, odnośnie zapór na Wiśle polecam filmik:

    https://www.youtube.com/watch?v=JFVIjLmQF8U

    Jak na jednym z forów sugerowałem, że ryb nie mamy m.in. przez tamy, to mnie wyśmiano….

    Natomiast co do kormoranów, to sprawa wydaje się być przegrana, skoro pod oknami PZW na Zalewie Nowohuckim ta czarna zaraz zimą poluje i związek nic z tym nie robi…

    Wydaje mi się, że nie bez znaczenia są tutaj zmiany środowiskowe i klimatyczne, bo znam wiele miejsc gdzie nikt nie łowi (więc czynnik ludzki odpada) albo dawniej łowił, a teraz nie i obecnie nawet kijanek tam nie ma, a 20-30 lata temu ryb było tam od groma. Na takiej Skawince jako dzieciak stawałem na moście i mogłem liczyć żerujące klenie. Teraz od kilkunastu lat nic nie widać.

    Pod uwagę należy też wziąć zanieczyszczenia, ktore nieprzetworzone spływają z oczyszczalni (domestosy, cify itp) oraz np. syf spływający z pól czy dróg po każdej zimie…

    1. Odniosę się tylko do kormoranów na Zalewie Nowohuckim. PZW nic tam nie robi, gdyż tę wodę, będącą przy siedzibie okręgu, PZW straciło już jakiś czas temu. Znamienne to…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *