Zacznę może tak: niejako przy okazji, taki pomysł z Ligą jest bardzo wiarygodnym sprawdzianem, co warta jest dana woda. Nawet gdyby samokrytycznie przesadnie nie szacować umiejętności uczestników rywalizacji – ilość ludzi x czas… Daje do myślenia. Ostatnia tura tegorocznej Ligi była najsłabszą ze wszystkich odkąd Liga powstała, czyli od 2016r. Rok temu na zbiorniku Cholerzyn padła tylko jedna ryba na punkty i nie myślałem, że może być gorzej. No, ale może – 11 grudnia nikt nie miał ryby na punkty, nikt nawet ryby nie wyjął, nikt nawet nie wyjął…podcinki, a odnotowanych brań były dwa. 91 „wędkarzogodzin”, trzy techniki: standardowy spinning we wszystkich odmianach gramaturowych [od 0,3g do nawet 30g], drop-shot, troki boczne. Nic.
Łowiliśmy 7h [7.00 – 14.00] na relatywnie krótkim odcinku od ujścia Skawinki do progu Kościuszko. Na obu brzegach. W mojej ocenie jest to łowisko dla spinningisty łowiącego z brzegu niewdzięczne; o tej porze roku – po prostu słabiutkie. Ale biorąc pod uwagę charakter odcinka z praktycznie ledwo płynącą wodą, to po pierwsze – technicznie woda łatwa, a dwa – te miejscami lekko 4-5m powinny choć w kilku punktach być miejscami niechby niewielkich, ale jednak kumulacji leszczy, krąpi czy innego białorybu. Tymczasem była wielka pustka.
Ja nie miałem złudzeń z kilku powodów:
– jest to, że tak nazwę reprezentacyjny odcinek okręgu, na którym rozgrywa się zawody, bo dobry dojazd, dość porównywalny charakter stanowisk na niemałym obszarze brzegu daje możliwość robienia zawodów, nie mniej jak analizowałem wyniki dwóch ostatnich gruntowych zawodów tam rozgrywanych, to oceniłbym je jako słabe
– okręg od 2022 wprowadził tam [na tym właśnie odcinku] – wręcz sensacyjny zapis: leszcz ma tam górny wymiar ochronny 50cm; po prostu zorientowali się, iż na chyba ostatnim fragmencie, na którym można rozegrać jakieś większe zawody za chwilę nie będzie nic większego; moja ocena tego jest taka – decyzja znakomita, tylko chyba za późna – po prostu, podobnie jak na Kanale Łączańskim zawody spopularyzowały odcinek i poza zawodami ludzie tłuką rybę bez opamiętania, a efektem jałowa woda w dwa lata; przecież nie trzeba być żadnym naukowcem, by domyśleć się, że jak jest taki krótki odcinek ograniczony progami [Łaczany – Kościuszko], praktycznie uniemożliwiający rybom migrację [w większej ilości pozostaje właśnie tylko kanał], to ich ilość jest bardzo podatna na wyłowienie praktycznie do spodu
– ponieważ nigdy tam nie łowiłem, wybrałem się kilka dni wcześniej bardziej by pochodzić, spotkałem parę osób i ani ja , ani pozostali nie mieli kontaktów – nawet najechania
– zamieniłem też parę słów z kilkoma spławikowcami, którzy tam startowali w tym roku i twierdzą, że zaczyna tam być jak na Kanale Łaczańskim – ryba jest „wyrąbana” dokumentnie
Po prostu to, co wiadomo od lat: wędkarzy jest zbyt wielu, są bardzo skuteczni, bardziej mobilni, gospodarują czasem tak, by być nad woda jak najwięcej razy. Nie ma takiej wody, której nie przełowi polski wędkarz, jeśli może ryby zabierać. Żadne zarybienia, czy inne podrygi tego nie zmienią, choćby nie wiem jaką kasę od nas wyciągnąć i utopić ją dosłownie w wodzie. Możliwości są tylko dwie: albo bardzo ograniczyć zabieranie ryb przy zwiększaniu kontroli i kar, albo zostawić jak jest i będzie coraz słabiej.
Przynajmniej połowa z nas nastawiała się na krąpie lub leszcze. Sprzyjała temu praktycznie stojąca woda. Bez kłopotu daje się prowadzić aptekarskie gramatury po dnie. Różne odmiany technik spinningowego UL z jakimiś drobniutkimi obciążeniami, symbolicznymi przynętami z atraktorami. Sam pierwotnie też tak założyłem. Nawet myślałem, że rejon pojedynczych filarów przed wejściem do śluzy, będzie jakimś rewirem pojedynczych okoni, a w każdym razie innych drobnych ryb.
Bez problemu sięgałem tam zestawem UL i wystarczały tylko 3g. Miałem ze sobą bardzo ciężkie, choć małe wahadłówki z których zdjąłem kotwice, licząc, iż pozwolą mi na jakieś najechania, nieszkodliwe dla ryb, a pozwalające je zlokalizować. Po półtorej godzinie byłem pewien, że nie ma tam ryb, ani nawet zaczepów na które liczyłem, ale pewnie ten obszar przed śluzą jest oczyszczany.
Potem poświęciłem z godzinę dwóm miejscówkom mniej więcej naprzeciwko Tyńca, również bez kontaktu.
Dwa dni przed turą miałem na tyle męczące, iż zrezygnowałem z lekkiego łowienia wymagającego dużej koncentracji i postanowiłem pojechać na żywioł, na początek odcinka. Zacząłem u ujścia Skawinki ale naprzeciwko. Łowiłem chyba najciężej ze wszystkich. Stosowałem gumy 16cm na 14g, gumy 12cm na 30g, wahadło Gnom 22g, płytko schodzący wobler 10cm do obławiania samych brzegów i bezsterowy wobler Ławica Fishchaser`a, który da się prowadzić trochę jak cykadę na dowolnych głębokościach. Nawet trafiłem w 2-3 miejscach na jakieś niemrawe spławy pojedynczych ryb, raczej niewielkich, choć chyba na punkty. Miałem jedną podcinkę dużej ryby – najpewniej bolenia. Zostały dwie łuski, a na leszcza, nawet dużego było to za silne i za dynamiczne. No i w jednym miejscu dwa razy, chyba tę samą rybę stojącą pod powierzchnią przestraszyłem machając kijem. Na bank też boleń. Przygnębiające było to, że niezależnie czy blisko brzegów, czy po rzutach 60m +, nie było żadnych kontaktów. Brrrr.
Dwóch szczęściarzy miało po braniu. Pierwszym był Krzysiek – na zestaw drop-shot coś delikatnie skubnęło przynętę zapinając ogonek na haczyku, bez skutecznego zacięcia. Fajną rybę miał Bartek na zestaw UL – świadkowie potwierdzili, że kijem bujało parę sekund potężnie. Ryba jednak się spięła – prawdopodobnie nie była nawet zacięta. Tak, jak na wstępie napisałem – jak na ponad 90 „wędkarzogodzin” – okropna lipa, ale takie mamy wody. Nikt z nas nie jest tak „zielony” by poza przypadkami nastawiać się na szczupaki, sandacze, czy choćby bolenie. Ale tu nawet leszcza, krąpia…
Generalnie wszyscy się trochę nachodzili, bo choćby dla rozbicia nudy warto było zmieniać miejscówki.
Natomiast po turze zrobiliśmy sobie ognisko i każdy co tam chciał to piekł. Zygmunt zafundował dla wszystkich ciasto malinowe na ciepło – super było. Tylko na koniec chyba zaparował telefon, bo fota jakoś tak się „rozpłynęła”.
Z uczestników tej tury, tylko Maciek pokusił się o krótką refleksję.
Maciek: 7 godzin intensywnego łowienia bez nawet jednego brania. Niezła pustynia, jeśli chodzi o drapieżnika. I nie jest to kwestia jakichś wyjątkowo niesprzyjających warunków teraz w dniu naszych zawodów. Byłem w tym roku wcześniej dwukrotnie obejrzeć ten odcinek pod kątem zawodów i przez łącznie 6 godzin łowienia w dwóch różnych dniach też nie doczekałem się brania. Na turze łowiłem około 3 godziny na boczny trok ze sztuczną ochotką licząc przede wszystkim na białoryb lub mniejsze drapieżniki. Potem 4 godziny na woblery i gumy w rozmiarach 5-7 cm. Podobno ten odcinek ma być odcinkiem no kill od nowego sezonu. Ale tylko dla jednego gatunku ryby. Okazuje się, że jedynym gatunkiem potrzebującym ochrony na tym odcinku jest … leszcz powyżej 50cm.
Wyniki tury:
Maciek, Zygmunt, Jędrzej, Robert, Mikołaj, Marcin, Krzysiek, Bartek, Michał, Tomek, Tommy, Brandy i ja – po 11,5 pkt [wszyscy zerowali]
Nieobecni: Piotr – 11,5pkt
Nieobecni więcej niż trzeci raz: Weronika, Karol, Jacek, Kuba i Rafał – po 12,5 pkt.
Tym samym Ligę 2021 bezdyskusyjnie wygrał Maciek, a podsumowanie naszych spotkań i całościowe oficjalne wyniki w następnym wpisie.