Zanim przejdę do bieżących dni, wrócę jeszcze do majówki. Otóż ze ścisłego grona osób, z którymi mam kontakt [uczestnicy ligi], nie co później skontaktowaliśmy się z Robertem. Jako jedyny obok Marcina złowił bolenia i to nawet nie jednego. W ogóle z relacji kolegi wynika, że jak do tej pory, jako jedyny ma w naszym gronie wyniki dobre i powtarzalne. Tylko się cieszyć, że ta cześć Wisły nie wylosowała się w lidze na ten rok gdyż Robert najpewniej „wykosiłby” nas nieprawdopodobnie. Warte zauważenia jest, że kolega łowi ryby na „dzikich brzegach”, udowadniając że znakomicie zna swój odcinek, a poza tym umie ze sprzętu zrobić użytek. Ryby zostały oszukane, nie tak jak w większości pojedynczych, przypadkowych połowów w pierwszych dniach maja w rejonie progów – ciężka spora guma, a bardzo, że tak powiem – „klasycznie”, bo na wobler.
Podobnie jak chyba wszyscy, także Robert zauważał, iż w okresie majówki w naszym rejonie Wisły klenie trafiały się spinningistom nieczęsto.
Mój wkład w ten wpis, poza jego autorstwem jest żaden jeśli chodzi o złowione ryby. No, tak mi się nie układa, że mam niestety sporo innych tematów, spychających jednak wędkarstwo na dalszy plan, nie mniej bez ściemy powiem, że jak już się wybiorę, to najczęściej kończę bez kontaktu. Wisły to mam już autentycznie dosyć. Poza incydentem z dużym kleniem i spięciem bolenia 1 maja, ja byłem wprawdzie trzy razy nad Królową, ale nie miałem tam brania. Ostatni raz bardzo zdopingowało mnie podarowanie przez Piotrka [za co nisko się kłaniam] zgrabnego zestawu woblerów, które wykonał.
No i uleciałem jak na skrzydłach wiatru nad wodę [przepraszam za grafomaństwo, ale ostatnio tak mi spowszedniała wszelka muzyka, że zacząłem z nudów słuchać muzy klasycznej i to „ulecenie” to z Kniazia Igora Borodina – generalnie słabe, ale jest jeden fragment kozacki]. No więc pomknąłem nad Wisłę i znów z buta zwiedziłem kolejne ze 2 km.
Trafiłem na ostry wiatr z pd. – zach. Nic kompletnie nie złowiłem, nie miałem brania, nie widziałem ryby, czy choćby spławu. Nawet nie potestowałem specjalnie wabików od kolegi, gdyż z powodu tego potężnego wiatru, monotonnie obławiałem ciężką błystką same rejony przybrzeżne. Wróciłem tak zniechęcony, że obiecałem sobie, iż najbliższe wyjście z wędką to będzie tylko UL, choćbym miał łowić tylko 20cm wzdręgi.
No i faktycznie w wodach stojących pewien przełom nastąpił znacznie wcześniej niż w wodach płynących – przypominam, że mamy maj, kiedy na ogół „hulają” wszystkie wody. Złowiłem sporo krasnopiór i był to jedyny gatunek, obok mikro okoni, jaki mi się trafił. Pocieszające było, iż trafiały się ryby wyraźnie większe, jak na zbiornik w którym łowiłem.
Wiele fotek potwierdzających moje spostrzeżenia podesłali koledzy.
O ile nikt na razie nie pochwalił się linem i odnoszę wrażenie, że spinningowo jakoś słabo ten gatunek wypada w tym roku, natomiast doskonale wręcz żerują karasie. Nie mam zdjęć Krisa, ale wiem, że złowił kilka sztuk tego gatunku. „Japońcem” pochwalił się Michał…
… zaś karasiowy bank rozbił Paweł dwoma wspaniałymi okazami, złowionymi z belly boat.
Ten srebrny to wyrównał życiówkę Pawła – 40cm. Oba okazy wzięły na spore larwy ważek.
W związku z zarybieniem Raby, bardzo dużo osób, nie tylko wśród bliższych znajomych – odwiedziło tę rzekę. Mam wrażenie, że wielu po prostu rzuciło się na tę wodę. Trochę z obawami zacząłem dumać o naszym najbliższym ligowym spotkaniu, właśnie na tej wodzie.
Na Rabie, na odcinku spinningowym dominowały oczywiście rybki niewielkie i raczej świeże wpuszczaki…
…choć trafiały się rybki o całkiem innej kolorystyce, świadczącej o dłuższym pobycie, a może nawet o przyjściu na świat w Rabie lub jakimś z jej dopływów?
Kolejne wypady, jeszcze zanim Raba zamieniła się w Mekong, ale już jej stan rósł, przynosiły nierzadko ryby wyraźnie większe i nie były to złowienia pojedyncze.
Po tarle do jako takiej aktywności, zauważalnie rosnącej, powróciły okonie. Na zestawy kolegów regularnie trafiały kolczaki wielkości wyraźnie przekraczającej 30cm. Kilka takich ryb na larwę ważki przy okazji połowy białorybu zaprezentował mi Paweł.
Także fajne okonie złowił, przy okazji polowania na szczupaki Maciek. Jego ryby, ponieważ nie reagowały na żadne większe wabiki, zostały skuszone na…sztuczną larwę ochotki na symbolicznym obciążeniu 🙂
Nawiasem mówiąc szczupakowy wypad w wydaniu Maćka był generalnie udany, bo trafiła się sztuka ponad 80cm.
Byłem przekonany, iż kwietniowy połów węgorza na spinning przez Bartka, zostanie najbardziej kuriozalnym połowem tego roku w naszej ekipie. Tymczasem Mikołaj złowił okonia 42cm, czyli już grubasa, także w dość niecodziennych okolicznościach, pokazujących zresztą, że w przypadku tego gatunku nie ma co się bać dużych wabików.
Mikołaj zaciął na wirówkę około 20cm okonia. Podczas holowania ryby zauważył, że płynie za nim znacznie większy okaz. Wędkarz zwolnił hol ryby zaciekawiony tym co będzie, a duży drapieżca momentalnie wciągnął w paszczę mniejszego pobratymcę, i to tak zdecydowanie, że, ofiary nie dało się wyciągnąć, by odzyskać błystkę. Tak, że by nie przetrzymywać grubasa poza wodą i nie uszkodzić go, po odcięciu linki, został po zdjęciu wypuszczony.
Na koniec ponownie wracamy nad Wisłę i do połowów Roberta z zeszłego tygodnia. Prezentuję co bardziej efektowne fotki, ale u kolegi dzieje się, co budzi, nie ukrywam i moją zazdrość, jak i podziw.
Robert twierdzi, że także kleń się w końcu ruszył, choć na razie bez okazów.
Potwierdzają to i Piotrek i Tommy.
Na koniec zaprezentuję wyraźnie odrośniętego zębacza, którego w Wiśle złowił Marcin.
Tak patrzę na te ryby kolegów, szczególnie bolenie i szczupaki za które dałbym się pokroić i dumam, czy ja jeszcze umiem łowić ryby? Cóż, mam nadzieję, że limit niepowodzeń w tym sezonie powoli wyczerpałem, a i czasu znajdzie się więcej, by wpaść nad jakiś zielony brzeg…
9 odpowiedzi
Z mojego punktu widzenia tegoroczny maj też jest słaby.. miesiąc się kończy, dobre 10 wypadów ze spinem za mną a bolenia na koncie dalej brak. Jednak na pocieszenie udało się już trafić dwa zębate 61 cm z wody stojącej i 65 Wiślanego zbója na kleniowy wabik.. Może duża woda coś namiesza i pobudzi karpiowate drapieżniki 😉
Znajomy przed chwilą podesłał ładnego bolenia z Sanu. Cały w …pijawkach. Cały czas się łudzę, ze to te trzy tygodnie opóźnienia w przyrodzie. Na razie nawet z drobnicą idzie mi niewiarygodnie źle.
Rozumiem zasadę nokill i sam stosuję ją w pewnych warunkach ale wypuszczenie wymiarowej ryby z kotwicą w brzuchu to chyba fundamentalizm.
Czy nie lepiej było oszczędzić mu cierpień? Co sądzicie ?
Biorąc pod uwagę, że duży okoń był „zaczepiony” za mniejszego, który z kolei kotwicę miał w pysku, to moim zdaniem żaden fundamentalizm. Dziesiątki razy widziałem pałowane ryby tylko dlatego, że łowca „dopatrzył się”, że z jakiegoś tam powodu zdobycz nie przeżyje. Oczywiście trzeba się z rybami obchodzić możliwie delikatnie w danych okolicznościach, ale one nie są z cukru. Inaczej nie przetrwałyby tysięcy lat.
Z punktu widzenia regulaminu, w przypadku tego okonia zabranie nie wchodziło w grę. Okoń miał ponad 40 cm (górny wymiar ochronny). Nie fart. Jak by była możliwość regulaminowa, lepiej taką rybę zabrać, choć są przypadki szczupaków co miały prawie strawione kotwice w trzewiach. Tu trzeba się zastanowić szczególnie jak ktoś zamierza łowić „na filecika” z nieodpowiednim haczykiem i czekaniem z zacięciem – małe sandacze nie mają szans…
W temacie poprzedniego wpisu. Jestem po rozmowie z Panem Fornalikiem. Prezes Okręgu, mimo bardzo dużej różnicy zdań, wykazał wg mnie znacznie większą elastyczność, niż dyr. biura w stosunku do inicjatora petycji, bo konwersacja nie skończyła się po dwóch minutach, tylko trwała nieco, ponad pół godziny. Nie wiem, jak finalnie skończy się ten temat, nie mniej odebrałem całość, jako jednak pozytywny krok, co do ewentualnego rozwiązywania tego typu problemów w przyszłości. Co do samego sedna tematu [przywrócenie poprzednich okresów ochronnych bolenia i sandacza] będę informować, jak potoczy się ta sprawa.
Na Twoją stronkę trafiłem w lutym tego roku, kiedy to po 11-letniej przerwie postanowiłem wrócić do wędkarstwa. Jako, że mieszkam w okolicach Krzeszowice/Rudawy, pomimo Twoich wręcz smutnych opisów rzeki Krzeszówki/Rudawy postanowiłem wykupić pełną składkę i spróbować swojego szczęścia z pstrągami. Niestety jako, że nie mam zbyt wiele czasu, więc zazwyczaj co 2-3 dzień zwiedzam sobie dwugodzinnym spacerkiem odcinki rzeki od rogatego rancza aż do mostu w Pisarach i niestety, ale jestem już kurcze załamany. Okej nie dysponuje Bóg wie jakim doświawdczeniem, jak chodzi o pstrągowanie, ale od praktycznie początku marca aż do teraz, ani jedno brania, a nawet dotknięcia przynęty, ba nawet ryby żadnej nie widziałem na oczy. Już szczerze mówiąc powoli tracę nadzieje i chyba zmienię rejony, żeby chociaż nie wiem okonie sobie połapać na zalewie piaski w Kryspinowie czy coś, bo frustracje jest już przeogromna :/
P.S
Mega fajnie się czyta Twoje artykuły i oby było ich coraz więcej 🙂
Witam
Dzięki za pozytywną ocenę bloga. Co do wyników na Krzeszówce/Rudawie – to raczej nie brak umiejętności, tylko realna pustka w wodzie. Ja nie byłem od któregoś tam marca i raczej nie będę. Pewnie znów jest sporo drobniutkich pstrągów ale wysoko w rejonie krzeszowickiego no kill, bo zarybienie pewnie było jak co roku.
Naprawdę szkoda czasu. Kryspinów – już lepiej, bo okonie rzeczywiście są i trafiają się byki, a jak ktoś umie i lubi to wszelki białoryb w zasięgu, plus pojedyncze tęczaki i szczupaczki.
Bardzo dziękuje za odpowiedź 🙂
Oprócz Kryspinowa polstram się pewnie jeszcze Wisłę zahaczyć, ale jak to mówią pożyjemy zobaczymy 🙂