IX tura ligi spinningowo – muchowej 2020. Wisła W3

Rywalizacja w lidze jest zażarta. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, by o zwycięstwie w skali roku, decydować  musiała ostatnia tura. A tak będzie.  Nasze ostatnie zmagania na wodzie były takie jakby bardziej ciche. Po pierwsze – nie spotkaliśmy się tuż przed turą, bo niezależnie jakie kto ma poglądy na obecna sytuację, to nikt grypy złapać nie chce. Więc każdy jechał z domu od razu nad zaplanowany odcinek Wisły W3 [tym razem od samego stopnia Przewóz do mostu w Górce]. Na pięć minut przed startem [7.00] wysłałem wszystkim kod na tę turę – każdy sobie to wpiął w identyfikator i przedstawiał do zdjęcia z rybą. Po drugie  – była to najsłabiej obsadzona tura w tym roku – rywalizowało nas tylko dziesięciu. Pozostałych albo uwaliła kwarantanna [przy czym nic kompletnie im nie jest], albo kontuzja, albo bajzel w pracy spowodowany wg mnie nieadekwatnymi do sytuacji obostrzeniami. Po czwarte zaś, to aura z tym „nuklearnym”, jednolitym zachmurzeniem na dużym pułapie oraz bardzo wysokim ciśnieniem, podobnie jak przeprowadzone dzień wcześniej rozpoznania, nie nastrajała pozytywnie.  Najgorszy był wg mnie poziom wody: niby wysoki, ale tak naprawdę to on był nijaki i mam wrażenie, iż same ryby nie wiedziały gdzie chcą być. Osobiście, jeśli idzie o Wisłę, to lubię skrajności: albo bardzo wysoko, albo niżówka.  A to, to była fajna woda ale na lato…

Jak napisałem – jakieś treningi dzień wcześniej pokazały, że będzie chyba okropnie ciężko zapunktować, choć pewna nadzieja była. Jeszcze w sobotę panowała wschodnia cyrkulacja [nikt z kilku z nas, którzy trenowali nie zapunktował !], ale w dniu tury miała być zmiana o 180 stopni. Tyle, że prognozy swoje, a rzeczywistość swoje. W niedzielę tylko rano [temperatura 2,5 stopnia] rzeczywiście powiewało z zachodu, by od około 10.00 znów wszystko wróciło do tego, co dzień wcześniej. Niestety…

Gdy w sobotę spotkałem Roberta w miejscu, które tacy znawcy Wisły jak on odwiedzają chyba tylko w akcie skrajnej desperacji, to już nie miałem złudzeń i trochę rozgrzeszyłem mój zerowy treningowy wynik 🙂

Ja  wylądowałem na odcinku, na który bym latem nie pojechał nigdy, bo to taki wędkarski pigalak. Spotkaliśmy się tam z Tommym, ale konkurencji sobie nie robiliśmy, gdyż kolega łowił potężnym zestawem, a ja UL. Woda jak dla mojego sposobu łowienia była jednak za duża przynajmniej o pół metra na tym fragmencie. Początek miałem okropny, gdyż byłem pewien, że padło mi jedno łożysko w kołowrotku. Co jakiś czas ciężko mielił i skrzypiał. Na szczęście coś tam się ostatecznie poukładało. Oczywiście miałem z sobą jeszcze dwa modele, ale bez cieniutkich linek.

Dość szybko, bo po jakichś 20 minutach Tommy przyszedł do mnie podekscytowany, bo jego sporą, 15cm gumę zaatakowała jakaś około półmetrowa ryba. Niestety nie zapięła się. Tylko błysnęła na srebrno. Z kolei ja około 8.00 znalazłem jakąś taką „dziurę” śród nurtową: czuło się jak mimo wizualnie identycznego uciągu, lekki wabik spada do dna. To było około 7 – 10m takiej spokojniejszej przestrzeni. No i bardzo szybko, już pod kijem [jakieś 1,5m wody] uwiesiła mi się jakaś trawa. Tak myślałem. Chciałem to leniwie podnieść do góry, a żyłka ruszyła pod prąd, szarpiąc tak na boki, jakby szeroko otwartym pyskiem starającym się pozbyć wabika. Nie wyglądało to na nic szczególnego, ale jeśli był to okoń, to punkty by były na bank.  Na szczęście kilka minut potem poczułem takie tępe i zarazem jakby stłumione stuknięcie; odniosłem wrażenie że wyraźnie nad dnem. Rozpoczął się spokojny hol, mimo niemałego oporu. Kijek się giął. Miałem niebywałe szczęście. Zrobiłem zdjęcie – sami, proszę zobaczcie jak leszcz się zapiął.

(fot. A.K.)

Tyle, że nie mam wątpliwości iż po ataku. No i zahaczony w obrębie głowy. Miał 45cm. Zrobiło mi się lżej, bo raczej nie miałem wątpliwości, iż ten dzień nie będzie festiwalem brań.

(fot. A.K.)

Ciut przede mną, zapewne podobne, błogie uczucie towarzyszyło Zygmuntowi, który zaliczył karasia na 26cm.

(fot. Z.B.)

Zygmunt łowił wytrwale na muchę!

Od Tommy`ego dzielił mnie pas około 30m przestrzeni [jedno większe drzewo i kilka mniejszych krzaczków]. W pewnym momencie usłyszałem, jak hamulec kolegi dosłownie szaleje. Typowy szelest plecionki, nie pozostawiał złudzeń, iż Tommy ma coś naprawdę dużego. Sum okazał się jednak sprytniejszy. Mimo, a może właśnie pomimo mocnego zestawu, dość zdecydowanie holowany, urwał linkę. Ryba miała lekko ze 140cm. W zasadzie pierwsze miejsce byłoby przesądzone tego dnia…

Ponieważ nagle wyszło słońce i zaczęło robić się po prostu tłoczno, czego nad wodą nie cierpię, to zgodnie z planem zmieniłem miejscówkę i zjechałem z 15 – 20km niżej. Niestety, te łaskawe w maju fragmenty były teraz puste, ale i poziom wody był taki nijaki; na pewno z metr niższy niż na turze majowej. Od mniej więcej 11.00 do około 13.15 byłem bez brania.

W międzyczasie rozmawiałem z Robertem, który poświęcił dwie godziny na miejscówkę, na której stałem dzień wcześniej. Ja tam byłem tylko z 40 minut i choć bolenie [w większości maluchy] tłukły jak szalone, to doczekałem się tylko jednego niezaciętego brania na gumę. A teraz Robert miał to samo. Zero.  Ten mój lechu zaczął znakomicie rokować.

My nie dzwonimy do siebie namiętnie podczas tur, a przynajmniej ja tego nie robię, nie mniej z już nie tak skąpych informacji wynikało, że jestem pierwszy, a jedyny, który ma w ogóle jakieś brania to Zygmunt. Niestety jego rybom ciągle niewiele brakowało…

(fot. Z.B.)

Chyba największym obok Tommy`ego pechowcem tury był Rafał, który trafił na jakieś bardziej skore do brań ryby z samego rana. Nie mniej nie mógł ich zaciąć albo spadały w holu.

Pozostali na ogół walczyli z własnym zwątpieniem.

No, ale dali znać o sobie pretendenci do czołowych miejsc na tej wodzie. Najszybciej Maciek: tuż po 9.00 miał bolenia 57cm. Złowił go na wirówkę…

(fot. M.K.)

Mniej więcej godzinę potem dorzucił klenia na 45cm.

(fot. M.K.)

Wydawało się, iż pierwsze miejsce jest „pozamiatane”.

Tuż przed południem po kolejnej zmianie miejscówki, swoją klasę udowadnia Robert, który we wrześniu nie pozostawił złudzeń, kto jest tu najlepszy. Najpierw ma klenia 44cm.

(fot. R.M.)

Na godzinę przed końcem wyjmuje bolenia na 63cm.

(fot. R.M.)

Nie wiem, może to mój brak wiary. Ja w listopadzie to złowiłem w życiu jednego bolenia w całej swojej karierze z wędką. Maleńką rybę jak na ten gatunek. Od wielkiego dzwonu trafiały mi się w październiku, ale powtarzalny to w moim wydaniu bywał tylko wrzesień. Jak widzicie moje podchody do tych ryb na W2 w tym roku nie przyniosły żadnego wyniku. Chyba nie bardzo umiem je łowić na takiej dla mnie, bo nie dla rap – nietypowej wodzie. Chłopaki mnie normalnie sprowadzają tymi wirówkami do parteru, budząc równocześnie podziw.

Byłem chyba ostatnim, który miał jeszcze wizję punktów. Otóż na około 45 minut do końca znalazłem się w miejscu, gdzie jest coś w rodzaju zatoki – starorzecza. Uwielbiam takie miejscówki, ale tu w żadnej porze roku, ani przy jakimkolwiek poziomie wody nigdy nic generalnie nie złowiłem i z jakichś powodów miejscówka jest tak trefna, że brak cenzuralnych słów. A wygląda świetnie.

(fot. A.K.)

No i nie mając już czasu na dalsze jazdy i przebieranki z ubłoconych ciuchów, podszedłem tam. Zaraz na początku w jednym miejscu, w samym kąciku, gdzie teraz było z metr wody miałem skubnięcie imitacji robaka. Ponieważ nic się nie działo poszedłem sobie dalej. Wróciłem tuż przed końcem tury, bo oczywiście potem jak zwykle w tej miejscówce – cisza. Tyle, że założyłem 5,5cm Pintail`a, ale na zaledwie 0,3g. I tak szoruję po dnie, a raczej czołgam wabik. No i mam świetny jak sprzęt UL strzał. Jak sandacz. Ponawiam rzut i znów. Tym razem zacinam. Ryba kręci się nerwowo raz w prawo, raz w lewo i …spada po około 3 sekundach. Do końca było 13 minut. Nie odpuściłem jednak. Zrobiłem przerwę i znów oddałem kilka rzutów. Nie do wiary, ale ponownie takie nerwowe silne uszczypnięcie. Zacinam, kijek się gnie, ryba krąży ciasne kółka, aż do powierzchni doszły chmury mułu. Byłem pewien klenia lub jazia z 40cm. A tu szczupaczek w tym właśnie rozmiarze…

Tylko Maciek i Robert mieli coś do opowiadania po tej turze, ale dla formalności:

Tommy: Ja miałem 3 brania na gumę delikatnie muskającą dno.  O 8:15 zaciąłem sporego suma i przez własny błąd nie udało mi się go wyciągnąć. 

Robert: Pierwsze dwie godziny poświęciłem na grube łowy. Rzucałem dużymi (7-10cm) przynętami na granicy nurtu i spokojnej wody. Niestety nie doczekałem się brania. Od dziewiątej próbowałem szczęścia w płytkim zastoisku. Doczekałem się tam 4 brań, z czego wyjąłem około 25 centymetrowego klenia i podobnej wielkości bolenia. Nie wyglądało to obiecująco, więc mniej więcej na półmetku tury pojechałem kilka kilometrów niżej. Wybrałem miejsce gdzie przy tak podniesionej wodzie jest  1-2m wody między główkami. Na małą obrotówkę złowiłem klenia, który stał blisko zalanych traw. Na godzinę przed końcem zobaczyłem paniczną ucieczkę uklei, rzut w to miejsce przyniósł bolenia 63 cm. Nie przepadam za łowieniem na wysokiej wodzie, więc wynik dla mnie jest zadowalający 🙂

Krzysiek: Ja krótko i zwięźle,  bo też nie ma o czym pisać. Nie zapunktowałem. Złożyłem broń godzinę przed czasem.

Tomek: U mnie zero. Nuda, marazm, dziadostwo… Nie mogłem zlokalizować ryb w tej podniesionej wodzie. Jedynie kilka drobnych, nic nie znaczących skubnięć.

Zygmunt: Na punkty mam jedynie karasia na 26cm. Największy z kleni miał 27 cm. Miałem jeszcze płotkę, kilka kleników, karasia (spadł mi pod nogami). Ostatnia ryba o 13:20. Jak mówiłem wielu z Was, W3 to nie moja woda. Nie znam jej, mam dość daleko i jeżdżę tam jedynie z okazji naszej zabawy. W miejscu gdzie łowiłem byłem drugi raz w życiu. Pierwszy raz pojawiłem się tam dzień wcześniej, gdy stwierdziłem, że w miejscu, które wcześniej odwiedzałem brak jest jakichkolwiek aktywnych ryb, a dr Google pokazał interesującą fotografię satelitarną. Różnica była kolosalna. O ile w sobotę rzeczywiście było widać i czuć rybę, i to dużą, bo co chwila były spławy, ucieczki (szczególnie jak zaczęło przyświecać słońce, czyli po południu), o tyle w niedzielę jedynie do południa coś większego się tam pojawiało. Po południu w niedzielę była kiszka z flakami – woda równa jak lustro i pojedyncze, bardzo rzadkie pochlapywania. Co wiem na pewno, ryby były ekstremalnie ostrożne. Każde wejście do wody powodowało odejście ryb, które wracały wkrótce po zejściu z łowiska, a cień rzucanego sznura powodował ich ucieczkę. Tak było w sobotę, było tak i w niedzielę. Karasie (miałem dwa, ale jeden pod nogami wlazł mi w kępę trawy, zaczepił skoczka i raźno sobie odpłynął bez przywitania z moją miarką) miałem na imitację muchy kopanej, w „elytarnych” kręgach nie wiem dlaczego, i w dodatku w cudzej gwarze zwanej „parkinsonem” 🙂  Spadł mi też jeden kleń, na oko wyglądający na miarę, po cudownej świecy jaką wykonał niczym pstrąg na płytkiej wodzie. Co ciekawe, klenie reagowały zdecydowanie lepiej na klasyczną nimfę prowadzoną dość agresywnie, nawet w połowie toni. […] Próbowałem też i na suchara. Piankowiec i emerger na skoczku. Miałem wyjścia, ale same mikrusy. Co ciekawe, zestaw taki położyłem w miejscu, gdzie regularnie pojawiał się większy (stawiam na to) kleń i techniką karpiową pozwoliłem mu spokojnie pływać przez jakieś 10 minut. Wiedziałem, że cokolwiek tam podpływało, to się spłoszyło po moim wejściu do wody, stąd dałem więcej czasu. Niestety, nie doczekałem się brania. Po wylezieniu z wody na brzeg, po ok. 15 minutach, znowu się zaczął pojawiać. I spróbuj tu przechytrzyć profesora… Podsumowując, decyzja Roberta była słuszna, że po braku konkretnego ruchu trzeba szukać ryby w innych miejscach. Tyle, że trzeba te miejsca znać… Ale to już inna historia.

Maciek: Do punktacji dwie ryby kleń 45cm i boleń 57 cm, oprócz tego złowione dwa małe klenie. Do tury podszedłem z marszu. Postanowiłem po Cholerzynie,  że wracam do trybu „żadnych treningów”, lepiej jechać na grzyby. Jedynie dzień wcześniej podjechałem po południu zobaczyć,  jaka woda i  chwilę poćwiczyć celność rzutów. Trochę to się odbiło na turze,  bo na końcowe dwie godziny podjechałem na miejsce, na które niekoniecznie bym pojechał wiedząc,  jaki teraz jest tam układ nurtu przy tej wysokiej wodzie. Początek  – w drugim rzucie kleń około 25cm, nie wyglądało to źle. A potem dwie godziny bez brania. Zacząłem się zastanawiać,  czy możliwe będzie dzisiaj wyzerowanie  7-o  godzinnej tury na Wiśle?  Od czasu sierpniowej tury na Rabie nauczyłem się już,  że nie ma takiej tury, której się nie  da się wyzerować . Zresztą jak powiedział Rademenes,  nie nam sądzić,  co jest możliwe,  a co nie jest możliwe. Ciężki dzień to był  moim zdaniem. Woda wciąż wysoka znacznie utrudnia znalezienie ryb, które do tego nie żerowały za dobrze. W sumie jak na warunki  i dużą losowość tej tury spowodowaną warunkami   i małą ilością łowionych ryb, to łowiłem dość szczęśliwie.  Co było pozytywne, to odwrócił się los i tym razem złowiły się ciut większe ryby. W poprzedniej turze na Wiśle łowiłem  małe ryby –   a większe spiąłem.   Teraz 2 ryby  dały więcej punktów niż pięć punktujących na poprzedniej  turze na Wiśle.

Bartek: Złowiłem tylko dwa klenie, ale naprawdę malutkie i praktycznie przezroczyste. Brań miałem kilkanaście, zdecydowana większość to skubnięcia drobnicy. Jedno tylko branie było konkretne, ale niestety nie zaciąłem. Generalnie przy brzegu widać było mikro rybki – takie do 5cm. W oddali szalał gdzieś boleń, chwile za nim porzucałem, ale bezskutecznie.

Rafał: Na początku tury coś się nawet działo. Z samego rana mam trącenia woblera, których nie mogę zaciąć. W końcu na gumkę zacinam klenia ale po chwili spada podczas wyskoku. Na oko 35cm. Na tej miejscówce to ostatnie branie. Zmieniam miejsce na zatokę i tu na granicy zalanych traw na wodzie około metra, wolno prowadzony wobler coś efektownie i z potężnym wirem zasysa. Ryba momentalnie odjeżdża w dół rzeki i spada. Myślę, że to boleń. To było moje ostatnie branie. Na kolejnej miejscówce jak na froncie – wystrzały, śrut po wodzie leci. [miały miejsce polowania – mój dopisek] Skończyłem bez obrażeń ale i bez brania. Dziwny dzień, nie widziałem żadnego chlapnięcia, spławu, ucieczki uklejki.

Wyniki tury:

Nieobecni: Jacek, Kuba, Jurek, Dominik, Brandy, Piotr, Wojtek – po 11 pkt [po dodatkowym punkcie za więcej niż trzecią nieobecność otrzymują Brandy, Dominik i Jurek]

Zerujący: Michał, Bartek, Krzysiek, Tommy, Tomek, Rafał – po 11 pkt

IV miejsce i 4 pkt – Zygmunt [karaś 26cm – 37 małych punktów]

III miejsce i  3 pkt – ja [leszcz 45cm – 196 małych punktów]

II miejsce i  2 pkt – Maciek [kleń 45cm i boleń 57cm – 424 małe punkty]

I miejsce i  1 pkt – Robert [kleń 44cm i boleń 63cm – 479 małych punktów]

Nie pozostało mi nic innego jak bić brawo zwycięzcom, którzy złowili ryby typowo spinningowe i cieszyć się uśmiechem losu wg mnie większym niż ten pojedynczy okoń na poprzedniej turze.

Nie ma co się krygować – mam świetną sytuację i bez wątpienia największe szanse na wygranie ligi. Nie mniej Maciek, który jest drugi znów o jeden punkt zmniejszył do mnie dystans. By utrzymać miejsce, po pierwsze na ostatniej turze nie mogę złapać zera i jeśli dobrze liczę, nie mogę być niżej kolegi niż sześć miejsc. Przy ewentualnym remisie Maciek wygrywa, bo ma znacznie więcej małych punktów. Gdybym był siedem lub więcej miejsc niżej – ligę także wygrywa wicemistrz powyższej tury.

Przy drugim miejscu  [gdybym jednak to ja wygrał ligę] – sytuacja jest podobna: Maćkowi zagrozić mógłby tylko Robert, ale musiałby wygrać ostatnią turę, a Maciek zerować przy minimum czterech osobach punktujących. Sama ta kalkulacja ma już znamiona grubego teoretyzowania, więc dam spokój z wariantami już czysto teoretycznymi.

Jeśli na ostatniej turze zapunktuje, to o trzecie miejsce może być spokojny Robert, gdyż jedyne dwie osoby zdolne mu tu zagrozić [Jacek i Zygmunt], mają na to szanse czysto teoretyczne. Sami natomiast będą rywalizować o wysokie czwarte miejsce. Przy czym im wyraźnie już depcze po piętach Piotr, a teoretyczne  szanse na wygraną z nimi mają także Wojtek, Bartek i Michał .

Klasyfikacja generalna po 9-ciu turach:

I miejsce przypada na razie mnie – 40 pkt [1606 małych punktów]

II miejsce – Maciek – 46,5 pkt [2499 małych punktów]

III miejsce – Robert – 57,5 pkt [1513 małych punktów]

IV miejsce – Jacek – 67 pkt [1097 małych punktów]

V miejsce – Zygmunt – 67,5 pkt [810 małych punktów]

VI miejsce – Piotr – 71,5 pkt [1211 małych punktów]

VII miejsce – Wojtek – 79,5 pkt [384 małe punkty]

VIII miejsce – Michał i Bartek – po 83,5 pkt [Michał 921 małych punktów, Bartek 489]

IX miejsce – Krzysiek – 86,5 pkt [465 małe punkty]

X miejsce – Rafał – 87,5 pkt [308 małych punktów]

XI miejsce – Tommy – 91,5 pkt [160 małych punktów]

XII miejsce – Tomek – 92,5 pkt [408 małych punktów]

XIII miejsce – Brandy – 99,5 pkt [174 małe punkty]

XIV miejsce – Kuba – 106,5 pkt [nie zapunktował]

XV miejsce – Dominik – 109,5 pkt [nie zapunktował]

XVI miejsce – Jurek – 111,5 pkt [nie zaliczył ani jednej tury]

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *