Mój sandaczowy rekord wytrzymał ledwo trzy tygodnie. Zaskoczenie pełne, radość nie do opisania. Żadna ryba prócz pierwszej dużej wzdręgi [37cm], pierwszego okonia 40+ i pierwszego bolenia 79cm i jazia 55cm nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. No może jeszcze potokowiec w okolicach 60-ki, który dłuższy czas stał na wodzie po kostki po urwaniu żyłki…
Sandacza złowiłem w bajkowej scenerii. Nawet nie muszę koloryzować. Zresztą na ogół nigdy tego nie robię. Zwracam po prostu uwagę na masę szczegółów, które większość ludzi puszcza mimo oczu i uszu.
Wyobraźcie sobie ciepłą, jak na koniec października noc. A raczej wieczór. Dzień, czy dwa przed pełnią. Zaczynam o 17.30.Już pełny mrok. Gdzieś tam po krzakach nie całkiem po cichu czołgają się bobry. Zero wiatru. Cisza. Z niezachwianym spokojem płynąca rzeka o lekko podniesionej wodzie. Nawet spławu. Księżyc świeci niczym reflektor. Jest jasno do tego stopnia, że gdy zapalam czołówkę, dopiero gdy schylę się z metr do gruntu, widzę efekt sztucznego światła. Fakt, że używam takiej bardzo subtelnej.
Po sobotnim strzale i kilkukrotnych nieudanych zacięciach, dziś mam to co trzeba, a czego brakło cztery dni wcześniej: kij „zaczepno – obronny”. Robinson Cortez Zander 2,4m. Niby tylko do 35g ale taki drań sztywny, że inna wędka tej długości ale o wyrzucie do 100g jaką posiadam, jawi się jako pełen harmonii kijek. Mam w ręce dosłownie patyk. Mistrz świata w odbijaniu się kleni, jazi od zestawu; przodująca wędka w spinaniu szczupaków [po 12 zębaczu na Kryspinowie powiedziałem – dość]. Ale na sandacza – rewelka. Zacina i trzyma ryby malutkie i te trochę większe. Łowiłem nią sporo na zaporówkach. Nigdy nie wyjęła sandacza większego niż 60 parę centymetrów, ale zacina pięknie. Ostatni raz w ręce miałem ją chyba we wrześniu 2018 [spadł mi po długim holu sum w okolicach 130 – 150cm]. Teraz się z kijem przeprosiłem.
Początek kiepski. Już samo zejście i poruszanie się tutaj jest teraz , po przejściu większej wody bardziej hałaśliwe. O ile wcześniej krawędź wody stanowiła rozmyta ziemia z kamieniami, to teraz raczej kamienie z ziemią. Chrzęści mocno. Pierwsze rzuty bardzo niepewne. 11cm wobler na plecionce 10kg lata niekoniecznie gdzie bym chciał. Podczas zwijania w ogóle nie czuję jego pracy. Jakbym ciągnął jakiś patyczek. Nic z finezji lżejszych wędek.
Ten brak czucia sprzętu zaraz się mści. Mam zaczep w miejscu, gdzie niczego nie było. Dziwne. Próbuję wejść w wodę. Normalnie po kolana, teraz powinno być po pępek. Wkładam kij w wodę, ale nawet jego końcem nie dostaję do woblera. Próbuję zrobić krok – nie czuję dna. Ale wybrało! Rwę. Szkoda. Z 10m niżej – to samo. Kolejny wobler nie odzyskany. Do tego strata dwóch świetnych przyponów stalowych. Mija z 20 minut. Przyponów już nie mam, podobnie jak kolejnych dwóch gum. Jestem zły, a na wodzie cisza. Schodzę kolejne 10- 15m. Jest tak jasno, że pierwszy raz postanawiam po zmroku zejść cały odcinek.
Znów wobler. Obławiam wielką smugę spokojnego, majestatycznego nurtu. Głębokość z 2m już parę kroków od brzegu i tak jest co najmniej do środka rzeki. Rzut w dół nurtu, trochę w skos. Doskonale słyszę i widzę kręgi w miejscu gdzie upadła przynęta. Monotonia leniwego, bardzo powolnego zwijania z częstymi i dość długimi zatrzymaniami. Który to rzut?
Przynęta jeszcze nie ustawiła się równolegle do brzegu. Jest z 25m poniżej mnie i około 5-6m od pierwszych traw wolnych od wody. Jak mi coś nie „zakorbi” w wabik! Nie aż tak jak w sobotę, ale aż się wzdrygnąłem. W tej ciszy, kolejnych, niczym nie zmąconych sekwencjach wzorów nurtu na powierzchni i rażącym wręcz księżycu… Coś niesamowitego!
Co najmniej raz docinam tak, że aż w krzyżu poczułem 🙂 Całym ciałem. Chyba robię wielkie oczy, bo ta wędka tylko raz tak się gięła. Po drugiej stronie, coś jakby na wstecznym biegu, wykonuje niesamowite, tępe targnięcia. Raz za razem. Na powierzchni tworzą się wielkie wzory, jakby jakiś spokojny gejzer buzował od dna. Po pierwszych sekundach – chyba sum. Taki metr z kawałkiem… Ale ryba próbuje odpływać w nurt, zawracać. Żadnej chlapaniny, żadnego bicia w dno, nic nie grzmoci po sznurku ogonem. Nadzieja rośnie uspokojona, że szczupak to też raczej nie jest [brak przyponu]. W morskim kołowrotku mocno już poluzowany hamulec. I tak trzeba sporo siły by wyciągnąć kilka metrów plecionki. Nawet teraz. Ryba faktycznie, daje radę, ale to co najwyżej takie targnięcia po 3-5m. Zero jakiejś dynamiki, ale siła potężna, jak na ryby, które spotyka się na co dzień.
Nie wiem ile to trwa…Wiem już że to duży sandacz. Nie wiem jeszcze jak duży. Jest blisko, ale za każdy razem brutalnie wydziera parę metrów linki. Do tego stopnia gwałtownie, że pomagam mu w tempo ręką. Po prostu boję się, że plecionka nie da rady, bo kij mocno zgięty, a i tak mam wrażenie niewiele amortyzacji daje taki sztywniak. I tak kilka razy.
Wchodzę po pas w wodę. Ryba sprawia wrażenie zmęczonej. Ile to to już trwa? Na podniesionej lewej ręce z kijem w dłoni, lekko rozpędzam rybę, by lekkim łukiem minęła mnie i próbuję złapać za trzon ogonowy. Teraz widzę i chyba od tej chwili lekko się trzęsę: mija mnie cielsko, którego końca jakoś nie widać. Nareszcie widzę na chwilę zadarty nad powierzchnię ogon. Próbuję rybę objąć w tym najcieńszym miejscu i nie mogę…Ta zrywa się jak szalona; wydaje mi się, iż stracę równowagę. Kolejne podejście. Rozpędzam ją tak by, jak ponton – siłą rozpędu choć trochę wpłynęła na mokre trawy, wyjechała na brzeg. Gdy mnie mija, popycham ogon. Udało się!!!!
Ryba ma dość. Wyciągam szczypce. Szukam i szukam. Woblera nie widać. Namacałem linkę. Ciągnę, siedząc nad tym klocem, a wobler z metr za mną… Ale fuks!
Początkowo nie wiem co zrobić, bo to są gabaryty do jakich raczej nie przywykłem. Pierwsze co przychodzi do głowy, to chwyt pod pokrywę, ryba w wodę i tak pierwsza fotka. Ja lekko zgięty, oparty o krawędź traw, ryba na nogach. Jak widać mordę ma tam gdzie każdy facet najważniejszą cześć [poza głową], a ogon majta mi się po kostkach. Ale bydlę! Dinozaur normalnie.
Druga myśl. Kilkanaście metrów dalej jest pozostałość po dużej wodzie. Odcięty dołek. Taki z 2m na 50cm i głęboki na co najmniej pół metra. Biorę go na ręce i szybko do tej wody. Spokój…
Szukam płaskiego miejsca – jest. Centymetr – mam. Latarka świeci. Kładę rybę na wyprasowanych prze dużą wodę rzadkich trawskach. Współpracuje. Tym razem nie muszę kombinować. Rozwijam i rozwijam i …skończył się centymetr. Z niedowierzaniem przesuwam blokadę uniemożliwiającą zrolowanie się taśmy. Ryba do kałuży. A ja świecę z najbliższej odległości, bo mi się nie chce wierzyć…93cm!!!!!
Wyszły dwie z siedmiu szybko strzelonych fotek. Na szczęście na tych dwóch jest cały w kadrze. W przeciwieństwie do tego 85cm, ten walczył w wodzie. Teraz współpracuje, bo nie ma sił.
Siedzę z nim już w rzece. Ubranie mokre po łokcie, bo trzymam go pod wodą, a jest co trzymać. W obwodzie ma chyba z 60 – 70cm. Gigantyczna płetwa pełna kolców to składa się, to rozkłada. Mógłbym gapić się tak godzinami. Robię jeszcze pożegnalne zdjęcie. Przypadkiem fajnie wyszło i widać, jak jest potężny.
Majestat pewnie kilkunastu lat w tych szaro-zielono-srebrnych łuskach. I te oczy! Normalnie wilkołak wśród ryb. Lokalny hegemon i król rybiego terroru w okolicy.
Odpływa…Jeszcze stoi na dość płytkiej wodzie. Obserwuję czy trzyma pozycje, czy się nie kołysze, nie przewraca na bok. Ale stoi pewnie. Odpływa jakby nie wierzył…
Zbieram sprzęt: centymetr, aparat leżący obok, szczypce do odhaczania, wreszcie wędkę. Cały jestem w mule i piachu. Księżyc świeci jak wariat. Znów bajkowa cisza.
Myję ręce. Trochę się trzęsą – nie ma co ściemniać, że nie. Siadam i oglądam zdjęcia. Coś się nada na pamiątkę 🙂
A potem siadam na kępie szarych, przegniłych traw i piszę sms-y. Normalnie się chwalę jak nigdy. I tak sobie siedziałem z godzinę. Ktoś zadzwonił, ktoś coś odpisał. Nie chciało mi się już łowić…
14 odpowiedzi
Nie no poprostu to jakie ta ryba ma gabaryty to jest ciezkie do uwierzenia.
10 kg moim zdaniem jak nic.
Cos pięknego..to jest szczyt marzeń każdego spiningisty..Niektórzy nigdy takiej ryby nie zobaczą…..
Wiecie co mnie najbardziej cieszy jak ogladam te zdjęcia?? Ze to prawdziwa dzika rzeczna ryba . Schwytana dzięki determinacji i dziesiątkom przebytych kilometrów .
Bez echosond panoptixow i innych panoramixow 🙂 prawdziwe wędkarstwo w 100% .
Strasznie się cieszę ze w naszych bezpanskich wodach można zlapac takiego smoka !
jak widze tych etatowych Youtuberow z lodziami za XX tysiecy silniki echo i przynety za X tysiecy to mi sie przewraca w trzewiach
Gratulacje. Ryba potężna, a okoliczności – esencja, creme de la creme, żadnego przypadku. To jest WĘDKARSTWO 😉
Adamie, chapeau bas ! Gratuluję ! Tym bardziej, że pokonujesz dziesiątki kilometrów by być nad wodą, a w domu dwójka małych dzieci. Musisz mieć naprawdę wyrozumiałą żonę… 😉
Teraz jeszcze pora na ponad metrowego…..bolenia ! 🙂
Ze względu na porę to sandacz nie jest aż tak kolizyjny z potrzebami rodzinki. Ale żonę mam wyrozumiałą, to fakt:)
Gratulacje Adamie !!! Właśnie dlatego kocham wędkować na Wiśle :-). Do twoich wyników oczywiście bardzo mi daleko ale każda ryba wymaga trochę wysiłku i dlatego tak cieszy :-). Pozdrawiam.
W temacie tego co napisali Tommy i Mariusz: wniosek jest jeden: gdyby nie Wisła to chyba bym ryb nie łowił w tym kraju. Dlatego tak mnie wkurza brak jakiegokolwiek dozoru nad łowiącymi w tej rzece. Łażą jakieś dziadki z POW [Pion Ochrony Wód – tfu..] a i to rzadko wokół Bagrów itp. Niechby ruszyli dupska i zmierzyli się z hołotą nad Wisłą właśnie. Tam asysta policji to minimum w niektórych miejscach i porach. PZW ciągle tylko zrzuca odpowiedzialność na SSR i państwówkę. Przy innym podejściu łowilibyśmy niekoniecznie okazy, ale często ryby średnie i w 9 miejscówkach na 10, a nie jak teraz w dwóch na pięćdziesiąt. Dzięki za gratulacje!
I jeszcze jedno: te ostatnie sandacze i w ogóle prawie wszystkie ryby ostatnich pięciu lat to efekt zabawy w ligę. Ja słuchając co mówią/piszą w relacjach Robert, Piotrek, Maciek, Tommy, podglądając ich sprzęt, to oceniam, że moje wędkarstwo na Wiśle wzniosło się o jakieś 200% skuteczności. Dzięki Chłopaki!!!
P.S. Tylko boleniami jestem zadziwiony na tym „złotym” odcinku. Regularnie widuję tu takiego byka [koło 80cm] i w ogóle jest ich tu sporo. Tymczasem tylko jeden po niedługiej walce się spiął. I tyle. Liczyłem że w nocy oszukam niejednego, ale właśnie nic…Dziwne wręcz.
Gratulacje! Niesamowity sandacz! Super wiedzieć że jeszcze takie się trafiaja
Piękna ryba. Nigdy nawet takiej nie widziałem.😀
Gratuluję.
Emocji wystarczy do końca roku…gratulacje
Bardzo dziękuję, wszystkim powyżej także.Co do emocji – dokładnie tak. Nie mniej jestem przekonany, ze do końca roku trafię 1-2 większe ryby. Byłem ostatnio i znów był niezły kontakt. W prawdzie „tylko” 60-ka ale odcinek jest bardzo powtarzalny. Z jakichś powodów lubią go duże ryby i w dzień i w nocy.
Serdeczne Gratulacje piękny potworek taki to już te 2m sumy może podgryzać jak sie zdenerwuje, chyba wiem w którym miejscu Pan łowi jeśli to W3, czasami w nocy ja łowie czerwiec-wrzesien jak jest zasadniczo ciepło to woda sie gotuje od ryb w przedziale 50-60 cm wiem ze sa takie wlasnie potworki bo widzialem ze 2 razy ale na 20 wypadow wieczorno nocnych zlapalem tylko 3 krótkie o zgrozo, jeszcze raz gratulacje mógł mieć 6-7 kg
Dzięki. Co do wagi: myślę że miał z 8 kg lekko.