IV tura ligi spinningowo – muchowej 2020. Raba

Ostatnio pisałem, że nie było jeszcze w naszej lidze tury tak pasjonującej i tak owocnej jak lipcowa rywalizacja na Rabie. Ostatnia – zaległa tura za czerwiec była niestety typowym [wg mnie oczywiście] dla tej rzeki „męczeniem kichy”, z różnicą taką do lat poprzednich, że ryby przynajmniej widać. Zwracałem na to uwagę w poprzedniej ligowej relacji, ale napiszę raz jeszcze: krakowskie muchowy i spinningowe odcinki no kill Raby osiągnęły faktycznie niezły poziom rybostanu, szczególnie pstrągowego, w mniejszym stopniu no kill tarnowski z tym, że na tym ostatnim naprawdę sporo jest grubego klenia i przynajmniej dostateczna ilość paru innych gatunków. Zastanawia mnie tylko, czy jest to wynikiem wysycenia wody w wyniku ogromnych zarybień, czy rzeka [być może właśnie w wyniku tych zarybień], osiągnęła jakąś równowagę ekosystemu.

Ale ostatnia tura to była istna, wędkarska ściana płaczu, naprawdę pechowych zbiegów okoliczności i poza jedną osobą – pojedynczych fuksów. Finalnie, w przeciwieństwie do nastrojów po turze lipcowej, teraz dominuje frustracja i rozgoryczenie. Dlaczego tak się stało? Zacznę od treningów, bo wg mnie tu leży główny powód naszych nietęgich nastrojów.

Chyba się nie pomylę, gdy napiszę, że żadna woda nie była tak intensywnie najeżdżana w ramach treningów przez uczestników naszej  ligi. Cześć z nas robiła to z naturalnego zakochania się w tej wodzie już wcześniej, część [jak ja] zachęcona zdobytymi punktami w lipcu.  Zresztą nie tylko moi koledzy łowili intensywnie, gdyż jako sporadycznie obecny nad Rabą, byłem zaskoczony presją, której się spodziewałem. Ale nie w takich rozmiarach! Szkoda mi było mimo, że dość przypadkowego ale dobrego wyniku z tury lipcowej i zaliczyłem dwa wypady. Ilość spotkanych nad wodą wędkujących mnie dosłownie zmiażdżyła. Co więcej – zauważyłem, że nad odcinek spinningowy przeniosło się dużo wielbicieli metody muchowej. W połączeniu ze znacznie mniejszą ilością miejscówek niż na odcinku muchowym [od Gdowa Raba płynie bardziej prosto, mniej finezyjnie], skutkuje to tym, że każda bankówka ma może małą grupę wtajemniczonych, tyle, że są oni po 2-3 razy w tygodniu… Zresztą, czy 9 – 11 osób na miejsce to mało? Te ryby są tak skłute, obznajomione z przynętami, że cudów nie ma – z biegiem dni wyniki MUSIAŁY być zdecydowanie gorsze. A jak doszedł do tego ewidentnie słaby dzień, jak na ostatniej turze właśnie, to marny wynik lub jego brak – pewnikiem.

Intensywność treningów była taka, że ja prawie codziennie dostawałem info od przynajmniej dwóch z naszego grona… Był to w zasadzie kolejny czynnik, który mnie zmotywował do nie tyle treningu, co jakiegoś rozpoznania. Ja naprawdę łowiłem tam w ostatnich pięciu latach siedem razy, z czego cztery w tym roku licząc z opisywaną właśnie  turą. No ale inni robili wyniki nieprawdopodobne i zacząłem się bać, że marnie skończę.

Ja już pomijam wcześniejszy wynik Wojtka z niedużymi jak na Rabę ale punktowanymi pstrągami  [bodajże 23 szt.], nie mniej i on, jak Jacek, Maciek łowili od 5 do kilkunastu ryb na punkty w jednym wypadzie. By się nie spalić, mocno założyłem, że nie wygram z żadnym muszkarzem, lub kimś, kto się przestawi na chwilę, na muchę, bo umie. Czyli rywalizacja ze spinningistami, a więc, jak policzyłem, podobnie jak poprzednio – miejsca 6 – 7  będzie optymalne.

Ryby Michała [piękny potok, świnka, klenisko] – a  była to tylko skromna cześć jego trofeów – je już prezentowałem, bodajże trzy wpisy wcześniej.

Nie mniej pozostali non stop podsyłali zdjęcia ryb [niekoniecznie tych największych] w ilościach hurtowych:

Wojtek…

(fot. W.F.)
(fot. W.F.)
(fot. W.F.)
(fot. W.F.)

Jacek…

(fot. J.Ś.)

Kolega złowił nawet pstrąga równiutko…60m!

Z odcinka tarnowskiego no kill, słał info [za co ukłony ode mnie i podziękowanie!!!] mój stały korespondent Szymon…

(fot. S.L.)

Tych zdjęć była MASA.

Nawet Dominik, który po blisko dziesięcioletnim rozbracie z wędką, pierwszy raz pojawił się na turze lipcowej, pojechał po niej na dalsze poznawanie tej  wody i w jeden dzień pobił dwa razy swój pstrągowy rekord: najpierw 37cm, a potem 48cm!

(fot. D.S.)

Treningi trwały w najlepsze z rewelacyjnymi winkami, aż kilka dni prze turą … urwało się. Nie wiem, może w wyniku upałów woda zrobiła się ciepła, albo ilość holi, ukłuć ryb przekroczyła jakąś masę krytyczną. Może jedno i drugie?

Chyba po prostu nie chcieliśmy zauważyć, że ilość brań spada. Nikomu nie trzeba chyba tłumaczyć, jak duże  zaczęły być oczekiwania po tak masowych połowach. Mam wrażenie, iż tylko Robert i na pewno Tommy nie trenowali chyba wcale.

Tymczasem moje powściągliwe założenia były utwierdzane dramatycznie słabym wynikiem na pierwszym treningu i lepszym, ale niezmiernie przypadkowym na drugim wyjeździe. Moją słabą stroną na rybach jest głównie mała mobilność i wręcz niechęć do przemieszczania się. Lubię „jechać” metr po metrze. Tymczasem na Rabie, jeśli myślimy o rywalizacji,  trzeba mieć zlokalizowane przynajmniej 3-4 niezłe „mety”, bo może w jednej akurat nie biorą,  w tej to nie na taki poziom wody, a kolejna będzie zajęta.

Dodatkowo przy łowieniu pstrągów, ja naprawdę rozumiem muszkarzy – te ryby są do tego stworzone – sam od lat moje spinningowe wabiki mam uzbrojone w pojedyncze haki, a i tak najbardziej lubię łowić pstrągi na jakieś mikro przynęty. I takie podrabianie łowienia na muchę sprawdza mi się wszędzie w okolicach Krakowa, ale i w odległych częściach kraju. Ale nie na…Rabie. Nie mam pojęcia dlaczego tak jest.

Mój pierwszy, ogromnie długi, bo jedenastogodzinny pobyt nad Rabą, okupiony ewidentnym odwodnieniem się i przegrzaniem, skończył się totalną porażką. Pojechałem w środku tygodnia, na odcinek, a w zasadzie miejscówkę, którą pokazał mi Kuba. Pierwsze siedem godzin poświęciłem na łowienie, jakby metodą żyłkową. Zawziąłem się. Mam nawet prawie trzymetrowy kij na blanku muchowym, o wyrzucie do 8g uzbrojony dla spinningisty. Do tego plecionka 0,12mm i 1,5m żyłki 0,20mm na końcu. Owszem, doczekałem się dwóch brań pstrągów, ale w krystalicznej i maleńkiej wodzie, tylko skubały relatywnie duże wabiki [imitacje dżdżownic, pijawek]. Na nic mniejszego nie reagowały. Często było tak, że obławiałem zagłębienie, czy wlot w rynnę przez długi czas kilkoma przynętami i nic. Wchodziłem w wodę szybko i oczywiście uciekały jakieś kropkowańce. Nie duże, bo takie po około 40cm, ale je widziałem. Na skraj wędkarskiej rozpaczy doprowadził mnie namierzony w około metrowej wodzie pstrąg [taki raczej 40+], nad którym stałem z godzinę. Raz kłapnął paszczą za dwoma larwami sztucznej ochotki, Nie wiem czy nie trafił, czy miał inny zamiar…

Pod krzakami namierzyłem kilka kleni. Na nic nie reagowały do czasu, aż podrzuciłem im dużą larwę wazki na…samym haku. Zaliczyłem ze trzy wyjścia i to kleni minimum 45cm. W końcu skusił się jeden na 35cm. Hmmm.

(fot. A.K.)

W porównaniu do wyników kolegów było to nic. Odpoczywałem chyba godzinę. Gdy na ostatnie trzy godziny przezbroiłem się w typowy spinning, to na miejscówkę przyjechało czterech gości. Zachęciło mnie to jakiegoś dalszego spaceru, choć średnio miałem na to siły. Poszedłem ze dwa kilometry wyżej i zrobiłem z 500m na oko lipnej płytkiej, szybkiej wody z małą rynną pod przeciwległym brzegiem i jednym ciut większym dołkiem. Wyjąłem potoka pod 30cm i spadł mi taki z 35cm. Generalnie panowała martwota. Zero ataków, czy spławów, zebrań…

Wniosek był jeden: trzeba bazować jednak na topornym łowieniu pstrągów na woblery [stosowałem takie 6-7cm] i koniecznie znaleźć  jeszcze ze dwie miejscówki. No i przyjechać raz jeszcze to zweryfikować.

Wyjazd drugi. Też środek tygodnia. Aura zgoła inna. Jednolite zachmurzenie, minimalna mżawka. Jestem przed 6.00. Miejscówka pierwsza – zajęta 🙁

Idę na jej początek w tych okolicznościach, mimo, iż dość szybki i płytki wcale nie wygląda na taki beznadziejny. Widzę zebranie ryby 30+ i słyszę bardziej niż widzę atak czegoś grubszego. Po chwili rzuca się nad wodą potok 45+. Zakładam złotego Mepsa 00. Na szybko przezbrojony w chyba za mały haczyk. Mam zdecydowane ale delikatne zarazem zatrzymanie pod samą powierzchnią. Zacinam dość ślamazarnie bo opór duży, co w połączeniu z tym malutkim hakiem skutkuje tylko świecą ładnego pstrąga. Chyba ten sam, który się wcześniej pokazał. Spiął się.

Następnie w kolejne chyba półtorej godziny mam ze trzy ewidentne brania – dotknięcia. Pstrągi podpływają i jakby oglądają wabik. W dość dużym uciągu czuć nawet zaburzenie pracy przynęty, jakby coś sporego koło niej przepłynęło. Fakt, ryby godne. Co z tego. Nie atakują i raczej nie ma się co łudzić.

Klenie nawet nie wychodzą. Też się nie dziwię – godzinę po starcie nastąpiło oberwanie chmury, w którym łowiłem kolejne trzy…

Zmiana miejscówki na ten szybki, płytki odcinek z jednym wyraźnym zagłębieniem. Natychmiast jest kleń 32cm, i po nim pstrąg 47cm. Do tego jakiś okonek i kilka małych kleni. Spada mały potok. Dużo lepiej. Tu chyba jednak rzadziej ktoś zagląda.

Woda rośnie. Jadę sporo niżej. Niestety, tu jest już kakao. Mam jedno branie – mały klenik. Wracam się więc trochę powyżej ujścia Stradomki. Woda też już trącona na jakieś 75%. Mam jedno branie – klenik z 33cm.

Potem horror z powrotem, bo przeszedłem na drugi brzeg, a woda urosła z 20cm. Co się dzieje wtedy z uciągiem wiedzą ci, którzy regularnie znają takie rzeki. Ale to osobna historia.

Wszystko wydaje mi się nadal okropnie przypadkowe, ale nadzieja tylko w dość ciężkim łowieniu.

Modlę się jeszcze o więcej deszczu i by względnie brudna i podniesiona woda utrzymała się do tury. Zakładam, że jest wtedy nadzieja jako tako nawiązać rywalizację z muszkarzami.

(fot. D.S.)

Na turze stawiło się nas trzynastu [nie było Jurka, który zalicza w ten sposób więcej niż trzecią nieobecność, nie pojawił się Brandy, oraz Kuba, którego zatrzymała praca, oraz Rafał, który doświadczył smutnej rodzinnej sytuacji, w której raczej nie myśli się o rybach].

Pozostali w świetnych  nastrojach, spotkaliśmy się o 6.00 rano. Zanosiło się na niezłą batalię z upałem, bo już o tak wczesnej porze było 20 stopni, totalna „lampa”.

(fot. W.F.)

Woda ku mojej nadziei nadal podniesiona i wyraźnie zmętniała. Startujemy o 6.30 już każdy na swojej upatrzonej pozycji.

Z Dominikiem stwierdzamy, że przed nami na miejscówce w jej centrum od ponad godziny jest jakiś muszkarz. Dominik idzie na sam koniec odcinka, ja na sam początek.

Pierwsze punktowane ryby łowią mniej więcej w tym samym czasie, po około 20 minutach od startu Piotrek i Wojtek.

(fot. P.D.)
(fot. W.F.)

O klonku Piotra nic oczywiście nie wiem, natomiast sms-a od Wojtka nie otwarłem  żeby się nie drażnić. Pomyślałem tylko „no, jednak zaczyna się muchowa masakracja reszty”. Gdybym wiedział, że pierwsze ryby to kleń i jaź, a nie pstrągi, już by mi to dało do myślenia, że lekko nie będzie.

Ja przez około pierwsze dwie godziny nie miałem brania. Zaliczyłem dwa wyjścia z przepłynięciem koło woblera dużych pstrągów. Wiedziałem, że cokolwiek złowię tylko na jakimś relatywnie mało odwiedzanym miejscu. Podobnie zresztą było chyba u większości. Przypadkowe, pojedyncze stuknięcia. Do tego narastający upał i kompletna w moim polu widzenia pustka na wodzie nie zachęcały. Wiele ryb złowił w sumie chyba tylko Wojtek, ale były to rybki niepunktujące [pstrągi pod 30cm, drugi jaź, okonek].

Dzień okazał się niezwykle słabym. Już po turze, miałem  informacje bezpośrednio do mnie, jak i do kolegów z ligi, od innych wędkarzy, którzy w tym mniej więcej dopołudniowym czasie też łowili. Tylko jeden na początku dnia złowił dwa pstrągi po 45cm. Potem przypadkowe kontakty z relatywnie małymi rybami, jak na Rabę.

Uczestnicy ligi niewiele mieli po turze do powiedzenia, bo i nie za bardzo było o czym.

Dominik, łowiący cały czas, do końca tury na odcinku około 200m [zaczynaliśmy na przeciwległych końcach], doczekał się czterech kontaktów. Trzy nijakie, jedną rybę zaciął, ale spadła – nic wielkiego to nie było; nie było nawet pewności czy dałaby punkty.

Zerował prowadzący do tej tury Maciek.

Maciek: nic do punktacji,  złowiłem cztery niepunktujące pstrągi. Na tej rzece łowiąc w miarę rozsądnie na nimfę przez 5 godzin na niezłych, sprawdzonych  odcinkach,  to mimo dnia słabych brań  i moich niewysokich umiejętności muchowych jednak spory pech, skumulowany do tego w końcówce tury: jakieś 40  minut przed końcem bardzo duży pstrąg zawinął się tuż  przed muchami w ostatniej chwili rezygnując z ataku, pokazując się w pełnej okazałości . 15 minut przed końcem tury  wyjęty pstrąg  i ….   29,6 cm.

Raba była bardzo niełaskawa także dla Michała, który z braku brań na muchę, której, jak żartował – oddał się tu bez reszty ze znakomitymi wcześniej wynikami, próbował ratować się spinningiem, ale także bez efektów.

Zwycięzca poprzedniej tury na tej wodzie – Tomek  napisał mi tylko sms-a: „…powiedzieć, że dzisiaj słabo, to nic nie powiedzieć. Tak marnego występu na Rabie w tym sezonie nie pamiętam. Dwa brania pstrągowe i jeden lichy kleń….”

Kolejni otrzymali fałszywy  jak się okazywało uśmiech od rzeki.

Krzysiek złowił okonia. Rybie brakło centymetra.

(fot. K.N.)

Kolega miał kilka innych oraz parę klonków, ale nie było to nic wielkiego.

Podobnie Bartek: długo pozostawał bez brań, po czym  w końcu doczekał się kontaktu z rybą nie dużą, ale prawie na pewno punktującą. Tyle, że natychmiast spadła…

Jeszcze bardziej sfrustrowany mógł być Tommy. Na godzinę przed końcem spokojnie holował pstrąga wyraźnie większego, niż nieliczne wcześniejsze niewielkie egzemplarze. Ta ryba miała na pewno te zaporowe tego dnia 30+. Na powierzchni, już nieruchoma praktycznie zdobycz, jakimś cudem zsunęła się z haka i zapadła w wodę…

Można się śmiać, co ja tu opisuję, ale w takim dniu, jeśli startuje się w jakiejś rywalizacji, to pojedyncza punktowana ryba daje może nie pozycję świetną ,ale bardzo przyzwoitą, co w zabawie jak nasza liga, którą porównałbym do jakiegoś dziesięcioboju [lepiej być średnim w różnych dyscyplinach, niż wybitnym w 2-3, a w reszcie słabym], wynik potem procentuje, albo ciągnie w dół.

Punktowało nas zaledwie siedmiu, z czego większość ledwo, ledwo.

Ex aequo piąte miejsce zajęli Zygmunt i Robert. Zygmunta obok siebie uznałbym największym pechowcem tej tury. Miał najpierw potokowca około 35cm. Nie zrobił zdjęcia, tylko najpierw chciał rybę zmierzyć. Przy tej czynności zwiała. Potem miał na pewno miarowego pstrąga, choć mniejszego, który…wyskoczył z podbieraka. Dobre miejsce koledze uratował pstrążek 31cm.

(fot. Z.B.)

Tej samej wielkości kleń dał Robertowi jedyne punkty tego dnia.

(fot. R.M.)

Robert: Z treningów jakie sobie obiecałem nic nie wyszło, okres urlopów w pracy i obstawiam dwie zmiany. Udało mi się tylko wyskoczyć wczoraj po południu na trzy godziny, wyniki nie napawały optymizmem, ale w sumie więcej zwiedzałem niż łowiłem. Pierwsze trzy godziny tury łowiłem w okolicach Nieznanowic licząc na jakiegoś pstrąga. Niestety obławianie dość ciekawego 300 m odcinka dało tylko krótkie klenie. Miałem nadzieję na to, że ryba po prostu dziś nie jest chętna do współpracy i dlatego tak marnie mi idzie. Z tyłu głowy miałem jednak wyniki kolegów z ostatniej tury i obawiałem się kolejnego pogromu z rąk muszkarzy. Przed 10.00 zjechałem poniżej mostu w Książnicach i tam w ostatniej godzinie znalazłem obiecujące miejsce – zacienione, z trawą przy samej wodzie. Udało się wyłuskać klenia 31. W poprzedniej turze też miałem takiego stykowca. Temu odcinkowi Raby już podziękuję, przynajmniej w tym sezonie. Za rok muszę się bardziej przyłożyć do tematu pstrągów i uzupełnić pod tym kątem pudełka 🙂

(fot. R.M.)

Czwarty byłem ja. Jak zwykle napiszę szerzej, bo miałem też i emocjonującą przygodę. Będąc bez brań uznałem, że trzeba zmienić rejon. Wytypowany i w sumie jako tako sprawdzony trzy dni wcześniej około 300m odcinek, wyglądający na nieschodzony, był niedostępny dla mnie do sensownego obłowienia, bo nie dałbym radę przejść na drugi brzeg przy tym uciągu. Zrezygnowałem więc z jazdy autem te parę km niżej.

Przeniosłem się  pieszo, jakieś 1,5 – 2 km wyżej. Niestety woda na i tak zwykle szybkim odcinku, zapierniczała teraz niesamowicie.  Nie miałem brania. Doszedłem do jedynego tu sporego zagłębienia. Dołek miał lekko przy tej wodzie 10X10m i głębokość chyba do 2m. Założyłem spokojnie pracujący ale schodzący głęboko 7cm wobler. Po kilku rzutach, jakby za dołem z 25m od miejsca gdzie stałem mam bardzo silne pobicie i natychmiastowy skok w centrum dziury. Od razu widać, że to coś wyraźnie większego. Ryba zdecydowanie ale spokojnie stoi w tym głębokim, silnym nurcie. Napierający na żyłkę prąd wody i ryba oczywiście, mocno przyginają nieznacznie pulsującym kijem. Żyłka 0,20mm więc strachu nie ma. Próbuję siłowo podciągnąć zdobycz, ale nie ma szans. Już wiem, że to niemała ryba. Luzuje jeszcze trochę hamulec. Miejsca dużo, trzeba dziada przetrzymać w tym silnym nurcie – zmęczy się sam. Ryba jakby kalkulując, że faktycznie tkwienie w tym bardzo silnym uciągu pozbawi ją sił, wobec braku jakichś gwałtownych moich reakcji, pruje wodę i w sekundę robi imponujące salto nad powierzchnią. Kłamał nie będę: dawno się nad wodą nie roztrząsnąłem. Życiówka potokowca jak nic, ale nie o to chodzi, bo choć bym nie wybrzydzał, potok 50+,  to mi się marzy ale z czegoś co ma 3-4m szerokości. No, tak wolę. Ale na lidze udziela się taki „ciąg na zwycięstwo”, jaki pamiętam z lat odległych, gdy grało się w piłkę o pietruszkę, ale jakie były emocje!

Pstrągal znów w  dziurze przy dnie, ale ostro tam zygzakuje w skokach po 2-3m na wszystkie strony. W końcu ucieka jakby za dziurę w dół rzeki. Stoi. Pozwalam mu na to, na wyraźnie napiętej żyłce. Dość szybko miał dość. Czuło się, że słabnie. Powoli podholowałem go na jakieś 3m do siebie. Jak się spodziewałem, zawinął gwałtownie i uciekł w dół jeszcze z 10m. Postał chwilę w nurcie i sam, już bokiem wypłynął na spokojną wodę. Całość trwała na pewno parę minut. Bardzo, bardzo spokojnie ściągałem go do siebie. W połowie dystansu, ryba ślimaczo przekręciła się z boku na bok i spadła z haka. Dziś się śmieję, ale tak się wnerwiłem, że nie opiszę.

Dopiero za czwartym razem udało mi się z emocji przewiązać po forsownym holu żyłkę. Miałem świadomość, że taka ryba w tak kulawym niewątpliwie dniu, dałaby fajną pozycję. To było dopiero pierwsze branie, a od godziny z człowieka już kapało, taki żar.

Wróciłem z 20 kroków na miejsce, z którego pstrąga zaciąłem. Uparcie rzucałem trzema woblerami po 10 razy każdym. Poszczególne przepuszczenia w dołku były bardzo długie. Po jakichś 20 minutach mam na ten sam wobler, kolejne pobicie i znów ryba stoi zdecydowanie w nurcie. Początkowo zanosi się na także sporą zdobycz. Dość szybko potok jednak spływa sam na wolną wodę pod trawiastym brzegiem. Parę szarpnięć i jest. Ma te słabe, jak wtedy myślałem – 35cm.

(fot. A.K.)

Nadal byłem niesamowicie, negatywnie nabuzowany. Dopiero po turze spływają informacje: zero, zero, zero… Z każdym sms-em ten nieduży potoczek daje mi coraz lepsze miejsce!  Gdy dzwoni Piotrek, jestem w pełni rozpogodzony, ale o tym potem.

Tuż poza dołkiem, ale już pod samym brzegiem, kolejne 20 – 30 minut później, schodząc i tak trochę na pałę rzucając pod drugi brzeg zaliczyłem trzecie branie, na tyle silne, że ryba była raczej punktująca. Niestety znużony ciszą i upałem kompletnie na to nie zareagowałem. To był mój ostatni kontakt tego dnia. Nie liczę trzech kleników, które złowiłem rzucając około 20 minut przed końcem na małą wirówkę.

Pośród drobiazgu, który brał Wojtkowi całkiem licznie, kolega „uskubał” w końcu pstrążka 30cm.

(fot. W.F.)

Razem z tym szybkim na stracie jaziem dało mu to miejsce trzecie. Wygrał ze mną o 9 pkt, czyli niecały 1cm… Wojtek miał dwie większe ryby: pstrągi około 40cm i kolejny pod 50cm wydarły od razu w ostry nurt nie dając się zatrzymać, parkowały szybko w jakimś zatopionym drzewie.

Drugi był Jacek. Punkty dały mu dwa potokowce: 38 i 32cm.

(fot. J.Ś.)
(fot. J.Ś.)

Zaskakująco, jak na bardzo słaby dzień połowił Piotrek. Może nie zdemolował tury, ale wygrał bezdyskusyjnie z wyraźnie większym wynikiem niż cała reszta. Postawił na jakąś wg jego słów, mało uczęszczaną miejscówkę, do której się przymierzał dwa lata, ale zawsze ryby brały gdzieś indziej i nie było potrzeby się fatygować [ponoć czasochłonne i niekomfortowe dojście]. Łowił pod koniec odcinka tarnowskiego no kill.  Do tego przynęta… Gdyby to ktoś zupełnie obcy mi mówił/pokazywał, to bym uznał, że mnie wkręca jak nic. Szczurek…

Piotr, poza na początku pokazanym niewielkim ale punktującym kleniem, złowił dwa kolejne już bardzo fajne…

(fot. P.D.)
(fot. P.D.)

Wszystko na drewnianego gryzonia…

Dorzucił jeszcze bolenia 51cm na gumę  Pintail Fishchaser`a.

(fot. A.K.)

Wynik jaki uzyskał, wzbudził chyba uznanie wszystkich i był o tyle wręcz sensacyjny, że pierwszy raz spinningista w naszej zabawie pokonał wszystkich muszkarzy na Rabie i to w sposób bardzo wyraźny, co mnie szczerze ucieszyło, gdyż wątpiłem w taką możliwość.  Zwycięzca tury miał w ogóle możliwość dosłownie zdemolować tę rozgrywkę, bo wyjął jeszcze bolenia tuż „pod punkty”, oraz spiął podobnie jak ja – dużego już pstrąga oraz klenia, który jak Piotr stwierdził „mógł być tegorocznym the best”. Piotrek na co dzień może pochwalić się naprawdę licznymi, dużymi kleniami, ale po prostu na lidze mu nie szło. Wygląda że odpalił, a ja się obawiam przebudzenia „wędkarskiego demona”, bo liczne trofea, jakie mi podesłał z W2, gdzie będzie kolejna tura, raczej nie pozwalają mieć złudzeń 🙂

Wyniki tej tury:

Rafał, Jurek, Brandy, Kuba – nieobecni – po 11,5 pkt [Jurek  – dodatkowy „karniak” za więcej niż trzy nieobecności]

Zerujący: Maciek, Dominik, Bartek, Krzysiek, Tommy, Tomek, Michał   – po 11,5 pkt

V miejsce – Robert – kleń 31cm – 42 pkt i Zygmunt – potok 31cm – 42 pkt [ po 5,5 pkt]

IV miejsce – ja – pstrąg 35cm – 86 pkt [4 pkt]

III miejsce – Wojtek – jaź 33cm i pstrąg 30cm – 95 pkt [3 pkt]

II miejsce – Jacek – potokowce 38 i 32cm – 172 pkt [2 pkt]

I miejsce – Piotr – boleń 51cm , klenie 31, 40 i  47cm – 563 pkt  [1 pkt]

Pozostaje pogratulować zwycięzcom, szczególnie Piotrkowi, ciesząc się swoimi skromnymi ale jednak punktami.

Za nami pięć tur, jesteśmy więc na półmetku. Sprawdzi się chyba to co mówiłem, że te dwie tury na Rabie mogą być znaczące w całości klasyfikacji, jeśli komuś przynajmniej raz nie poszło na tej rzece, bo wszystkie następne są na Wiśle, dającej każdemu wyraźnie większe możliwości uniknięcia zera.

Bez fałszywej kokieterii, powiem, że tak jak pierwsza tura na Bagrach mnie przygnębiła i zaskoczyła [nie punktowałem], to dwa razy czwarte miejsce na Rabie [przy zakładanym optimum 6-7 miejsca] było miłą i nieoczekiwaną niespodzianką,  i spowodowało, że jestem póki co pierwszy. Mam 22,5 dużych punktów przy 970 małych punktach.

Perturbacje powyższej rozgrywki spowodowały niezły ścisk na pozostałych stopniach podium:

Jacek – 28 pkt [1024 małe punkty]. Zdecydowanie powrócił po nieobecności, która spowodowała zero w poprzedniej turze i wtedy spadek na miejsce czwarte. Tyle samo punktów ma Maciek przy 1569 małych punktach. Obaj zajmują drugą lokatę.

Tuż za nimi, na miejscu trzecim [awans z czwartego] jest  Zygmunt – 29 pkt [773 małe punkty].

Drugie poprzednio i teraz trzecie miejsce na Rabie  [„przy takiej miernocie punktów” – jak sam stwierdził po tej turze] z dziewiątej pozycji na miejsce czwarte wywindowało Wojtka –  39,5 pkt [353 małe punkty]

Piąty jest Robert, który awansował z miejsca dziewiątego  –  ma 42 pkt [198 małych punktów]. Mimo nieobecności  na miejscu piątym utrzymał się Rafał – także– 42 pkt przy 308 małych punktach.

O jedną pozycję niżej jest  Michał  – szósta lokata – 43,5 pkt [921 małych punktów]

Przez to, że po dwie osoby są teraz na jednym miejscu, wciąż siódmy jest Tomek – 47 pkt [408 małych punktów]; zrównał się z nim Piotr, który zaliczył największy obok Wojtka awans [ z ostatniego punktowanego, trzynastego miejsca] – jest teraz siódmy – 47 pkt [przy 607 małych punktach]

Bartek – zajmuje teraz ósme miejsce – 47,5 pkt [176 małych punktów]

Pozycja dziewiąta – Brandy  – 52 pkt [174 małe punkty]

Miejsce dziesiąte – Tommy – 53,5 pkt [85 małych punktów]

Na półmetku,  na ostatnim punktującym  miejscu – jedenastym –  jest Krzysiek – 55 pkt [130 małych punktów]

Nie punktowali na razie i wspólnie zajmują miejsce dwunaste – Dominik i Kuba  – po 61 pkt

Ostatni jest Jurek, który nie zaliczył ani jednej tury i ma więcej niż trzy nieobecności – 62 pkt

4 odpowiedzi

  1. Gratuluję punktującym. Ja na tej turze przeżywalem katusze, wróciły koszmary z Bagrów z tegorocznch tur, ciężko się łowi próbując skusić do brania ryby które nie żerują. Tylko pierwsze 1,5 godz, dawały jakieś szanse, potem lejący się z nieba żar zamienił przyjemność łowienia w udrękę. Udało mi się wydłubać 3 okonie, i kilka malych kleni, wszystko na samym początku, ryby jednak były zbyt małe. Jednemu okoniowi brakło centymetra do punku. Prawie na każdej turze łowię rybę której brakuje tego 1 cm. i to juz jest jakies fatum. Na bagrach była to wzdręga, na poprzedniej turze na Rabie potkowiec, a teraz ten pasiak. Kolejna tura to dla mnie wielka zagadka, przyjdzie mi łowić na wodzie której kompletnie nie znam i nigdy na niej nie łowiłem. Będzie ciekawie ale też pewnie nie łatwo. Pozdrawiam wszystkich.

    1. Co do fatum „fatum 1cm” to nikt nie przebije Michała:) Natomiast nie do końca zgodziłbym się z tą poranną porą jako jedyną by skusić ryby. Moje trzy brania były między około 8.50 – pierwsze i przed 10.00 ostatnie. Piotrek też miał ryby z późniejszych godzin. Wg mnie istotne było łowić w miejscu, gdzie jednak we wcześniejszych dniach nie było nikogo [o ile są takie miejsca na Rabie], lub było mało osób. Ja bardzo żałuję, że nie zacząłem od tego miejsca gdzie miałem brania. Na bank ryb punktowanych w tym rewirze było więcej i gdybym łowił tam od początku, to kto wie…

  2. To już wiem kto tak wytresował ryby na Rabie. Tak od lipca znacznie miałem więcej spadów niż wcześniej.
    To co ciekawe wcześniej tzn wiosna-wczesne lato łowiłem znacznie większe potoki niż teraz.

    1. Potokowce z nastaniem lata pewnie się tam przestawiają na pokarm drobniejszy niż rybki. Z drugiej strony napisał do mnie Łukasz – stały bywalec Raby muchowej, świetny wędkarz [kiedyś startował w lidze i choć bywał rzadko, to jak już był – trudno było z nim wygrać] – napisał, że łowiliśmy ostatnio w jednym z najgorszych dni w sezonie…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *