Wakacyjne różności

Nieraz pisałem, że okres wakacyjny to dla mnie najsłabszy wędkarsko czas.  Po  ostatnich kilkunastu dniach, nie mam wątpliwości, że najbardziej lubię późną jesień i wczesną wiosnę. Byłem na parunastodniowej wakacyjnej wycieczce. Kilka dni tu, kilka dni tam. Nie tylko o tym będzie ten wpis, ale parę zdań poświęcę.

Najpierw był Wrocław. Łowić nie łowiłem, bo kakaowa woda i przy nieobeznaniu z tematem szkoda czasu, tym bardziej, że miałem napięty grafik. Byłem w zoo.  Zoo jak zoo, ale warte – jeśli jesteśmy wędkarzami, albo akwarystami – warte zobaczenia są dwie rzeczy: tzw. Afrykarium i Odrarium. Afrykarium, to wielkie jak na polskie realia zbiorniki przedstawiające środowisko wielkich jezior afrykańskich z ich ichtiofauną, oraz kanał mozambicki.

(fot. A.K.)

Fotki robiłem totalnie bez jakiegoś przemyślenia samym tylko telefonem, ale mam nadzieję, że zachęcą.

(fot. A.K.)

Można było przy okazji zobaczyć, jakie rozmiary osiągają niektóre gatunki pyszczaków i innych afrykańskich pielęgnicowatych w ogromnych kubaturach zbiorników zoo.

(fot. A.K.)

W każdym razie o ile ktoś nie był w podobnym przybytku poza krajem, a ja nie byłem, toteż  wrażenia niemałe. Dzieciaki kwiczą ze zdziwienia i zachwytu. Przy okazji widać, że rybom służą tamtejsze rezydencje, bo co i rusz można zobaczyć narybek pod opieką rodziców, albo już samodzielny, różnej wielkości i to w ilościach takich, że chyba, jeśli wiedzieć do kogo zagadać, to kupić by się dało.  Morska cześć ekspozycji z ponad metrowym żółwiem, karanksami po 10 – 15 kilo, różne gatunki płaszczek [do 2m] i podobnej wielkości rekiny plus masa drobniejszych ryb…

(fot. A.K.)
(fot. A.K.)

Na mnie jeszcze większe wrażenie zrobiło Odrarium, które chyba jest podzielone na „starorzecze” z kryształową wodą [chyba po to, by dobrze obserwować ryby], oraz zbiornik największy, zapewne oddający prawdziwe warunki w samej Odrze  [dość mętna woda, silny wymuszony uciąg]. Właśnie w tym drugim był około 1,5m sum, około 80cm sandacz, leszcze pod 60cm, czy karpie lekko 10kg. Mnie „rozwaliły” dwie krasnopióry, które miały minimum 40 „centów” każda!  Były tylko dwie, być może jedyne zdolne jakoś tam uchować się przed sumem.

W „starorzeczu”  ryby były mniejsze i bez typowych drapieżników: dominowały wzdręgi do 30cm, podobnej wielkości płocie, sporo linów, karasi srebrzystych i krąpi, okonie oraz jazie. To, że nie było szczupaków rozumiem, natomiast jedyne rozczarowanie dotyczyło kleni i boleni. Nie widziałem ani jednego, choćby małego. Trochę mnie to zastanawia, bo ryby te nie byłoby trudno utrzymać; innym większym by raczej nie zagrażały [nie mam wątpliwości, że są karmione drobnicą], a są przecież typowymi mieszkańcami Odry. Ale poza tą uwagą – naprawdę warto się wybrać. Gdybym był sam, to samo Odrarium oglądałbym pół dnia.

(fot. A.K.)
(fot. A.K.)

Potem wylądowaliśmy w Borach Tucholskich. Pięknie, dość bezludnie i na oko bez wędkarzy, choć może powodem…Tak, dobrze się domyślacie – szału z rybami to tam, gdzie byłem, chyba jednak nie ma. Byłem dosłownie w wypływie Brdy z jej naturalnego jeziora przepływowego [Jezioro Końskie].

Ja jadąc, zabrałem tylko UL, bo wiedziałem, że czasu na łowienie za wiele nie będzie, a równocześnie wiem jedno: jak nie połowisz na UL, to tym bardziej, raczej już nie połowisz na cięższy zestaw.  Zresztą na żadne cuda to nie liczyłem. Ale rzeczywistość mnie przerosła.

Pierwsze popołudnie obserwowałem. Brda – przepiękna rzeka, jakże inna od naszych na pd. Polski. Trochę zdziwiony w ciemnej ale kryształowej wodzie, na tle pisakowo – żwirowego dna z bólem dostrzegam kilka uklei, kiełbie i [chyba] okonia. Sporo łowiących na spławik, ale siaty [jakby nie można przyjść nad wodę bez tego gówna] leżą na brzegach puste. Nad jeziorem to samo.  Jakiś facet łowi przy mnie płotkę może 20cm. Inny, który schodził z łowiska [okazał się być rekordzistą] miał w siatce dwa leszczyki po 30 – 35cm. Długo , bo do zmierzchu siedziałem i śledziłem taflę jeziora. Martwą…

Na drugi dzień z rana poszliśmy się taplać z córą , a ja w przerwie przepłynąłem się dłuższy kawałek, do dość intrygującej mnie w dzikim krajobrazie, dyskotekowo różowej tabliczki sterczącej nad powierzchnię. No i pisało tam mniej więcej tak: urządzenie rybackie, nie zbliżać się, spółka rybacka Ja-Wa, albo Ja-Va.  Już nie pamiętam. W każdym razie dla ryb wpływ lub  wypływ z jeziora dość mocno utrudniony.  Już w zasadzie byłem pewien, że guzik połowię, ale człowiek się łudzi, a i dzieciaki chciały, toteż na rowerkach wodnych przepłynąłem tyle, że na wieczorne pływanie wpław nie miałem sił. Kilometry trzcinowisk, dzikich brzegów bez jednego wędkarza, zero łódki z wędkami na horyzoncie.

(fot. A.K.)

Ani śladu krasnopióry większej niż 10cm…

Łowiłem trzy godziny od 18.00 do 21.00. Jednym słowem – dramat. Wyjąłem około 7cm okoneczka, trochę większego jazgarza, krąpika jak pół dłoni i uklejkę [największa z tego towarzystwa]. A miałem fajną miejscówkę na pomoście z otwartą wodą po lewej stronie i na wprost, oraz z pasem trzcin po prawej. Woda od metra do około  4m.  Mój sąsiad na pomoście w tym czasie na kukurydzę złowił trzy płotki, także nie przekraczające 20cm. Nomen omen wszystkie wylądowały w siacie…

Może ta woda wymaga innego podejścia, może aura nie ta – fakt – łowiłem w centralny dzień pełni. Ale ja przez cały dzień nad jeziorem nie widziałem jednego spławu/pobicia ryby dającej ułudę choćby 30cm…

Wyleczyłem się z łowienia tam i chyba dobrze, bo nie widziałem przez kolejny dzień nikogo z rybą większą niż 20cm.

Następnie wylądowałem w miejscu, gdzie po zeszłym roku wiedziałem, że nic pozytywnego na polu wędkarstwa mnie nie spotka. Miejscowość Rowy. Pozornie cud: ujście rzeki Łupawy, morze, jezioro Gardno. Wszystko w zasięgu 1 km. Wspominałem o wędkarskich „miodach” na jakie można tam liczyć rok temu, ale powtórzę się raz jeszcze, bo  o ile dzieciaki są zachwycone [większość nowych pensjonatów ma odjazdowe place zabaw], to wędkarsko zanudzicie się na śmierć!  Pierwsza heca to aż czterech właścicieli wód: ostatnie około 500m Łupawy i morze to Inspektorat Morski, kolejne jakieś 200 – 300m w górę nurtu to Wody Polskie, następnie Słowiński Park [ma też we władaniu Gardno], a jeszcze wyżej PZW. Nie wiem jak w innych porach roku, ale spinningowo, to morze w tamtym rejonie z brzegu jest stratą czasu. Podobnież ostatnie kilkaset metrów rzeki, chyba, że ktoś jest fanem okonków po 12cm. 25-ka to gigant. Ponoć na wiosnę wchodzą z morza byki, ale mówimy o wakacjach. Jezioro jest bardzo specyficzne: koło 1000 hektarów więc kawał wody, ale ponoć maksymalna głębokość to nieco nad 2m. Łowić można z brzegu tylko na niewielkim pod – wsch. odcinku brzegu. Byłem ale nie łowiłem. Za mało entuzjazmu wśród łowiących 🙂 i za dużo sieci w polu widzenia. Z ciekawości chciałem zobaczyć tę rzekę powyżej jeziora. Jest piękna, ale zaraz trafiłem na próg.

(fot. A.K.)

Niby jakaś przepławka jest. Poświęciłem z kwadrans na gapienie się z mostu, by cokolwiek z łuskami zobaczyć. Nie, nie liczyłem na żadne tam trocie, ani nawet pstrągi. Cokolwiek. Piękne słońce, woda czyściutka, bujna, zróżnicowana roślinność…Ja przynajmniej, nic nie widziałem.

(fot. A.K.)

W górze Łupawy jest dość przyzwoicie wyglądający no kill z kropkami i dopuszczonym do łowienia spinningiem. Ma niezłe recenzje, także wśród znajomych, którzy tam łowili. Niestety z Rowów dla mnie byłby sens tam jechać przynajmniej na pół dnia, co z dojazdem robi lekko 7 -8 godzin, więc, odpuściłem. Moje cierpienia znosiłem dzielnie i  wiem, że tam już nie pojedziemy.

Zupełnie inne doświadczenia nad morzem miał Rafał. Ma o tyle lepiej, że dzieciaki wyraźnie starsze niż moje. Najpierw w najbliższym sąsiedztwie, nad pobliską rzeką łowił tęczaki na spinning.

(fot. R.S.)

Trafił też certę. Potem zaczął jeździć w górę rzeki. Podobno dziko i odludnie, rzeczka wyraźnie mniejsza ale nie pusta. Sporo potokowców.

(fot. R.S.)

Generalnie zazdrościłem. Choć z drugiej strony na kąpiel raczej liczyć nie mogli w tamtym rejonie. Bo zauważę, że mimo powściągliwej aury, to sam Bałtyk był zachęcający [jak na Bałtyk oczywiście]. W każdym razie nie było dla mnie kłopotem pływać, choć po dwóch godzinach asekurowania Julki to byłem fioletowy.

Nawiasem mówiąc, doświadczyłem pewnej nielogiczności, którą chyba wszyscy traktują jako normę. Otóż jeżdżenie nad Bałtyk po słońce, czy tym bardziej ciepłe morze byłoby naiwnością. Głównym punktem programu było hartowanie się – to naprawdę działa. Dzieci chorują mi incydentalnie, a już sam katar jest wydarzeniem. Jak pisałem aura była taka sobie. Najgorsze były dwa dni z grubym wietrzyskiem. Kapać się wtedy rzeczywiście raczej nie dało. Nie mniej w pozostałe dni fale nie były małe ale bez przesady. Pływało się znakomicie, a i stanie po pachy w wodzie i podskakiwanie jak piłka przed każdą falą, dla mnie może nudne, ale dla córki fantastyczne. I tu dochodzę do sedna: ratownicy. Mnie zastanawia po co cały ten cyrk, skoro, a na to wyglądało – ich jedynym zadaniem było odstraszanie ludzi od wchodzenia do wody w ogóle. Ja wiem, że nie w takich warunkach ludzie się topią, ale penie 90% ludzi topi się z głupoty [nie potrafią ocenić ani swoich możliwości, ani warunków]. W każdym razie chcąc nie chcąc byłem non stop nękany, bo startowali do ludzi stojących po pas, a ja właziłem z młodą dużo dalej od brzegu. Reakcja ludzi mnie rozwalała – finalnie nikt się nie kąpał mimo fajnego słońca.  I w końcu, za którymś razem nawiedził mnie chyba sam szef. Podjechał na quadzie i grzecznie [tu akurat wszyscy ratownicy byli OK], ale stanowczo zwrócił mi uwagę. Pomijając fakt, że mając świadomość, iż nie stosując się do zaleceń – nie liczę na ich pomoc; to rozwaliło mnie stwierdzenie gościa, że… „plaża jest nie strzeżona”. Serio!  Chłop trochę zgłupiał , jak zapytałem, co oni tu w takim razie robią i kim są… Cóż nigdzie nie jest idealnie, ale poziom absurdu w naszym bantustanie jest momentami straszny. Mnie przygnębia, jak daleko zaszedł poziom kryptoubezwłasnowolnienia ludzi i co więcej – cześć uważa, że tak powinno być, a część, mimo, iż myśli inaczej, to uważa to za uciążliwą, ale jednak normę…

Dobra. Tyle z obserwacji socjologicznych, bo chyba przynudzam.

Wracając do kolegi, to Rafał ma generalnie fajną passę nie tylko nad morzem. W swojej Odrze, nawet przy tej trąconej wodzie łowił sandacze…

(fot. R.S.)

…w odkrytym, jakimś niemałym starorzeczu, połączonym z rzeką jazie, klenie….

(fot. R.S.)

…czy bolenie i to takie ze znakomitej już półki.

(fot. R.S.)

U nas na W3 przy tych podniesionych stanach Tommy połowił naprawdę dużo dużych kleni. Z tego, co mi opowiadał nie było to co dzień, ale ryby w okolicach 50cm podchodziły pod same brzeg i były bardzo agresywne. Wiele złowił na poppera i często w nocy, choć nie tylko.

(fot. T.M.)

Na Sanie ponoć też duża i brudnawa woda, nie mniej Brandy także [chyba] muchowo się nie nudzi. Średnie klenie i mniejsze bolenie [jak będąc nad morzem czytałem te info, to zazdrość mnie zżerała].

(fot. M.B.)
(fot. M.B.)

Po powrocie, mimo niedospania od razu odpaliłem nad wodę. Kolejne cztery wypady okazały się takie sobie.

Zgodnie z obietnicą, moja noga nie stanęła nad Rudawą do wakacji. Teraz się wybrałem. Jak się spodziewałem – szału nie było, nie mniej wyglądało na to, że rybek 20 – 25cm na wzdręgową wędkę i brązki 0,3g w muchowym stylu połowię. Piszę „wyglądało”, gdyż woda co chwilę i niewspółmiernie długo do padającego deszczu, płynie brązowa. Sekret chyba w kilku placach wzdłuż Dulówki, gdzie zerwano darń i zrobiono jakby parkingi dla maszyn [budowa drogi w przy linii kolejowej i ciągły remont torów]. Spływają takie ilości błota przy byle mżawce, że nie do opisania.

Połowiłem może 40 minut bo popłynęło kakao. Skończyło się na pięciu okonkach i czterech pstrążkach w tym jednym, który przekroczył magiczne 30cm.

(fot. A.K.)

Wyjazd nad Wisłę z takim nastawieniem na poważniejsze łowienie okazał się całkowitą klapą. W dużym stopniu jest to moja wina. W ostatnich dniach nie pada w nocy i potem tak do południa jest parno, ale zazwyczaj słonecznie. Potem zaczyna się chmurzyć, robi się sennie, a od 16.00 mży, czasem mocno chluśnie. Ponieważ nienawidzę wczesnego wstawania, nad wodą bywałem od południa właśnie. Zazwyczaj widziałem ostatnie pobicia i potem senną taflę rzeki. Łowiłem naprawdę nieliczne i malutkie klenie, czasem trafił się ciut większy, ale nawet nie średniak.

(fot. A.K.)

Uderza mnie głównie bardzo mała ilość brań, choć pewnie zupełnie nieprzewidywalna ilość wahnięć wody też swoje robi. W każdym razie odnośnie najbliższej mi Wisły, to już nie wiem, gdzie mam jeździć.

Nieznacznie lepsze były wyjazdy z kijkiem UL, gdzie o tej porze roku liczy się głównie ilość, a nie jakość.  Łowiłem w malutkiej rzeczce o głębokości może 30cm. Brań było dużo, gorzej z zacięciem, pewnie dlatego, że natrętnie brały małe karasie.

(fot. A.K.)

Ale za to było kolorowo i różnorodnie: małe wzdręgi, okonie, płotki, czy małe jazie i kloneczki.

(fot. A.K.)
(fot. A.K.)

Najlepszymi wabikami okazały się najmniejszy mikro pintail Fishchaser`a na 0,5g i dwie sztuczne ochotki na 0,3g.

(fot. A.K.)

Na koniec, nie pierwszy zresztą raz, woda ukarała mnie za tak lekkie łowienie. Pod wieczór zjechałem nad Wisłę. Na taki śmieszny zestaw wziął sandacz. Żaden okaz, ale wielki jak na gałązkę do 5g, wabik jak wyżej i pletkę 1,6kg. Miał tak ze 2 – 2,5kg. Jestem pewien, że nie był zacięty i co więcej – kompletnie nie zdawał sobie sprawy z tego co się dzieje, bo dopiero po podholowaniu w końcu do powierzchni, pokapował się i zwyczajnie uwolnił wabik.

Miło też bawiłem się nad jednym z okolicznych zbiorników. Trafiłem na jakiś rzadki już u nas okoniowy amok. Rybki drobne, ale kilka razy za holowanym malcem wypadały takie lekko 30+, a raz garbus pod 40cm. Byłem pewien, że zaatakuje holowanego. Niestety dopłynął na wodę po kolana i zawrócił.  Natomiast brań był taki opór, że nawet mój 2,5 roczny syn, który ledwie kręci młynkiem, po tym jak mu zarzuciłem gumkę, wywlókł swojego pierwszego pasiaczka.

(fot. A.K.)

Roztrząsnął się przy tym wprost niebywale, a że siostra była obok, to miałem po łowieniu. Musiałem rozdzielać, kiedy zarzucam synowi, a potem łowi Julka. Złowiła kilka, ale spadło jej wiele [nie umie zacinać]  w tym naprawdę ładna ryba, którą wziąłem za…zaczep.

Zbliża się nam tura na Rabie [czerwcowa, też na Rabie jest przełożona na sierpień]. Zanosi się na mieszanie w Huang-Ho. Uśmiałem się bo znajomy, który tak jak ja kompletnie nie zna i nie lubi tego łowiska, wybrał się trzy dni temu na spinningowy, krakowski no kill. Z nudów i tak dla urozmaicenia łowienia non stop z belly boat w stawie.  I złowił: ponad 50cm leszcza i klenia 40+. Niby taki wynik na lidze brałbym z pocałowaniem ręki, to widać, że ostatnie bardzo silne opady, a z nimi mętna i momentami bardzo wysoka woda, sporo namieszała…

 

3 odpowiedzi

  1. Znalazłem przypadkowo, coś czego pan szuka, panie Adamie. Obejdzie się bez konta na Aliexpress.com. www. bolw.pl – zanęty i przynęty – sztuczne przynęty – gumy – inne – raczki, żabki, chrząszcze. Przypuszczalnie jest jedyny sklep wędkarski w Polsce , który to jeszcze ma.

    1. Sprawdziłem ale tam nie ma cudów. Wzory dość typowe i niewiele tego. Żaby jeśli nawet to raczej olbrzymy. Jedna żabka Jaxona może być ok. Zobaczymy.

      1. Pod chrabąszczami są gumowe imitacje świerszczy Jaxona, które pan przerabia na ważki, na http://www.bolw. pl. . Dobrze sprawdziłem. Szukałem czegoś innego , znalazłem coś innego, przypadkowo. Podam panu jeszcze inną stronę, która także znalazłem przypadkowo szukając czego innego. Przez lockdawn wiele stron znikło, lub zostały przeniesione na inny serwer, lub są w trakcie modyfikacji. Nie jestem zwolennikiem ultralightu, ale jestem zainteresowany przynętami do ultralightu. To powinno pana zainteresować, http://www.pleciona.pl – mandule – Strike Real Jigs.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *