Jak oni to robią?

Dawno temu, gdy oglądałem czasopisma wędkarskie, spoglądałem na zdjęcie np. z 10-oma leżącymi obok siebie niemałymi kleniami [takie to były czasy, że te ryby były już dawno zatłuczone], i zadawałem sobie powyższe pytanie. Po powrocie do wędkarskiej rzeczywistości z wymuszonego ostatnio aresztu, cmokam z zachwytu i trochę zazdroszczę znajomym bliższym  i dalszym, zadając sobie takie właśnie pytanie, patrząc na fotki, jakie mi nadesłali.

Dziś będzie mało tekstu i sporo zdjęć. Przede wszystkim kolegów, bo sam nie mam prawie nic do pokazania.

Zacznę od ciekawostki. Przy kolejnym odłowie karasi z sadzawki znów złowiłem samca alfa moich różanek.  Jeszcze nie ma szaty godowej, ale to przepiękna rybka. Mam ich co najmniej trzy [złowiłem jeszcze samiczkę i drugiego, mniejszego samca].

(fot. A.K.)

Moje wypady w końcu kwietnia były istną ścianą płaczu. Choć znalazłem istne jaziowisko, ale chyba za późno. To ta fotka główna. Beznadziejnie niepozorne wypłycenie na końcu bardzo długiej opaski. Ryby stały między tymi kamykami na pierwszym planie, a oponą na trzecim – trochę słabo ją widać. To było z 20m wody. Gdybym był tu ze 2-3 tygodnie wcześniej… Ryby prawie na pewno by już tu stały [około 100m niżej było tarlisko], i pewnie żarły przed godami. Ja trafiłem na trzy ostatnie dni ich tutaj stadnego pobytu, z czego dwa razy byłem z wędką. Najgorsza była ostatnia niedziela kwietnia. Sterczałem nad nimi, kuląc się w niskich jeszcze trawach. Przez sześć godzin zaliczyłem 14 pewnych kontaktów. Nie były to jakieś strzały na które nawet jazia stać, ale żadne tam pyknięcia, czy trącenia. Ryby z przedziału 40 – 50cm. Kilka sztuk zdecydowanie 50+. Ile ich tam było? Za pierwszym razem uznałem, że 8 – 10. Później doszedłem do wniosku, że jednorazowo z kilkanaście sztuk, a przewija się przez miejscówkę z 30 do może nawet 50 szt. Co z tego jak żadnego nie wyjąłem! Do tej pory nie bardzo mieści mi się to w głowie, a i nadal odczuwam wędkarskiego kaca.

Trzeci mój tu pobyt z kijem skończył się niczym. Jazie już zniknęły. Snując się po dzikich brzegach, z faktu, że leciało morze glonów, zacząłem łowić smużakiem. Doczekałem się trzech brań: jazia pod 40cm – spadł zaraz po zacięciu, ładnego już bolenia pod 70cm – ten się w ogóle nie zaciął, poza tym, że wystrzelił wobka do nieba, no i na koniec w zastoisku, w którym spodziewałbym się karpia, karasia, wzdręgi, na smużaka połakomił się…pstrąg. Tak, tak – w dobrej kondycji, dziki potokowiec. Taki z 33 – 34cm.

(fot. A.K.)
(fot. A.K.)

To była moja największa zdobycz tegorocznego kwietnia…

Wojtek, na ile mu czas pozwoli, jeździ nad niewielką, zapomnianą rzeczkę i łowi co tylko tam jeszcze pływa.

(fot. W.F.)

Poligon dla swoich jigów miał Krzysiek, który trafił na fenomenalne żerowanie jazi około 30cm.

(fot. K.N.)
(fot. K.N.)

Przy okazji jeden z linów,  o których wspominałem w poprzednim wpisie.

7

(fot. K.N.)

Wszystkie liny jakie złowił wtedy, skusiły się na Krzyśkowe „chruściki”.

(fot. K.N.)

Krzysiek zaliczył też ładnego już klenia.

(fot. K.N.)

Paweł już chyba nie chciał mnie dobijać i nie przysyłał kolejnych fotek krasnopiór zahaczających o 40cm – znów kilka takich złowił. Tym razem zaprezentował fajnego już karasia.

(fot. P.K.)

Na drugi dzień poszedł za jaziem. Złowił rybę blisko pół metra.

(fot. P.K.)

Pojechałem na drugi dzień idąc w jego ślady. Nawet cienia jazia…

Wspaniałym zdjęciem i także ocierającą się już o 4 dychy ślicznotką, pochwalił się Michał.

(fot. M.M.)

Jeszcze z końca kwietnia piękne ryby zaprezentował Piotrek.

Zwrócę uwagę, bo mnie w pierwszej chwili to umknęło – poniższy kleń miał blisko 60cm…

(fot. P.D.)

Kiedy mnie jazie grały jak chciały na nosie, Piotr podesłał dwie duże ryby. Szczególnie ten złowiony w lekkiej zadymce śnieżnej robi wrażenie.

(fot. P.D.)
(fot. P.D.)

Na koniec ciekawostka – świadectwo kunsztu, jak i pewnie szczęścia także. Na kijek do 14g wyciągnął takiego oto suma.

(fot. P.D.)

Nie pytałem jaką miał linkę, ale ryba już na bank nie z przedszkola [nawet sumowego]. Ewentualnym, mającym skrzywioną w tym momencie minę, napomknę, iż ryby giną nie dlatego, że robi im się zdjęcia, tylko dlatego, że się je zabija. Oczywiście ostentacyjnie nie robimy fotek takim nieplanowanym przyłowom, ale jak napisałem – ciekawostka. Odrobina szczęścia, wiele doświadczenia i jak widać nawet lekkim zestawem da się wyholować relatywnie wielkie rybsko.

Jak pewnie się domyślacie, wszystkie powyżej klenie i jazie to ryby z Wisły. Także niemałe klenisko złowił Sebastian, ale na dużo mniejszej wodzie i to w jej wyższym już biegu [nie była to Raba].

(fot. S.Ś.)

Miał tam ponoć całą watahę trzydziestek.

Brandy klnąc, że znikną jego ulubione muchowe świnki i inne ryby z bliskiego mu odcinka Sanu, chcąc nie chcąc łowi non stop wpuszczane tęczaki.

(fot. M.B.)

Dobra  – przejdźmy do majówki, bo to taka poważna data w wędkarskim kalendarzu. Znów zacznę od siebie, bo niewiele mam do pokazania, choć emocje miałem potężne. Pewną osłodą dla mnie są spostrzeżenia kumpli z W3, że tam też kleń poszedł na tarliska i poza takimi miejscami, to trafia się pojedyncze sztuki. U mnie to ryba widmo od zakończenia aresztu domowego. Mam wrażenie iż straciłem najlepszy miesiąc do zabawy z zestawem UL.

Moja majówka była taka: trzeciego nigdzie nie byłem, drugiego  męczyłem przez sześć godzin miejscówkę bolenia  – kloca, który pokazał się słownie raz i  złowiłem tylko niedużego jazia, okonia i leszcza…

(fot. A.K.)
(fot. A.K.)
(fot. A.K.)

Co do pierwszego maja. Nic nie zapowiadała, że będzie tak grubo. Zaczynam się już przyzwyczajać, że planować to sobie mogę. Nad wodą byłem dopiero o 17.00. Uznając iż czasu mam jak na lekarstwo, to pobawię się z drobnicą o ile jakąś trafię. Byłem poniżej promu w Okleśnej – pisze to, gdyż miejscówka jest kompletnie pozbawiona jakichkolwiek charakterystycznych cech. Już w zeszłym roku namierzyłem ją jako ostoję potężnych boleni [moim zdaniem dwóch]. Woda głęboka, prawie stojąca, bez uskoków na mulistym jak cholera dnie. Kiedyś je zauważyłem, ale przechodząc następnym razem znów się jakiś pokazał. I tak w 2019r poświęciłem im z 12 wyjazdów. Tylko temu miejscu. Jedyne co mnie utwierdziło, to, że z jakichś nieznanych mi kompletnie powodów te 1-2 ryby non stop są tam, albo w pobliżu. A ryby ostrożnie szacując pod 80cm. Mając na nie sprzęt, doczekałem się jeden raz …wyjścia za przynętą. Obejrzał, prawie popukał się płetwą w czoło, popatrzył z politowaniem na mnie i tyle. Tak się wtedy tam czułem. Dzieliło nas z 10m.

No i teraz, pierwszego maja stanąłem nad tym miejscem. Na wodzie niezły spektakl: dwa leszcze – giganty i dwa duże krążyły parami tuż pod powierzchnią, do kamieni na samym brzegu. Nie wiem czy już miały dosłownie tarło, ale w tej strefie była masa klonków, uklejek, a pod wodą pewnie płoci i innych rybek, które chyba zjadały ikrę. Co i raz całe towarzystwo rozpędzał nieśpiesznie boleń. To nie były pobicia. Takie jakby szybkie szybowanie w wodzie i dopadnięcie rybki, pochłoniętej obżeraniem się ikrą. Mając kijek do 6g i plecionkę o wytrzymałości 1,6kg, pomyślałem, że i tak nie weźmie. Cofnąłem się ze 30m w górę, a wiatr wiał w plecy. Perłowy Pintail na 1g poleciał jak strzała. Wpadał do wody i tam sobie w niej zawisał na dłuższą chwilę, Może ze trzy – cztery razy. Tyle razy rzuciłem. Gdy przynęta, jak mi się wydaje sięgała w powolnym opadzie dna, poczułem, jakby wciągnął ją mega odkurzacz. Nie walnięcie ze zwrotem, tylko zassanie. Pierwsza myśl – sum. Równocześnie ryba dała takiego susa, że w ostatnim momencie zluzowałem hamulec, który przy takim sprzęcie zawsze mam dokręcony na 99% możliwości linki. Pokazał się cały tylko w tym pierwszym odjeździe na lekko 50m. Połowa plecionki cienkiej jak pajęczyna poleciała w wodę [te około 30m z rzutu, plus odjazd]. Zaczynałem się zastanawiać, kiedy rybie się znudzi. Niby brzeg umożliwiał schodzenie za rybą lekko z 700m, ale gdyby popłynęła pod przeciwny brzeg? Lekko z 200 – 250m, a plecionki mam niepełne już 150m. Ale ryba stanęła. Kijek w parabolę. Rybsko stało spokojnie sam nie wiem, jak długo, ale długo, po czym zaczął dawać się podciągać pod na szczęście niewielki prąd wody. W zasadzie sam płynął pod wpływem napiętej linki. Odzyskałem jakieś 20m. Znów stanął i  znów nie wiem ile to trwało, ale trwało 🙂  Tyle, że ochłonąłem ze zdziwienia.

Ryba nie urwała tego tylko z tego tytułu, że zaatakowała pod wodą i zrobiła to „statycznie”, tylko zasysając [jest na YT taki filmik z jakiegoś czeskiego akwarium, jak duży boleń zasysa wrzuconego mu, oszołomionego karasia – to ułamki sekundy].  Haczyk wbił mu się pewnie w fałd gardzieli, bo w samej paszczy, to haczyk jaki tam był, to sześćdziesiątka pozaginałaby w dowolne kształty [haczyk na większe okonie, ale taki zwykły druciak].

W końcu rusza znów i płynie spokojnie, bardzo wolno pod prąd. Tym razem widziałem tylko sam grzbiet, ale od ogona do płetwy grzbietowej, to były „hektary”. Nabrawszy optymizmu, rozglądam się za miejscem, gdzie by go podjąć, choć wiem, że to może być jeszcze i kilkadziesiąt minut. W wyobraźni kalkuluję, czy jest większy niż mój obecny naj. W każdym razie z taką rapą na bank nie miałem do czynienia od 2009r. Cielsko.

No i nastąpiła katastrofa. Boleń płynął powolutku pod prąd, trzymając się z 30m od brzegu i dopłynął do płytszej wody. A tam była jakaś gałąź stercząca z dna, pod którą wlazła plecionka. Piszę gałąź, bo to było elastyczne i nawet nie bardzo forsując, uginało się. Ryba zrobiła się jakby bardziej nerwowa. Zacząłem wchodzić w nurt, ale mułu początkowo więcej niż wody i zanim dotarłem, to kilka takich szarpnięć  „twoja – moja” i pletka strzeliła…

Dwadzieścia minut potem szczupak, któremu dałbym z 70cm opitolił 7,5cm Keitecha pod samym brzegiem. Kijek się jeszcze nie ugiął, a już przeciął.  Tak, że emocje były niemałe, ale skończyło się gorzko.

Brandy mnie pocieszał, ale statystyka wielkości bolenia, charakteru miejscówki są bardzo przeciwko mnie. Nic dwa razy się nie zdarza.

Pięknie, imponująco wręcz na tle niemałej grupy moich znajomych, połowił Robert. Najpierw ustrzelił okaz klenia. Tu, oddam koledze głos, bo Robert, jak zawsze w paru zdaniach świetnie opisuje co i jak:

Na Wiśle klenie gdzieś wcięło i poza miejscówkami tarłowymi ciężko je połowić sensownie. Co prawda znam właśnie kilka takich miejsc gdzie ryb jest teraz masę, głównie od 30 do 40 cm, ale nie bawi mnie łowienie ryb z wysypką i lejących mleczem. Pojechałem w poniedziałek szukać kleni na Rabę, opłaciło się. Dojechałem nad wodę o 17.00, prawie godzina łowienia i jakieś 500 metrów rzeki bez brania, nawet życia w wodzie nie widziałem. Dopiero na niezbyt głębokim spowolnieniu zobaczyłem jakąś zbiórkę z powierzchni. Ostrożnie podszedłem na odległość rzutu, pozwoliło mi to zobaczyć dokładnie rybę, szczególnie że woda była kryształ i tylko w miejscach dobrze powyżej metra nie widziałem dna. Kleń nie był duży, taki dobry trzydziestak. Był za to bardzo aktywny, krążył na obszarze kilku metrów kwadratowych. Po paru rzutach ruszył za Salmo Tiny, ale nie zaatakował. Otwieram pudełko i myślę czym by go tu skusić, a on w tym czasie znowu coś zbiera z tafli. Padło więc na smużaka – muchę od kolegi Lolo. Założyłem go na agrafkę i w tej samej chwili zauważyłem grubą kluchę, która ustawiła się między konarami zalegającymi w wodzie przy moim brzegu. Ryba była nie więcej jak pięć metrów ode mnie, więc bez wykonywania ruchu spuściłem wobka na wodę i spławiłem w stronę klenia. Zauważył go, ale nie atakował. Wobler minął klenia delikatnie pracując przytrzymywany. Nabrałem przekonania, że ryba mnie widziała i nic z tego nie będzie. Na szczęście w tym momencie kleń postanowił skusić się jednak na łatwy kąsek, spłynął szybko za przynętą i zebrał ją pewnie. Hol był krótki, siłowy. Gdybym miał żyłkę 0,14 mm jakiej zwykle na tej rzece używam, to rybę bym pewnie stracił. Pletka 0.06mm pozwoliła mi go jednak przytrzymać i nie zaparkował w gałęziach. W drodze do podbieraka na centymetry minął jeszcze dwa konary i był już mój.

(fot. R.M.)

Już nie wiem czy wcześniej, czy dzień później, ale w jednym wypadzie złowił 6 boleni. Wszystkie wyraźnie nad wymiar, przy czym największy blisko już 7 dyszek…

(fot. R.M.)
(fot. R.M.)

Także ładną już sztukę złowił 1 maja Tomek.

(fot. T.M.)

Tak patrzę i patrzę, i marnieje moje wędkarskie ego. Jak Wy to robicie?

 

9 odpowiedzi

  1. Aby rozwiać wątpliwości, plecionka YGK Egi metal 12 lb plus FC 11,5 lb. W zestawie z parabelką 14g i cataną 1000 dają solidny zestaw. Chociaż do końca tego, szóstego już dla catany, sezonu, raczej nie dotrzyma(czuć już na korbce zęby na ślimaku) i zaraz wymienię ją na coś nowego. U mnie majówka też bez rewelacji. Dwa bolenie plus minus 60, kleń 40+ i kilka mniejszych. Jeden niezacięty ładny dość wysoki już bolek(rozregulowany po zaczepie hamulec sprawił, że nie miałem z czego go zaciąć, i wytrzepał wobler z twarzy). Generalnie jak na prawie 3 pełne dni łowienia, baaardzo słabo, bo bardzo mało aktywnych ryb. Mimo przebytych wraz z Tomkiem dziesiątek kilometrów opasek plaż i główek.

  2. Byłem naocznym świadkiem złowienia przez Piotra tego klenia niemal 60cm! Holował go jak profesor, juz przy samym brzegu macał go 2 razy a ten odjezdzal, by za trzecim razem pewnym chwytem wycholować rybsko na brzeg.

    Tommy – co tu dużo gadać, wędkarz klasa sama w sobie. Ten bolen z pewnością nie będzie jego ostatnim w tym sezonie.

    Pawła osobiście nie znam ale zazdroszczę pięknego karasia. Od dawna marzę o złowieniu karasia na spinning i jak dotąd się nie udało.

    Zdjęcie pstrąga pod wodą które zrobił Adam to majstersztyk, powinno byc pokazane na National Geographic.

    Zyczę dalszych sukcesów i do zobaczenia na turze, Krzysiek

  3. Wisła w pierwszej trójce wód pstrągowych w okręgu krakowskim 😆 trzeba będzie operaty zmienić. Myślę że w National Geographic by nie uwierzyli… Sam po przeczytaniu komentarza Adama w poprzednim artykule trochę zwątpiłem.
    Ciekawe skąd przypłynął, pewnie biorąc pod uwagę jego wielkość w domu wody mu brakło i emigrował.

      1. Zakładając, że jakieś pstrągi żyją jeszcze w Sance to ten potok miał do ujścia 10km, a jeśli jakieś są [w co wątpię] w Regulce to miał 15km. Co więcej – znajomy z końcem marca wyjął ciut mniejszego, właśnie z 10 km wyżej…

  4. Ja z 10 lat temu w okolicach Czernichowa złowiłem pstrąga 40cm. Fajne zdziwienie jak się znalazł w podbieraku.

    1. Pstrągi w Wiśle łowiłem wielokrotnie, ale poza jednym wypadkiem no i tym teraz, było to zawsze około października po przejściu dużej wody. Były to zawsze ryby niewielkie. Wyglądało jakby zwiały z jakiejś hodowli po wezbraniu.

  5. Hehehe dzięki Kris 🙂 ale specem od bolenia to Ty jesteś:)
    Pstrag przepiękny. Żal tylko tego ogromnego bolka . Myślę jednak że to nie było ostatnie spotkanie z takim grubasem, pod warunkiem że sięgniesz Adam po mocniejszy sprzęt, bo wiemy , że oprócz gry na gitarze też świetnie ” rapujesz ” 🙂

    Ja też mam na koncie pstraga zlapanego we Wiśle. Jest to mój rekord z chyba 2010, niepobity do dzisiaj. Miał 46 cm. Złapałem go kilkaset metrów od ujścia Rudawy po zmroku.

  6. Ja łowię wyżej, na śląskim odcinku Wisły i mam wrażenie, że gdyby nie zapory, zbiorniki i zanieczyszczenie to pstrągi byłyby standardem. Pewnie trocie i łososie też… Faktem jest, że w mojej historii mam dwa złowione niewielkie pstrągi. Mam natomiast znajomego w KRK, który dwa czy trzy lata temu złowił poniżej Przewozu troć 70+

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *