Zdążyłem

Start tego sezonu miałem trudny dla mnie do oceny. Myślę o „starcie” w kategorii różnych wód.  W każdym razie zdążyłem przed ulewami, jak i kolejna falą mrozu.

Za pierwszym razem – nad Wisłą, dostałem ostrą nauczkę i jeśliby uznać, że jaki pierwszy wypad, taki cały rok, to będzie raczej kiepściutko. Na szczęście nie jestem przesądny. W każdym razie kumpel był trzy dni przede mną i rozbił bank z braniami. Miał ich kilkadziesiąt. Mało ryb wyjął, gdyż pomylił sobie zestawy i łowił wędką na wzdręgi. Na klenia w rzece to raczej trochę mało i wielu ryb nie zaciął, wiele stracił w holu. I tak kilka wyjął w tym dwie sztuki 45 – 46cm czyli już bardzo fajne. Tak się napaliłem, że postanowiłem nie czekać do 1 lutego. Tylko kilka dni po koledze  łowiłem w huraganowym wietrze, przy ledwo sączącej się wodzie. Nie miałem brania. Ciężko mi się łyka taki wynik…

Dużo lepiej pod wieloma względami było nad pstrągową rzeczką, zwłaszcza biorąc pod uwagę, to na co raczej trzeba się nastawiać na naszych rzeczkach szumnie nazywanych pstrągowymi.  Dzień wcześniej lało i to dość grubo, jednak dobę później woda nawet była ok. Tzn. widoczność z 50% standardowej. Latem to nawet wolę jak tak jest. Dość długo nic kompletnie się nie działo.  W końcu doszedłem do jakiegoś pstrągowego spędu, gdyż na odcinku może 10m miałem z 5-7 pobić, dwie rybki spadły, jedną wyholowałem. Takie równe 30cm [mierzone szybko co by go nie mordować – na kijku].

(fot. A.K.)

Aura dla odmiany była niesamowita: masa słońca, sporo dużych, białych chmur, błękit. Temperatura nawet nie marcowa, a kwietniowa, bo 13 stopni w cieniu. Musiałem co chwilę coś z siebie zrzucać, bo machinalnie ubrałem się jak misiek.

Od około południa woda mocno się przeczyściła i złapałem jeszcze kilka maluszków, w tym jednego już nad 30cm za to z dwoma pyskami, co trochę zasłoniłem palcami. Taki rybi mutant.

(fot. A.K.)

Łowiłem cieniutko – plecionka 0,02mm, gumki  2-5cm na 0,5 – 1,5g. Najwięcej brań miałem na zwykłe twisterki [5cm] białe i czerwone, oraz na żółty ripperek Fishchaser`a. Wszystkich kontaktów miałem ze trzydzieści.  Straciłem kropka pod 35cm i miałem jeszcze jedno branie  – z dużym prawdopodobieństwem jakiś większy [czyli pewnie też zabójcze w naszych stronach 30+].  Póki woda była mocno trącona najwięcej brań było na bardzo płytkich i leniwych fragmentach. Później raczej dołeczki.  Spotkałem jednego wędkarza.

W sumie miałem mieszane uczucia, bo i tak było lepiej niż się spodziewałem, ale co to za wyniki… Na dodatek humor mi się popsuł, gdyż w domu stwierdziłem, iż …nie mam aparatu. Byłem pewien, że go zostawiłem na ziemi, przy tym pstrągu z dwoma gębami.  Niby stary już ale działał. Odżałowałem.

Na drugi dzień sumienie budzi mnie o 6.30. Całą noc lało jak cholera, więc pierwsza myśl – raczej nikogo nie będzie, bo woda nie do łowienia. Wsiadam w auto, jadę. Uchodziłem się jak dzik, próbując odtwarzać  trasę z poprzedniego dnia. W miejscu, gdzie byłem pewien pozostawienia sprzętu [blisko już jakiegoś mostu] znajduję trzy puszki po piwie.  Wyglądało na to, że ktoś strzelił toast z okazji znaleziska. Miałem wracać, bo łowić i tak się nie dało [brudna jak nietrudno było przewidzieć woda]. Uznałem, że przejadę na odcinek, na którym kończyłem wczoraj. I tak idę, idę i idę, aż…

(fot. A.K.)

Gałąź – kieszonkowiec, jak określił Tomek, zaczepiła wystającą z kieszeni pętlę od aparatu, gdy zeskakiwałem ze skarpy. Nic nie poczułem. Najlepsze, że wszystko działa 🙂

W drodze powrotnej zajrzałem nad Krzeszówkę. Zaszedłem na połączenie z Dulówką, odkąd można łowić. Żywego ducha nie było. Pomijając wodę podeszczową, to jednak to, co płynie Krzeszówką, normalne nie jest, a jest to weekendowy standard…

(fot. A.K.)

Ta ciemna woda to podeszczowo wezbrana Dulówka; ta jasna smuga to chyba wysycony roztwór zawiesiny w Krzeszówce. Co ciekawe, czasem leci tak samo gęsta, ale czarna, jakby z niebotyczną zawiesiną  pyłu węglowego. No i Krzeszówka ma maksymalnie 50% wody, którą niosła jeszcze 5-6 lat temu. Smutne, a zarazem nie zostawiające złudzeń, iż żadne  „no kill`e” czy inne zarybienia cokolwiek pomogą…

W ostatni wtorek naprawdę sprawdzałem swoją wytrzymałość na pogodę. Zacząłem przy pięciu stopniach by po godzinie łowić w strugach deszczu, śniegu z deszczem przy zaledwie dwóch stopniach. I non stop lodowaty wiatr zachodni, a potem północny. Do tego znów ekstremum ciśnieniowe – zaledwie 965hPa.  Rękawiczki zmokły momentalnie, dłonie zgrabiały i popuchły – kląłem na czym świat stoi, zaciskając zęby.  Niby w całokształcie nie było mi zimno, to te ręce mnie zmogły. Wytrzymałem trzy godziny, doczekując  się czterech brań. Wszystko w okresie może kwadransa, gdy wiatr osłabł [zmieniał wtedy kierunek z zachodniego, na północny]. Już , już myślałem, że trafiłem miejsce. Myślę jednak, iż  przy dobrej aurze i braku pokrywy lodowej, można za nimi pochodzić. Choć są bardzo niemrawe. Największa jaką wtedy trafiłem miała 35 – 37cm. Początkowe przyłożenie do kija pokazało nawet 39cm, ale potem w domu weryfikowałem wielkość z miarką  odnośnie rozmiaru podbieraka i wyszło mniej.

(fot. A.K.)

Wszystkie brania miałem na gumkę Dragoworm Fishchaser na 0,5g.

Wracając wkurzony, po około pół godzinie ogrzałem się na tyle, że czułem kierownicę. Szybka decyzja – Wisła. I pewnie byłby to niezły wybór, gdybym pojechał z 30km w dół, a nie 30km w górę rzeki. Podniesiona z 1,5m nie dawała złudzeń na tym odcinku.  Tak, że niby coś tam było, niby niewiele dane mi było połowić.

A co poza tym?

Paweł przygotował nową przynętę dla wielbicieli łowienia UL. Na razie widziałem ją tylko na fotce, ale wygląda niezwykle obiecująco, tak, że jeśli ktoś lubi taki styl łowienia, to radzę trzymać rękę na pulsie i rzucać okiem na stronę Fischaser`a.

(fot. P.N.)

Jak tak sobie ją oglądam, to może się okazać przysłowiowym killerem nie tylko na wzdręgi, czy okonie, ale nie wątpię w jej skuteczność na pstrągi, czy nie zdziwię się, jak oszuka większe wiślane kleniska, czy nawet bolenie w okresie gdy grymaszą, pasąc się na świeżym wylęgu.

Z innej bajki – kumpel pojechał na łososie. Pierwszy dzień siedział w hotelu, bo za mocno wiało. Drugiego pływał cały dzień, podobnie jak pozostałe trzy łodzie. Nic nie złowili niestety. Nie umiem tego ocenić, bo się nie znam. Mam nadzieję, że z polskim Bałtykiem nie jest już tak lipnie, jak z naszymi wodami śródlądowymi…

(fot. P.K.)

Jak tylko puściły lody, a puściły w moich okolicach praktycznie wszędzie, to Tomek ruszył za okoniem.  Rybki biorą, choć nie ma co liczyć na dziką serię brań. Sporo cierpliwości plus znajomość miejsca i odpowiednio do niego zestawiony sprzęt i wabik. Za to efekty fajne.

(fot. T.M.)

Sam nawet raz byłem, ale na innym zbiorniku i niestety koledze nie dorównałem. Nie miałem brania.

A już w najbliższą sobotę losujemy łowiska na tegoroczna ligę. Kroi się ekscytujące i sympatyczne wędkarskie spotkanie. Po pierwsze zobaczymy czego się spodziewać w naszej rywalizacji, Wojtek pokręci znów jakieś fajne wabiki pod spina, coś zjemy, coś wypijemy, powspominamy miniony sezon, podzielimy się spostrzeżeniami, czy nowymi łowiskami…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *