Liga spinningowo – muchowa 2019 – VIII tura – Wisła

Nie da się uciec w wędkarstwie od przypadkowości i elementu uśmiechu losu. Niby po opisywanej niżej turze, miałem takie wrażenie, że pokazała ona kto łowi, komu się zdarza i kto mniej umie, ale jak tak siadłem nad całością zdjęć i relacji niektórych, a i zastanowiłem się nad swoim przypadkiem, to  – nie czarujmy się – o ile ktoś nie ma rozkminionej wody na bieżąco, to ma się albo trochę więcej szczęścia, albo trochę więcej pecha. Oczywiście doświadczenie podbija jedno, albo pozwala podratować się w przypadku braku uśmiechu losu, ale…

Bez wątpienia ta wiślana tura niektórych pozbawiła złudzeń, natomiast kilku osobom pozwoliła uwierzyć, że jednak coś tam złowią, mimo wcześniejszych niepowodzeń. W każdym razie ostatnia rozgrywka niesamowicie rozciągnęła stawkę, bo o ile wyniki poprzednich dwóch tur powodowały, że po dwie osoby zajmowały te same miejsca, to teraz całkiem się to zmieniło.

A jaka była ta tura? No, powiem bez koloryzowania – znakomita, biorąc pod uwagę, że chyba większość z nas nastawiała się dość powściągliwie do tej rozgrywki, głównie ze względu na centralny dzień pełni. Tak, tak – znów dostosowując termin do możliwie największej ilości uczestników, trafiliśmy na taką przeszkodę.

(fot. A.K.)

Tymczasem okazało się dla większości z nas, że  ta akurat pełnia straszna nam nie była.

Nie było tylko Łukasza i drugiego Wojtka, którzy z ligi zrezygnowali, no i pochorował się Brandy. Rywalizowało nas więc dziesięciu.

Aura: od  6 stopni o świcie do 25 od około 11.00, a więc rozrzut termiczny potężny. Lekki wiatr wschodni, potem od około 10.00 zachodni, totalna lampa. Ciemny ranek jak nie w naszej strefie geograficznej, po czym jakby w sekundę ktoś „zapalił światło”. Ciśnienie 984 hPa, skoczyło o jedną kreskę w trakcie rozgrywki, więc ten czynnik na pewno nie wpłynął na wyniki. Woda jednak niższa z 20-30cm niż dzień wcześniej. Tak relacjonowali, ci, którzy trenowali. To już miało, jak się okazało duży wpływ, czego ofiarą niektórzy padli.

Abstrahując od tematów wędkarskich – dawno, naprawdę dawno nie łowiłem w tak pięknym dniu o tej porze roku. Welony mgieł, sznurki grubej rosy na pajęczynach, potem babie lato…Pewnie nie umiem bez popadania w kicz lub banał oddać tych nut zapachów, jakich doświadczyłem o świcie na pierwszej miejscówce. Może nie wyjdę na snoba, bo ze względu na cenę mam z tym rzadko do czynienia – jeśli ktoś pił/pija Tokaj Asu z tych naprawdę, z wysokiej półki: to było dokładnie to. Gdyby nie rywalizacja to siadłbym sobie na parę minut w tej rosie i pooddychał. Coś niesamowitego…

Dobra, wracajmy do ryb. Uważam, iż tury na Wiśle W3 są najtrudniejsze, bo nawet trening dzień przed może nas nieźle zmylić, a co dopiero brak styczności z tą wodą dłuższy czas. Zarazem łowisko jest jednak dość powtarzalne, bo ryb jest całkiem przyzwoita ilość.

Końcówka ligi powoduje też pewną desperację, stawianie na jedną kartę. I w kilku przypadkach, także w moim dało się to zauważyć, choć wynik takiej postawy bywał skrajnie różny. Tura okazała się bardzo interesującą, a  jak na aurę całkiem obfitą. Złowiono 23 punktujące ryby: 17 kleni, 4 bolenie i 2 okonie. Warto zwrócić uwagę, że tylko sześć ryb złowiono po godzinie 10.00, a aż 17 do 9.00. Czas między 9.00 – 10.00 okazał się totalnie martwy dla wszystkich. Generalnie, kto nie przypunktował zdecydowanie w godzinach rannych, ten nie miał szczególnego wyniku. To ryby z rana dały dobre miejsca, a ewentualne fuksy z godzin późniejszych, tylko windowały jeszcze wyżej.

Sam już nie wiem, co by się stało, gdybym znał wyniki trenujących, jak i znajomych nie biorących udziału w lidze, którzy dzień przed lub w dniu naszej rozgrywki także łowili. Dlaczego? Otóż wszystko wskazywało, iż grube punkty mogą dać raczej tylko bolenie.

Udowodnił to Krzysiek, który złowił fajną sztukę przed ligą…

(fot. K.N.)

… i w dniu jej trwania.

(fot. K.N.)

Podobnie Michał – także miał swoją rapę, złowioną dzień przed turą.

(fot. M.M.)

Rafał, który jeździ na naszą ligę aż z Wrocławia, dzwonił do mnie w sobotę z pytaniem, co jest grane, bo na wiślanych główkach nic się nie dzieje w porównaniu do tego, jakie ma doświadczenia z główek odrzańskich. No, był trochę zdegustowany, także tym, że jak zauważył – standardem u nas są trzy kije…Podpowiedziałem, na ile byłem w stanie, że tak to u nas jakoś jest, że klenie, ale nie tylko, niekoniecznie trzymają się takich miejscówek, choć wyglądają na bankówki. W każdym razie nie o tej porze roku. Zaproponowałem, by pojechał na najbliższe płaskie żwirowisko i tam spróbował. Po około dwóch godzinach, gdy znów się zdzwoniliśmy, miał dwa niewielkie ale punktujące klenie.

(fot. R.S.)

Ewidentnie podniosło go to na duchu, bo w turach wakacyjnych nie uczestniczył, a we wcześniejszych nie punktował. Ale się dziwił zachowaniom ryb, podobnie jak i ja nie mogę się jakoś przyzwyczaić do tego jak tam jest.

Nie wiem czy można nazwać treningiem moje ostatnie, bardzo krótkie wypady na W2. Nie będę się tu o nich rozpisywać, gdyż poświęcę temu osobny wpis, gdyż coś tam zaczyna mi wychodzić. Główny wniosek jaki miałem, był taki, że klenie na W2 w moim przypadku zaczęły z początkiem października totalnie ignorować wszelkie woblery. Za to znakomite wyniki miałem na gumki. Żadne tam super nowości. Ot, najzwyklejsze okoniowe paprochy motor oil na 1,5g. Ryby atakowały też inne silikony, ale mniej chętnie, podobnie jak większe gramatury nie dawały efektów. Dzień przed turą łowiłem trzy godziny od 14.30 do około 17.30. Przez pierwsze półtorej godziny zaliczyłem około 17 bardzo delikatnych brań. Jak na klenie to było to takie „lizanie” gumek. Udało mi się zaciąć siedem z tych ryb, z czego dwie spadły w holu [jedna na bank dałaby punkty]. Finalnie miałem trzy ciut większe [31 – 44cm]. Kolejne półtorej godziny to jedno wielkie ZERO. Tymczasem okazało się, iż Rafał będący na W3, ocenił, że aktywność ryb tam w tym czasie rosła…

Miałem sporą zagwozdkę, gdyż mój plan łowienia tak jak najbardziej lubię i chyba zarazem umiem najlepiej, czyli bardzo lekko i stosując małe gumki, nie dawał gwarancji, że na W3 się sprawdzi. Klenie jak widać,  były dość kapryśne. Chociaż… Maciek wysłał po dziesięciu minutach treningu sms z komentarzem „jak na pełnię to ryby nawet aktywne”, a w załączniku pięćdziesiątak…

(fot. A.K.)

Nastawianie się na inne gatunki miałoby sens, ale wiemy jak jest z jaziami i okoniami. Dla mnie to niepojęte. Co się stało z jaziami na W3? Była ich jeszcze nie tak dawno masa, a tu cztery lata zabawy w ligę i jednak nastawianiu się na ryby mniejsze, nikt z uczestników nie złowił nawet jednego!

Spotkaliśmy się o 5.30. Było nas jedenaście osób, gdyż Kuba miał trenera – przewodnika Tomka. Taki rodzaj pomocy jak najbardziej dopuszczamy. Nomen omen zarówno Tomka jak i Krzyśka, którego bolenie prezentowałem wyżej, bardzo chętnie byśmy widzieli w lidze, bo nie mam wątpliwości, iż mocno podnieśliby poprzeczkę całej zabawy. Na razie chłopaki są odporni na nasze zachęty, ale może zmienicie jednak zdanie? To tylko jeden dzień w miesiącu.

Pogadaliśmy, wymieniliśmy się spostrzeżeniami z dnia poprzedniego i  jazda. Start o 6.00.

Dziwią mnie ciemności, jakie nadal panują na mojej miejscówce. Do tego spora mgła. Zimno. Niespecjalnie się śpieszę i nad wodą jestem około 15 minut po starcie. Zaczyna świtać. Mam w ręce zestaw, który na tej wodzie nazwałby mocno ryzykownym: kijek do 6g, ale szybki z mocą w dolniku, najcieńsza z plecionek na rynku o wytrzymałości…1,6kg oraz gumki [wspomniane twisterki motor oil 2,5cm, takie same tylko 5cm oraz ripperki Keitech Easy Shiner [białe, zielone i fioletowe]. Wszystko na główkach 1 – 1,5g.

Pierwsze rzuty, jeszcze z brzegu i prawie w ciemność. Nic. Wchodzę więc ostrożnie w wodę. Kilka kroków i dosłownie spod nogi ucieka mi boleń. Taki 50+. Żadnej drobnicy wokoło nie widać. Tafla wody spokojna i nieruchoma poza głównym nurtem.

Przechodzę zwalone drzewo, teraz wystające nad powierzchnię. Za nim, mimo spokojnej wody, nie można nie zauważyć wyraźnego uciągu. Jakiś metr głębokości. Zakładam 5cm twister na sporym haku mimo maleńkiej główki. Branie prostuje mi kijek w ręce. Około 60cm boleń, jakby zaskoczony przekręca się dość spokojnie, jak na ten gatunek i spina… Uff. Serce w gardle. Twister wędruje do pudełka, bo stracił ogon.

Zakładam podobny. Mija może kilka minut, a widzę, jak do marszczącej powierzchnię przynęty, podnosi się rybsko. Jedyne co zrobiłem, to w momencie ciężkiego uwieszenia się ryby, natychmiast odkręciłem hamulec. Chyba ciut za dużo, ale byłem pewien, iż takiego bolenia plecioneczka nie przetrwa. Ten boleń był już naprawdę okazały; z pewnością blisko mu było do 70-ki. Chyba lekko rozdygotany wrzucam kolejne zwłoki gumki do pudełka [stracił ogon i pół korpusu]. Nie czuję zimna, wilgoci, nie widzę, że jest już jasno. Przez chwilę nic nie wiem. Nokaut 🙂 Liczyłem się z utratą jakiejś przypadkowej, większej ryby, ale nie aż tak!

Pozostali te pierwsze pół godziny mieli raczej dość spokojne. Nic szczególnego u nich się nie działo. Do 6.30. Pierwszy punktuje Rafał. I to dość wyraźnie. Jego kleń ma 42cm.

(fot. R.S.)

Tak zacząć turę – marzenie. Mnie w takich okolicznościach zazwyczaj wszystko potem wychodzi. Rafał obejmuje więc prowadzenie.

Ale ryby ewidentnie się budzą. Dwadzieścia minut później pierwszą punktowaną rybę ma prowadzący w lidze Jacek. Kleń 35cm.

(fot. J.Ś.)

Cztery minuty później do rywalizacji włącza się Maciek. Jego klenik ma 32cm…

(fot. M.K.)

…ale już po kolejnych jedenastu minutach Maciek jest na prowadzeniu, dorzucając klenia na 39cm.

(fot. M.K.)

U mnie z nurtu na jego obrzeża dość spokojnie wypadają jakieś niemałe ryby. Gdyby klenie to byki, jak bolki to takie ledwo na punkty. Co ciekawe – mam wrażenie, że te ryby swoje wypady robią w ciemno, gdyż nie widzę by coś przed nimi uciekało, a one same, po chwili wytracają prędkość i jakby zawiedzione, zawracają. Zmieniam twister na jedyną jaką mam ze sobą gumkę Fisharrow 4,5cm. Widzę sunący cień ryby. Kilka obrotów korbką – drapieżnik przyśpiesza, uderzenie, ale ręka już na pokrętle hamulca. Targnięcie na takim sprzęcie nieziemskie, po czym ryba odpływa tak do połowy szerokości Wisły 🙂  A potem stoi tam chyba ze trzy minuty. Ale wygrywam z nim. Duży nie jest – 54cm, ale wychodzę na prowadzenie [dodatkowa podwójna premia za wymiar ochronny – 2×50].

(fot. A.K.)

Dziesięć minut później podbijam stawkę. Klenik 31cm

(fot. A.K.)

Ale jak wspomniałem na początku – ryby brały głównie rano. Kto to wykorzystał – nie zerował. Dosłownie dwie minuty po moim klonku do rywalizacji przyłącza się Bartek. Ma klenia na 34cm.

(fot. B.K.)

Oczywiście nie wiemy tego w trakcie, ale dokładnie w tej samej minucie Maciek mierzy swoją trzecią punktowaną rybę. Podobnie jak kleń kolegi, jego też ma 34cm.

(fot. M.K.)

Maciek znów jest liderem, ja drugi, Rafał trzeci. Taki jest stan po pierwszych 90 minutach tury.

O 7.38 skromnie, ale punktuje Robert. Także klenik 31cm.

(fot. R.M.)

Nie mija nawet dziesięć minut, a znów w tym samym momencie Maciek i ja dorzucamy kolejne punkty do swego konta. Klonek Maćka ma 33cm…

(fot. M.K.)

…a mój 32cm.

(fot. A.K.)

Wszystkie moje klonki łowię na okoniowy twisterek 2,5cm. Maciek na 5cm wobler Widła.

Cztery minuty później, gdzieś tam kilka kilometrów wyżej, mocno do walki o pierwsze miejsce wkracza Jacek. Wpisuje na swoje konto klenia 45cm.

(fot. J.Ś.)

Nie wiemy tego w czasie trwania tury, ale śledząc czas złowień na zdjęciach, wszystko działo się bardzo szybko, a sytuacja ulegała dużym zmianom. Emocjonuję się jak diabli nawet teraz, gdy to piszę.

Następuje pierwsza większa przerwa. Przez 40 minut nikt nie ma ryby na punkty. Kuba, którego Tomek zaprowadził na bankówkę z niewielkimi, ale punktowanymi klonkami, odchodzą z niczym. Zero. Jadą na inny odcinek w poszukiwaniu okoni. Opłaca się. Kuba otwiera jakby drugą serię złowionych ryb. Najpierw o 9.30 ma garbuska na minimalne 25cm.

(fot. K.P.)

Ja w tym czasie zmieniam ciut swój plan, ponieważ na pierwszym miejscu zapunktowałem nie najgorzej. Nie opuszczam więc tego fragmentu i schodzę w dół rzeki, ale daje o sobie znać brak rozpoznania. Po powodziach jest tu duuużo głębiej niż było rok temu.  Mimo to postanawiam dojść do miejsca, w którym silny nurt rozdwaja się na dwie odnogi, a pomiędzy nimi jest plama stojącej wody o powierzchni około 100m kwadratowych. Nie wiem tylko czy jest tam głęboko. Rzucam z około 30m. Twisterek dotyka tafli i linka ucieka, zanim zamykam kabłąk. Ryba jak na mój zestaw znów duża. Jak kleń, to kupa punktów. Okazuje się, że to jednak kolejny boleń. Bliźniak poprzedniego. Też 54cm.

(fot. A.K.)

Znów wychodzę na pierwsze miejsce.

Dwie minuty po moim boleniu kolejne punkty ma Rafał. Tym razem kleń ma 35cm

(fot. R.S.)

Kolejne dziesięć minut. Znów punktuje Kuba. Drugi okoń ma 27cm.

(fot. K.P.)

W międzyczasie Kuba ma wyraźnie większą rybę, którą okazuje się jednak prawie 50cm sandacz. Nie ma więc punktów. Nic nie wnosi też złowiona, kolejna siódemka mniejszych pasiaczków.

Serię ryb porannych zamyka zdobycz Maćka. Po silnym strzale kolega był pewien dużego klenia. Okazuje się jednak, że to boleń 52cm.

(fot. M.K.)

Do 9.00 zostało 10 minut. W połowie trwania tury Maciek znów był liderem, ja drugi, a Jacek trzeci. Kolejne 70 minut dla wszystkich było niezwykle jałowe. Nie działo się kompletnie nic, co można było zauważyć, po ruchu nad wodą. Auta, nie tylko nasze krążyły w poszukiwaniu potencjalnych nowych, lepszych miejscówek. Ja wróciłem jeszcze na początek tej pierwszej, ale tam absolutnie nic się działo. Po około pół godzinie, powracając do pierwotnego planu, pojechałem kilka kilometrów niżej. W międzyczasie dowiedziałem się, że Wojtek miał tylko niemiarowego sandacza i to było jedyne branie jakie miał. Aktualnie też zmienił miejsce, obławiając, jakby coś w rodzaju małego starorzecza, mającego kontakt z rzeką [łowił dużo poniżej nas].

Ostatnią, dość wydaje mi się przypadkową falę złowionych ryb otworzył Jacek i to z mega hukiem. Złowił bolenia równo 70cm. Rybsko niesamowicie odpasione.

(fot. J.Ś.)

Tym samym dorzucił do swojego konta prawie 400 pkt, [a miał już dwa klenie], czym bezdyskusyjnie objął prowadzenie. Nie mniej do końca tury były prawie trzy godziny.

Kwadrans później Maciek dopisał następnego klenia – 34cm, czym znów wyraźnie mi odskoczył.

(fot. M.K.)

Zmiana miejsca jaką zrobiłem była trafna, natomiast popełniłem tam jeden błąd. Na turze wrześniowej na mini główkach jakie wybrałem, na ich napływach były płytkie żwirowe mielizny. Spadły mi tam wtedy dwie ryby na punkty. Uznałem, że jak się przyłożę, to może na co drugiej główce będzie jeden kleń na punkty; niechbym wyjął co drugiego [13 główek]. Niestety przez miesiąc zmieniający się nawet nieznacznie poziom wody, spowodował, iż te miejsca albo zmyło, albo zamuliło. Na samym początku zaś trafiłem rozmyte żwirowisko, będące obecnie 20-50cm pod wodą. Cały obszar miał jakieś 150m x 50m. W odstępie pół godziny złowiłem tam cztery niepunktujące klenie [jednemu brakło ze 3mm], oraz dwa na punkty:

31cm

(fot. A.K.)

…i 30,5cm [liczony jako 30-ka].

(fot. A.K.)

Miałem tam jeszcze ze 2-3 fajne kontakty i widać było, czuło się iż tych ryb jest tam niemało. Gdybym te ostatnie dwie godziny tam pozostał, to z dużym prawdopodobieństwem coś bym tam jeszcze dorzucił do mojej puli. Niestety, konsekwentnie trzymałem się założenia, że mam robić kolejne setki metrów, a nie tak jak lubię „cedzić” wodę metr po metrze jak zawsze. No i niestety tu się zawiodłem, bo uchodziłem się jak dzik, a jedyną zdobyczą był maleńki okonek.

Robiło się naprawdę gorąco i chyba każdy lekko odczuwał już jakieś tam zmęczenie, tym bardziej, że mieliśmy niektórzy sporo drogi do przejechania na sam start.  Ja biorąc pod uwagę mój koszmarnie powolny rozruch poranny, nie spałem od 3.00.

Na wodzie, na moim odcinku nic się nie działo. Pod drugim brzegiem trzy razy uderzał piękny boleń, niekoniecznie ten sam. I tyle.

Końcówkę zamknął Robert. Jeszcze pomiędzy moimi ostatnimi rybami na punkty, skusił na upatrzonego swojego drugiego klenia. Ryba miała 38cm.

(fot. R.M.)

Natomiast na pięćdziesiąt minut przed końcem dołowił trzeciego, liczącego 31cm.

(fot. R.M.)

Dzięki swoim dwóm ostatnim rybom wyraźnie przesunął się w stawce, a rywalizacja dobiegła końca.

Poniżej prezentuję wypowiedzi niektórych uczestników, po zakończeniu, chyba bardzo interesującej rozgrywki.

Robert: Ostatnio jakoś odpuściłem wiślane łowy. Poza dwoma turami ligi byłem we wrześniu i październiku chyba tylko jakieś pięć razy, co jak na mnie jest bardzo słabą frekwencją. O ile turę nocną wyzerowałem, tak tym razem udało mi się zapunktować trzema kleniami. Sprawdziłem w sumie trzy różne miejsca oddalone od siebie o parę kilometrów. Kleni szukałem głównie na płyciznach, ze spokojnym nurtem. Niecałe dwie godziny poświęciłem boleniom; nie doczekałem się jednak brania. Zaliczyłem tylko kontakt wzrokowy z rybą około 65 cm – ona też mnie widziała. Pierwsze miejsce, które odwiedziłem było w poprzednich dwóch latach jesienną bankówką na klenie. Miejsce zaczyna się starą zatopioną opaską, która przechodzi potem w długie, niskie główki z płytkimi klatkami. W słoneczne, jesienne dni klenie często wygrzewają się tu na 30 cm wodzie, skradając się można je łowić na upatrzonego. Niestety po dotarciu o świcie na miejsce zobaczyłem zrywające się do lotu duże stado kormoranów; nie napawało to optymizmem. Po trzech godzinach kończę obławianie, mając na koncie tylko stykowca 31 cm. Widziałem też sporo świnek, ale nie potrafię ich jeszcze powtarzalnie łowić, więc odpuściłem im tym razem. Pojechałem w inne miejsce licząc na bolenia, jednak bez efektu. Wracając do auta, wypatrzyłem z wysokiego brzegu przyzwoitego klenia, który kręcił się na płyciźnie. Ryba na 38 cm skusiła się w drugim lub trzecim rzucie. Ostatnie półtora godziny łowiłem przed mostem w Nowym Brzesku, z płytkiego brzegu. Stało tam kilka niedużych kleni, jeden z nich nieznacznie przekroczył 30 cm i był moją trzecią punktową rybą tego dnia.

Michał: Ja na zero – jeden okonek na 23 cm, a miało być tak pięknie…Udało mi się nawet wczoraj podjechać „potrenować”, a raczej zobaczyć jak wygląda duże zastoisko. Byłem o 7:30 a tu ze 3-4 bolenie harcują  na stojącej tu wodzie, a na styku kolejne 2. Jednego udało mi się złowić – takiego na 56 cm. Zawinąłem się o 10.00 – trochę nie logiczne – ryby tłuką, a ja nie chcę łowić… Dziś przyjechałem z myślą, że zaraz się zacznie – a tu 20 cm mniej wody – boleni brak – jakiś niemrawo chodził na wylocie do Wisły. Ewidentnie były w łowisku – 5 razy najechałem na rybę żyłką. Niestety ten co żerował miał moje starania w poważaniu. Połowiłem do 9:00. Później turystyka krajoznawcza w poszukiwaniu ryb – bez efektu. Około 11:30 wróciłem, Bartek też tam podjechał, goniły już 2 szt. ale bez żądzy krwi. Spotkaliśmy gościa, który oznajmił że wczoraj koło południa wyjął 2 szt. No i bądź tu mądry….

Maciek: Taktyka nastawiona na klenie. Złowione klenie: 32cm, 39cm, 34cm, 33cm ,  boleń 52 cm  i na koniec kleń  34 cm.  Poza tym klenie : 29cm  i drugi około 25cm  oraz mały okoń. Oprócz tego 2 obiecujące brania niezacięte skutecznie – jedną rybę widziałem – kleń około 40cm. Póki było ciemno,  nic się nie działo.  Największą aktywność ryby wykazywały na początku,  jak zrobił się dzień, a potem im później,  tym gorzej.  Łowiłem  na nieco ponad kilometrowym odcinku obławiając go dwukrotnie dość szybko.  Kiedy aktywność ryb osłabła, odwiedziłem też na około godzinę inną miejscówkę,  gdzie złowiłem dwa niewielkie klenie, w tym jednego punktującego. Wszystkie brania w spokojniejszej, lekko płynącej  wodzie i już w nieco zimowym stylu – bardziej zatrzymania niż uderzenia w przynętę. Od świtu łowiłem wędką 3-18 g i żyłką 0,20mm.  Potem, po około 3 godzinach zmieniłem  żyłkę na 0,16mm ale nie dało to większych efektów. Przynęty jak zawsze: Wideł 5cm i Mepps Aglia 1 srebrny.

Rafał: Nigdy nie łowiłem na Wiśle, więc dość poważnie potraktowałem trening w sobotę. Na nim wybrałem sobie miejsce i gatunek. Był to wewnętrzny, bardzo płytki zakręt, a na nim klenie. Zakładałem, że spędzę na nim całą turę gdyż po prostu wydało mi się bardziej sensowne, precyzyjne obłowienie miejscówki, niż szukanie nowych miejsc w trakcie tury. Założyłem i realizowałem plan polegający na schodzeniu z prądem do wyznaczonego miejsca i powrót na początek brzegiem. Wyznaczyłem, że obławiam w pierwszym przejściu płycizny, a w każdym kolejnym wchodzę w woderach głębiej i obławiam głębsze miejsca. Na konkretne ryby liczyłem w porze do czasu aż słońce prześwietli wodę, później nastawiłem się już na łowienie maluchów i przypadek, że któryś przekroczy te 30 cm. Sprawdziła mi się pierwsza część. W pierwszym przejściu kleń 42 cm na wodzie dosłownie 20 cm, drugi za krótki i spinka chyba punktowanego. W drugim przejściu kleń 35 cm już głębiej. W trzecim przejściu już polowałem z obrotóweczką na maluchy. Miałem kontakty, coś złowiłem ale nic na punkty. Czwarte przejście – zero. Teraz oceniam, że ostatnie przejścia były błędem. Nawet złowiona 30 – tka lub dwie nie przesunęłyby mnie wyżej w klasyfikacji. Trzeba było ruszyć na bolenie ale nie zaobserwowałem ich ataków i nie miałem wytypowanych innych miejsc.

Wyniki były w porównaniu z tym, na co się chyba nie tylko ja nastawiłem – całkiem niezłe. Byłem pewien, że połowa zejdzie o kiju, tymczasem tylko trzech z nas zerowało. Jeśli ktoś zna nasze zasady, to wie, że dla nieobecnych i zerujących ziścił się najgorszy scenariusz, gdyż gdy punktuje wiele osób, to zerujący z automatu dostają znacznie więcej punktów, a w tym wypadku było to aż 10,5…

Podsumowanie tury:

Nieobecny Brandy dostaje wspomniane 10,5 pkt plus „karniaka” za więcej niż trzecią nieobecność, czyli 11,5 pkt.

Zerujący Wojtek [miał tylko sandacza 40cm] i Zygmunt [miał dwa małe sandacze] i Michał [niepunktujący okoń] otrzymują po 10,5 pkt.

Ostatnie miejsce, ale już punktowane zalicza Kuba  – 7 pkt [okonie 25 i 27cm – 74 małe punkty]

O włos wyżej uplasował się Bartek – 6 pkt [kleń 34 cm – 75 małych punktów]

Piaty jest Robert – 5 pkt [klenie 2x 31cm i 38cm – 203 małe punkty]

Oczko wyżej Rafał – 4 pkt [klenie 42 i 35cm – 249 małych punktów]

Na miejscu trzecim ostatecznie wylądowałem ja – 3 pkt [bolenie 2x54cm, oraz klenie 30, 2x 31cm i 32cm – 558 małych punktów]

Minimalnie wyprzedził mnie Maciek [o jedną jakąkolwiek, najmniej nawet punktowaną rybę] i  został wiceliderem tury  – 2 pkt [klenie 32, 33, 2x 34 i 39cm, oraz boleń 52cm – 570 małych punktów]

Znów bezapelacyjnym zwycięzcą został Jacek – 1 pkt [klenie 35 i 45cm, oraz boleń 70cm – 653 małe punkty]

Szczere gratulacje dla Jacka! Choć uczciwie mówiąc – jestem zaskoczony, gdyż byłem pewien, iż wygra Maciek, lub Robert, ewentualnie ja, o ile trafię na dobre żerowanie małych ale punktujących kleni. Przepraszam, że w Ciebie nie wierzyłem, ale przyznaję, że odkąd się poznaliśmy, masz taki progres w technice i wynikach, i w naszym gronie bez wątpienia jesteś wśród murowanych kandydatów do pierwszych miejsc.

Rzućmy okiem jeszcze na klasyfikację generalną. Do końca ligi mamy dwie tury na starorzeczu. Nie bawiąc się w matematyczne wyliczenia teoretyczne, to rywalizację o pierwsze miejsce rozstrzygną zapewne między sobą Jacek i Robert. Potknięcie we wrześniowej turze idącego jak po swoje Roberta, Jacek wykorzystał, a teraz jeszcze się umocnił.

Jacek w klasyfikacji ogólnej ma tylko 28 pkt i zdecydowanie prowadzi.

Robert jest drugi – ma 33 pkt.

Znajomość starorzecza przemawia na korzyść Jacka, ale zobaczymy…

Ja utrzymałem trzecie miejsce – mam 46 pkt.

Tuż za mną jest Maciek, który także utrzymał pozycję czwartą, ale zmniejszył do mnie dystans – ma 48 pkt.

Miejsce piąte zajmuje Bartek, który po tej turze spadł z trzeciego, które dzielił ze mną. Punktując nie dostał teraz za wiele punktów „ujemnych” i ma nadal niewielką stratę do mnie, a minimalną do Maćka – ma 49 pkt.

Znów nie bawiąc się w wyliczenia teoretyczne, dające matematyczne tylko szanse, zajmującym niższe lokaty, to jednak o trzecie miejsce powalczę właśnie z Bartkiem i Maćkiem.

Szósty z kontem 56,5 pkt jest obecnie Michał.

Siódme miejsce na razie przypada Kubie – ma 62 pkt. Niby spadł o jedno oczko, bo nie ma już osób mających tyle samo punktów, więc i peleton się rozciągnął – ale druga tura punktowana i jest w połowie stawki.

Za nim jest Wojtek – ma 65 pkt.

Właśnie Wojtek i Michał są chyba największymi przegranymi tej tury, biorąc pod uwagę miejsca i ilości punktów jakie mieli przed opisaną wyżej rozgrywką [Michał spadł z czwartego na szóste, a Wojtek z piątego na ósme miejsce].

Dziewiąty jest Rafał – ma 66,5 pkt. Pierwsze punkty z tej tury pozwoliły mu odbić się od dołu tabeli, czym nawiązał walkę z Kubą i Wojtkiem; 5 miejsce jest nadal w jego realnym zasięgu, teoretycznie ma szansę nawet na czwarte.

Łukasz – aktualnie miejsce dziesiąte  – 67 pkt –  będzie spadać bo zrezygnował z ligi, ale nawet teraz widać, że byłby wymagającym rywalem, bo mimo kolejnych nieobecności nie traci wiele do Kuby i Wojtka, a nadal wyprzedza Zygmunta i Brandy`ego, którzy wciąż łowią – zapewniają mu to punkty, jakie zdobył w poprzednich turach]

Jedenasty jest Zygmunt – 71 pkt. Nie zapunktował jak na razie, nie mniej przez konsekwentną obecność nie dostaje dodatkowych punktów karnych.

Brandy – miejsce dwunaste  – ma 72 pkt; podobnie jak Zygmunt – nadal na zero w całokształcie, a teraz dodatkowy punkt za więcej niż trzecią nieobecność

Trzynasty jest drugi Wojtek– ma 74 pkt. Ostatnia pozycja – tu się nic nie zmieni; był tylko na chyba dwóch turach i zerował, po czym zrezygnował.

2 odpowiedzi

  1. Od początku od końca nastawiałem się wyłącznie na klenie. Taki też sprzęt przygotowałem jaxon Grey Steam 2,28 1-7 g i żyłka 14. Przynęty też wyłącznie kleniowe, małe wolberki, błytki i gumy. Ten boleń to czysty przypadek i przyłów przy kleniowaniu. Wszystkie rybki wzięły na najmniejszą tonącą alaskę od Dorado. Bolek dał nieźle popalić na takim sprzęcie :). Pozdrawiam Jacek

    1. To miałeś mega hol i niezłą przeprawę:) Myślałem, że łowiłeś bardziej konwencjonalnym sprzętem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *