Liga spinningowo – muchowa 2019 – V tura – Raba

Jesteśmy na półmetku tegorocznej ligi. To, co na pierwszy rzut oka uderza: prym wiodą startujący, którzy w poprzednich latach o ile brali udział,  byli poza podium.

Miniona tura budziła we mnie trochę mieszane uczucia, gdyż łowisko, którym była Raba  od Dobczyc do ujścia, jest bardzo nierówną i różną zarazem wodą. Po prostu rywalizowanie na wodzie typowo nizinnej [rejon blisko Wisły] i zdecydowanie podgórskiej/górskiej [Dobczyce- Kunice – Winiary], ciężko ze sobą zestawiać. Co innego, jak w sierpniu będziemy startować tylko na odcinku no kill muchowym i no kill spinningowym. Jeśli będziemy się bawić w przyszłym roku, to jednak łowiska powinny być bardziej jednolite w swym charakterze. Ale nie piszę tego by coś tam usprawiedliwiać.

Z drugiej strony takie właśnie łowisko, było niezłą konfrontacją odcinków no kill i tego co jest dużo nizej. Dawało to niewątpliwie bardziej porównywalne szanse zarówno muszkarzom, jak i spinningistom.

Z tego co widzę regularnie pojawiali się tu przed ligą wszyscy łowiący na muchę. Wojtek zawsze coś tam wyskubał, nawet, jak ryby niekoniecznie współpracowały. Potokowce, które łowił, były rybkami nieźle już zasiedziałymi w Rabie…

(fot. W.F.)

…ale trafiały się też niedawno wpuszczone.

(fot. W.F.)

Wszystko w każdym razie wskazywało na to, iż jeśli nie będzie jakiegoś pogodowego psikusa, to przynajmniej na odcinku muchowym, jakieś punkty były bardzo prawdopodobne.

Wakacje mają to do siebie, że różnie bywa z urlopowymi wyjazdami, które spowodowały iż było nas tylko siedmiu.

Wystartowaliśmy o 5.00.

Łukasz, Wojtek i Jacek od razu pojechali w górę odcinka muchowego. Bartek z Michałem wybrali początkowo rejon Cikowic. Robert udał się nad odcinek, na którym łowił w ostatnim czasie dość często – około 2km od ujścia, a ja pojawiłem się pierwszy raz od 19 lat w rejonie Cerekwi. Nic nie wyszło z mojego planu treningowego – chciałem przyjechać po południu, połowić do wieczora, kimnąć się w aucie [mam w jedną stronę 103 kilosy]. Niestety u mnie w sobotę od 14.00 lało do 18.30 i dałem sobie spokój.

Miejscówka, jaką wybrałem z mapy, okazała się być w sumie taką, jak zakładałem.

(fot. A.K.)

Mocno nurtowa woda. Po około 20 minutach między jedną z tych „wysp” a brzegiem usłyszałem atak jakiejś ryby; w zasadzie byłem pewien, że to boleń. Kleniową wirówkę zamieniłem na 7cm wobler. Ryba wzięła w pierwszym podaniu. Niestety, okazała się być kleniem i przytrzymaną w nurcie przynętę tylko „liznęła”. Punktów byłoby niemało bo miał z 45cm. Gdyby nie ten incydent, to nie straciłbym około 3,5 – 4 godzin na tym odcinku. Doczekałem się tam w tym czasie czterech brań licząc z powyższym, wyjmując jednego klonka pod 30cm.

W tym czasie Bartek z Michałem również na ostrej wodzie łudzili się jak i ja. Jedynie Michał miał tam wyjście sporego klenia, który zaraz wyhamował, gdy wabik wszedł jak sądzę w ostrzejszy nurt; wyjął też malutką brzanę. Bartek ma pięć kleników jak palec.

Na około dwie godziny przed końcem, mnie olśniło: Michał, Bartek i ja popełniliśmy banalny błąd, polegający na tym by szukać kleni jak na Wiśle, w możliwie niegłębokich, ale wyraźnie prądowych miejscach. Tyle, że woda Raby, nawet na niskim biegu jest z pięć stopni chłodniejsza niż Wisła. Ryby nie muszą szukać tlenu i najchętniej stoją na spokojnym, jednostajnym nurcie przy brzegach, najlepiej pod gęstwiną opadających na wodę wiklin.

Michał i Bartek przenieśli się na końcówkę tarnowskiego no kill. Nie przyniosło im to jednak żadnych efektów.

Ja poszedłem w górę około 700m, na monotonny i jak się okazała bardzo rybny kawałek rzeki.

(fot. A.K.)

W niespełna dwie godziny zaliczyłem jakieś trzydzieści pewnych brań. Jeśli tylko udało się wrzucić wobler w szpary miedzy gałęziami, by upadł na krawędzi lądu i wody– łowiłem 6cm „uklejką”- branie było natychmiastowe. Wyjąłem 13 klonków. Niestety żaden nie przekroczył 30cm. Miałem wśród ryb które zaobserwowałem, [woda była wyraźnie trącona, a przy mulistym dnie ryby widziałem tylko blisko powierzchni] jeszcze trzy szanse na punkty. Pierwsze dwa klenie, choć to nie jest właściwe słowo – jeden to klenisko, a drugi to jakiś gigant – byłem pewien bolenia 60cm. Jeden tylko wyszedł na dwie sekundy do przynęty, po czym zawrócił, natomiast ten olbrzym sunął do samych nóg, wręcz dotknął szczytówki nosem. Nie wiem, co by było gdybym stał w wodzie po pas, ale właśnie schodziłem z wysokiego brzegu, jak zobaczyłem, że płynie. Też mnie widział jak nic… A potem to miałem już pognębienie – jak w końcu skusił się taki 30+ to spadł mi z 2m od podbieraka. Był zapięty na zewnątrz głowy… Zerowałem. Jak to w moim przypadku na Rabie.

Punkty na wodzie nizinnej wywalczył tylko Robert, któremu oddaję głos.

„Dwa tygodnie przed turą sprawdzałem znane mi dobrze z poprzednich sezonów miejsce, gdzie szybsze odcinki przeplatają się z głębokimi na dwa i więcej metrów spowolnieniami. Wytypowałem fragment gdzie najpierw mam szybszą wodę trochę powyżej kolan, z rynną na półtora metra pod jednym brzegiem. Potem zaczyna się sto metrów głębokiego spowolnienia, które da się obłowić tylko z brzegu, a następnie ponownie kawałek szybszej wody gdzie trzeba brodzić powyżej pasa, naprawdę trudne łowienie wymagające ostrożności. Jestem prawie pewny, że nikt poza mną jeszcze nie łowił w tym sezonie na tym w sumie pięciuset metrowym odcinku. Przecierałem szlaki przez chaszcze. Dalej w dół jest już tylko gorzej, miejsca które da się obłowić z wody trafiają się rzadko i jest to zwykle maksymalnie sto metrów. O łowieniu z brzegu można zapomnieć z uwagi na gąszcz wiklin, dodatkowo nisko zawieszonych nad lustrem wody. Jest po drodze kilka wykarczowanych przez miejscowych miejsc do gruntowych zasiadek, ale nie nadają się one do rzucania spinningiem. Generalnie na brzegu dżungla, a w korycie głęboko i tak chyba przez parę kilometrów. Pierwszy wypad w ten rejon był bardziej obserwacyjny, w czystej wodzie wypatrzyłem kilka kleni 50-60 cm. Większość nie reagowała wcale na przynęty, czasem któryś odprowadził woblera. Doczekałem się jednego brania grubej ryby – dobrze ponad 50 cm, jednak niestety spadła. Kleni 20-30 cm złowiłem sporo, ale ich jest pełno na całym nizinnym odcinku. Trafiały się średnie okonie i przy okazji ich łowienia na paprocha wziął również jakiś zabłąkany sum pod 70 cm. Drugi wypad w to samo miejsce przyniósł już dwa ładne klenie na oko 45 i 50 cm. Potem była niedziela i ulewa na parę dni sprawiła, że Rabą płynęła kawa z mlekiem. W piątkowy wieczór zrobiłem szybki zwiad w okolicach ujścia Raby do Wisły, przejrzystość wody już znośna, klenie jednak żerowały słabiej w porównaniu do tego co działo się w ostatnich tygodniach. Złowiłem bolenia około 50 cm, który z co najmniej jednym podobnej wielkości kolegą żerował intensywnie za płytkim przelewem. Naliczyłem w sumie kilkanaście ich ataków w ciągu dziesięciu minut. Przed zawodami nie mogłem do końca się zdecydować gdzie jechać. Wykluczyłem odcinek w okolicach Gdowa, nie łowiłem tam nigdy i raczej to nie moja bajka. Od znajomych jednak miałem informację, że pstrągi naprawdę fajnie współpracują, szczególnie na muchę i rzadko schodzi się bez chociażby jednego trzydziestaka. Obstawiałem, że jeśli naprawdę dobrze nie połowię kleni, to raczej nie mam szans na wygraną. Postanowiłem zacząć od opisywanego na początku odcinka, gdzie jest spora szansa na grubego klenia. Te 500 metrów to jakieś dwie do trzech godzin łowienia, plan zakładał że jeśli w tym czasie nie zapunktuję to jadę na przyujściowy odcinek. Na miejsce docieram spóźniony kilka minut, woda wygląda przyzwoicie, przejrzystość około pół metra.

(fot. R.M.)

Zaczynam obławiać miejsce, z którego przy poprzedniej wizycie tu, miałem dwa grube klenie. Po jakimś czasie mam uderzenie zaraz po wylądowaniu żukopodobnego woblera w wodzie pod samym brzegiem. nie widziałem ryby, ale zważywszy na miejsce jestem prawie pewien, że był to duży kleń. Jeśli chodzi o przynęty to na Rabie najlepiej sprawdzają mi się żuczki wykonywane przez Aleksandra Lakotę, oraz Salmo Tiny które przezbrajam w mniejsze kółeczka i kotwice Owner ST-36BC w rozmiarze 18, niestety te które zakłada Salmo plączą się niemiłosiernie. Na głębsze rynny stosuję Salmo Hornet w rozmiarze 2,5 cm oraz Small Fish od Michała Olejnika również w długości 2,5 cm. Na przelewy i miejsca wymagające dalekich rzutów mam blaszki Effzett w rozmiarze 1 i większe robale od Alka.

(fot. R.M.)

Czas mija, dzieje się niewiele. Po ponad dwóch godzinach kończę obławiać tę miejscówkę bez punktów. Na koncie jakieś osiem kleni od 20 do 29 cm. Nie będę ukrywał, że się mocno zawiodłem, pora jechać niżej. Około ósmej robię desant do wody w połowie drogi między mostem, a ujściem Raby do Wisły. Zostało mi trzy godziny łowienia i prawie dwa kilometry wody. Jakieś sto metrów powyżej mnie ktoś łowi na przepływankę, przez pół godziny kiedy mam go na oku nie wyciąga nic. Ten fragment Raby znam najlepiej, mimo dużej presji klenia jest tu sporo, niestety drobnego. Mój sposób obławiania polega na schodzeniu środkiem rzeki i rzucaniu pod same brzegi. Przynętę trzeba posyłać jak najbliżej, pół metra od brzegu to już za daleko i ilość brań spada w takim wypadku kilkukrotnie. Jeśli dobrze trafimy to najczęściej branie następuje jeszcze zanim zaczniemy zwijać żyłkę, trzeba być zawsze gotowym do zacięcia. Niestety 9 na 10 ryb łowionych w ten sposób to dwudziestaki, ale grube klenie stoją w tych samych miejscach i żeby się do nich dobrać trzeba przerzucać drobnicę. Mija pół godziny, łowię parę drobnych kleni i w końcu mam grubą rybę. Rzut pod same trawy i ładny kleń 45 cm uderza po pierwszym obrocie korbką.

(fot. R.M.)

Do obłowienia jeszcze kawał wody, skupiam się na miejscach które zwykle dawały większe ryby, ale tu nie ma w sumie reguły. Duże klenie potrafią stać w bardzo niepozornych miejscach, czasem wystarczy im dwadzieścia centymetrów głębokości. Przyśpieszam jeszcze obławianie, jeśli po pierwszych dwóch metrach nie mam brania ani nie widzę by coś ruszało za woblerem to po prostu zwijam go szybko i rzucam ponownie. Trochę po dziewiątej trafiam między dwudziestakami rybę 32 cm.

(fot. R.M.)

Miejsce z którego wziął było podobne jak to, które dało mi pół godziny wcześniej większą sztukę -niepozorne, czyli standard na tym odcinku. Płytka woda, jakieś dwadzieścia centymetrów, a pod samym brzegiem niewielka rynna gdzie jest może głębokość do kolan.

(fot. A.K.)

Za plecami pod drugim brzegiem mam cały czas metrową wodę, ale jej nie obławiam, skupiam się na płytszej stronie. Wydaje mi się, że na tym odcinku klenie z płytkiej wody reagują pewniej i są bardziej agresywne, dużo łatwiejsze do sprowokowania niż te stojące przy głębokiej rynnie. Godzina mija pod znakiem drobnicy, skuteczność w zacinaniu brań poniżej 50%, norma przy takim łowieniu. Pół godziny przed końcem tury, widząc już w oddali koryto Wisły, mam branie dużego klenia. Startuje z odległości metra chyba jeszcze zanim żuk uderzył o wodę. Robi straszny młyn i spina się po paru sekundach. Wszystko działo się na płyciźnie, rybę oceniam na około 50 cm. Wybija jedenasta, kończę turę z dwoma punktującymi kleniami. Na koncie mam też dobrze ponad 20 krótkich ryb. Cieszą punkty, ale jest jednak pewien niedosyt. Gdyby nie ulewy z przed tygodnia, które zabrudziły wodę, pewnie było by lepiej i dało by się coś upolować na upatrzonego.”

Tymczasem na odcinku muchowym kije się gięły. Nie pokazuję wszystkich ryb, bo trochę tego było, a poza tym chłopaki porobili sobie fotki z potokowcami, eksponującymi miejscówki i prosili, by ich nie publikować.

Łowili raczej ciężko, stosując wolframowe główki 2 – 3,5mm. Dominowała metoda żyłkowa. Ryby brały głównie na parkinsona.

Trzeci wynik dnia zrobił Wojtek. Najpierw na suchą zdjął niewielkiego, ale dającego punkty potoczka na 32cm.

(fot. W.F.)

Jak sam mówił, nie odpuszczał miejsc płytkich….

(fot. W.F.)

…jak i spokojniejszych ale głębszych odcinków.

(fot. W.F.)

Już metodą żyłkową trafił jeszcze pstrąga 34cm i na 44cm.

Drugi wynik miał Łukasz. Kolega skomentował swoje łowienie krótko:

„No nie było kunsztu 🙂 Łowiłem prawie cały czas różowym i czarnym parkinsonem, na 3,5mm różowych główkach. I tylko na nie miałem brania- tyle jeśli chodzi o nimfę.
Łowiłem też kawałek na streamera- miałem dwa potokowce na jasnego ślajzura (imitacja małej rybki), ale niestety ich nie wyholowałem. Ogólnie słabo żerowały i podejrzewam, że to były pobicia bokiem pyska.
Trochę mnie zdziwiła martwa woda na Rabie dziś, bo nawet drobnica nie wychodziła przy brzegach. Ale raz na kilka dni takie sytuacje się zdarzają, by kolejnego, co rzut kończyć braniem… Dodatkowo woda była jeszcze przedeptana po sobocie, a dziś były zawody. Na zawodach znajomy złowił pstrąga na 56 cm” [równocześnie z naszą ligą miały miejsce dość licznie reprezentowane zawody towarzyskie].

Finalnie Łukasz miał dwa pstrągi po 38cm i jednego 42cm.

Uważam, że miał trochę mniej szczęścia. Jak wspomniał, spadły mu dwa punktujące potokowce, a słownie rzut po dzwonku kończącym, dał mu już niezaliczoną rybę na 51cm…

Bezapelacyjnie wygrał Jacek, który był nie do pokonania tego dnia. Swój świetny wynik mógł jeszcze wyżyłować o prawie drugie tyle, ale niech sam opowie.

„Łowiłem na żyłkę krótką wędką z linką pod krótką nimfę firmy Ego. Łowię metodą żyłkową od jakiegoś tygodnia i nawet powoli zaczynam się przekonywać do niej. Są po prostu wyniki, częściej niż na inne metody muchowe bardziej zależne od pogody, żerowania i pory dnia. 
U  mnie rządził czerwony parkinson na skoczku. Niektóre brania bardzo agresywne, tym sposobem od razu przy pierwszym braniu pożegnałem się z parkinsonem, którego dostałem od Łukasza. Dobrze że miałem jeszcze dwa swoje ostatnie. Zaczynałem od 0,14 mm na przyponie, ale po pierwszej urwanej przez rybę nimfie, zmieniłem na 0,16. Nie na wiele się to w sumie zdało, bo później po kolejnym gwałtownym braniu ta 16-ka też się urwała. Na prowadzącą cięższą brązkę doczekałem się tylko brania małego klenia.”

Jacek miał do punktacji cztery ryby: cztery pstrągi 44, 46, 49 i 39cm.

Jak więc widać odcinek muchowy no kill zdecydowanie wygrał z nizinnym, na którym poradził sobie tylko Robert. Wprawdzie rok temu na stojącej wodzie – łowisko komercyjne – wygrał Łukasz a Michał jeśli dobrze pamiętam był trzeci, to chłopaki łowili jednak trochę na muchę i trochę na spinning. Tym razem muszkarze zlali nam tyłki okrutnie i  totalnie, bo pierwszy raz całe pudło było ich.

Wyniki:

Nieobecni: Maciek, Brandy, drugi Wojtek, Rafał, Kuba, Zygmunt oraz startujący ale  zerujący Michał, Bartek i ja – dostajemy po 9 pkt.

IV miejsce – Robert – 4 pkt. [dwa klenie 32 i 45cm – 249 małych punktów]

III miejsce – Wojtek – 3 pkt. [pstrągi 32 i 34 cm oraz 44cm – 313 małych punktów]

II miejsce – Łukasz – 2 pkt. [ dwa pstrągi po 38cm i 42cm – 401 małych punktów]

I miejsce – Jacek – 1 pkt. [pstrągi 44, 46, 49 i 39cm – 762 małe punkty]

Gratuluję punktującym [trochę im zazdroszcząc], a szczególnie Jackowi.

Jesteśmy na półmetku ligi, dlatego wypada zrobić jakąś analizę, choć ta tura wiele nie wniosła w czubie tabeli. Dalej już sporo się pozmieniało.

Prowadzi wręcz przebojowo od początku Robert, mający na koncie 16 punktów [raz tylko zerował].

Jacek bardzo umocnił się na drugim miejscu, po poprzedniej turze, na której zerował.  Po tej rozgrywce dość mocno podgonił Roberta. Konto Jacka liczy 21 punktów.

Potem jest już duży przeskok i robi się ciasno 🙂

Z trudem, bo teraz zerował ale na III miejscu utrzymał się Bartek – ma 32 punkty.

Podobnie jak Bartek,  z trudem, ale czwarte miejsce zachował Michał – 34 punkty.

Także ja, mimo, że miałem zero, utrzymałem pozycję piątą – mam 35 punktów, ale dogonił mnie Łukasz, który ma tyle samo punktów.

Maćka, który ma 36 punktów, dogonił Wojtek – obaj mają 36 punktów i zajmują miejsce szóste.

Siódme miejsce zajmują ex aequo, mając po 42 punkty: Kuba, Rafał, drugi Wojtek, Brandy i Zygmunt – chłopakom na razie nie udało się zapunktować. Poza tym kilka osób, jeśli będzie kolejny raz absencja, dostanie dodatkowy punkt za więcej niż trzecią nieobecność. Nie jest to żadna groźba, ale tak ustaliliśmy, co by zwiększyć motywację i uhonorować tych, co są niezależnie od wyniku jaki osiągną.

Już za niespełna dwa tygodnie tura szósta – znów na Rabie. Będzie to z kolei konfrontacja, wg mnie bardziej obiektywna nie tyle spinningu i muchy, co zasobności muchowego i spinningowego no kill. Szczerze? Skóra na dupsku mi się marszczy ze strachu. Co ja tam znów będę robił? Ale kokieteria na bok – mam pomysł, byle znaleźć ryby.

 

7 odpowiedzi

    1. Nie wiem jak jest teraz poniżej Książnic. W rejonie Cikowic byłem przypadkowo trzy lata temu w maju – miałem fatalne wrażenia. Natomiast gdyby liga była znów na tak długim odcinku Raby, to jakiś fragment poniżej Bochni brałbym w ciemno.
      Spinningowa ściana płaczu będzie w sierpniu:(

  1. Chyba to kwestia sposobu naliczania punktów, ale dziwi mnie II i III miejsce, bo na pierwszy rzut oka powinno być odwrotnie 😉

    1. Łukasz miał dwa pstrągi po 38 i pstrąga 42. W opisie zabrzmiało trochę jak by miał dwie ryby zamiast trzech, stąd pewnie te wątpliwości.

    2. Nie ma pomyłki – pisze wyraźnie: „II miejsce – Łukasz – 2 pkt. [ dwa pstrągi po 38cm i 42cm – 401 małych punktów]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *