Liga spinningowo – muchowa 2019 – IV tura – Wisła

Wszystko wskazuje na to iż ominęła mnie chyba najfajniejsza tura w historii naszej ligi. Takie mam wrażenie oglądając zdjęcia, rozmawiając z uczestnikami, czytając ich relacje…Pierwszy raz nie byłem w stanie dojechać. Powiem Wam, że dałbym wszystko za to, by tam być i zerować, a nie leżeć jak pień. Perspektywa niewiarygodnie się zmienia, gdy z dnia na dzień nie możemy chodzić. Odnowiła mi się dawna kontuzja i to w takim wymiarze, że szkoda słów. Czwarty dzień w zasadzie nie poruszam się, nie licząc kilkuminutowej mozolnej drogi do WC. Pisząc relację choć na chwilę jestem w ciekawym i kolorowym świecie, bo poza tym to zostaje zaciskanie zębów i czekanie na jakiś ostateczny werdykt, czy wywinę się z tego kolejny raz bez jeszcze bardziej odczuwalnych reperkusji…

W całej relacji oprę się głównie o spostrzeżenia Michała i Roberta, którzy byli głównymi bohaterami tej tury, choć nie tylko oni punktowali. Żeby wprowadzić Czytelników w teatr działań , pozwolę sobie na parę słów komentarza. Łowienie staraliśmy się nieco odwlec  ze względu na powódź. Tak jakoś przeczekaliśmy trochę temat, a równocześnie, by wszystkim termin pasował, padło na ostatnią niedzielę. Tyle, że to centralny dzień pełni. Ryby już ewidentnie okrzepły po zejściu dużej wody i nie rzucają się tak łapczywie na prawie wszystko.

Wg Roberta po tegorocznej dużej wodzie jest jakby trochę słabiej z kleniem, a trochę lepiej z boleniami. To samo wynika z relacji znajomych, którzy regularnie są na tym odcinku Wisły: z każdym kolejnym dniem z niższą wodą, łowili kleni coraz mniej, choć trafiały się duże sztuki, ale raczej pojedyncze i w późnej porze dnia, a często po ciemku. Za to nie zawodziły bolenie.

(fot. T.M.)

Łowić mieliśmy między 10.00 a 17.00 już w chłodniejszym powietrzu. Niestety prognoza spóźniła się nieznacznie i chłodniej zaczęło się robić dopiero koło 15.30, po przejściu wielkiej burzy i gwałtownej ulewy. Poza tym panowała totalna duchota z zastałym 30-o stopniowym powietrzem. Początkowo prawie całkowita „lampa” zmieniała się w zamglone, coraz bardziej szarzejące niebo. Ciśnienie było z tych średnich dla regionu.  Nieznacznie zjechało przed deszczem, ale nie było to żadne tam tąpnięcie. Woda nadal była podniesiona o jakieś 0,5m w stosunku do niskich, typowych stanów dla czerwca.  Jak chodzi o zielsko, to nad samymi brzegami może nie było tak jak zwykle, bo po wielkiej fali rośliny częściowo zgniły i dopiero odrastają, nie mniej dojścia nad wodę to już busz. Podobnie pozmieniały się miejscówki. Nie wszystkie i nie wszędzie w jakiś rewolucyjny sposób, ale zauważalny i na niektórych z rybą jest wyraźnie kiepsko w porównaniu z tym jak było przed ulewami. W każdy razie nie była to rzeczywistość dla żądnych sanatoryjnych warunków.

Zapewne z różnym nastawieniem startowały poszczególne osoby: część  – jak Kuba czy Wojtek celowała głównie by zapunktować. Robert, który sam przyznaje, że jest to jego woda bazowa, celował w zwycięstwo, a na pewno w czołowe miejsca. Maciek pewnie podobnie.  Sam zresztą, gdyby mi było dane – też stawiałbym na jedną kartę. Zresztą bardzo jestem ciekaw, jakbym wypadł, gdyż aby mnie nie kusiło spakowałem kilka dni wcześniej wyłącznie pudło z przynętami na bolenia, plus słownie trzy smużaki. Ze spostrzeżeń Roberta wynika, że właśnie lepszą taktyką było celowe nastawienie się na bolenie, a nie na klenie, które w zasadzie nie istniały, jak na ten gatunek, biorąc pod uwagę, że bezdyskusyjnie dominują w Wiśle na tym odcinku wśród ryb dających punkty. Tymczasem chyba wszyscy nastawili się jednak na klenie. W sumie się nie dziwię, bo ci, którzy robili jakieś rozpoznanie kilka dni wcześniej, mieli obiecującą ilość kontaktów z kleniami. Niewielkimi, ale punktującymi. W takiej rywalizacji jak wędkarstwo poza kupą szczęścia i przypadkiem, które w znacznym stopniu decydują o wyniku, poza umiejętnościami, praktyką – duże znaczenie ma też globalna strategia: łowimy ostrożnie [klenie w tym wypadku], co gwarantuje nam punkty, a nie gwarantuje wysokiej pozycji, lub ryzykujemy [w tej rzeczywistości – bolenie],ale przy choćby nawet jednej rybie, rośnie szansa na ostateczny sukces. Minione trzy lata ligi pokazują, że w takiej zabawie ważniejsze jest po prostu punktowanie w każdej turze.

Co mogę jeszcze napisać, zanim przejdę do samej rozgrywki? Pierwszy raz punktowały bolenie. Co więcej – w tej turze padła największa jak na razie punktowana ryba, odkąd rywalizujemy w lidze. Wszyscy, którzy złowili bolenia, złowili ryby upatrzone, zwracają uwagę na to, że drapieżniki ewidentnie preferowały mniejsze przynęty. Nie wiem na jaki wobler swoją sztukę złowił Robert, ale pozostałe dwie ryby skusiły się na…owadopodobne smużaki.

Jest to niewykonalne w naszych realiach, ale gdyby uczestnicy mogli na bieżąco znać wyniki innych…Taki element psychologiczny nie byłby bez znaczenia, gdyż, jak pokazała ta tura – rywalizacja o miejsce pierwsze była tyleż zaskakująca, co do końca bardzo zacięta [Michał, któremu nigdy na Wiśle nie szło był od początku „w ciągu”; z kolei Robert, który świetnie zna ten odcinek, był długo bez punktów].

Pozwolę sobie jeszcze na jedno zdanie gdybania, choć ono nic nie wnosi, nie mniej ciekaw jestem, jaki byłby wynik końcowy, gdyby Maciek nie skończył po zaledwie dwóch godzinach z malutkim okładem? Bez wątpienia start miał taki, a Wisłę tutaj zna dobrze, że także był bez wątpienia kandydatem do pierwszego miejsca.

Charakterystyczne było też, iż w przeciwieństwie do wcześniejszych tur na tym łowisku, prawie wszyscy korzystali przynajmniej z dwóch miejscówek, a często z większej ich ilości. Powód jeden, a najlepiej oddają to słowa Roberta: „W łowieniu poniżej Krakowa ważna jest znajomość miejsc; nie każda z pozoru ciekawa meta jest rybna”. Po moich skromnych tu jeszcze doświadczeniach nic więcej bym nie dodał. Oczywiście fajną rybę złowimy z przypadku wszędzie, ale powtarzalne wyniki są na w sumie wybiórczych miejscówkach/fragmentach i aż tak wiele to ich niestety nie ma. No, tu wszystko sprowadza się do praktyki, a przewagę ma ten, kto częściej bywa nad wodą, czyli zazwyczaj, kto ma bliżej. Choć są i tacy wędkarze, którym nic nie pomoże. A czasem zwyczajnie można mieć pecha. Element loterii w wędkarskiej rywalizacji z jednej strony mnie drażni, z drugiej dodaje jednak rumieńców i czyni ostateczny wynik nie do końca pewnym. Jest się czym emocjonować. Jak chłopaki podsyłali mi wyniki, to sumując to, siedziałem, a raczej leżałem jak na szpilach i na chwile zapomniałem o moim marnym w ostatnich dniach losie.

Statujemy. Tym razem było tylko ośmiu uczestników, a na fotce jest nawet tylko siedmiu. Brandy dojechał dużo później i łowił bardzo, bardzo krótko [facet ma trzy egzaminy w tym tygodniu, a nie ujmując innym kierunkom – na medycynie lekko raczej nie jest]. Tym bardziej chwała mu, że wpadł choć na chwilę.

(fot. W.F.)

Wszyscy rozjeżdżają się na upatrzone odcinki. Kuba jedzie blisko samego Przewozu, Bartek łowi z  Michałem najpierw trochę wyżej miejsca zbiórki, potem dość przypadkowo blisko Maćka, już poniżej Niepołomic. W sumie nie wiem, gdzie łowił Jacek, ale sądzę, że podobnie jak Robert – znacznie, znacznie niżej niż pozostali. Wojtek rozpoczął w zasadzie na miejscu, w ujściu małego potoczku.

(fot. W.F.)

Fantastycznie wszedł w turę Michał. Razem z Bartkiem podczołgali się na kraj żwirowej plaży w pobliże dużego przelewu. Pierwsza miejscówka, trzeci rzut – Michał na smużaka zapina klonka tuż nad 30cm.

(fot. M.M.)

 Ma skromne, ale pierwsze punkty, a nic tak nie dodaje pewności, jak taki właśnie początek.

Bartek wyjął dwa ale za krótkie.

Na pierwszej swojej miejscówce – Robert, który miał 2-3 bolenie w „dziesięciu rzutach” , jak mówił, tym razem nie ma brania.

Wojtek w ujściu rzeczułki namierza stadko kleni w przedziale 30 – 35cm. Ryby na nic nie reagują, a po podaniu im ciut większej przynęty – uciekają.

Kuba tę turę zaczyna od złapania dwóch debili, łowiących w strefie zakazanej pod samym progiem… Cóż tu można powiedzieć? Chyba tylko tyle, że dopóki nie będzie jakiejś etatowej straży wodnej, a kary za coś takiego nie będą się zaczynać od tysiaka plus przepadek sprzętu, to nic się niestety nie zmieni.

Mija pół godziny, do rywalizacji wchodzi Maciek i to z wielkim hukiem. W mini zatoczce zauważa patrolującego bolenia. Sporego już. Ryba delikatnie stuka w 5cm wobler Widła. Nie ma z czego zaciąć, ale się nie ukłuł. Potem rapa ignoruje kilka innych przynęt. Po około 20 minutach prób, boleń nabiera się na smużaka. Ma 71cm.

(fot. M.K.)

To pierwszy miarowy boleń naszej zabawy w ligę i zarazem największa ryba wszystkich, dotychczasowych tur na przestrzeni już ponad trzech lat. Byłoby pewnie inaczej, ale Wisła nie jest jedynym, ani  nawet częściej losowanym łowiskiem w lidze. W każdym razie Maciek prowadzi bezapelacyjnie.

Kwadrans później Michał zapina na wirówkę jakiegoś U-bota w ostrym wlewie. Ryba robi co chce, ale szybko okazuje się, że jest podcięta za ogon. Trzydzieści minut- tyle Michał stracił czasu, zanim doholował brzanę. 65cm, ale bez punktów.

(fot. M.M.)

Zanim Michał wyjął podcinkę, los uśmiechnął się do Jacka, który po pierwszych trzech tegorocznych turach jest drugi. Spora ryba okazuje się być jednak tylko małym sumem. Te brakujące 5cm dałoby koledze piąte miejsce w tej turze i pewne utrzymanie drugiego miejsca w ogólnym rankingu.

(fot. J.Ś.)

Michał z Bartkiem zmieniają łowisko. Jest 12.30. Mają mało kontaktów, ale Michałowi udaje  się złowić kolejną rybę do punktacji – kleń ma 31cm.

(fot. M.M.)

Siedem minut późnej z drugiej pozycji spycha kolegę Bartek. Ma klenia na 42cm.

[fot. B.K.)

W tym mniej więcej czasie Maciek kończy łowienie. Oprócz bolenia złowił dwa klenie ale za małe do punktacji.

Tymczasem Robert obstukiwał drugą z wytypowanych miejscówek. Dzień wcześniej miał tu punktowaną rybę, a po zdjęciu kotwiczek jeszcze dwa fajne brania. Dziś stracił tu godzinę i nic. Kilkaset metrów niżej namierzył duże stado małych kleni. Zalicza około 10 ryb, ale wszystko max do 28cm. W końcu trafia się wyjątek. Kleń ma 32cm.

(fot. R.M.)

Jak sam powiedział – zażegnanie widma „zera” na swojej wodzie, spowodowało, że łowiło mu się dużo, dużo lepiej.

Niewiele później Michał znów jest drugi.  Doławia trzeciego, punktowanego klenia – 38cm.

(fot. M.M.)

Robert nie odpuszcza  i także włącza się walki o główną stawkę. Po długim rzucie ciężkim smużakiem na odległą od brzegu rafę, zapina klenia 36cm.

(fot. R.M.)

Kuba rezygnuje już z łowienia – pozostał na zerze  bez ryby w ręce. Zaczyna zmieniać się aura. Chmurzy się szybko i zarazem jakby mało zauważalnie. Wojtek zmienia miejsce. Radzę mu przez telefon, gdzie jechać. Na ile umiem podpowiadam, co jeśli celuje w klenia, co – jeśli w bolenia. Czasu mało. Wybiera to drugie. Jest niby dobrze, bo kolega mówi, że widzi co jakiś czas duże ryby. Niestety chyba brak praktyki daje znać o sobie, a  i chyba niewłaściwe wabiki także.

Pod wielkim drzewem leżącym w wodzie, Wojtek trafia na stado kleni. Ryby spokojnie pod 40cm. Nie reagują na nic. Kolega nadal ma tylko dwa niepunktujące klonki.

Burza przychodzi w miejscówce Wojtka nagle. Wylądowania niezwykle silne, a opady tak gwałtowne, że po dotarciu do auta, koleiny były już pełne wody. Wojtek ledwo, ledwo uniknął totalnego utknięcia w błocku  i wodzie.

Na krótko pojawia się Brandy, ale podobnie jak Kuba nie ma nawet brania. Jacek ma jeszcze jedną rybę w tym mniej więcej czasie, ale znów sumka i to wyraźnie mniejszego niż pierwszy.

Tuż po 15.00. Bartek i Michał widzą już nadciągającą burzę.  Pomiędzy żwirowiskiem a cyplem pojawiają się jazie. Michałowi udaje się jednego skusić, ale ryba jest za mała by punktować.  W pewnej chwili w stronę Michała płynie duży wodny garb – głębokość znikoma. Dzieli ich jakieś 15m. Niewiele myśląc kolega posyła owadopodobnego smużaka. Ryba przyśpiesza i łup! Na żyłce 0,15mm przeżycie nie byle jakie. Szczęśliwy hol i rapa długości 66cm zaliczona. Michał prowadzi bardzo zdecydowanie.

(fot. M.M.)

Burza – chłopaki zmykają do auta.

Będący dużo niżej Robert na razie może łowić spokojnie. Oddaję mu głos.

 „Liczę, że zbliżająca się burza zachęci je [tj. bolenie] do żerowania. Obławiam z brzegu piaszczystą łachę, której jeszcze na początku maja tu nie było. W pewnej chwili przy samym brzegu jakieś trzy metry od miejsca gdzie stoję pojawia się spory boleń, który płynie spokojnie pod prąd w moją stronę. Woda jest tu bardzo płytka, nie mam nawet jak wykonać rzutu żeby go nie spłoszyć, zastygam w bezruchu. Ryba mija mnie w odległości dosłownie metra i wygląda jak by mnie nie zauważyła. Poczekałem aż będzie sporo powyżej mnie i wykonałem rzut, potem kolejny. Widziałem wyraźnie jak boleń obracał się w stronę przynęty ale nie atakował. Po chwili spłynął znów parę metrów poniżej mnie. Zmieniłem wobler na znacznie mniejszego i to było to. Zaatakował pewnie przy pierwszej próbie. Po braniu ewidentnie mnie zauważył i rzucił się wystraszony do ucieczki pod prąd, hol był więc bardzo łatwy i szybki. Boleń miał 68 centymetrów i jest w mocno oliwkowej barwie”

(fot. R.M.)

W kwestii urody ryby – bolenia w takim linowym kolorze widziałem wcześniej tylko raz.

Jest 40 minut do końca tury. Michał prowadzi o słownie 2 cm z Robertem, który może mówić o dużym pechu. Na przykosie ma dwa ataki, prawdopodobne tej samej ryby. Boleń w wielkości 60+ w obu przypadkach nie zacina się.

Z kolei Michał po przejściu burzy zalicza jeszcze dwadzieścia ostatnie minut. Wojtek robi podobnie. Tyle, że u Wojtka cisza; Michał zaś na niespełna kwadrans przed końcem doławia czwartego punktującego klenia. 32cm.

(fot. W.F.)

Okropnie mi szkoda, że nie byłem. Mam nadzieję, że na lipiec się pozbieram.

Podsumowując tę turę:

Zerujący Wojtek, Kuba, Brandy i Jacek, oraz nieobecni: drugi Wojtek, Zygmunt, Rafał, Łukasz i ja dostajemy po 9 pkt.

Miejsce IV  i 4 pkt otrzymuje Bartek – kleń 42cm [163 małe punkty]

Miejsce III i 3 pkt – Maciek – boleń 71cm [382 małe punkty]

Miejsce II i 2 pkt – Robert – klenie 32 i 36cm oraz boleń 68cm [499 małych punktów]

Miejsce I i 1 pkt – Michał – klenie 30,31,32 i 38cm oraz boleń 66cm [571 małych punktów]

Ta tura już sporo zmieniła. Prowadzi Robert, który umocnił się na pierwszej pozycji – ma 12 pkt.

Drugi nadal jest Jacek, któremu mimo zera w tej turze udało się zachować pozycję, ale do prowadzącego traci już 8 pkt. Ma ich 20.

Na trzecie miejsce wskoczył Bartek – 23 pkt.

Czwarty jest aktualnie zwycięzca powyższej tury – Michał – 25 pkt.

Ja spadłem na miejsce piąte, tracąc do Michała 1 punkt – mam 26 pkt.

Tuż za mną – szósty jest  Maciek -27 pkt.

Siódme miejsce to pozycja którą zajmują Rafał, Brandy, oba Wojtki, Kuba i Zygmunt oraz Łukasz – chłopaki nie punktowali –mają po 33 pkt.

 

 

7 odpowiedzi

  1. Przepraszam Łukasz, że zapomniałem o Twoim udziale w turze marcowej. Oczywiście niesłusznie dodałem Ci jeden punkt karny. Zrobiłem już w tekście korektę i taką samą w punktacji, jaka jest w excelu.

  2. Jakoś nikt nie wspomniał o komarach. Ja byłem wczoraj w okolicy Nowego Brzeska. Nigdy nie widziałem tylu komarów. Caly czas nade mną fruwał rój. Mimo środka na komary z deet 30% uciekałem w popłochu do auta. Podczas powrotu do Krakowa ubilem na przedniej szybie ponad 60, a rano jeszcze z 10 wyleciało z auta. Jak tak ma być wszędzie to ja ten sezon chyba odpuszczę 🙁

    1. My turę rozgrywaliśmy w godzinach od 10 do 17, jeśli jesteś spryskany jakimś środkiem to wtedy d a się jakoś łowić. Wczoraj również byłem w NB, faktycznie gdy około 20 komary ruszyły na żer też się szybko ewakuowałem. Ten sezon nauczył mnie jednego, jak się zapakować do samochodu w mniej niż 30 sekund, otwierając bagażnik na krótko tylko raz 😀

  3. Panowie tylko MUGGA 50% DEET , w sprayu. Popsikac rozsmarować po ciele. Na twarz szyje i uszy nakładać pryskajac na dłonie. Gwarantuje nic Was nie ugryzie. A jeżeli juz to góra 2-3 ukąszenia na 2-3 godz. Mozna tez nasmarowac plecy pod ramionami lub zwyczajnie tam prysnac.
    Ja lowie po nocach w krótkim rekawku na W3. Poważnie. Przy samochodzie jest tylko najgorzej nad wodą juz nie ma dramatu.

    Wracając do ryb. Świetny wynik. Również
    uważam że najlepiej bolenia łowić z powierzchni. Ja stosuje tylko besterowe woblery i zwijam je po tafli wody. Nie znam łatwiejszego sposobu, dla początkującego łowcy boleni . Też nim jestem. I coraz częściej mi się trafiaja takim właśnie sposobem.
    Dziwi mnie tylko że w Krakowie bolenia jest najwiecej a tak rzadko słyszy się o rybach w okolicy lub przekraczających 80 cm.
    Juz chyba łatwiej trafic sandacza w tych rozmiarach.

    1. Co do wielkości boleni – to fakt, że ryby na W3 [nie wiem jak jest pod progami] trafiają mi się zazwyczaj średnie. Rok temu złowiłem tylko jedną 70-kę, miałem może 2-3 kontakty z rybami ewidentnie grubo 70+. Na W2 do powodzi w 2010r jak złowiłem rybę poniżej 65cm to byłem mocno zawiedziony, a interesowały nas z kolegami te wyraźnie 70+. Waga i kondycja ryb też były inne. Boleń 60cm na W2 w pierwszej dekadzie lat 2000-ych był lekko o 25 dkg cięższy niż identyczna ryba z W3 [fakt, że wtedy łowiłem tylko w rejonie Przewozu]. Teraz nie wiem jak jest, bo ostatniego bolenia na W2 złowiłem dawno temu.

  4. Nie, ale wiem ze wygladaja świetnie i warto nad nimi pomyśleć.

    Ja używam 7cm 14g od Kornela Slabego, kilka wersji od Pawła Nowwwaka , Tarnusa oraz 10cm, 12g ołówek ” z Basonii „. Do tego kilka jaskółek.

    Czyli niewiele:) To mi jednak w zupełności wystarcza.

    Stosuje wyłącznie kotwiczki bezzadziorowe. Nie wiem co o tym sądzicie, ale rzadna ryba do tej pory mi nie spadla. Odhaczanie trwa sekundę bezkrwawo i bez szarpaniny .

    Ryb nie lowie jakos duzo, ale zazwyczaj kiedy sa aktywne udaje mi sie jak nie złowić to przynajmniej zaliczyć jakies brania.

    Bywa czasami niestety ze ryba nie trafia. Jednak branie z powierzchni jest na tyle emocjonujące, ze warto spróbować.

    Można też lowic tym głęboko oraz w dryfie bo chyba do tego zostały wymyslone te bezsterowce, tak mi sie przynajmniej zdaje.

    Obecnie jest to dla mnie przynęta numer 1.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *