Zanim przejdę do tematu powyższego wpisu, pozwolę sobie na krótki komentarz odnośnie poparcia apelu dotyczącego wód pstrągowych.
Nie liczyłem na szczególnie masowe poparcie, aczkolwiek te około 70 głosów „za” wydawało mi się łatwizną [poparcie na taką skalę wydaje mi się być absolutnym minimum, by Zarząd poważnie potraktował postulaty – mam nadzieję, że się nie mylę]. Tymczasem osiągnięcie takiego poziomu okazało się niezwykle trudne i bez kilku ludzi w ogóle nie byłoby możliwe.
Zacznę od tego, iż postulaty nie były pisane na kolanie przez wędkarzy, którym coś się zdaje. Powstały w konsultacji z ichtiologiem [czynnie wędkującym] – inna rzecz, że ichtiolodzy nie będący na garnuszku PZW, czy ośrodków hodowlanych, dziwnym trafem trochę inaczej postrzegają i nazywają przyczyny i skutki, tego co mamy/nie mamy w wodzie.
Chciałem podziękować tu za pomoc [informowanie, mobilizowanie znajomych] poniższym osobom:
– Wojtkowi Feliksiakowi
– Panom Tomkom [bez nazwisk, bo nie wiem, czy sobie życzą]
– oraz Rabianom.
Dziękuję wszystkim Wędkarzom, którzy nas wsparli. Szacunek i uznanie dla tych, którzy pisali, że popierają postulaty ale bez punktu tego, a tego. Ja nie twierdzę, że wszystkie pomysły są na bank trafne, ale liczy się właśnie takie konstruktywne podejście. Były właśnie 2-3 osoby, które nie ze wszystkim się zgadzały, ale generalnie wsparły nas swoim głosem. I o to chodzi!
Zastanawiałem się, czy tak jak sądzili niektórzy, że gdyby przedłużyć akcję, to uzyskalibyśmy więcej głosów. Pewnie tak, ale nieznacznie. Dlaczego tak sądzę? Otóż wiecie kto mnie najbardziej, dosłownie wpienił przy tym wszystkim? Nie onaniści klawiatury, którzy wysyłali po 5-6 sążnistych maili i dyskutowali zawzięcie [w sumie nawet po naszej myśli]. Na ile byłem w stanie sprawdzić – tylko jeden z tych pyskaczy przysłał potem głos poparcia akcji. Nawiasem mówiąc, nie rozumiem i nie akceptuję, że jakiś koleś traci czas na co najmniej godzinną pisaninę ze mną, z której ostatecznie wynika, że popiera postulaty, a potem nic nie robi. Ale tak naprawdę, najbardziej wkurzyło mnie ośmiu ludzi wśród szerszego kręgu bliższych i dalszych znajomych. Takich, z którymi jesteśmy na cześć i regularnie się widzimy. Tych ośmiu ludzi nie poparło czynnie akcji. Jeden się obraził, bo na pytanie „dlaczego”, odpowiedział, że …nie wiedział. Więc mu wysłałem info ile razy z jego IP wchodził na wpis „Apel”. Już nie jestem jego kolegą, bo się obraził. Drugi uczciwie powiedział, że zwlekał, zwlekał i nie chciało mu się… Z pozostałą szóstką jeszcze się nie widziałem 🙂 więc wszystko przede mną. Ale myślę, że tak jak napisał Krzysiek w komentarzu do wpisu „list otwarty” – poziom mobilizacji w naszym społeczeństwie jest żałosny. Nawet jak ludzie mają poważne zastrzeżenia na danym polu i nawet jeśli pojawi się jakaś alternatywa [nie twierdzę, że jedyna słuszna, ale niosąca szansę zmiany], to i tak z niej nie korzystają, mimo, iż nie wymaga to żadnego wysiłku. Dlatego, znów powołam się na słowa Krzyśka – ci, co poparli akcję, to ludzie, którym zależy, którzy na co dzień w jakiś sposób pracują dla lokalnych wód. Dlatego tym bardziej, będąc w Zarządzie pochyliłbym się nad postulatami zmian, na co wszyscy liczymy. Te prawie 70 osób, to nie jacyś tam kolesie z łapanki, tylko osoby na co dzień często pracujące dla lokalnych kół, klubów czyli dla PZW…
Krótko mówiąc – wszystko teraz zależy od Zarządu Okręgu Kraków, nie mniej nie mam wątpliwości, że ogół środowiska wędkarskiego jest jak flaki z olejem. Większość tylko złorzeczy i nic nie robi. Zresztą pamiętacie filmiki na YT z protestów przed siedzibą Okręgu Mazowieckiego, bodajże dwa lata temu? Tam było po 20 – 30 osób. Tylko… Z tej perspektywy nasz wynik w temacie wód pstrągowych jest całkiem, całkiem..
Dobra, przejdźmy do łowienia ryb, bo tym się powinniśmy zajmować i to nas ma bawić. Tura, która odbyła się w ostatnią niedzielę października sporo namieszała w stawce. Pewnie dlatego, że każdy z uczestników zapunktował, ale chyba nie mogło być inaczej na łowisku komercyjnym. Padły 44 punktowane ryby. Fakt, że 45% z nich przypadło na zwycięzcę tury… Oczywiście nie zamieszczę zdjęć wszystkich zdobyczy, tylko te co bardziej okazałe, dla danego zawodnika lub po prostu fajne fotki.
Miałem mieszane uczucia, gdyż nigdy nie łowiłem na wodzie komercyjnej. Nie żebym uważał to za łatwiznę, bo wiem, że bywa bardzo różnie, ale jakoś tak mi to intuicyjnie nie leżało. Był to więc mój debiut. Parę innych osób także miało podobne zdanie i ze względu na niemałą odległość, czy dodatkową opłatę, odpuściło tę turę. Dlatego było nas tylko sześć osób. Ja się skusiłem, żeby zobaczyć jak jest, przekonać się, czy jest tak jak myślę.
Nastawienie miałem, że będzie łatwiej niż trudniej – głównie z powodu treningu Pawła, który był tu trzy dni wcześniej i połowił doskonale [kilkanaście tęczaków 30+ w tym 4 ryby 50+]. Nie mniej przestrzegałem siebie i jego, że aura będzie kompletnie inna i po piątku oraz po sobocie, w niedzielę ryba będzie przynajmniej częściowo skłuta. I okazało się iż mam rację. Z naszej szóstki, tylko dwóch gości łowiło na zawołanie, a reszcie to szło jak przysłowiowa krew z nosa. A mnie najgorzej!
Zaczęliśmy o 8.00 w strugach upierdliwego deszczyku potęgowanego bardzo zimnym, choć szczęśliwie nie porywistym wiatrem ze wschodu. Ręce odpadały po dosłownie pół godzinie.
Samo łowisko, jak na kawałek boiska z prostokątną dziurą na wodę jest całkiem ładne i pięknie położone, szczególnie jak się odwrócimy tyłkiem do pobliskiej drogi. Nie jest to też jakaś kałuża o powierzchni paru arów o zatęchłej wodzie. Wszystko wygląda świeżo i czysto.
Michał i Zygmunt łowili na muchę, ja i Paweł na spinning, a Łukasz i Wojtek jedną, i drugą metodą.
Opiszę wszystko ze swojej perspektywy, totalnego laika na takich łowiskach.
Pierwsze zdziwienie: wszyscy lecą w jedno miejsce poza mną i Zygmuntem. Jeszcze nie zarzuciłem, a Paweł ma na kiju ładną rybę [w sensie – dużą]. Tęczak pod pięć dych.
Za chwilę Łukasz i Michał równocześnie holują ryby.
U mnie i Zygmunta, oraz Wojtka, który początkowo też łowił w innym rejonie – cisza. Myślałem, że chłopaki łowią w miejscu, gdzie te ryby są karmione i one tam odruchowo łapią, co wpadnie 🙂
Ponieważ spora część tęczaków w tym łowisku to ryby duże i bardzo duże, spinningiści mają zalecane nie stosować żyłek cieńszych niż 0,2mm. Taką też żyłkę miałem na kiju do 20g. Wziąłem bardzo miękkiego parabolika, nastawiając się na łowienie jigami z piór/sierści, gumami typu robactwo na lekkim obciążeniu. Nie spodziewałem się cudów, aczkolwiek – jak napisałem wyżej – myślałem, że będzie raczej łatwiej, niż trudniej. Tymczasem po prawie dwóch godzinach, gdy wszyscy cokolwiek mieli, a Łukasz robił wręcz instruktażowy pokaz jak się łowi tęczaki w takim łowisku…
…ja nie miałem brania.
Znosiłem to spokojnie o tyle, że myślałem, iż Zygmunt też jest na zero, a wiadomo – we dwóch raźniej. Tymczasem on także punktował.
Będąc zakapturzonym w sztormiak i bębniące po nim krople, nie zauważyłem tego. Wprawdzie zerowanie na tej turze nie byłoby dramatem, gdyż po całym sezonie, to istniały już tylko matematyczne szanse bym nie wygrał w tym roku ligi. Mam jednak takie wyzwanie jakie sobie sam postawiłem: próbuję na każdej turze jakoś zapunktować, bo przez trzy lata nikomu się jeszcze ta sztuka nie udała. Zawsze ktoś kiedyś zerował.
Tymczasem Michał i szczególnie Łukasz nie pozostawiali złudzeń, że tylko oni będą się liczyć. Chłopaki mogli nas doprowadzić do łez. Co chwilę mieli brania, hole, wyjmowali ryby, ewentualnie coś im spadło.
Ja złowiłem okonka, podobnie Wojtek, który powoli dochodził do rybodajnego stanowiska Łukasza i reszty. Sama jednak miejscówka nie na wiele się zdawała, bo o ile Łukasz łowił i ku zaskoczeniu nas wszystkich – na w zasadzie wszystko, to stojący obok Paweł już nie. Michał miał wyraźnie drugą pozycję za Łukaszem.
Paweł wspominał, że jak trenował, to wielkie ryby spławiały się daleko od brzegu. Wziąłem więc ze sobą dwa…boleniowe woblery. Małego Tarnusa 7cm i małego Gusmana podobnej wielkości. Tarnus leciał dobre 15m dalej więc nim łowiłem. Co parę minut zmieniałem jednak wabik na coś zdecydowanie bardziej pstrągowego. Nic. Patrzyłem na gnące się kije Łukasza, Michała, a w końcu także Wojtka i ponownie Pawła, sam smakując gorycz niemocy.
Przełom, choć nie definitywny nastąpił koło 10.00. Do wyciąganego już z wody woblera w szczupakowym stylu wychynął tęczak w okolicach 50cm i bezbłędnie kłapnął przynętę za ogon. Zapiął się idealnie. Ryba była niemała, ale nie ma co ściemniać – nawet specjalnie nie zdążyła się wykazać. Kij wygiął się w kółko [ryba wisiała na dosłownie 1,5m kawałku żyłki], pstrąg próbował dość niemrawo zanurkować, a ja nie odpuściłem hamulca. No i pękła linka. Musiała być przetarta, albo źle w zimnie zawiązałem przynętę. Zły nie byłem, ale resztki motywacji odpłynęły wraz z rybą i zasłużoną przynętą, bo wyjąłem na nią kilka ładnych boleni.
Nie mniej założyłem kolejny wobler. Przez jednak długi czas nic się nie działo. Kompletnie. Dlatego też znów powróciłem do drobnych wabików, obserwując, jak koledzy doławiają kolejne punkty, a Łukasz to nas dosłownie nokautował. Widać, że zna i często bywa na tej wodzie, umiał się ustawić i poprowadzić wabik, co też nie było bez znaczenia.
Reszta też coś tam wyjmowała. Tylko ja i jak mi się błędnie wydawało – Zygmunt – byliśmy na zero.
Zmieniłem już chyba trzeci raz miejsce. Poszedłem w jeden z rogów łowiska. Rzucałem w desperacji wszystkim, włącznie z wahadłówkami. Zero. Pod powierzchnią, z toni, z nad dna, z dna – nic. Choćby się wściec.
Dopiero dziesięć minut po 11.00 doczekałem się – fakt – pięknego, miękkiego , ale mocnego pobicia, jak przy większym już szczupaku. Ryba stawiła taki sobie opór, bardziej broniąc się chyba wagą. Bardzo szybko wylądowała w podbieraku. Tęczak miał 44cm.
Mój cel minimum został osiągnięty – zapunktowałem. Zagadując z przechodzącym akurat Zygmuntem, dowiedziałem się, że kolega ma już…trzy ryby. Ufff! Poczułem wtedy ulgę. Dobrze że nie wiedziałem tego wcześniej, bo niepotrzebnie robiłbym sobie ciśnienie. Co innego jak zerujesz jako jedyny i wiesz to na końcu tury, a co innego jak wszystko dzieje się na naszych oczach.
U chłopaków jakby z lekka ryby przygasły. Przestało też padać. W końcu. Czuło się, że słońce próbuje się przebić przez jednolitą warstwę chmur.
Zacząłem analizować, jak wobler był prowadzony w tym przepuszczeniu, gdy miałem branie. Nic z tego nie wyniknęło. Przynętę prowadziłem dość żywo, ale bez szaleństw, około pół metra pod powierzchnią. Jednostajnie. Wszelkie zatrzymania, migotania w toni nic nie dawały. Dopiero od tego momentu dałem sobie spokój z innymi wabikami, w moich rękach nieskutecznymi.
Koło południa na około pół godziny przebiło się słońce. Jak wspomniałem u chłopaków ryby przygasły. Coś tam się działo, ale albo spadały, albo były już mniejsze niż na początku. Jedynie Łukasz nadal zbierał punkty, choć też mniej efektownie niż z rana.
Przypadkowe w sumie postawienie na dość niecodzienną przynętę jaką jest wobler boleniowy, zaowocowało małą ilością brań w stosunku do kolegów, ale za to kusiło ryby zdecydowanie większe. W ciągu względnie słonecznych dwóch kwadransów, zaliczyłem trzy kolejne, szczęśliwe hole.
Najpierw ryba równo 50cm. Wyglądał ciut dziwnie. Miał zdeformowaną głowę, jakby za młodu dostała w czaszkę jakimś prętem. Jest gruby, niesamowicie ciężki, jak na pół metra.
Rozczarowała mnie walka. Branie, dwa leniwe chlapnięcia na powierzchni, oplątał się żyłką i spokojnie czekał na podebranie. Ale nie będę wybrzydzał – ten „kalafior” dał mi dużo punktów.
Za chwilę znów. Tym razem 48cm, ale o zgrabniejszej sylwetce i trochę silniejszy. Zaczynam nieśmiało myśleć o lepszej pozycji niż ostatnia punktowana, co i tak byłoby spoko w skali ogółu, w sytuacji, gdy startuje tylko sześciu w turze.`
Na koniec mam w moim wypadku pobicie dnia – energiczne tąpnięcie kija i trochę wędkarskich szachów mimo stojącej wody. Ryba jedzie wzdłuż krawędzi uskoku jakby próbując zahaczyć żyłką o cokolwiek [zaczepów prawie nie ma]. Odpuszczam zdecydowanie mocniej hamulec, bo targnięcia ryby budzą respekt. W końcu go mam. 53cm. To ten z fotki głównej wpisu.
Wszystkie ryby oczywiście ostrożnie wypuszczaliśmy do wody.
Słońce znów przegrywa z chmurami, ale deszcz już nie wraca. U mnie nic się nie dzieje w ostatnią godzinę, poza dwoma wyjściami za woblerem. Za to znów tęczaki aktywizują się w miejscu gdzie skumulowani są koledzy. Łowi nadal głównie Łukasz, ale i inni mają brania. Wojtek po dłuższym holu spina dużą zdobycz na 10 minut przed finiszem.
Koniec. Liczymy wstępnie ryby, punkty. Wszyscy podekscytowani, bo nie ma zer. Fajna atmosfera. Wiadomo tylko bez liczenia, że wygrał Łukasz. Bezapelacyjnie. Zwycięzca pokazuje mi z czego wynika kumulacja ryb w jego miejscu, choć jak było widać, nie był to wyłączny klucz do sukcesu, bo inni też tu łowili.
Przed podaniem wyników, zacytuję niektórych uczestników, bo ciekawe wnioski można wyciągnąć, jeśli ktoś chciałby jak ja, spróbować zabawy na łowisku komercyjnym, choć pewnie każde jest jednak trochę inne.
Łukasz:
„Większość dnia łowiłem sprawdzoną metodą- 2 parkinsony(jeden ciemnoróżowy, drugi jasnoróżowy) prowadzone w dryfie. Już w drugim rzucie złowiłem największą swoją rybę tego dnia- 55cm. Większość ryb miałem w momentach kiedy słabnął deszcz. Kiedy pod koniec tury się rozpogodziło to kilka ryb skusiłem na suchą muchę (imitacja chruścika) i mokrą muchę (mała, czarna, z zieloną przewijką i delikatną jeżynką). W pewnym momencie przestawiłem się na spinning i rzut po rzucie miałem dwie 53cm sztuki- złowione na małego (2-3 cm) twistera prowadzonego w pół wody. Jedyną nieskuteczną metodą w dniu dzisiejszym był streamer- pstrągi tylko odprowadzały, czasem pod sam brzeg. Kluczem było utrafienie na stado wędrujących tęczaków- kręciły się wzdłuż całego brzegu.”
Zygmunt:
„Wędkowanie było według mnie dość trudne, szczególnie podczas intensywnego deszczu. Chyba zrobiłem się mięczakiem rozpieszczonym przez wyjątkowo ciepłe lato, bo szybko zmarzłem i niestety potem bardzo brakowało precyzji jaka jest potrzebna przy wędkowaniu na sztuczną muszkę. W rezultacie w wyniku wadliwie zawiązanych węzłów, straciłem w ciągu dnia trzy muszki, co nigdy mi się dotąd nie zdarzyło, na szczęście nie na rybie a podczas podawania. Będąc kompletnie zielonym na tej wodzie rozpocząłem wędkowanie niedaleko parkingu, potem przeniosłem się w okolice przeciwległego brzegu, w zatoczce zbiornika. Mając bardzo skromne doświadczenie i tylko z jednego tego typu łowiska, zacząłem poszukiwania właściwej przynęty i jej prezentacji. Niestety, próby połowu na niewielkie matuki i puchowce tutaj nie dawały żadnego rezultatu. Próbowałem i pijawki (brązowe, czarne, zielone, różowe, czerwone) i matuki grizzly, i z akcentami różowymi, mokre tradycyjne muchy (np. march brown), jak i fantazyjne (aleksandra). Ryby były, podpływały, ale nie mogłem zaprezentować przynęty w sposób im odpowiadający. Zarówno szybkie jak i wolne prowadzenie nie było skuteczne. Inni wędkarze mieli brania, co tym bardziej podnosiło presję. Kolejne próby przyszły na suche muszki i po zawiązaniu Klinkhamera specjal z brązowym tułowiem, rozmiar 12, miałem zbiórkę i ładną rybę na haku. Szacuję ostrożnie na ponad 40 cm. Niestety spięła się pod nogami. Podsumowując, wyjąłem trzy pstrągi (34, 33 i 32 cm) i dwie ryby mi spadły podczas holu. Na suche muchy miałem wiele brań, na pewno powyżej kilkunastu, jednak tak pokłute ryby nie są łatwym przeciwnikiem. Zauważyłem, że podpływały do much i albo sprawdzały jakość przynęty zamkniętym pyskiem, albo natychmiast je wypluwały. Brania były ewidentne, choć praktycznie nie prowadziły do zapięcia ryby. Dla porządku dodam, że jednego pstrąga wyjąłem na klasycznego buzzera, które to muchy jednak nie cieszyły się największym powodzeniem”.
Michał:
„Ogólnie grubo się uśmialiśmy 🙂 Cóż tu relacjonować – ryby brzydkie ale tłuste. Na początku w ciągu 10 minut Łukasz złowił już 2 około 50cm pstrągi, a Paweł miał tego na 49 cm. Ja widząc brak perspektyw w pudełku z przynętami poleciałem po muchówkę . Łukasz poczęstował mnie parkinsonem własnej roboty (jak się trochę urwał to dokładałem później sztuczną ochotkę) – zawiązałem bez skoczka bo pewnie bym splątał i po 7 latach nawet dałem radę zarzucić całkiem daleko chociaż brały całkiem blisko. Oczywiście Łukasz rozwalił system – chcieliśmy z Pawłem złożyć na niego protest bo łowił na „spławik” – idykator, ale wykosił nas na suchą, mokrą i dobił w szczególności Pawła łowiąc dwa kabany na spina „aliexpress” [taka niedroga spinningowa wędka z Chin – mój przypis] w miejscu gdzie Paweł wcześniej stał 4 godziny – szkoda że nie zrobiliśmy fotki jak wygląda parabolka 🙂 Ogólnie złowiłbym więcej ale goniłem z podbierakiem za Łukaszem – niestety jeden około 50cm zaczepił skoczkiem o podbierak i się urwał. Ja jeszcze miałem na wędce takiego pod 60 – wypruł z 8 metrów ciął wodę po powierzchni jak żyletka i się wypiął. Ogólnie raz na jakiś czas warto popolować na te 50+, ale i tak wolałbym łowić potoki takie około 40cm na Rudawie…”
Wojtek łowił na poniższe przynęty.
Wyniki, przynajmniej mnie, zaskoczyły i to na maksa. Tylko kwestia pierwszej pozycji była oczywista.
Pozycja szósta przypadła Zygmuntowi – złowił finalnie trzy punktowane tęczaki – 32, 33, i 34cm. Zgromadził tym samym 192 małe pkt [6 pkt dużych].
Miejsce piąte zajął Wojtek – złowił cztery tęczaki [30, 33, 34 i 35cm] oraz jedyną łososiowatą innego gatunku – palię na 36cm.
W sumie miał 353 małe pkt [5 pkt dużych].
Czwarty był Paweł: pięć tęczaków – 4 x 34cm i jeden 49cm. Uzbierał 540 małych pkt [4 duże pkt].
I teraz niespodzianka, bo Michał, który miał aż 9 ryb [tęczaki 31, 2 x 32, 2 x 34, 35, 36, 43 i 47cm] zajął „dopiero” miejsce trzecie. Miał 884 małe pkt [3 pkt duże].
Jak teraz łatwo się domyśleć – mnie przypadła pozycja nr 2. Moje cztery ryby były na tyle duże, iż dzięki premiom punktowym za każdy cm nad wymiar, uzbierały mi nieznacznie więcej niż dziewięć sztuk kolegi. Łącznie miałem 949 małych pkt i zaliczam za turę 2 pkt duże. Bez krygowania się powiem, że byłem mega zaskoczony, tym bardziej, iż początek był w moim wydaniu beznadziejny, choć nic tu jakaś wiedza, czy kunszt nie wniosły. Ta pozycja to przypadek i szczęście porównywalne jak złowienie jednego pstrąga w maju na rzeczkach niby pstrągowych. Fuks…
Królem tury został Łukasz w stylu nie budzącym żadnych wątpliwości. Co najwyżej lekkie zdumienie i niemałe uznanie. Złowił aż 18 punktowanych tęczaków: 5 x 34, 37, 40, 5 x 41, 43, 44, 51, 2 x 53 i największą rybę zawodów – 55cm]. Zainkasował aż 2749 małych pkt i 1pkt duży za turę.
Nieobecni dostali po 12 pkt dużych przy zerze małych.
Jak napisałem w punktacji ogólnej sporo się zmieniło.
Miejsca ostatnie zajmują wspólnie: statyści, których nigdy nie było na żadnej turze oraz osoby które jak dotąd nie zapunktowały [Igor, Tomek i Majki] – mają po 86,8 pkt [zero punktów małych].
Miejsce dwunaste jak na razie przypada Kubie, który z tytułu pracy nie mógł wystartować w opisywanej wyżej turze. Kolega ma na razie 81,3 pkt [199 małych pkt]
Miejsce jedenaste póki co należy do Zygmunta – 80,8 pkt [192 małe pkt]. Punktowanie w tej turze wyrwało go z kręgu ludzi bez punktów i od razu przegonił o przysłowiowy włos punktującego wcześniej Kubę.
Pozycję dziesiątą zajmuje jak na razie Bartek – 80,3 pkt [254 małe pkt]
Następny jest Brandy – dziewiąty – ma 79,3 pkt [361 małych pkt]
Miejsce ósme przypada Sławkowi – 75,5 pkt [433 małych pkt]
Kolejny jest Jacek – miejsce siódme. Ma 67,8 pkt [805 małych pkt]
Na miejscu szóstym na razie znajduje się Maciek – ma 66,3 pkt [1323 małych pkt]
Łukasz, który rzadko bywa na kolejnych turach pokazał, że sporo umie [tylko raz gdy był, zaliczył zero, a poza tym był drugi i teraz pierwszy]. Po tej turze znów przeskoczył dwie osoby. Na razie przypada mu lokata nr 5 – ma tyle samo punktów co Maciek – 66,3, ale zgromadził więcej małych punktów [2796].
Pozycja czwarta po tej turze należy do Michała – ma 60,3 pkt [1407 małych pkt]
III miejsce – Wojtek – 48,3 pkt [1036 małych pkt]
II miejsce – Paweł – 39,5 pkt [4381 małych pkt – to jak na razie rekord]. Wygrywając Sołę we wrześniu i teraz będąc oczko wyżej niż Wojtek ugruntował nad kolegą przewagę.
Mam I miejsce i po tej turze nie ma już nawet matematycznych szans, by coś tu się zmieniło. Pozostała rywalizacja o miejsce drugie. Tu jest ciekawie, bo Pawłowi może zagrozić tylko Wojtek i w skrajnej sytuacji Michał. Ale już kwestia miejsca nr 3 to w ogóle dużo możliwości, bo ma na to szansę każda osoba od obecnie miejsca siódmego wzwyż. Ciekawie będzie więc do samego końca.