Bierze [prawie] wszystko

Mam niemałą przerwę w łowieniu. No, tak się nie poukładało. Głównie ze względów zdrowotnych. Lipa. Nie mniej z perspektywy końca kwietnia i tego, co piszą znajomi teraz, to można powiedzieć, że cokolwiek jest w wodzie, to bierze. Jak nie bierze, to danego rodzaju ryb po prostu nie ma, albo jest bardzo mało, lub trafiliśmy na czas i miejsce kumulacji tarła jakiegoś gatunku i wszystko inne obżera się ikrą na potęgę. Trafiłem raz na taki dzień, bo byłem słownie raz za boleniem i raz za jaziem. W tym drugim przypadku namierzyłem, jak mi się wydawało stadko jazi. Okazało się iż jest ich niezła zgraja – tak koło 30szt. Nie były szczególnie duże, ot od 35 do max 45cm. Skubańce na półmetrowej wodzie wybierały coś [wg mnie ikrę] z pomiędzy kamyków. Podpływały mi pod same stopy. Sterczałem nad nimi ze dwie godziny. Nawet jeden nie wziął. Na nic. Wokół kotłowały się świnki i o ile dobrze widziałem – małe brzany. Te pierwsze chyba składały ikrę. W ogóle z początkiem maja, to ze względu na niżówkę i termikę wody, Wisła wyglądała jak w środku lata, po wielkiej suszy, która teraz miała zresztą miejsce.

(fot. A.K.)

By być realistą i nie przedstawiać wszystkiego przez różowe okulary, to jednak kilka łyżek goryczy. Grupa znajomych bliższych i dalszych, jest w moim wypadku co najmniej bardzo duża. Ci, którzy łowią głównie w naszym okręgu jednogłośnie zwracają uwagę na poniższy, negatywny stan poszczególnych populacji.

Szczupak – w rzekach miazga, a w zbiornikach stojących  – nie najgorzej ilościowo. Wielkość ryb mizerna. Wygląda to tak, jakby wszystko, co zbliżyło się do 60cm dostało w pałę. Trudno zresztą by było inaczej, jeśli nad wodą typu Kryspinów  w biały dzień siedzą kolesie i na bezczelniaka łowią co chcą, jak chcą i kiedy chcą.  Wiem to stąd, iż moi koledzy  – strażnicy z Wojtkiem na czele zaczęli siać postrach nad Kryspinowem, czy Cholerzynem. Na razie nie było wyjazdu bez  złapania „dziada”. Do tego obcokrajowcy, którzy też zaczynają mieć swój wkład w cały ten bezwład. Mnie zastanawia, jak można sprzedać komuś zezwolenie, gdy przy wydawaniu licencji, nie idzie się z kolesiem porozumieć. Jest przecież oczywiste, że taki człowiek nic, a nic nie zrozumie z tych wszystkich przepisów. Kwestia kasy ma chyba znaczenia – grunt to sprzedać, a potem choćby potop.

(fot. P.K.)

Okoń – stawiam dobre szkło, jeśli nie mam racji, że za dwa- trzy lata sytuacja z tym gatunkiem będzie taka jak w przypadku pstrągów. Po prostu ludzie z konieczności celują już w cokolwiek, byle szczytówka drgnęła, czy spławik się przytopił. Ale nawet  tych, zdawałoby się niezagrożonych ryb, jest tak skromna ilość, że nawet najbardziej pazerni, ale przestrzegający przepisów, mają problem by wyczerpać dzienny limit. Poniżej Krakowa łatwiej złowić klenia 50cm niż kilkanaście okoni 20cm+. Niby fajnie, tylko czy to normalne? Jeszcze cokolwiek wystającego z ręki łowi się w wodach stojących, ale takich ryb jak poniżej winno się łowić po przynajmniej 5 sztuk plus tabun 25-ek na każdym wypadzie.

(fot. P.K.)

Pstrąg. Tu wszystko chyba jest jasne. Mimo to wiele osób wciąż do mnie pisze, czy poleciłbym im jakąś rzeczkę pstrągową, albo odcinek wody płynącej w Okręgu Kraków, bo byli tu i zero, byli tam i to samo. Odpowiadam: poza incydentalnymi, mega super przypadkami złowienia czegokolwiek większego w naszym okręgu, szkoda czasu w tym temacie. Chyba że lubicie i umiecie łowić na muchę – no kill na Rabie daje radę. Poza tym zostają tegoroczne palczaki, fakt, że dość liczne przynajmniej u nas, ale  łażenie po krzakach za tak małymi pstrągami uważam za bezsens. Na Krzeszówce nie spotkacie nas już tak często, jak rok temu, gdyż nie ma czego pilnować.  Jedynie jeszcze tylko piękne miejsca potrafią rozbudzić wyobraźnię nieświadomych sytuacji. Tyle, że wędkarstwo nie polega na podziwianiu widoków.

(fot. A.K.)

Dość dziwnie wygląda też sytuacja z boleniem. Powyżej Krakowa jest spodziewana lipa. Trudno zresztą o zaskoczenie, bo tak jest od przynajmniej 2015r. Padają ostatnie duże.  Zazwyczaj uwieszają się jakiemuś burakowi, który włazi w strefę zakazaną pod progiem, wali w łeb i zmyka do auta. Poniżej miasta wśród znajomych, którzy nastawili się na ten gatunek, prawie każdy coś złowił, ale dominowały ryby niewielkie, rzadko przekraczające 50cm.  Paweł mnie uspokoił, że jak czytał fora w internecie, czego ja prawie nie robię, to ponoć boleniowy początek w Polsce był taki sobie. Nie wiem, może temat się rozkręcił. Ja sam byłem chyba trzeciego maja. Oczywiście trafiłem „super” aurę. Totalna lampa, zimny wschodni wiatr, mimo to gorąc jak diabli i poziom wody jak w strumyku.  To wtedy męczyłem się nieskutecznie ze wspomnianym stadem jazi. Ale większość dnia poświęciłem bolkom. Zaliczyłem tylko jeden kontakt, który mógł dać rapę ale ryba nie zacięła się [nie było to nic nawet średniego]. Na odcinku gdzie byłem naliczyłem za cały dzień…cztery ataki. Może źle wytypowałem. Brały tylko klenie, choć też bez cudów. Zaliczyłem niby jakieś trzydzieści pobić, ale większość była w pstrągowym, odganiającym stylu. Wyjąłem tylko osiem sztuk do 40cm przy czym wszystkie miały wysypkę tarłową. Chyba dlatego bardziej odganiały niż atakowały naprawdę.

(fot. A.K.)

Nie mniej jazie i klenie biorą niezgorzej już od końca kwietnia.

(fot. P.K.)
(fot. K.N.)
(fot. S.M.)

Poza tym wszystko żre. Maciek startujący w lidze wyjął od kopa trzy sandacze w tym 80-kę. Fotek oczywiście nie ma, bo czym prędzej wypuszczał je do wody – mogły stać na gniazdach. Atakowały boleniowe woblery. W podobnych okolicznościach mocował się dłuższy czas z niemałym już sumem, który na szczęście sam się wypiął.

Paweł, prowadzący na dzień dzisiejszy w lidze też miał przygodę z sumem. Ryba podpłynęła mu prawie pod nogi. Miała wg kolegi lekko w okolicach 2m. Co ciekawe sumisko prawie nie zwracało na niego uwagi. Do tego stopnia, że porobił mu zdjęcia. Jedynie bał się fotografować mu głowę z bliska, gdyby sum jakimś trafem uznał, że jest głodny. Mógłby przecież wyrwać telefon z ręki…

(fot. P.K.)

To, że z zębatymi drapieżnikami jest słabo widać w trendzie pójścia, w „ultralajty”. Osób łowiących super lekko z nastawieniem na białoryb przybyło bardzo dużo. Trudno się jednak dziwić, skoro łatwiej złowić karpia na spinning niż miarowego szczupaka. Ja przynajmniej na Kryspinowie czy Bagrach podjąłbym rękawicę.

Płocie już nie, ale krasnopióry, karasie, liny, karpie żerują świetnie.

(fot. S.M.)
(fot. A.K.)

Nawet osoby nie mające dotąd styczności z takim stylem wędkowania dają sobie radę. Spotkałem się Krzyśkiem, spoko człowiekiem i fajnym wędkarzem,  który chciał  podejrzeć to i owo. Jego pierwsza wzdręga miała od razu 33cm.

(fot. A.K.)

Gatunek ten to w ogóle pocieszenie, jak kiedyś okoń.

(fot. A.K.)

Po rekordowej wzdrędze Pawła kilku z nas próbowało się spotkać z rybą tego gatunku tyle, że w wielkości XXL. Umówmy się jednak, iż rekordowe ryby nie zdarzają się co dzień.  Nikt z nas nawet nie miał styczności z krasnopiórami 40+. Ja sam wyrównałem życiówkę, łowiąc sztukę 38cm.

(fot. A.K.)

Trzeba przyznać, że drapieżność białorybu mocno jednak ostygła – tzn. biorą, ale na drobniejsze już wabiki i znacznie bardziej powściągliwie niż po zejściu lodów. A może to już efekt przebłyszczenia, czy raczej w tym wypadku „przegumowania”?

Dla mnie hitem są jednak karpie. Łowimy je już seryjnie. Okrągłe jak piłka sztuki 2,5kg robią cuda na naszych leciutkich kijaszkach,  przeznaczonych głównie na wzdręgi.  Zabawa jest przednia.

(fot. A.K.)

W moim przypadku prym wiodą chruściki Fishchaser. Zielone i żółte. Ostatnio – bo znów wpadłem nad wodę, ale na krótko – miałem trzy karpie. Wszystkie na taki właśnie wabik.

(fot. A.K.)

Wprawdzie na te ryby przynęta to często jednorazowego użytku, ale bardzo skuteczna.

Łowienie jest żmudne, ale proste: wabik musi być nieruchomy i leżeć na dnie. Ataki mamy na wodzie o głębokości 2m, jak i 5m. Rzut, cierpliwy opad [główka 0,5g], odczekanie kilkunastu sekund. Bardzo łagodne poderwanie wabika [szorowanie po dnie lepsze, ale zbiera się glony] i znów przynęta leży sobie jakiś czas. Nie ma szans przegapić brania, bo i tak za chwile kij wyrywa z ręki. Zacinają się nawet bez naszej ingerencji. A potem małe rodeo po trzcinach, rogatkach, jak do tego dopuścimy.

Dwie anegdotki.

Obok mnie, jakieś 15m, wędki ma zarzucone jakiś wędkarz. Cudów nie było, ale jednak wyjąłem przy nim wzdręgę 36cm, karpia 40+ , linka i ze dwie mniejsze wzdręgi.  Kiedy opuszczałem stanowisko i przechodziłem obok niego, facet nie wytrzymał i podbiegł, pytając…”na co łowię te pstrągi, że tak biorą?” Po prostu do głowy mu nie przyszło, że na spina można wyjąć cokolwiek „leniwego” bez zębów. Choć zastanawia mnie, jak mógł wziąć karpia, któremu z ręki robiłem fotę za pstrąga?

Jeszcze lepszy numer wyciął Paweł. W małej zatoce z 10 kijów. Podszedł, przywitał się grzecznie, zapytał czy może porzucać – pokazał, że ma taki mały i lekki wabik i nic nie spłoszy. Zgodzili się. Spędził tam z godzinę, wyjmując…pięć karpi, gdy w tym czasie kije sąsiadów milczały jak zaklęte. Ich miny nie do opisania.

 

 

 

14 odpowiedzi

  1. A mi nie bierze nigdzie i na nic. Ja od poczatku maja ruszylem jak kazdy nad Wisle za boleniem i nie zlowilem do tej pory niczego.
    Atakow bylo jak na lekarstwo. Z braku wynikow przenioslem sie nad wode stojąca i zaatakowalem grubymi przynetami.
    Skonczylo sie na 1 braniu jakiegos desperata. Pod koniec lowienia zaplatana w glony przynete odprowadzil mi do brzegu juz całkiem przyzwoity szczupak i tak zakonczyla sie moja majowka.
    Rzeczywiscie tylko ultralajt ratuje dupe. Przed sezonem polowilem jakies okonki..
    Odwiedzilem nawet przypadkowo rekreacyjnie ze znajomymi Stradomke (!) Wspaniala kraine pstraga i lipienia 🙂
    Co do rzecznego okonia :
    Poniżej Krakowa w zeszlym roku zlowilem doslownie 2 okonie. Nie nastawiam sie tam na ta rybe wydaje mi sie ze nie jest jej zbyt duzo.
    Bardziej polecalbym w tej kwesti centrum i odcinek do stopnia Kościuszko. Odwiedzam go teraz bardzo rzadko. Najlepsze sa wakacje i poczatek wrzesnia.

    Udalo mi sie polowic na duzej wodzie na Wisle. Wydaje mi sie ze byla to najwieksza szansa na ryby w tym miesiącu. Lowilem jednak chaotycznie doslownie po 45 minut i niezbyt sie przykladalem. Efekt „0” .
    Pozdro!

  2. Jeśli stwierdzenie „..cokolwiek jest w wodzie, to bierze…” miało by być prawdziwe, to niestety w moich okolicach prawdopodobnie nie ma ryb… I sporadyczny boleń- średniak nie zmienia tego obrazu. Łowię tylko w wodach ogólnodostępnych okręgu bielskiego i katowickiego, a nad wodą jestem na prawdę często. Rzeczywistość jest dramatyczna. Nawet UL nie ratuje sytuacji, a większość wypadów to walka o jakikolwiek kontakt z czymkolwiek. Podobnie ma większość spotkanych nad wodą. Znamienne, że „dziady” z żywcówkami, zazwyczaj już od kwietnia okupujący pobliskie starorzecze, ostatnio jakby odpuściły. Chyba nie bez powodu, bo w tym sezonie jeszcze nie widziałem, żeby którykolwiek coś wyjął (to akurat może i dobrze…). Problem nie w tym, że nie biorą. Najgorsze, że obecności ryb nawet specjalnie nie widać.

  3. Panowie łowienie w Polsce robi się bezsensowne… Jestem bliski zrezygnowania z tego hobby w Polsce. Żeby coś sensownego złowić trzeba wychodzić mnóstwo godzin, a wiele z nich to bezrybny czas. Z racji pracy, rodziny i innych obowiązków tego czasu mam niewiele i chciałbym jak w Skandynawii wyskoczyć na kilka godzin na jezioro czy rzekę i mieć po prostu brania i wyciągać ryby. Piękne widoki, ptaszki i motylki nie wystarczą. W moim przypadku z wędkarstwem chyba będzie jak z nartami- w Polsce nie jeżdżę żeby się nie denerwować ale dwa razy w roku wyszaleje się w Alpach i to wystarcza na cały rok.

    1. Panowie – odpowiadam Tomkowi, Grexowi i Tobrexowi – ja nie twierdzę, że jest super, czy nawet dobrze. Akurat wśród znajomych wyniki są zadowalające, poza właśnie szczupakiem, okoniem i pstrągiem. Bolki tak, ale małe. Trzeba wziąć pod uwagę, że w maju w rejonie Krakowa były jak na razie…DWA dni cyrkulacji zachodniej. Nie pamiętam takiego stanu rzeczy. Wieje non stop ze wschodu z ciągłymi jazdami ciśnienia w w górę i w dół. Trzeba niestety rewelacyjnie znać miejsca większej kumulacji danych gatunków, bo tam zawsze znajdzie się jakaś żerująca sztuka. Kolega był wczoraj na jaziach może 90 minut. Cztery brania, dwa spady, jeden w ręce. Wszystko ryby 45+. Ale kolega idzie nad Wisłę 10 minut…Niestety wody są tak puste, że można zapomnieć, by stanąć o tej porze roku jak jeszcze 10 lat temu w dowolnym miejscu, kiedy na bank się miało kilkadziesiąt brań okoni, kleni, sandaczyków. A to tylko10 lat. Za kolejne 10 lat albo będą puste wody i PZW, albo coś się zacznie dziać na plus, ale nie będzie PZW.

  4. Tobrex,
    ja już to zrobiłem, tzn. zrezygnowałem z PZW. Dla mnie to – poza nielicznymi wyjątkami – beton. Poza tym płacenie za wody płynące, dzikie? Karp w stawie mnie nie interesuje, a do tego głównie sprowadza się PZW. Wody płynące powinny być bezpłatne lub niewielka opłata do RZGW bez prawa zabierania ryb. Co innego zbiorniki specjalne – niech PZW sobie to uprawia i pobiera opłaty.

    1. Byłbym ostrożny z takimi radami. Do niedawna sam tak bym powiedział. Jak pokazuje przykład Krzeszówki/Rudawy – można poświęcić dwa lata, setki godzin [licząc wszystkich zaangażowanych], a i tak efekt jest żaden.
      Twierdzę, że PZW nie przetrwa bo wcześniej czy później skończą się ryby, albo zmieni system i rozpędzi tę całą iluzję. Gdyby PZW miało przetrwać, nawet w kształcie jaki ma, niezbędnych jest kilka kwestii:
      – absolutny zakaz zabierania jakichkolwiek ryb ze wszystkich wód płynących [jakakolwiek kontrola wszystkich procesów biologiczno – fizycznych wód płynących jest fikcją]
      – zaprzestać zarybień wód płynących, a jeśli już, to tam gdzie NAPRAWDĘ są zasadne i w stosownej wielkości
      – wymuszenie na aparacie władzy realnie większych kar za kłusownictwo w każdej postaci
      – znaczne zwiększenie liczby strażników na ETACIE
      Na dzień dzisiejszy SF…

    2. Pomijając kwestię braku czasu na łowienie, a co dopiero na jakieś działania naprawcze mam wrażenie, że realna możliwość wpływu na stan naszych wód jest poza nami. Tak jak wcześniej uważałem, że wystarczy zrobić porządek z kłusownictwem, zakazać sieci, wprowadzać wszędzie C&R i będziemy mieć wędkarski raj to teraz jestem przekonany, że niewiele to zmieni. Uważam, że to zmiany środowiska naturalnego mają największy wpływ na bezrybie- ryba nie ma gdzie się wycierać (nie ma naturalnych, długich przyborów i rozlewania się wody po polderach tylko kilka dni błotnego żywiołu między wałami; przegrodzili tamą ostatnią dziką rzekę w okolicy ) albo ikra ginie (patrz zatrucie Soły w Żywcu); kłusole, mięsiarze tylko dorzynają niedobitki… Potoki, w których łowiłem pstrągi niosą tyle wody co kilka lat temu ich dopływy… Sądzę, że upadek PZW niewiele tu zmieni.

      1. Zgodzę się z tym, że warunki środowiskowe są gorsze. Nie mniej mamy rejony Polski, gdzie jest podobnie, ale ryb jest wyraźnie więcej.Powodem jest dużo mniejsza ilość wędkujących niż w naszych stronach. Trudno ludziom zabronić łowić, ale można im ograniczyć zabieranie ryb. Trzeba do tego oczywiście realnej siły [np. strażnicy] egzekwującej. Przy jakiejś okazji proszę rzucić okiem, jakie i jak wiele ryb żyje w syfiastych na oko kanałkach, rowach odwadniających, czy stagnujących rzeczkach na obrzeżach wielkich aglomeracji Francji, Holandii czy Niemiec. Powód tak pozytywnego stanu jest jeden: miejscowych przekonano/zmuszono/wytresowano, że jeśli będą zabierać ryby jak dawniej, to ich hobby przestanie mieć sens. Tyle że PZW kompletnie nie ma woli ku takim ruchom, gdyż głównym dawcą kasy jest pokolenie 50+, a to grupa reformowalna wyłącznie pod przymusem nieuniknionych kar. Łatwiej jednak odcinać kupony i dywagować o jakimś tam Grand Prix niż realnie chcieć zmienić statut śmiesznie nie przystający do naszych czasów, a co dopiero mówić o lobbingu nad zmianą prawa. Horyzont poszczególnych zarządów kończy się wraz z kadencją i tyle…

        1. I właśnie taka 'masowa’ organizacja jak PZW nie ma racji bytu. Powinno to iść w kierunku jednej ustawowej opłaty za wody płynącę z bezwzględnym zakazem zabierania ryb. Kluby wędkarskie dla chcących jak najbardziej – w końcu człowiek to istota społeczna i łowiska specjalne / klubowe za odpowiednią opłatą gdzie możnaby się nałowić do woli. Mam tylko wątpliwości, kto upilnuje wody płynące… Trochę to kwadraturę koła przypomina w naszym kraju.

  5. Wracajac do tematu ze lowienie w Polsce robi sie bezsensowne, co jest troszke prawda. Mam straszna ochote wybrac sie na morskie lowienie w zimie do jakiegos kurortu. Moga byc wyspy Kanaryjskie. W zimie sa tanie. Moj brat lata co roku siedzi i pije 7 dni i ma sie calkiem dobrze.
    Moze w przyszlym roku runda ligi w styczniu, lutym, na Fuertaventurze 🙂 ?

  6. Szczupak w naszym okręgu jest fikcją, a przecież to ryba o małych wymaganiach. Nie licząc przyłowów na UL w okresie ochronnym, z łowienia celowo i na wieksze przynęty, z nastawieniem na szczupaka może nie 100 a niechby chociaż 70-80, mam takie wyniki, zazwyczaj po jednym wypadzie na każdy zbiornik (wyjątek Bagry):
    – Cholerzyn 0
    – Kryspinów 0
    – Podgórki Tynieckie oba zbiorniki 0
    – Przylasek Rusiecki 0
    – Bagry maluchy i jeden otarł sie o miarę.
    Ilościowo najwiecej złowiłem na wodzie nie należącej do PZW, i to nie komercji. Jakkolwiek były to wszystko rybki 40-55

    O ile bolenie, sandacze i pstrągi a właściwie ich marną populacje, można tłumaczyć czynnikami pozawędkarskimi, to nędzę z szczupakiem tylko i wyłącznie presją żywcowo-gumofilcowo-mięsną.

    Zresztą presja w ogóle w naszym okręgu jest ogromna – w środku tygodnia, rano, na większości zbiorników jest po prostu tłum łowiących. Widać ze jest za mało wody, a okręg jakoś nie pozyskuje nowych zbiorników. Są tylko obietnice bez pokrycia na temat Dobczyc. Mało realne i chyba dobrze, skoro 60-70% członków PZW jakich widzę nad wodami, to bezmyślne bydło. Pijaństwo, chamstwo i obelgi pod adresem innych łowiących są na porządku dziennym.

  7. Etherni, nad wodami okręgu Kraków spotykam bardzo różnych wędkarzy. Niektórzy to bardzo pozytywni ludzie, inni to tacy jak Ci, o których piszesz – którzy budzą niesmak. Do tego co napisałeś dodałbym tony śmieci które bezmyślnie zostawiają nad wodą. Czasem aż oczy bolą, jak popatrzy się na brzegi rzek czy jezior. Kolejne kwestie to mięsiarstwo (w myśl zasady „opłaciłem kartę więc musi mi się to zwrócić”) czy nie przestrzeganie okresów ochronnych (tydzień temu w jednym z niewielu znanych mi miejsc na Wiśle, gdzie da się jeszcze złowić jakiegoś sandacza, widziałem przy brzegu łuski tej ryby po tym jak po złowieniu ktoś ją wypatroszył). Ostatnio zostałem skontrolowany przez straż rybacką (po raz pierwszy odkąd łowie w Okręgu Kraków, tj. od 2 lat). Dodam, że nad wodą jestem bardzo często. Było to jednak na popularnej wodzie stojącej, mam wrażenie że Wisła nie jest kontrolowana wogóle, i każdy może tam robić co mu się żywnie podoba. Jestem w 100% za tym by, jak proponuje Pan Adam, by wprowadzić całkowity zakaz zabierania ryb z wód płynących. Na tym etapie nie jest to już jakaś abstrakcja, lecz konieczność by wędkarstwo w Małopolsce miało jeszcze jakiś sens. Osobiście jestem skłonny wnosić nawet większe opłaty za kartę (uważam że obecne nie są wygórowane), jeśli pomoże to zwiększyć ilość strażników i co za tym idzie – liczbę kontroli. Ostatnio nad wodą zagadał mnie około 45 letni facet łowiący z gruntu, oświadczając że wędkuje na wodach PZW od kilku lat, ale dopiero w tym roku pierwszy raz opłacił kartę, bo nie chce mu się już „chować po krzakach”. Mówił o tym bez zażenowania, jakby z automatu wychodząc z założenia, że podzielam jego punkt widzenia.

    Co do rybostanu – W Wiśle występują już jedynie niedobitki szczupaka, a łowienie 30-40cm pistoletów w wodach stojących mija się celem – szkoda nawet kaleczyć tych ryb. Szczęśliwie szczupak nie jest moją ulubioną rybą spinningową. Gorsza sprawa w moim przypadku z sandaczem – jest to mój ulubiony gatunek, pod wieloma względami wspaniały (nie wliczając walorów kulinarnych nad którymi rozpływa się wielu wędkarzy, a które wg. mnie są wątpliwe – nie zabieram łowionych ryb). Pogłowie tego gatunku w naszej Wiśle dramatycznie spada. Jeśli w Wiśle w naszym Okręgu nie będzie sandaczy – wykupywanie zezwoleń na okręg Kraków straci dla mnie sens. Będę spinningował rzadziej, za to jeździł tam gdzie te sandacze występują, na jakieś jeziora bądź zaporówki, wykupując pozwolenia na kilka dni. Bolenia wg. mnie jest sporo, podobnie jak Kleni. Nie najgorzej jest z jaziem, jest sporo suma. Okonie też w Wiśle jeszcze są, trzeba tylko wiedzieć gdzie łowić. Osobiście mam 2 takie miejsca gdzie regularnie łowię ładne garbusy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *