Takie tam…

Ostatnio miałem kilka momentów zwątpienia. Nie, no – nie w sens zabawy z wędką. Ale blisko. Dwie sprawy siedzą mi w głowie.

Pierwsza to bycie tym całym rzecznikiem ds. wykroczeń. Miałem spotkanie z rzecznikiem przy zarządzie okręgu i pojechałem nawet na szkolenie. Cóż… Z jednej strony przekonałem się, co do swojej niewiedzy i nieogarnięcia w temacie przepisów, z drugiej utwierdziłem w tym, że mentalnie kompletnie nie przystaję do tego wszystkiego. Niekoniecznie dlatego, że jestem za głupi. Bardziej ze względu na to, że szkoda mi życia na coś, co bym nazwał onanizmem prawnym, niewspółmiernym do obiektu, który tymi przepisami ma być regulowany.

Mam przed sobą zbiór zasad połowu ryb na wędkę dla stanu Illinois za 2016r [dwie strony drobnego druku formatu zwykłego zeszytu] i zbiór przepisów, którymi kierują się tamtejsze służby, kontrolujące wędkarzy [cztery strony formatu A4]. Z naprawdę dostateczną zaledwie znajomością angielskiego w moim wypadku, poza dwoma czy trzema momentami ratowania się tłumaczem internetowym, nie mam wątpliwości, że wszystko jest dla mnie jasne, nie wspominając o objętości tekstu. Tymczasem nasze zapisy regulujące działania rzecznika na poziomie koła w połączeniu z pracami tzw. sądu koleżeńskiego liczą…26 stron formatu A4 i to takiego bełkotu prawnego, że głowa boli.  W świetle tego prawniczego bicia piany, moje wyobrażenia na ten temat są po prostu łamaniem przepisów dosłownie na każdym kroku. OK. – prawo jest prawem – trzeba się stosować. Z tym nie dyskutuję. Ale nie muszę za friko tracić życia, na rozkminianie ewidentnych nadużyć jakichś ludzi. Po prostu wg litery prawa, każdy taki przypadek powinno się rozstrzygać ni mniej, ni więcej, jak jakieś sprawy w nie przymierzając, prawdziwym sądzie. I siłą rzeczy ślimaczyć to się może, a wręcz na pewno będzie, także, jak w prawdziwym sądzie. Co więcej, im bardziej wszedłem, chcąc nie chcąc w ten temat, to doszedłem do wniosku, że nie wiem, jakby musiała się układać jakaś sprawa, żebym się z niej [niekoniecznie uczciwie, ale zgodnie z literą prawa!] nie wywinął. Oczywiście przeciętny troglodyta łowiący na cztery kije, albo pakujący w siatę dwudziesty kilogram leszcza, raczej nie zada sobie tego trudu, nie mniej lekarz, o którym kiedyś wspominałem, gdy złapali go rok temu moi koledzy na odcinku no kill w Zabierzowie, kiedy w listopadzie łaził tam z wirówka nr 3, tylko się pośmiał z tego wszystkiego, bo niby kolega czegoś tam nie naskrobał w raporcie i sprawa była nieważna… Abyście mieli świadomość, jak to wszystko powinno wyglądać, w naprawdę sporym skrócie przedstawiam poniżej.

Tak więc trafia do mnie, jako rzecznika pismo z odnotowanym wykroczeniem jakiegoś wędkarza mojego koła. Wcześniej takie sprawozdanie z kontroli też musi zachować szereg wg mnie idiotycznych danych [np. marka, kolor i typ wędki, jakim wykroczenia dokonał łowiący] i naprawdę sporo tego typu szczegółów. Ale zakładamy, że strażnik tu nic nie zawalił. Dokonuję więc rozpatrzenia sprawy [już tu winienem czynić tzw. notatki służbowe, aby każdy krok mojego działania był dokumentowany, a sprawie powinienem wręcz założyć…teczkę]. Zakładając, że raport PSR lub SSR jak najbardziej mnie przekonuje, wszczynam tzw. postępowanie przygotowawcze.  Na tym etapie mam obowiązek wezwać delikwenta, [najlepiej dwa razy, jakby za pierwszym nie podjął kontaktu] na spotkanie ze mną, by odniósł się do zarzucanych mu czynów. Najlepiej, żeby taki wędkarz miał tam jeszcze jakiś namiar telefoniczny, aby mógł dać znać, jakby mu coś w terminie spotkania nie pasowało. W sumie ciekaw jestem czyj ten telefon ma być? Prezesa koła, mój prywatny? Stacjonarnego akurat w kole nie mamy. Oczywiście powinienem spisać protokół.

Dobra, koleś się stawia. Z mojego skromnego doświadczenia i uprawiania, jak się okazuje samowolki wynika, iż w ewidentnych przypadkach nikt nawet nie jęknie, tylko się przyznaje i modli w duchu, by mu nie dowalić nie wiadomo jakiej kary [inna rzecz, że poza dwoma gośćmi, pozostali ledwo kumali, co mówię – takie miałem wrażenie]. Tymczasem swoje pomysły typu „pomoc w zarybieniu”, jako kara, mogę sobie w kieszeń wsadzić. Nie, nie – tak lekko nie ma. Sprawę, jeśli klient się przyznaje, albo i nie, ale wg mnie złamano przepisy, przekazuję do sądu koleżeńskiego, czyli z kolei składam wniosek o ukaranie. Oczywiście, wszystko na piśmie. Mam prawo zaproponować wędkarzowi karę  [są tylko cztery, co wg mnie jest słabe, biorąc pod uwagę ich „kształt” i mało płynną gradację], ale nawet jak on od strzała chce się jej poddać, to i tak muszę temat przekazać do sądu koleżeńskiego. I tu moja rola niestety się nie kończy, bo w zasadzie rzecznik pełni rolę jakby oskarżyciela. Oszczędzę Wam zabiegów, jakie z kolei musi spełnić sąd [w grę wchodzi między innymi: niestawianie się na posiedzenie – usprawiedliwione oczywiście zwolnieniem lekarskim, prawem powoływania świadka, posiadaniem obrońcy, wizją lokalną, przeprowadzeniem eksperymentu, jeśli przypadek tego wymaga itp. cuda, a sąd po drodze może się sto razy wypierniczyć, na jakimś detalu postępowania, który uwala całą rzecz, ewentualnie rzecznik może sobie ją wszcząć…od nowa. Aha, delikwent może zaskarżyć werdykt.] Fajnie, nie?

Zastanawiam się nad dwoma kwestiami:

– po co w ewidentnych przypadkach taka zabawa, szczególnie gdy wędkarz do wszystkiego się przyznaje

– dlaczego zwykli ludzie mają się bawić [wg mnie dosłownie bawić] w prawników, nic to, że na niewielkim wycinku prawa – nie jest to łatwe nawet dla kumatego człowieka, a większość po prostu tego nie ogarnie

Wg mnie jest tylko jedno wytłumaczenie: jak cały statut PZW jest to spuścizna absurdów poprzedniego systemu, którego konstrukcja w miarę pewnie gwarantuje trwanie tego wszystkiego w niezmienionym kształcie.

Zastanawiam się, czy ktoś o ile to możliwe, policzył, ile spraw naruszeń regulaminu w ogóle nie znalazło swoich konsekwencji, poza samym mandatem nałożonym przez straż rybacką? Myślę, że przytłaczająca większość, gdyż najzwyczajniej nie ma na to chętnych, lub są co najwyżej na papierze.

Nasz sąd  w kole podał się do dymisji po roku [nie]działania, a w zasadzie został o tą dymisje poproszony, co zresztą uczynił z uśmiechem na twarzy i szczerą chęcią. Ja się zawziąłem ale postawiłem sobie kilka warunków:

– musimy mieć nowy sąd w kole

– jeśli uznam, że ilość czasu jaką będę zmuszony poświęcić w mojej subiektywnej ocenie, okaże się irracjonalnie duża [jak każdy normalny wędkarz wolę ryby łowić, niż siedzieć na stołku i w wolnym czasie zajmować się w sumie ważnymi sprawami, ale w obowiązującym, a wg mnie karykaturalnym schemacie] – dam sobie spokój; po prostu może kogoś tam dowartościowuje bycie rzecznikiem, ale mam na tyle wysoką samoocenę, że kompletnie takich wątpliwych bonusów nie potrzebuję, a podjąłem się tego ze względu na to, iż dosłownie nikt nie chciał, oraz przez swoją naiwność, co do szybkiego wpływania na bieg wypadków, a przez to rzeczywiste dyscyplinowanie niektórych]

A jak jest za oceanem? Oj, życiowo, jak nigdzie indziej, gdzie walczy się z przeciwnościami losu, nieznanymi w innych, prostszych niż socjalizm systemach. W zasadzie są cztery główne przewinienia: delikwent łowi w niedozwolony sposób, ma ryby niemiarowe, ma ich więcej niż dopuszcza limit, posiada je w okresie ochronnym. Kara typu 500 lub 1000 zielonych od strzała. Można nawet zapłacić strażnikom kartą [mają kamerki, wszystko udokumentowane]. W szczególnych wypadkach przepadek sprzętu, włącznie z łódką, a nawet autem – sąd orzeka w 48 godzin. Można to oczywiście zakwestionować, ale trzeba wynająć sobie adwokata i jeśli sprawa jest oczywista przegrać ją, więc trochę słabo.

I działa. Bo te parę kartek w poszczególnych stanach USA jednak powoduje, że ryby są, a kilkadziesiąt paragrafów i chyba kilkaset podpunktów u nas tego nie powoduje.

Druga rzecz, która mnie lekko zdołowała, to jakby wyparowanie ryb z naszego odcinka no kill po ustaniu mrozów. Co z tego, że przez tydzień było w końcu ciepło i u mnie nawet do 17 stopni, jak nie było brań. Byłem raz tak zdeterminowany, że ubrałem spodniobuty i przeszedłem po wszystkich tych dołkach. Nie uciekł z żadnego nawet pstrąg wielkości palca. W każdym razie nie widziałem. Podobne spostrzeżenia mają koledzy, jak i przygodni wędkujący. Jakaś straszna lipa.  Wprawdzie, część ludzi jest na stanowisku [i oby mieli rację], iż charakter zimy był taki, że ryby w sumie nie weszły w ten zimowy mało aktywny tryb, a nagłe ochłodzenie pod koniec lutego je zaskoczyło, jak chyba wszystkich i pozostały w takim odrętwieniu, tym bardziej, że po tygodniu względnego ciepła, znów od paru dni mamy wyraźny mróz. Może czuły, że tak będzie.  W każdym razie w wodzie nagle totalna pustynia… Na bank można jednak odrzucić wszelkie zanieczyszczenia [non stop ktoś z nas jest nad wodą i ryb martwych nie widzieliśmy], drapieżniki [są cztery czaple i nic innego], czy wędrówkę na tarło, bo jest dawno po nim.

Osobną kwestią jest brak na odcinku no kill ryb 35+, których wpuszczono rok temu niemało. Tu wg mnie zagadek nie ma. Powody są trzy: poziom presji i kłucia tych ryb jest niewyobrażalny; moim zdaniem instynktownie spływają niżej, próbując znaleźć bardziej zaciszny kąt; dwa – śmiesznie niski poziom wody i zamulanie ostatnich podmyć, co z powyższym wręcz zmusza je do spływania niżej. A tam zwyczajnie są wyławiane, bo wolno. Trzecim czynnikiem, który – tu takie przypuszczenie – powstrzymał by je przed spływaniem niżej, mimo kłucia pysków i płycizn, jest brak żarcia. Nie ma się co czarować, to już nie te czasy, gdy się wyjęło coś z wody, to się można było wzdrygnąć, bo np. patyk wręcz się cały ruszał. Obecnie jako tako jest latem, ale już zimą słabiutko. Głowimy się z kolegami, jak tu zmienić nieco oblicze wody i spróbować na realnie masową skalę  [w innym wypadku pstrągi wszystko zeżrą], wprowadzić jakiś mały gatunek ryb. Ślizy odpadły, bo pomijając ochronę, nigdy nie występują w jakiś super liczny sposób, czasem jakiegoś widuję na Krzeszówce; strzebla ze względu na jakość wody, chyba nie uciągnie, też chroniona, a przy tym w dużej ilości przewieźć to bez większych start chyba nierealne i został kiełb. I tak sobie wciąż myślimy…

Żeby nie kończyć smętnie, szybki komunikat. Zapraszamy chętnych na sprzątanie rzeki Rudawy. Szczegóły poniżej.

A już na bank morale podniesie fakt, że zimno odchodzi, wody aż tak nie zamarzły i pierwsza tura naszej ligi tuż, tuż 🙂  Jeśli ktoś, jak Paweł znalazł czas w tygodniu tuż przed drugą falą mrozu, to trochę połowił. Ryby ponoć nie rozpieszczały i brały tylko rano, ale były bardzo przyzwoitych rozmiarów.

(fot. P.K.)

8 odpowiedzi

  1. Fajnie ze pojawil sie nowy artykul bo panuje wedkarska nuda. Bardzo mnie interesuja tematy lokalnego wedkarstwa. Juz jakis czas temu zastanawialem sie nad problemami Waszego odcinka i znalazlem zagraniczne materialy, ktore moze Was zainspiruja :
    https://www.montgomerycountymd.gov/water/restoration/streams.html
    Tylko dwie budowle wodne sa tam moim zdaniem interesujace : CROSS VANE i J-HOOK, ewentualnie Log vane, woody debris. Sa to proste prace ktore maja na celu odbudowanie mikrofauny i minimalne poglebienie wody. Dwie najbardziej interesujace sa opisane krotko i rzeczowo tutaj :
    http://mrbdc.mnsu.edu/sites/mrbdc.mnsu.edu/files/public/major/midminn/subshed/sevenmi/vtour/stream_structures.html
    Mozna kliknac na fotki i zobaczyc jak to wyglada, a wyglada dobrze.
    Mam straszna ochote cos Wam pomoc i postaram sie przyjechac w sobote z Nowej Huty.
    Chcecie wpuscic kielbika ? Jestem gotowy. Wiem gdzie go pozyskac blisko Krzeszowic z wody plynacej. Mam auto i paliwo. Kielbik w ilosciach hurtowych ? Stradomka , sa ich tam tysiace. Sliz tez jest. I mnie to nie interesuje ze jest pod ochrona. Zdrowy rozsadek mi poprostu mowi ze on tam w
    Krzeszowce powinien byc, a go nie ma.
    Jezeli to nie wypali..trudno. Warto zawsze sprobowac.

    1. Będę pamiętać. Co do pozyskania ryb – mamy super relacje z kilkoma osobami z zarządu okręgu Bielsko. Te ryby chcemy pozyskać w legalny sposób. Przypomnę się jakby co.

  2. Na kanale Adventure można oglądać amerykańskie programy wędkarskie pt : Wędkarskie Wyprawy, Na haczyku, oraz Wędkarskie przygody Baba Winkelmana. W tych programach wędkarskich można zobaczyć techniki łowienia ryb oraz zasobność amerykańskich i kanadyjskich wód. W USA za ochronę i zarybianie wód odpowiada Departament Zasobów Naturalnych i Środowiska. Zajmuje się on zarybianiem i tworzeniem nowych wód atrakcyjnych wędkarstwo i turystycznie, pilnowaniem wód, oraz limitami połowów na każdym zbiorniku i wodzie w USA. Limity w USA są przestrzegane bardzo rygorystycznie. W USA obowiązkowe jest czyszczenie każdej łodzi wędkarskiej z roślin i małży, by nie przenosić gatunków inwazyjnych do innych zbiorników, nie przestrzeganie tego przepisu wiąże się z gigantycznymi karami. W USA karp to gatunek inwazyjny, w przypadku gatunków inwazyjnych i szkodliwych dla lokalnej fauny nie ma limitów. Zasobność i rybność wód w Kanadzie mogła by powalić każdego wędkarza w Polsce , w tym działaczy w zarządach kół i okręgów. Amerykanie najczęściej jadą na ryby do Kanady. W USA do niektórych wód wpuszczono troć europejską.Amerykanie mają zbiorniki w których występują palie jeziorowe, pstrągi potokowe i źródlane, trocie jeziorowe i łososie, u nas to nie pomyślenia. Techniki poławiania ryb pokazane w tych programach wędkarskich byłyby nie do przyjęcia w Polsce. Amerykanie np. łowią pstrągi potokowe i źródlane oraz palie i trocie na twister z piórami marabuta, u nas się ta przynęta w ogóle nie przyjęła. Amerykanie nie ustrzegli się błędów podobnie jak Europejczycy przy wpuszczaniu ryb, mają plagę tołpygi pstrej i białej, i takie gatunki inwazyjne jak żmijogłów oraz karp pospolity. W USA mają Departament Zasobów Naturalnych i Środowiska, który naprawdę dba o środowisko, wędkarzy i turystykę, my w Polsce mamy PZW oraz Ministerstwo Środowiska , które nie ma nic wspólnego z ochroną środowiska,ochrona środowiska to zawsze była i jest wielka fikcja. W amerykańskich programach wędkarskich występuje nachalna reklama łodzi wędkarskich, silników wędkarskich, wędzisk Stcroix oraz Rapali. Amerykanie mają manie wpuszczania do każdej wody pstrągów potokowych, źródlanych i tęczowych, tak jak u nas jest mania w PZW by do każdej wody wpuszczać tony karpia. Jeśli o zasobność wód i dbanie o wody Polska jest bardzo daleko za USA i Kanadą. Jeszcze jedno co rzuciło się w tych amerykańskich programach wędkarskich, to to,że nie wszystkie przynęty gumowe dotarły na rynek polski.W USA jest bardzo duża różnorodność przynęt gumowych i dżigów, Polski rynek jeśli chodzi o przynęty gumowe i dżigi jest bardzo ubogi, nie wszystkie nowinki i przynęty dotarły z za oceanu do Polski. Choć są firmy i sklepy w Polsce , które próbują te dość niekonwencjonalne i ciekawe przynęty (gumowe) sprowadzać z USA i Kanady do Polski, ale są to tylko jaskółki,a jak jedna jaskółki nie czyni wiosny.

    1. Opowiem tylko o „sklepie” wędkarskim w jakim byłem. Miał powierzchnię przeciętnej galerii handlowej w Polsce, tylko nie był piętrowy. Ilość przynęt silikonowych, ilość fasonów, nie mówiąc o kolorystyce zwalała z nóg. Można tam było kupić wszystko:od haczyków za pół dolara do ekskluzywnych łodzi. Żałowałem, że miałem na to tylko z godzinę, bo tam lekko można było oglądać wszystko pół dnia.

  3. Tak sie sklada ze ja pracuje na co dzien w ochronie środowiska. We Wioś-u czy Gioś-u jestem prawie codziennie. Rzeczywiscie temat ryb jest im tam zupelnie obcy. Choc czasem pojawia sie jakis przetarg na monitoring glowacza czy innej dziwnej rybki. Za ochrone wod odpowiadaja inne instytucje. Jak dzialaja wiemy.
    Wiem, ze moze troche ponosi mnie z tym niekontrolowanym zarybieniem ale naprawde jestem wku…iony ze na pstragi trzeba jechac do sąsiednich wojewodztw. Ja jestem „lokalsem” i nie mam ochoty dymac 100 km jak mam 5 dobrych rzek pod nosem i jeszcze za to płacę wiecej niz w Holandii (46 €rocznie)
    Nie mowie o rybach 50-60 cm i mega zyznych wodach, ale te 40 cm to powinna być norma na takich wodach jakie posiadamy.
    Tylko ja nie mam pojecia jak sie za to zabrać. Jedynie co mogę dac od siebie to nie zabieram ryb, a na pstrągi wręcz nawet juz nie chodze !
    Myslalem ze te zdjecia co wyslalem kogos zainteresuja i coś wniosa do tematu.
    Adam i jego kumple sa jedyną ekipą która cokolwiek robi i popieram ich działania i innych tez do tego namawiam.
    Nie wiem jakiej pomocy oczekują ale trzeba cos zrobic.
    Jak nie, pozostaje przeczekać mrozy jechać nad Wisle i tam juz siedziec do konca sezonu, płacić karte i mieć wszystko gdzieś.

    1. Ja kliknąłem linki jakie podesłałeś i uważnie oglądałem i trochę poczytałem o tym, co tam było. Sami mamy kilka pomysłów – niektóre tanie i proste i wszystko na to wskazuje, ze skuteczne, ale… Po pierwsze – nie chcemy odwalać jakiejś nielegalki, a tu na wszystko trzeba mieć jakieś zezwolenia.Dwa – nie ma szans robić coś takiego w pobliżu zabudowań. Jest na szczęście ten najpłytszy fragment i tam nie ma żadnych posesji.W pełni się zgadzam z tym, co napisałeś, że 40cm to u nas powinien być dla każdego osiągalny standard.

  4. W Polsce takie rzeczy to się robi po cichu i w tajemnicy w kilka osób. Wtedy się wiele udaje. Pozdrawiam! 😉

  5. Witam też chciałem dołączyć się do tematu, także uważam że trzeba robić to na własną rękę, Wiem co się stało z pobliską rzeką Szreniawe

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *