Liga spinningowo – muchowa. VI tura – Skawa

Sam nie wiem, czy ktoś, kto nie był to stracił, czy zyskał. Po prostu warunki w jakich przyszło nam łowić były, jakby nie było  – na jeszcze lato – lekko chore. Tak więc  z jednej strony bardzo dyskomfortowo, a z drugiej – wspomina się takie godziny, już po fakcie i w ciepełku domu, szczególnie po dłuższym czasie, jako przykład swego rodzaju urokliwego szaleństwa.

Kolejny etap naszej zabawy w ligę odbył się na dolnej Skawie z jakby centralnym miejscem na jazie w Podolszu.

Tu przy okazji napiszę, iż wszystkie krążące opowieści o mitycznym piśmie, zezwalającym łowić tam jak kto chce, są faktycznie mitem. Patryk dotarł do rozporządzenia RZGW z tego roku i ludzie z okręgu Bielsko-Biała potwierdzili. Obowiązuje tam, poza okresami „specjalnymi” 50m w górę i w dół, jako strefa ochronna. Każdy kto tam łowi, łamie przepisy. Jeśli jakiś niedowiarek chce, to wyślę mu na mail skan tego pisma.

Wracając do rywalizacji. Ponieważ Maciek odgonił nas bardzo mocno, a równocześnie jakoś tam poradziłem sobie na pstrągach w lipcu, więc śmiertelnie poważnie podszedłem do tematu. Zrobiłem dwa treningi plus kilka zwiadów bez kija.

Pierwszy trening poniżej progu. Byłem tu ostatnim razem z 15 lat temu i powiem szczerze, że poznałem tylko sam jaz. Wszystko niżej jest tak zharatane przez melioracje, że robi się słabo. Zniknęły świetne, płytkie ale dość rozległe zatoki z wielkimi zwalonymi drzewami. Mając blade pojęcie o spinningu łowiłem tam wtedy z marszu, w ciepłej porze roku kilkadziesiąt okoni i zawsze przynajmniej parę sztuk miało te 25 – 27cm [czyli już punktujące], a jedna dwie zbliżały się do trzech dych. Cóż, teraz można zapomnieć.

W ogóle łowisko jest nieprawdopodobnie eksploatowane i nie licząc wczesnej wiosny z dużą wodą, to o jakiś sensowny wynik trudno. Latem można powalczyć głównie  po gwałtownym deszczu jeśli zbrudzi wodę, lub przy lekko powodziowej już rzece, gdy śmiało wchodzą ryby z Wisły.

Faktem jednak jest, że mimo kryształowej i małej Skawy widziałem niezłe świnki, dużo kleni z przedziału 30-40cm, nieliczne ale niemałe bolenie i zauważalne brzany [takie do 55cm]. Co z tego, jak nie umiałem tych ryb niczym skusić do brań. Z okoniem tragedia – maleństwa po 12cm.

Paweł zaliczył cztery wypady i miał kupę drobiazgu, ale jeśli dobrze pamiętam z ryb punktujących wg naszych reguł, tylko karasia 25cm i klenia w okolicach 35cm.

Podobnie Maciek, dla którego to obca woda – nic szczególnego nie złowił, ale więcej oglądał.

Jedynie Patryk, zaliczył piękną, zbliżającą się już do 70cm brzanę.

Tym samym potwierdził, że przy czystej wodzie muszkarze są w stanie coś tu wykrzesać, o czym przekonał mnie dwoma zdjęciami kumpel Pawła – także muszkarz, który zaliczył tam potężną brzanę [podobno 80cm]…

(fot. Wojtek)

…i wielgachnego jazia.

(fot. Wojtek)

Ja rzucając okiem tu i tam uznałem, podobnie jak Maciek, że presja niżej progu  jest tak wielka, że lepiej próbować szczęścia powyżej, jeśli nie nastąpią jakieś szczególne warunki. Kolega nastawił się na odcinek bliższy jazowi, a ja wybrałem początek odcinka [od mostu w Zatorze].

Udało mi się namierzyć miejscówkę, gdzie dwukrotnie widziałem kleniska spokojnie 50+, zazwyczaj 3 – 4 sztuki, ale tylko przy brudnawej wodzie. Akurat nigdy nie miałem ze sobą wędki, więc nawet ich nie próbowałem łowić. Niestety przy wodzie czystej, nigdy ich nie zauważyłem i nic większego nie pokazało się przy przynętach w tym miejscu.

Sobotni trening pozwolił mi nieco zmodyfikować planowaną taktykę. Zupełnie odpuściłem okonie. Głównie dlatego, że są w porównaniu z zeszłym rokiem bardzo nieliczne, a przy tym ciężko coś złowić powyżej 22cm.

Dwa: namierzyłem dwa odcinki, w których z jakichś względów kumulowała się większa ilość kleni [złowiłem ich w sobotę 34 szt. choć wielkościowo bez cudów] i zamiast iść swoim zwyczajem i robić duży kawał Skawy, postanowiłem obskoczyć bardzo, bardzo dokładnie tylko te da miejsca.

Długą na koło 500m opaskę.

(fot. A.K.)

Oraz jakieś 200m dzikiego brzegu z wyraźną rynną.

(fot. A.K.)

Uznałem, że jeśli woda będzie czysta, nastawię się podobnie jak rok temu w przypadku okoni – na łowienie wielu kleni, licząc, że między malcami wyjdzie ryba dająca punkty. Jak widzicie, nie nastawiłem się na ryby duże.

Osobną niewiadomą były glony, które spływając wodą, dają się mocno we znaki, tyle, że nie codziennie. Nie mniej, jak spływały, to średnio w 8 rzutach na 10 były zielone włosy lub całe farfocle zielonych glutów.

Przetestowałem także chyba z 15 woblerów, z pięć wirówek, i cykadkę [gumy w przypadku dużej ilości glonów odpadały na starcie, chyba, że super małymi dryfowało się z wodą jak nimfą, ale brań kleni nie miałem w tej opcji]. Ryby dość dobrze reagowały na jeden typ woblerka i błystki wirowe, które miałem zamiar użyć do dalszych rzutów i głębszego prowadzenia.

Prognozy sprawdziły się z nawiązką. Aura była katastrofalna. Nie kropiło, nie mżyło, ale waliło aż miło od 16.00 w sobotę. Całe siedem godzin w niedzielę „ciupało” bez ceregieli z może dwoma, kilkunastominutowymi przerwami na gęstą mżawkę. Dokładnie jak na fotce wiodącej. Gdy zaczynaliśmy łowić było 17 stopni [godzina 6.00], a gdy kończyliśmy o 13.00 – tylko 14. Do tego najgorszy, możliwy typ zachmurzenia, czyli totalne i jednolite. Od mniej więcej 10.00 – dość silny wiatr płn. – zach. Na moim fragmencie bardzo utrudniał, gdyż wiał pod nurt.

Jak napisał mi w krótkim podsumowaniu Maciek: było tak zimno, że łapała nas lekka zębatka i z bólem zmieniało się przynęty. Przewiązanie wabika to była męka, a o fotkach pomyślałem tylko ja i to wyłącznie z obowiązku. Powiem tylko, że przemokłem w…sztormiaku.

Być może ze względu na aurę było nas tylko czterech i była to jak na razie najsłabiej obsadzona tura ze wszystkich tego –  i zeszłorocznych. W ostatniej chwili odpadł Wojtek i Patryk, ale to już były czynniki losowe.

Nieobecność Darka, Wojtka i Szymona [obok Maćka i mnie  – osoby z punktami] dawała duże szanse pozostałym.

O samym łowieniu w tych strugach deszczu nie ma co gadać. Spokojnie, bardzo skromne wyniki można zrzucić na załamanie pogody.

Paweł początkowo udał się na samo ujście. Zaliczył piękne branie na sporą gumę, którą ryba zdarła z haka, ale się nie zacięła. Po dwóch godzinach wrócił poniżej progu. Tu zaliczył kilkanaście kleników i kilkadziesiąt okoni. Niestety rybki bardzo małe, uśpiły jego czujność, i najpewniej duży kleń – porwał przynętę, natychmiast instalując się w zwalonym drzewie. Ostatecznie zerwał się. Tak więc kumpel nadal nie ma punktów.

Maciek łowiąc powyżej progu nie miał styczności z czymś większym. Złowił 14 kleników, ale tylko jeden miał 29,7mm, więc prowadzący w naszej rywalizacji nie zaliczył go sobie. Podkreślam ten fakt, bo to istota fajnego klimatu naszej zabawy. Kleń musi mieć minimum 30cm i koniec. Dołowił 14 okoni, ale też takich do 20cm. Zerował. Za to szczęśliwie wydostał się z bobrowego żeremia, które się pod nim zapadło.

Ja łowiłem sześć godzin z Kubą [skończyliśmy trochę wcześniej]. Łowił na muchę, głównie na nimfy. Prawie nie miał brań, ale też może mówić o sporym pechu. Złowił uklejkę i klenia. Ten w jego niewielkim podbieraku wyglądał tak, że byłem pewien, iż facet zapunktował, co mu się należało choćby z faktu, że przyjechał w tak nędzną i zniechęcającą pogodę. Niestety ryba otarła się o te 30cm.

(fot. A.K.)

Skawa była podniesiona z 15cm ale kryształowa, nie licząc niestety zielonych nitek obficie spływających z nurtem. Odpadł w moim wypadku pomysł łowienia wirówkami. Sprawdził się niepozorny, delikatnie pracujący woblerek Pana Dębowskiego. Pracujący tuż pod powierzchnią i nie schodzący głębiej niż 30cm, pozwolił nie zwariować od ciągłego ściągania glonów, ale z kolei wymagał dziesiątek rzutów w daną strefę, licząc, że sprowokuje klenia [o ile jest] i ryba podniesie się do powierzchni przy tak ponurej aurze.

Ja miałem dwa ciekawe momenty. Jeden od 7.30 – magiczne w tych warunkach 10 minut.

Rzut i natychmiastowe, mocne, jak na delikatny zestawik branie. Kijaszek się gnie jak przeciętna wędka pod dużą już rybą. Przy takim sprzęcie trzeba brać ogromną poprawkę, na fakt, iż zdobycz zazwyczaj, trochę tylko wystaje z ręki. Ale wystaje. Klenik ma niespełna 31cm. Zaliczam więc te minimalne 30 pkt dla tego gatunku.

(fot. A.K.)

Wypuszczam rybkę i kolejny rzut. Wobler pokonał może metr i znów [jak na taki super UL] – łup! Kolejny klonek. Brakło mu niestety kilku milimetrów, a na fotce wygląda na większego…

(fot. A.K.)

Ryba odpływa, Kuba zrobił może trzy kroki w stronę  swojego stanowiska [razem mierzyliśmy ryby], a mnie prawie kij wyleciał z ręki. Serio. Ryba naprawdę wyglądała na fajną sztukę, ale się nie zacięła – wobek, by wykorzystać wszystkie jego atuty, musi mieć malutkie kotwiczki.

Kręcę z niedowierzaniem głową. Wobler upada może z metr niżej niż wcześniej. Powtórka: gwałtowny atak, silne szarpnięcie kija, połączone z pokłonieniem się szczytówki prawie do wody…i niestety luz.

Ostatnia chwila, która mogła wyraźnie postawić kropkę nad „i”, miała miejsce gdzieś tak przed 10.00. Wobler już ustawił się głową pod prąd, nie niepokojony, gdy przecinał nurt spod przeciwległego brzegu i przebył ładne parę metrów. Był może 3-4 długości wędki ode mnie [cały czas staliśmy po pas w środku nurtu, by celnie podrzucać przynęty pod drugi brzeg]. Skubnięcie jak malucha i silny opór. Zacinam, a ryba bez kłopotów wyciąga kilka metrów linki [te pod 30-kę, nie były w stanie ruszyć hamulca mimo żyłki 0,12mm]. Wystarczyło to rybie by targnąć głową w bok i się uwolnić. Kleń – mam wrażenie był zapięty za policzek. Ryba liczyła lekko pod 40cm, może nawet więcej.

W czasie spinningowania trafiły mi się trzy okonie z których dwa z ciekawości mierzyłem, łudząc się iż może… Niestety, każdemu trochę brakowało.

(fot. A.K.)

Kleni złowiłem 12stuk, ale jak porównałem z kolegami to jednak mimo niewielkich rozmiarów, miałem osiem rybek 25+, gdy im trafiały się bardzo małe.

I tyle. Trochę mi tę wygraną przyćmiewa fakt, że nie było kolegów, którzy do tej tury byli wyżej, bo różnie mogłoby się skończyć. Fakt, faktem – jestem teraz drugi; nawet sporo podgoniłem Maćka. Trzeci jest Darek, czwarty Szymon, a Wojtek piąty. Paweł, Jacek, Kuba, Patryk, Rafał i Łukasz – wciąż na zero.

Już niedługo zobaczymy się na wrześniowej, wieczorno – nocnej turze nad Wisłą 🙂

3 odpowiedzi

  1. Nie rozumiem tego całego zamieszania odnośnie tego progu. Przecież wszystko jest opisane w regulaminie wód otwartych okręgu Bielsko-Biała… Można tam łowić w okresie od 1 czerwca do końca sierpnia.
    Poza tym okresem jest strefa ochronna do 50 m powyżej i 200 m poniżej progu.
    W pozostałym okresie woda dostępna tylko dla kłusoli. Głupie przepisy…

    1. Zgadzam się- przepisy są średnio rozsądne, przy czym jak zwykle, gdy nikt ich nie weryfikuje, wielu po prostu je lekceważy. Natomiast duża ilość fajnych ludzi, wmawiało sobie [mam wrażenie], że jest tam jakieś pismo, które zezwala łowić stojąc wręcz na progu. Każdy zrobi jak chce, ale jest tam zakaz 50m jak przy każdej tego rodzaju budowli.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *