Mega upał to dla mnie najlepszy czas na pstrągi. Oczywiście niekoniecznie w samo południe. Może ryby są bardziej kapryśne w takie dni ale w pełni kondycji. Skusiłem się na wyjazd. Nie tak odległy jak zazwyczaj i – co tu dużo mówić – nie pozwalający raczej liczyć na cokolwiek naprawdę większego, ale zawsze to urozmaicenie. Ponadto miejscowi donieśli mi, że w porównaniu z opowieściami z okolic Krakowa, to u nich cokolwiek w wodzie żyje.
Plan był prosty: szybka dwudniówka. Dokładnie to jeden późny wieczór i prawie cały następny dzień. Pogoda pozytywnie, jak dla mnie oszalała. Na termometrze, biorąc nawet poprawkę na małą precyzję takich urządzeń – prawie brakło skali.
Mimo to ruszyłem nad wodę.
Trochę jednak znużony drogą, wybrałem najbliższy mi odcinek. Zresztą zakładałem, że tam głównie będę łowić. Ot, fragment, jakie lubię chyba najbardziej: łąki, łąki, nieliczne drzewa, szerokość 3-4m. Zaskoczył mnie dość szybki nurt. Stan rzeczki oczywiście bardzo niski, ale wszędzie było powyżej kolan, a nierzadko do pół uda.
Woda trochę zbiła mnie z tropu, bo była bardzo ciepła nawet jak na niby pstrągowy ciek, a ponadto podejrzanie bura. Nie jak po deszczu, tylko jakby z dodatkiem mydlin. Nie mniej brzegi dzikie i relatywnie czyste. Nie czuć było chemią.
Ten pierwszy wieczór był jednak raczej rozczarowujący. Po pierwsze brań naprawdę mizerna ilość. Dwa – ryby niewielkie. Złowiłem sześć pstrągów z czego największy miał jakieś 31cm. Do tego ciut większy niż zazwyczaj w takich ciekach okoń, ale też nic szczególnego.
Być może nad wszystkim zaciążyła nieprawdopodobna wichura, towarzysząca burzy przechodzącej opodal. Nade mną tylko lekko kapało, ale miałem wrażenie, że kilka dużych olch zostanie normalnie wykręconych z ziemi. Do wody leciały źdźbła, trawy, suche badyle, liście… Przez godzinę nawet wahadłówką dało się rzucać tylko płasko i blisko. Dłuższy rzut miał metę nie do przewidzenia przy takich porywach. Trwało to blisko prawie 90 minut, czyli połowę wieczornej wyprawy.
Miałem w sumie jedno fajne branie, gdzie ryba mogła być troszkę bardziej wyrośnięta. Fakt, że nie znając wody, na tym w sumie równym, jeśli idzie o dno odcinku, zadeptałem dwie wyróżniające się miejscówki. Dużo głębsze [po żebra], ale na powierzchni w żaden sposób się nie objawiające, jakimś spowolnieniem, czy innym zaburzeniem nurtu.
Ranek przespałem. Pewnie jakbym odjechał kilkaset kilometrów od domu, a nie trochę ponad stówę, to bym się zmobilizował, ale tak, to jakoś mi się nie chciało.
Wystartowałem w południe, nastawiając się na łowienie do oporu. Zniechęcony wczorajszym fragmentem, podjechałem kilka kilometrów wyżej. Tu było znacznie mniej monotonnie. Klasyczny przykład nizinnej wody pstrągowej. Przede wszystkim sporo drzew nad wodą. Brzegi różne: i totalnie płaskie, i wysokie skarpy, fakt, że wszędzie porośnięte czym się da. Zielsko kryło mnie z głową prawie wszędzie. Nurt też zróżnicowany. Głębokie zakręty, mini rynny, dużo płycizn i bystrzy. Te kamieniste, bo poza tym dno piaskowe.
Aura bez zmian. Upał jak nie wiem co, tyle, że fajny wiaterek i sporo chmur. Wybór łowiska okazał się trafny.
Pierwsze miejscówki i sporo brań, wyjść. Na ogół ryby małe, ale już w drugiej dziurce spadł z kija miarowy grubasek. Ryby w porównaniu z tymi, z naszego odcinka no kill mają całkiem inne upodobania. Dość długo testowałem różne przynęty, ale regularne kontakty z odrobinę większymi rybami przyniósł dopiero wobler.
Łowię pstrągi na tego rodzaju wabiki ekstremalnie rzadko, ale mam w pudełku ze dwie sztuki. Tegoroczny, to wobler wg mojego pomysłu, wykonany przez pana Dębowskiego, którego woblery i wahadełka już kiedyś opisywałem. Poświęcę mu kiedyś więcej czasu, bo jest tego wart. Na razie powiem tylko, że jakby z założenia uzbrojony jest w dwa pojedyncze haczyki i ma wszelkie cechy woblerów twitchingowych.
Ryby dość regularnie żerowały do godziny 19.00. Potem, mimo, iż było jeszcze trochę do zmierzchu, wszystko „siadło”. Ale zanim do tego doszło wyjąłem jeszcze prawie dwadzieścia ryb, z czego cztery miarowe, choć bez choć troszkę większych [żaden nie przekroczył 35cm].
Rewelacyjny okazał się dość głęboki i spokojny kawałek potoku. Woda bardzo leniwa, ale relatywnie głęboka od brzegu do brzegu i mocno zacieniona.
Podsumowując – niemało brań, kilka sympatycznych rybek w ręce, około 10- ciu ryb tuż pod lub tuż nad wymiar spadło. Te to akurat z innych przynęt, które jakoś tak nieufnie trącały.
Było na tyle zachęcająco i na tyle nie bardzo daleko, że dwa dni potem naciągnąłem Wojtka na pół dnia.
Postanowiliśmy poznać jeszcze inny odcinek. Okazał się dość trudnym. Masa korzeni, kijów przy większej głębokości. Często po pas. Przy niskiej przejrzystości, wymagało to prowadzenia przynęt blisko dna, bo idąc pod prąd woblerek z nurtem aż tak głęboko nie schodził.
Oczywiście łowiąc jigami i gumami – zaczepów mnóstwo, a co za tym idzie sporo strat w pudełku.
Wojtek łowił na muchę, ciężką nimfą i idąc wąskim korytem pod prąd miał bardzo utrudnione zadanie.
Ja dość szybko złowiłem grubego kropaska tuż nad wymiar.
Na tym fragmencie brań mimo obiecującego początku było relatywnie bardzo mało. Kilka. Nie mniej „wpadły” dwie niegłupie ryby.
Pierwszy pstrąg nabrał się za drugim razem. Staliśmy jakby w mini rozlewisku, z wodą po żebra. Patrząc pod prąd, przy lewym brzegu nurt był szybki i na tyle głęboki, że z dużym prawdopodobieństwem kryło człowieka. Stałem pośrodku rozlewiska, na jakichś zalanych, grubych konarach, leżących na tyle gęsto, że pozornie nie było obawy o upadek. Okazało się iż stoję na krawędzi rynny. Trochę jak w metodzie żyłkowej, sprowadzałem sierściucha na półtorej grama wzdłuż brzegu. W pewnym momencie miałem ładne, miękkie przytrzymanie. Tyle, że w tej samej chwili straciłem równowagę i o mały włos, a położyłbym się na wodzie. Ryba chyba nawet się nie ukłuła. Trochę zły, mówię do Wojtka, że coś na bank większego robiło podchody do jiga. Licząc, że może pstrąg nie jest sam w takim rozległym i głębokim miejscu, kontynuuję. Drugie przepuszczenie i żywe zatrzymanie zestawu. Zacinam i od razu wiadomo – ryba będzie troszkę większa. Na delikatnym sprzęcie pstrąg walczy spokojnie, ale bardzo wytrwale.
Po dłuższych ucieczkach pstrąga, w tym spłynięciu ładnych parę metrów dół, udaje mi się skierować rybę w podbierak. Łady, oliwkowy potokowiec miał prawie 40cm.
Druga ryba warta odnotowania wzięła także w na oko bankowym miejscu. Długie i głębokie podmycie na wewnętrznym łuku. Brzeg porośnięty wikliną na kikutach grubych pni po wielkich wierzbach. Przeciwległy brzeg płaski, trawiasty. Tym razem podrzuciłem gumową imitacje larwy ważki. Branie było zdecydowane, aczkolwiek aksamitnie odczuwalne na kiju. Trochę zdziwiony pokazuję gumę koledze. Tuż przed hakiem, całkiem gruby korpus jest odcięty od reszty gumy. Jest jednak wręcz pewnik, że ryba się nie skłuła.
Wziął w kolejnym podaniu, na jiga jak na zdjęciu poniżej. W ogóle, w tych głębokich dołach jigi Wojtka okazywały się niezastąpione.
Pstrąg w pierwszych sekundach sprawił wrażenie co najmniej ryby średniej. Dałem mu lekko pod 40cm z nadzieją na 40+. Cała ułuda wynikała z potężnego korpusu tego egzemplarza, bo kropas aż tak długi nie był.
Cały wyjazd był bardzo przyjemną odskocznią od dość przewidywalnego „no killa” i miłym, pozytywnym zaskoczeniem w porównaniu z Dłubnią, czy Wilgą niestety. No i zawsze to nowa woda – nawet jak bez cudów, to zawsze tajemnicza i dająca nadzieję.
2 odpowiedzi
Świetne ryby i zdjęcia. Na pewno też dobra zabawa , bo wyjazdy na pstrągi zawsze dają trochę brań i napawają optymizmem.
Ja w tym roku na pstrągi praktycznie nie jeździłem , choć wygrałem w sklepie wędkę Team Dragon Voyager Trout do 21 g , czyli na krakowskie warunki bezużyteczną 🙂 A przy okazji Adam, jaką wędka dysponowałeś na tej wyprawie ?
Łowiłem kijkiem 2,10m do 6g. Trochę archaiczna produkcja – bardzo silny dolnik i delikatna choć szybka szczytówka. W niezłe koło gnie się jednak cały kij. Dziś już takich nie robią.
Właśnie miałem info od kumpla, że spiął po dłuższym holu pstrąga +/- 50cm. Ale to inne łowisko – tam bym się z taką zapałką nie wybrał 🙂