Niby na rybach nie byłem już od prawie miesiąca w związku z czym czuję się dość dziwnie i niekoniecznie dobrze, ale jakoś mało czasu, by zebrać się do pisania. No, ale już śmigamy nad rzekę, by komuś nie zachciało się łowić pstrągów za wcześnie na naszym odcinku. Miał być kolejny tekst o mniej popularnych przynętach, a konkretnie o żabach, ale, że czas dojechał do wyborów, to o żabach następnym razem.
Koło do którego należę ma za sobą zebranie sprawozdawczo – wyborcze. Frekwencja była jak na realia tego koła niska, bo tylko 13%, ale to była zdecydowanie szczęśliwa trzynastka. Tak w sumie niski poziom obecności wynikał z jednej kwestii: na przestrzeni ostatniego półtorej roku, przybyło nam blisko stu nowych wędkarzy. Z chwilą, gdy pogoniliśmy poprzedni zarząd, to u nas klimat tak się zmienił, że z marszu, z okolicznych kół przepisało się do nas wielu wędkarzy, a że jesteśmy jakby na granicy okręgów, to byli to ludzie także z okręgów Katowice i Bielsko, choć Kraków dominował. Z maili jakie otrzymałem w ostatnich kilku dniach wynika, że kolejne parę osób zmieni barwy, bo są załamani po tym, co widzieli u siebie w kołach, gdzie są już po zebraniach.
Mam parę refleksji, którymi chciałbym się podzielić.
Pierwsza to taka, że PZW jest jakie jest, bo ten mało strawny koktajl przepisów, regulaminów ze statutem na czele jest tak skonstruowany, że wprowadzenie zmian więcej niż kosmetycznych, jest nieprawdopodobnie ciężkie, ale jak się już uda, to powrót w druga stronę też jest mało realny. Po prostu trzeba zebrać bardzo silną, co do liczby, zgraną brygadę, najlepiej taką gdzie jest ze dwóch – trzech wygadanych i nie płochliwych ludzi, popartych kilkoma krzykaczami z jak to się mówi – niewyparzoną gębą. Jest to trudne, biorąc niechęć ludzi do udziału w tych spotkaniach, ale konstrukcja organizacji i takich spotkań jest taka, że mamy do czynienia z targowiskiem próżności, skrzyżowanym z sejmowym populizmem. No, jest jeszcze trochę chłodnej głowy i logiki, oraz poczucia realizmu, ale to już nie wszędzie.
W moim kole cieszę się z dwóch rzeczy:
– każdy ma prawo nie tylko teoretycznie wyartykułować swoje pomysły, czy nawet najbardziej oderwane od rzeczywistości poglądy, ale nie jest zakrzyczany w pół zdania przez przeciwników
– patrząc z mojej, bardzo skrajnej perspektywy z jakiej widzę wędkarstwo, panuje swoista pozytywna „schizofrenia”, co do zapatrywania się na wody wspólnoty koła, gdzie najchętniej, jak widzę, zniesiono by wymiary ochronne, by wytargać ile się da, przy równocześnie bardzo dużej otwartości na różne ograniczenia, szczególnie w wodach płynących
Ludzie chcący coś zmienić, między innymi dlatego ponoszą klapę na polu składanych wniosków, że często to ich pierwsza w ogóle, lub pierwsza po dłuższej przerwie wizyta w kole i nie do końca czują klimat, jaki w nim panuje, nie wiedzą w kim mogą mieć sojuszników, w kim największych przeciwników, kto argumentuje z sensem, a kto tylko krzyczy „nie, bo nie”. Oczywiście nie tylko to jest problemem, ale to dość istotne. Wiadomo, że czynnik psychologiczny jest istotny i trudniej bronić swoich racji w stadzie, które jest dla nas nowe.
Ja sam mam momentami koszmarne wątpliwości, ale uparcie wierzę, iż nie da się tego zmienić, nie tkwiąc w tym wszystkim i będzie to jedyna droga, do póki nie zmieni się polska rzeczywistość polityczna. Tak było i taka jest niestety teraźniejszość. Koronnym dla mnie argumentem na to jest niepowodzenie posła Jaskóły z ugrupowania Kukiza, którego próby zastopowania sprytnie i w sumie perfidnie wprowadzonej przez ZG PZW nowej ordynacji wyborczej, zostały wg mnie zignorowane po prostu, najpierw przez wojewodę mazowieckiego, a potem przez ministra sportu. Dlaczego? Bo ruch Kukiza jest czymś totalnie nowym w stadzie na Wiejskiej, czymś co głosi wprawdzie bardzo niejednolite hasła, których wspólnym mianownikiem są jednak zmiany, a wszystkie te „po styropianowe”, zasiedziałe w sejmie frakcje, zmian nie chcą. Przy okazji wydaje mi się iż PIS nie rozwalił związku wędkarskiego, gdyż liczy chyba na przejęcie w nim wpływów na drodze legalnych wyborów, jakich jesteśmy świadkami, a dopiero, jeśli to się nie powiedzie, to wprowadzą jednak, już bez ceregieli – plan B. I byłoby dobrze – jeszcze raz napiszę – nie dlatego, że jestem zwolennikiem tej partii [bo nie jestem], ale wszelka zmiana w tym „zaspawanym” systemie jest dobra, gdy jako świeża, jest łatwiej podatna na kolejne zmiany. Niestety, wg moich skromnych kalkulacji, realna, radykalna zmiana w polskiej rzeczywistości politycznej nastąpi nie wcześniej niż za kolejne dwie kadencje. Sadzę tak, obserwując zmiany postaw i zapatrywań politycznych moich uczniów na przestrzeni ostatnich kilku lat, a to już niemała statystycznie próba. Ale wróćmy do mojego koła.
Mamy nowy i zarazem ten sam zarząd, który był od 1,5 roku, czyli od obalenia poprzedników. Wybrano nas jednogłośnie, nie licząc prezesa, przy którym jeden wędkarz wstrzymał się od głosu, ale to była raczej kurtuazja wobec obecnego wiceprezesa, którego proponował na nowego szefa, ale tamten odmówił kandydowania. Jeszcze raz napiszę – to wszystko jest tak poukładane, że PZW jest niezmiernie statycznym tworem, z tym, że jak pokazuje nasz przykład – wprowadzona zmiana, nie mam wątpliwości, że pozytywna [bo nie chcę użyć słowa „dobra”] też jest ciężka do ruszenia. Pochwalę się, że prowadziłem to zebranie, choć nie pływam dobrze w gąszczu tych wszystkich przepisów, regulujących takie imprezy.
W takich momentach zawsze zastanawiam się, co by było jakby przyszło nie 13%, a powiedzmy 50% członków koła? Jaki wtedy byłby wynik? Prawdopodobnie i tak bardziej przewidywalny niż, gdyby jakimś cudem w wyborach parlamentarnych głosowało –znów spekulacja – 80% mających głos, a nie jak zazwyczaj 50%…
Moje koło obroniło się przed nową ordynacją wyborczą, blokującą prawo ubiegania się o bycie delegatem, jeśli nie ma się stażu 5 lat pełnienia funkcji statutowych. Gdyby nie ta zmiana, sam ubiegałbym się o tę funkcję, bo ma ona jak mi się wydaje znacznie większy wpływ na kształt okręgu niż cokolwiek co się dzieje w samym kole. Mieliśmy z tym problem, gdyż w sumie tylko cztery osoby spełniały te kryteria. Ostatecznie, znów jednogłośnie wybrano panów Sławka i Stanisława. Dlaczego uważam, że moje koło się obroniło? Obu Panów bardzo cenię, na ile ich poznałem, jako ludzi po prostu. Od strony wędkarstwa Pan Staszek, jest znacznie mniej radykalny niż ja, nie mniej – nie mam wątpliwości – ma bardzo podobne spojrzenie jak ja, co do ograniczeń zabierania ryb. Drugi Pan – Sławek – ma chyba identyczne jak ja spojrzenie na formułę no kill, szczególnie jeśli idzie o dzikie łowiska. Różnię się od nich spojrzeniem na tzw. sport, gdyż są gorącymi jego zwolennikami, a ja niekoniecznie. Trochę im zazdroszczę, bo zawsze chciałem zobaczyć PZW od tej strony, na wyższej już półce, ale szczerze im gratuluję. Gdyby z każdego koła delegatami zostali ludzie ich pokroju, to w PZW miałaby miejsce niezła rewolucja. Nie mam jednak pojęcia, jacy są delegaci w pozostałych kołach okręgu, poza Niepołomicami, gdzie wybrano Tadeusza Biernata i z mojej perspektywy jest to super wybór.
Głos zabrał też obecny prezes Okręgu Kraków – Pan Fornalik. W swoim wystąpieniu oznajmił, iż podpisał sprzeciw odnośnie zmian w ordynacji wyborczej. Ja zawsze mam mieszane uczucia, jak ocenić taką sytuację, ale taki jest ponoć fakt. Prezes w ogóle wprawił mnie w innym już aspekcie, w lekkie zdumienie, cytując dosłownie napisane przeze mnie z rok temu zdanie, że „jest zwolennikiem niezabierania ryb, a już w ogóle wody płynące, bez wyjątku, wszystkie powinny mieć status łowisk no kill”. Skomentuję to tak: ja mam świadomość, iż PZW generuje póki co takich, a nie innych ludzi i póki co większość [na szczęście malejąca powoli], ma dosłownego bzika na punkcie zabierania ryb. Rozumiem, że uprawia się pewną politykę pod właśnie tę większą publikę. Nie ukrywam, iż z pewnym niesmakiem, ale sam to robię u mnie w kole. Polega to na tym, iż nie próbuję uszczęśliwić na siłę Kolegów, którzy na dwóch bajorkach obniżają wymiar ochronny szczupaka do 50cm, jak to zrobili w tym roku, godzę się na likwidację opcji symbolicznych stawek „no kill” na te łowiska, jak w zeszłym roku, ale w zamian za popieranie różnych pomysłów co do łowisk mnie bliższych, a równocześnie znacznie ważniejszych w skali naszych zainteresowań [większych akwenów, a przede wszystkim rzek, których procesy, jakie w nich zachodzą, są nie do ogarnięcia przez człowieka w porównaniu z wodami stojącymi, szczególnie małymi]. Wiem, że ludzie lubią jeść ryby, choć niektórzy za bardzo 🙂 i właśnie im powinny służyć te różne małe stawki, gdzie ryby się wpuszcza i zanim w sumie zdziczeją, są masowo wyławiane. Natomiast, szczególnie rzeki powinny być szanowane i traktowane niezmiernie powściągliwie w kwestii pozyskiwania z nich mięsa. Koniec, kropka. Dlatego rozumiem, że uprawia się pewną politykę, ale jeśli hołduje się pewnym wartościom, zasadom, to jednak, szczególnie gdy ma się władzę – wprowadza się takie zmiany, by wartości te chronić, a zasady wcielać w życie. Choćby małymi kroczkami. I powiem szczerze, że nie widziałem tego przez ostatnie lata. Gdyby zarząd okręgu od razu wprowadził na Krzeszówce odcinek no kill, jak chcieliśmy od 2016r, a nie czekał z tym rok, to Pan Fornalik miałby moje totalne poparcie. A zgodę na to w roku wyborczym, choć mnie cieszy, odbieram, jakby się mnie traktowało, jak dziecko. Mam trochę więcej lat. Tak, że, jakkolwiek słowa Prezesa były w tym aspekcie miłe, to pozostanę sceptykiem…
Zapytałem też Pana Fornalika o Zalew Dobczycki na Rabie, o który dopominam się od bodajże 2006r, w pierwszych latach nie mając nawet świadomości w jaki mur biję głową, w której nie mieści mi się, że jesteśmy jedynym w Polsce okręgiem, który ma na swoim terenie taki zbiornik, a wędkarze do niego zakaz wstępu. Prezes powiedział, że udało mu się pozyskać kilku posłów i senatora, oraz doprowadzić do spotkania z wojewodą, który ma tu wiele do powiedzenia. Podobno miało miejsce jeszcze jedno spotkanie z jak to się mówi – podmiotami zainteresowanymi [władze lokalnych gmin, powiatu, instytut naukowy UJ, administracja wodociągów krakowskich itp.] Przy okazji prezes potwierdził, że na zalewie na Rabie działa przedsiębiorstwo rybackie, co w rozmowach z różnymi działaczami, nie tylko wędkarskimi, było często albo przemilczane, albo wręcz słyszało się zaprzeczenie. Tak, że rybaków z sieciami w okręgu Kraków też mamy, o czym sam parę razy pisałem, bo naocznie widziałem kuterek, z którego wyładowano kilkanaście skrzynek sandaczy, każda po 8-10 szt. ryb w granicach 60-70cm [bywam tam często bo znaczna ilość moich krewnych mieszka na północnym i południowym brzegu zalewu]. Doszło ponoć, do z grubsza zarysowanego konsensusu, a – tu znów cytuję Pana Fornalika – wojewoda oznajmił iż od 2018r zalew będzie dostępny dla wędkujących. Tyle, że przyszły rok jest przecież rokiem wyborczym, co zauważył sam prezes, więc wojewoda może obiecywać. W każdym razie od tego sezonu mają pływać stateczki wycieczkowe po zalewie, więc jakieś tam ruchy mają miejsce odnośnie tej przepięknej wody.
Na koniec znów trochę rad. Dlaczego wnioski przepadają w głosowaniach? Ano z kilku powodów. Ja widzę dwie główne przyczyny. Pierwsza – w momencie składania wniosku, osoba jest zakrzyczana, a jej pomysł dyskredytowany już na starcie. Przygotowuje się po prostu od razu grunt by pomysł uwalić. Jak to wygląda? Przykład z realu: jakiś człowiek składa wniosek o to, by odcinki między dwoma krakowskimi progami były wodą no kill. Od razu brąchanie, stękanie, głośne komentarze pod nosem, plus głos rzucony w tłumek „a kto to w ogóle poprze?” – tu podnoszą się niemrawo dwie – trzy ręce. Nie ma głosowania, ale pokazuje się pozostałym, jak małe poparcie ma pomysł i ludzie widzący te pojedyncze kończyny, tracą wiarę, a już zupełnie zbija to z tropu wahających się. Po prostu wolimy być w drużynie która wygrywa. Jak przychodzi co do czego [do głosowania], to jest już po sprawie. A często osoba składająca wniosek, sama się z tego wycofuje.
Powód drugi – składanie wniosków jest chyba specjalnie jednym z ostatnich punktów zebrań, gdy część osób jest już lekko otumaniona zawiłościami statutu, cześć znudzona, a całość zwyczajnie zmęczona po tych kilku godzinach. Ludziom składającym wniosek nie daje się często czasu na jego argumentację, którą nie zawsze daje się zamknąć w dwóch zdaniach. No, trzeba też tę argumentację wyartykułować na tyle pewnie, by do wszystkich dotarła. Nie ma się co przejmować fukaniem i mruczeniem niechętnych pomysłowi już na starcie .
Ja postawiłem wniosek, który dwie osoby prawie strącił z krzeseł [prowadziłem zebranie więc stałem i widziałem] – mianowicie, dotyczący wprowadzenia zakazu zabierania pstrągów w lutym, na początku sezonu, kiedy, przynajmniej u nas w okręgu krakowskim ma miejsce istna jatka, która skutkuje później totalnie pustymi miesiącami, okraszonymi dla przeciętnego Kowalskiego pojedynczymi, miarowymi rybami. Pomysł taki nie jest niczym nowym, kilka okręgów ma już taki zapis i lokalny, wędkarski świat się jakoś nie zawalił. Ten miesiąc pozwoliłby pstrągom dać się trochę pokłuć, choć trochę odbudować i stać się bardziej czujnymi, a równocześnie przy ostatnich zimach, w marcu budzą się już inne łowiska i krótko mówiąc presja wyraźnie maleje.
Powiem tylko, że wniosek przeszedł jednogłośnie. Inna sprawa, co zrobi z nim nowy zarząd okręgu.
Jedna odpowiedź
Drużyną która wygrywa jest dziś koło Krzeszowice. Jest konkretna , dobra zmiana. Jak wiele razy wspominałem, jestem przeciwny totalnemu zakazowi zabierania ryb, przy pełnym poparciu dla odcinków a nawet calych rzek nokill, przy ograniczeniu limitu itd. Jak widać, to jest kompromis, który może przejść. Poza ortodoksja i totalnym betonem, jest, ta wspomniana przez Kukiza, milczaca, wkurw… masa. Zwykłych, rozsądnych wędkarzy, jedni się ograniczą z przyczyn racjonalnych, inni odpuszczą calkowity zakaz zabierania, a dla wielu to będzie usankcjonowanie ich własnego kodeksu postępowania. Cały czas mowa o wodach naturalnych.
Dwa lata temu powiedziano mi że to utopia. Że tego się nie da zrobić , a pisanie, czytanie i rozmowy nic nie dają….