Będzie po staremu

Wędkarstwo generuje w swoich szeregach  ludzi o raczej prymitywnej mentalności.  Powinienem napisać „polskie wędkarstwo”, ale taki obraz w przytłaczającej masie ma w ogóle wędkarstwo Słowian i Bałtów. Powyższą opinię wyrobiłem sobie, oglądając na przestrzeni ostatnich lat setki filmików w internecie, choć gdyby bazować jednak na samych filmikach, to akurat Polacy i przede wszystkim Czesi wybijają się tu jednak na plus. Nie piszę o dawnej Jugosławii, bo tam 90% filmików kręcą przyjezdni z zagranicy. Ale dominuje prymitywizm.

Tak się zastanawiam, czy jest to jakaś genetyczna skaza najmłodszych linii Indoeuropejczyków, czy [do czego bardziej się skłaniam] – wynik „zrycia” beretów przez pół wieku komuny… Nie wiem. W każdym razie nie jest dobrze. I tym razem nie chodzi mi o wypuszczanie ryb, co wg mnie jest konieczne na wszelkich, dzikich wodach,  ile mam na myśli podejście do wędkarstwa w ogóle.  Podam dwa przykłady z  mojego niestety koła, świadczące o klasie, a raczej jej braku wśród łowiących.

  1. Wiosna. Wodne grajdołki zarybiono karpiami. Opinie mnie zaskakują. Ryby są za duże, za silne [rwą zestawy] i [o zgrozo!] – biorą za dobrze. Nie można odpoczywać.  Serio.
  2. Jesień. Wodne grajdołki zarybiono szczupakami.  Opinie mnie tym razem nie zaskakują. Zarzut pierwszy – nie chcą brać. Kolejny – jak już, to brakuje im te parę centymetrów. Skutek – naciski, by zmniejszyć wymiar [wszak patelnia przyjmie każdy rozmiar]. A teraz jeszcze zamarzło, a one tam….

To nie były głosy jednostek. Czasem odnoszę wrażenie, iż należę do jakiegoś dużego klubu intelektualnych klaunów.

Myślę, że powyższy poziom prezentuje jakieś 90% ludzi w PZW. Dlatego jestem sceptykiem, iż coś się zmieni. Mam na myśli te pięć lat pełnienia jakichś funkcji, by ubiegać się o mandat delegata. Niby zainteresowano tym posłów z ekipy Kukiza, ale jestem pesymistą, choć bardzo chciałabym się pomylić. Całość będzie się ślimaczyć w trybie wszelkich procedur i rządzący folwarkiem o nazwie PZW swoje przeforsują.  Po prostu nie będzie masowego nacisku, bo prymitywna większość nie bardzo nawet wie o co chodzi.

Tak przy okazji optymistycznie zauważę, iż wprowadzenie na ostatni dzwonek takiego przepisu świadczy o tym, iż poziom spienienia wędkarzy jest tak powszechny, iż trzymający się stołków uznali, iż trzeba sięgnąć metod desperackich, [a tak oceniam zmianę trybu wyborczego], gdyż sami realnie oceniają, że bez takich uników, nasz związek zmieni kurs, na wybitnie niekorzystny dla „dziadostwa” i rybactwa. O braku zmian jestem także przekonany, oceniając ruchy, a w zasadzie ich brak ze strony partii rządzącej, która gdzie mogła i może, to zmienia ludzi na swoich i nie ukrywam, iż liczyłem, że podobnie będzie z PZW nie dlatego, że popieram PiS [nie popieram], tylko ze względu na to, że po zmianie rewolucyjnej, [a taka by ona była], każda kolejna byłaby łatwiejsza. Tymczasem rządzący uznali z jakiegoś powodu, iż nie ma sensu tykać tego stowarzyszenia, mimo, że jako jedno z niewielu generuje w swoich „elitach” faktycznie dużą ilość aktywistów z poprzedniego systemu. Dziwne to, ale mnie nic nie  zdziwi w ruchach obecnego rządu, gdy widzi się poziom myślenia ekonomicznego jaki prezentuje…

Kolejnym elementem tej kiepskiej układanki jest tzw. sport, którego ja jestem totalnym przeciwnikiem z dwóch powodów:

  1. Nie zgadzam się na to, by potężny procent składek członków PZW szedł na małą grupkę bawiących się w rywalizację, w łowieniu ryb, nazywając to sportem.  To taki sport jak himalaizm – bez jaj.
  2. A przy okazji te działania około „sportowe” są wg mnie obok zarybień furtką do robienia potencjalnych finansowych wałków.

Przy powszechnie panującej mentalności skrzyżowania „dziada” z nieporadnym dzieckiem zostanie jak jest, czyli ryb będzie może nie mniej, ale na bank mniejszych, a wszystko z powodu niańczenia w kołach ludzi jak niżej.

Typ pierwszy – śmieszny człowiek.

Jestem nad starorzeczem.  Pogoda paskudna. Ryby biorą średnio. Klenie dopuszczająco, choć dotyczy to tylko spinningistów. Kolejny dzień z rzędu, gdy z jakichś powodów ten gatunek żeruje bardzo intensywnie, ale rządzi tylko kukurydza. Normalne latem. Późną jesienią raczej odwrotnie – klenie szukają „mięsa”.  Nieważne. W każdym razie koło mnie siedzi „kolo”  i właśnie wypuszcza chyba dwudziestą sztukę. Ryby różne, ale przeważają takie 30-40cm. Jest zabawa. A wszystko w może pół godziny. Nie ukrywam – zazdroszczę i podziwiam zarazem. Fakt – człek sam mówi, że ma przypon 0,08mm, ale poza tym żadnych cudów. I najlepsze to te 70cm gruntu przy sporym i dość topornym spławiku. Pac – jeszcze nie stanął, a już odjeżdża. Jak przy jakichś uklejkach.  Wędkarz mnie zaskakuje. Wszystkie wypuszcza. Jeszcze gadka, że fajnie, bo mięsiarstwo nie widzi. Owszem, czasem weźmie jakiegoś, ale takiego 40+ i nie często. Selekcja musi być – podsumowuje, z czym akurat się nie zgadzam, bo największa szkoda, to zabijanie ryb większych. Ale jestem pełen uznania. Zmieniam stanowisko.

Jakąś godzinę później wracam, tylko stoję po drugiej stronie zwalonej, wielkiej  wierzby. Od wędkarza dzieli mnie około 25m i bezlistna, ale gęsta korona  drzewa.  Każdy kleń, co na oko ma wymiar idzie w siatę.  Jakiś kabaret. Na szczęście biorą dużo słabiej. Ten sam wędkarz…. Tydzień później łowił z nim kolega. Ta sama historia.

Typ drugi – klasyka.

Niestety, znów opowieść z mojego koła. Mam ponownie zgłoszenie od  Straży Rybackiej, która podsyła mi, podobnie jak rok temu, zgłoszenia czterech „miszczów”. Dwóch łowiło na wodzie wymagającej dodatkowej opłaty. Co więcej, wiem, że ich informowano w kole, że to nie przejdzie, więc robili to z pełną premedytacją. Strażnicy nie stwierdzili złowionych ryb, a i w rejestr wpisali swój pobyt tego dnia.

Kolejnych dwóch, to wiślana codzienność. Jeden łowił sobie na trzy kije – a co! Drugi  miał siatkę ryb. Tyle, że więcej niż wolno i zarazem…niektóre niemiarowe. Aha, nie prowadził rejestru.

Jako rzecznik koła od spraw dyscypliny, trochę się głowiłem, co z tym zrobić, żeby się nie skończyło, jak rok temu [zeszłoroczni winowajcy mieli pomagać w zarybieniu Rudawy, ale ponieważ takie informacje zarząd podaje jak chce, a ja z kolei uczuliłem winnych, że muszą poświęcić dzień pracy, tyle, że dam im znać z tygodniowym wyprzedzeniem – nic z tego nie wyszło] i wydumałem tak. Dwóch, którzy łowili bez dodatkowej opłaty na wodzie, która tego wymagała, ma w kartotece wpis iż jeśli w roku 2017 zostaną złapani na łamaniu regulaminu połowów, to na sezon 2018 nie zostaną im sprzedane zezwolenia.  Przynajmniej nie w naszym kole.

A pozostałym dwóm zafundowałem pełny egzamin z przepisów. Jeśli odmówią – nie sprzedamy im zezwoleń na rok 2017. Muszą zmienić koło.

Typ trzeci – intelektualna „elita”.

Koledzy dwa tygodnie temu [listopad], robią obchód Rudawy. Woda pstrągowa. Zaczynają od granicy z odcinkiem no kill. Jeszcze się nie ubrali, a tu już gramoli się spod mostka jakiś wędkarz i idzie w górę. Pancerny zestaw zwieńczony wirówką jak śmigło helikoptera. Zanim chłopaki doszli, zdążył opuścić odcinek no kill, gdzie nie wolno używać haków z zadziorami i trzeba mieć podbierak. Wędkarz został skontrolowany, spisany – wszak łowił pstrągi  w okresie ochronnym. Brak wpisu. Szkoda gadać. Najgorsze to, że z zawodu jest…lekarzem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *