Nie mogłem się doczekać. Minęło ponad dwa lata, gdy ostatni raz o tej porze roku byłem nad moim ulubionym starorzeczem. Dawniej, wędkarstwo dla mnie nie liczyłoby się, gdyby nie Wisła. Od jakichś 4-5 lat coraz bardziej skłaniam się ku wszelkiej maści bajorom. Byle nie miały kolorytu wiejskiego stawu z gęstą jak kisiel zieloną wodą. Nie wiem czemu tak mi się to pozmieniało, ale właśnie w zabawie z wędką to jest świetne, że każdy znajdzie coś dla siebie, a różnorodność metod w połączeniu z różnorodnością łowisk i gatunków, daje praktycznie nieskończenie wiele odsłon tego zajęcia.
Na wszelkiego rodzaju starorzecza nie ma lepszej pory niż październik i listopad. Przynajmniej, gdy mówimy o spinningu. Takie małe zbiorniki, a jeśli nawet o dużej powierzchni, to zazwyczaj płytkie, zamarzają całe nawet w jedną noc i przy niewielkim mrozie. Stąd czas po ustąpieniu lodów [marzec – kwiecień] nie jest dobry dla łowców ryb, które da się oszukać sztuczną przynętą. Później, gdy już śnieg stopnieje [jeśli był] i popada, poczochra trochę wodę wicher i jakoś ją dotleni, to coś tam się dzieje w maju, a potem nagrzana woda w jako takiej aktywności pozostawia karasie, liny. Nieliczne zazwyczaj drapieżniki ożywiają się, gdy temperatura spada wyraźnie, czyli właśnie mniej więcej od października. Grudzień znów jest ciężki, bo ryby nawet jak nie zmrozi, to są już bardzo drętwe i zdecydowanie słabiej reagują. Z kolei wszelkie bagienka mające połączenie z jakąś większą wodą, żyją w prostszym cyklu o dwóch odsłonach: na zimę [właśnie najczęściej w październiku] sporo ryb chroni się w spokojnych wodach starorzeczy, a około końca marca większość opuszcza bajoro i udaje się do pobliskiej rzeki. Najlepsze jest to, że chyba żaden typ wód nie ma tak zindywidualizowanej specyfiki, jak małe, dzikie bajorka. Nawet sąsiadujące ze sobą o kilkaset metrów oczka wodne, bardzo często różnią się mocno rytmem życia jakie w nich się toczy.
Fajne w tych kałużach jest też to, że tutaj ryba 30cm jest już spora, 40cm to duży okaz, a coś więcej….
Jak napisałem wyżej – nie mogłem się doczekać. Wprawdzie liczyłem się z tym, że będę miał „pod górkę”, ale z drugiej strony nie mam chyba wody tak dokładnie rozpracowanej jak to starorzecze. Wiem, jak zachowują się poszczególne gatunki przy danych warunkach wodno – atmosferycznych i chyba ich wszelkich możliwych konfiguracjach. W końcu bywam tu już od 6-7 lat. Wybór padł na sobotę, bo niedziela była centralnym dniem pełni. Kumpel zresztą potwierdził mój wybór, gdyż będąc w niedzielę, zaliczył szybko trzy okonie, trzy kloneczki i było po braniach. Zero. Cisza absolutna.
Ja, dzień wcześniej też nie miałem miodów. Ciśnienie już dzień wcześniej osiągnęło okoniowe optimum dla tej wody, będące jednocześnie granicą jako takiej aktywności kleni i dużo mniej licznych jazi, a okazało się, iż cały dzień pełzło wytrwale w górę, skąd przez większość część spinningowania brak kontaktu z drapieżnymi karpiowatymi, nie licząc świnek. Tu uczciwie powiem – ich nie rozpracowałem. Ten gatunek wciąż mnie tutaj zaskakuje. Wracając do pogody – wiał dość silny wschodni wiatr. Na dodatek było już kilka dni po zejściu dużej wody. Wprawdzie powoduje to, że w mniejszej kubaturze jest większe zagęszczenie ryb, ale z drugiej strony o tej porze roku – względnie ciepłej – część ryb nie może się jeszcze zdecydować co wybrać i jak woda opada, wiele z nich z powrotem wybiera rzekę. Jeszcze na kilka, kilkanaście dni, zanim powróci tu na całą zimę.
Ponieważ spore zrzutu wody z zapory sugerowały niemałą ilość przyzwoitych okoni, spokojnie mogłem sobie odpuścić jakieś super małe przynęty, poprzestając na bardziej konwencjonalnych wielkościach. Jedyne, co mocno kontrolowałem, to wielkość główek, bo specyfiką tej wody, moim zdaniem, jest atakowanie przez tutejsze ryby ofiar, pozostających prawie w bezruchu lub bardzo powoli opadających do dna. I dotyczy to głównie tych ciut większych ryb: kleni, a w szczególności jazi, które wręcz wolą podnosić nieruchomo leżącą przynętę z dna, choć powszechnie zaobserwowałem to u tutejszych okoni, które są najliczniejszą zdobyczą.
Wystartowałem o 11.00 i łowiłem do 18.00. Przy całej tej pogodowej karuzeli jedna rzecz była fajna: w sobotę świeciło sporo łagodnego słońca. Było całkiem miło, nawet jak sterczałem do pół uda w zimnej już wodzie.
Łowiłem, jak zazwyczaj tutaj, czyli delikatnie. Jedynie ze względu na powodziową wodę jaka się przewaliła i prawdopodobieństwo styczności z czymś większym, zrezygnowałem z kijka do 6g i żyłki 0,10mm, na rzecz żyłki 0,12mm i dłuższego, bardzo miękkiego wędziska do 20g. Pozwalało to mocno, ale stopniowo napinając linkę, wyciągać zaskakująco duże gałęzie. Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu, nie straciłem żadnego wabika, a zaczepów miałem mnóstwo.
Nie licząc około półgodzinnego testu woblerka, których kilka prototypów zrobił Pan Waldek wg mojego projektu, to mniej więcej równomiernie łowiłem poniższymi wabikami:
– 6cm „robalem” o kolorze zbliżonym do rozwodnionej zieleni z czarnymi drobinkami zatopionymi w silikonie
– ripperkiem Mikrofish – 3,5cm [fioletowy]
– 4,5cm ripperkiem Crazy Fish [w kolorach jak „robal” tyle, że z brokatem o czerwonawych akcentach [moim zdaniem dużo lepszy niż srebrny, czy złoty]
– 5cm, pękata „jaskółka” niezidentyfikowanej marki, których przywiozłem sporo z USA dawno temu i dopiero od jakichś dwóch – trzech lat jestem świadom, jak ich używać
Wszystkie przynęty na główkach z przedziału 0,9 – 1,5g. Zaznaczyła się nieznaczna przewaga obu ripperków. Jaskółki używałem w słabszej części dnia i może stąd mniej kontaktów, natomiast silikonowa „glizda” ma swój najlepszy okres przed sobą, jak poważnie się ochłodzi, tyle, że wtedy obciążę ją zaledwie główką 0,3 – 05g.
Finalnie było nawet lepiej niż się nastawiłem, choć ryby brały arcy ostrożnie i tak naprawdę coś się działo do mniej więcej 14.00. Później miałem sporo potrąceń, delikatnych najechań na stojące ryby [tylko dwie podciąłem i spięły się momentalnie po poluzowaniu żyłki] i nieśmiałych skubnięć. A i to się skończyło gdzieś tuż po 16.00. Dopiero przed końcem łowienia miałem z pięć ostatnich brań. Było to jakby potwierdzenie moje obserwacji odnośnie pełni i dni tuż przed, choć nie wiem, czy obserwacji celnej. Otóż wygląda to tak, że w te dni ryby żerują faktycznie na ogół kiepsko, choć jakieś chęci przejawiają właśnie w pełni dnia, gdy księżyc w swej obfitości jest najdalej od ziemi. Więc nie wczesny ranek i nie wieczór. Ale może się mylę…
Okonie, jak się spodziewałem stały nieco rozproszone chyba cieplejszą aurą w zacienionych miejscach pod samymi brzegami. Rybki fajne bo bez karzełków. Trafiło się kilka wyraźnie większych.
Szybko też złowiłem cztery klenie. Żadne tam byki ale dwa wyraźnie z ręki wystawały.
Stały jak okonie przy samym lądzie [dosłownie], ale tylko przy stromych brzegach, gdzie od razu było więcej wody i w przeciwieństwie do pasiaków, były tam gdzie słońce mocno penetrowało toń. Jak się okazało, przy rosnącym ciśnieniu gatunek ten coraz bardziej „zasypiał”, do tego stopnia, że po tej pierwszej godzinie, do wieczora nie wyjąłem ani jednej ryby tego gatunku i dopiero tuż przed końcem uwiesił się jeszcze jeden klenik.
Wyraźna była też aktywność świnek i małych boleni. O ile małe bolki nie budzą we mnie emocji, to już świnki tak, tym bardziej, że jak na swój gatunek są tutaj – powiedzmy – nieobciachowe, a trafiają się duże. Ryby te ewidentnie polują na najmniejsze rybki jakie są i co do tego nie mam wątpliwości, bo to wielokrotnie widziałem. Tyle, że robią to okropnie nieporadnie. Zapięcie takiej ryby na spinning pod powierzchnią nie jest częste. Z tym, że robią przerwy i jakby odpoczywają co jakiś czas. I w tych przerwach chyba najłatwiej je skusić czymś, co ledwo pełznie po dnie. Dość szybko jedną złowiłem.
Trochę irytującym był fakt, że miałem z 10 – 15 kontaktów, prawie na bank ze sporymi świnkami, ale bez zacięcia. Wyglądało to następująco. Ripperek szura po mulistym dnie. Ekstremalnie powoli. Najpierw widzę, jak żyłka powoli sztywnieje i naciąga się [tu jest jeszcze możliwość, że będzie zaczep], po czym czuje się lekkie szarpnięcie, zacinam, przyzwoita ryba odjeżdża spokojnie w prawo lub w lewo o pół metra , czasem metr.. i dopiero jak pojawia się wyraźny opór to puszcza. Moim zdaniem ewidentnie trzymają gumkę za ogon. Tylko nie bardzo wiem na co czekają?
Kilkakrotnie coś nieźle pogoniło dorosłe ukleje i małe jelce, które fruwały w promieniu 4-5m. Obstawiam kilka mniejszych sandaczy, lub dużego bolenia, czy szczupaka. Ewentualnie jakieś karpiowate monstrum typu amur, siejące panikę samymi rozmiarami. Fakt, że powierzchniowego ataku w formie rozbicia powierzchni wody, czy choćby jakiegoś wiru, nie widziałem.
Przeciągając za daleko zarzucony ripperek i by nie ugrzązł w leżącym drzewie, przyspieszając jego pracę, miałem natychmiastowe kąśliwe, szybkie uderzenie. Początkowo zdrętwiałem spodziewając się dużego klenia [prawdopodobnie byłoby po zawodach, bo w sekundę siedziałby w tych zalanych krzakach], ale ryba ku mojemu zdziwieniu, choć zdecydowanie, to od razu wyszła na czystą wodę i wszystko było jasne. Bolek.
Po tej rybie jakoś tak łaziłem po starorzeczu, bardziej oglądając, co i jak – po osadzie na krzaczkach widać było, iż poziom wody był wyższy o jakieś 1,5m a to tutaj kolosalnie dużo; w każdym razie po powrocie do wędkowania jak na początku – w dużym skupieniu, okazało się, że ryby są znacznie bardziej powściągliwe.
Łowiłem kolejne okonie, i choć jak napisałem – nie karzełki, to nie było ich już dużo.
Po przerwie na jedzenie wymęczyłem i to dosłownie tylko jedno silniejsze przytrzymanie. Początkowo nie byłem pewien co tam jest po drugiej stronie, a stawiało dość zdecydowany opór.
Nawet nastawiłem się na jazia, bo ryba podniosła z dna na chwilę zatrzymaną gumkę. Tymczasem pod powierzchnią puściła pięknego zajączka świnka – czterdziestka.
W kilka sekund później prężyła się, jak to świnki potrafią, a potem – hop do wody.
Między mniej więcej 17.00 a 17.50 nie miałem nawet dotknięcia. Dopiero już przy zmierzchu połakomiły się trzy okonie i wspomniany klenik. Wyjąłem w sumie pół setki rybek. Nie najgorzej, zważywszy na czas, choć daleko od wyników jakie tu można zrobić. Natomiast jak najbardziej satysfakcjonowało mnie te kilka trochę większych ryb.
2 odpowiedzi
Mam to samo spostrzeżenie co do okoni na tym łowisku. Stoją przy głębokich brzegach. Wielokrotnie wyciągałem tak ładne sztuki. Nierzadko też miałem sytuacje, podczas których wypływał okoń z głębiny akurat wtedy, kiedy między przelotką, a przynętą było dosłownie 10 cm. Nie było już co zwijać, więc okoń się zatrzymywał. Wystarczyło tylko lekko pociągnąć przynętę samą wędką i natychmiast skutecznie atakował.
No, ja nie do końca tak napisałem. Tylko to „blisko brzegu” to wspólny mianownik. Z moich obserwacji tam wynika, że klenie lubią słońce i możliwie głęboką wodę blisko brzegu, a okonie cień i płytką wodę, choć faktycznie sam łowiłem czasem większe pasiaki na tym starorzeczu z głębszych miejsc. Tę preferencję najlepiej widać jak pojawia się pierwszy lód – okonie stoją przy samych brzegach, nawet na 15cm wodzie, tuż pod nawisami lodu, który najpierw pojawia się przy brzegach. Dopiero po dobie- dwóch, jakby nudzi im się i schodzą na głębsze miejsca,pewnie za schodzącą drobnicą.