Ile może być pstrąga w wodzie? Myślę oczywiście o rzece i to o rzece praktycznie nie poddanej presji, nie licząc kilku ludzi wypuszczających złowione tu ryby, a nie o basenie hodowlanym – otóż ilość ryb może zawrócić w głowie. Fakt, że trafiłem na dzień ekstremalnego żarcia.
Mimo, iż jestem odporny na chorobę pstrągową, to jednak brak mi tego rodzaju spinningowania, jakże innego od taplania się w bagnistych fragmentach wiślanej wody w poszukiwaniu jazi. No, a z perspektywy tego roku, to nawet jak na skromne krakowskie możliwości, wyniki mam żadne. Na Krzeszówce i górnej Rudawie nie chce mi się przerzucać kolejnego okonka, bo choć to fajne rybki, to nie na tego typu wodach. Podobnież, wyrosłem już [na szczęście] z jarania się pięćdziesiątym holem pstrążka nie mającego nawet 20cm. Tym bardziej, że to jest w kółko łowienie ryb wpuszczonych i to niestety wpuszczonych niedawno. Tych zeszłorocznych, które byłyby bardziej dzikie, a przede wszystkim choć troszkę większe w zasadzie nie ma.
Strasznie kusiła ta schodząca na większości rzek i rzeczek brudna woda po ekstremalnie silnych opadach. Z kalkulacji wynikało, iż poprzedni czwartek, to powinien być ten dzień, także i na naszej rzeczce. Z racji odległości, nad wodą byłem dopiero przed 18.00. Z tym, że jak kiedyś pisałem – do wędkowania nadaje się może dwa kilometry tego potoczku.
Warunki były znakomite: minimalnie zelżał upał pełni dnia, ustał południowo-wschodni wiatr. W zielonych chaszczach i nad wodą roje owadów. Woda, mimo iż tu nigdy nie ma przejrzystości Prądnika, czy Rudawy – zdatna do łowienia. Taka „złamana” na 25%. Czyli biorąc pod uwagę znikomą głębokość nurtu, prawe wszędzie widać dno. No, może poza głębszymi dołkami. Wszystkimi pięcioma.
Od razu zastrzegam, iż wizualnie to niewiele pokażę, bo by mnie dwóch kolegów powiesiło za…wiecie co.
Ponieważ w tym roku jestem tu pierwszy raz, a że wypad jakoś taki spontaniczny, to nie wziąłem nawet aparatu. Mam tylko mój przedpotopowy telefon.
Jak napisałem – trafiłem na tzw. dzień konia. Wiem, wiem – opisywane rybki mogą budzić [mam nadzieję, że już niedługo] pobłażliwy uśmiech prawdziwych pstrągarzy, ale proszę wziąć pod uwagę poniższy fakt: podzielcie szerokość Rudawy pod mostem w tej miejscowości na pół, a jej głębokość przez trzy. Wtedy przymierzcie do takiej rzeczułki opisywane zdobycze.
Ten wieczór był dosłownie magiczny. Nie ma sensu opisywać w szczegółach połowu rybek tuż nad 30cm. Ale powiem, że w te trzy godziny miałem lekko z 70 pewnych kontaktów w tym 18-20 to rybki z przedziału około 28 – 32cm. W te trzy godziny wędkowania przeszedłem może 500m, bo warto było rzucać i to po kilka razy w każde miejsce. Miałem wrażenie, iż pstrągi skacząc do owadów prawie się gryzły. Wprawdzie tylko jeden ze złowionych to był dzikus, ale w przeciwieństwie do wód PZW, wpuszczone tu kropaski, mają wszelkie szanse urosnąć o te kilka cm do przyszłego roku [miałyby jakieś 35cm] i cieszyć nas nadal.
Zaczęło się słabo, bo postanowiłem łowić 6cm, cieniutkim „robalem” na 0,5g. Ryby nawet tym się interesowały, podobnie jak innymi wabikami, ale o sensowne brania było trudno. W końcu jeden zżarł to naprawdę [i nie był to żaden z tych pod miarę tylko mniejszy], ale jakimś cudem pękła plecionka przy energicznym wyskoku. Musiała być jak nic przetarta. Co więcej: linka pękła w kuriozalny sposób. Mianowicie równocześnie przy przynęcie i tuż pod szczytówką. Wydawałoby mi się to nierealne, gdybym nie widział tonącego końca plecionki. Okazało się, że te jakieś 3m sznurka na obu końcach jest puste…
Założyłem maleńką muchową brązkę, których kilka zrobił mi Wojtek, a które będą rewelacyjne na wczesnowiosenne i późnojesienne wzdręgi. Jeszcze nimi nie łowiłem, ale tak czuję i jestem pewien, że się nie mylę. Na potrzeby ciut dalszych rzutów, dociążyłem maleństwo cieniutką ołowianą lametą.
Proszę Państwa – to, co się zaczęło trudno mi nazwać. Ryby łapały przynętę tuż pod nogami, także te większe pstrągi. Na uwagę zasługuje jeden moment. W kolejnym dołku, chyba najgłębszym z tych zaledwie kilku [jakieś 1,7m], po kilku spadach maluchów i wyjęciu jednej 30-ki, ponawiam rzut po krótkiej przerwie – robiłem rybie fotkę. Tym razem starałem się by przynęta spływała możliwie wolno po samym dnie. Delikatne napięcie plecionki. Domniemany zaczep rusza. Spokojnie i dostojnie. Nic z animuszu klenia czy pstrąga. Jakiś zabłąkany szczupak?- taka pierwsza myśl. Ryba walczy nadzwyczaj spokojnie. Po dłuższym czasie widzę…pięknego potokowca, przepiękną czterdziestkę z wyraźnym okładem. Ryba chyba wie jak słabo jest zapięta maleńkim bezzadziorowym haczykiem. Spina się w zasadzie muskając już podbierak. Niestety musiałem wyjść z wody aby dostać się do ryby. No, takie to tu nie były wpuszczane, ale jednak pierwotna populacja tego gatunku, choć śladowa, to jednak dość mocno się tu trzyma. Wg naszego wywiadu, ryby te były tu zaraz po wojnie, więc wcześniej chyba też.
W każdym razie zrobiło mi się jeszcze bardziej ciepło niż było. Bardziej cieszyłem się z faktu obecności takiej ryby w tym strumyku, niż martwiłem tym, że uciekł. Pozostały trzydziestaki.
Nie wytrzymałem. Na drugi dzień jestem znów około 18.00. Wybieram dolny, około 1km rzeczki, czyli około połowę zdatnego do spinningowania odcinka. Woda ewidentnie opadła. Była jak zwykle – bardzo płytka. Ryby niestety pochowane. Zaliczyłem 19 pewnych kontaktów, z tego połowę w końcowych 40minutach [20.00-20.40]. Miałem jednak kontakty z rybami większymi, choć wyjąłem tylko jedną. Póki było jasno, łowiłem spokojnie spływającą przynętą. Identyczna jak dzień wcześniej, tylko już bez lamety, gdyż woda znacznie niższa. W niewielkim zagłębieniu mam zaciętego dość grubego pstrąga. Raczej wpuszczonego. Miał niewiele nad 30cm. Uciekł po paru sekundach.
Nie licząc zaledwie kilku wyjętych, małych pstrążków – na tym fragmencie, co podkreślę – wszystko z naturalnego tarła – nic szczególnego nie działo się do mniej więcej godziny 20.00. Gdy zaczęło zmierzchać, zamieniłem brązkę na większego około 4cm jiga/1g. Rzucałem najdalej jak się dało i bardzo szybko ściągałem wabik po powierzchni. Ataki były nieliczne, ale niezwykle widowiskowe. W nijakim, nawet jak na ten ciurnik miejscu, mam silny strzał i dobre dwie minuty jazdy na ogonie, przewrotów, ucieczek pod prąd i co tam ciut większy pstrąg potrafi. W podbieraku haczyk momentalnie wypada.
Jest wyraźnie rozgięty. Podziwiam grubiutkiego, okazałego w skali tej wody dzikiego kropka. Taki, jakie najbardziej mi się podobają: oliwkowo – zielono – żółtawy z niewielką ilością czerwonych kropek. Rasowy „łąkowiec” jak takie nazywam. Ryba nieźle się zgrzała, bo gdy go wsadziłem w wodę, to wprawdzie nie tracił równowagi, ale stał chyba z pięć minut. Delektowałem się jego widokiem.
Po kilkunastu minutach ciszy, doszedłem do odcinka, gdzie rok temu złowiłem tu pięknego dzikiego pstrąga [równo 40cm]. Pomyślałem, że jeśli nadal tu jest to miałby z 43cm… Akcja była błyskawiczna i widziałem coś takiego chyba pierwszy raz w życiu. Ponieważ żywszy tu prąd wymusza wręcz boleniowe [to przysłowiowe] tempo, kręcę naprawdę ostro. Po kilku metrach [głębsza prostka z gliniastymi stopniami wymytymi w dnie] do wabika spod brzegu stratuje pokaźny garb. Powinienem powiedzieć „wielki” garb, ale zostawię takie opisy, jak trafię w końcu coś 50+. W każdym razie ryba nabiera prędkości – wszystko dzieje się może na 3m biegu potoku – ja przygotowuję się na więcej niż typowe szarpniecie, a spod drugiego brzegu, jak starzała wypada taki z 30cm. Mam wrażenie, iż te ryby zderzyły się w wodzie tuż za jigiem. W każdym razie ten większy jakby odskoczył w bok jak oparzony. Co się stało z tym drugim – nie zauważyłem.
Ile miał? Ciężko spekulować. Biorąc pod uwagę charakterystykę nurtu na powierzchni i jak ją zaburzał mknąc z prądem na mnie, to ryba musiała mieć 40cm raczej dawno za sobą. Widzieć szczegółów nie mogłem, bo półmrok niewielkiej tu ściany wiklin rzucał spory cień.
Później miałem jeszcze rybę do 35cm. Także piękny dziki kropasek. Najpierw miałem z nim kontakt na jiga i chyba go lekko ukłułem. Potem kusiłem perłowym twisterem, bo wydawało mi się, iż osiadł przed dużym kawałkiem drewna. Rzucałem bardzo dużo razy i w końcu nie wytrzymał. Tyle, że po niezłej świecy, odhaczył się.
Końcowe 20 minut to tylko jedno wyjście. Ryby ewidentnie uspokoił rosnący mrok. Poza tym najadły się chyba dzień wcześniej.
Może jeszcze nie w tym roku, ale czuję, że przechytrzę tu naprawdę COŚ.
Jeden z moich internetowych Rozmówców zwrócił ostatnio uwagę, że pstrągowe wody około krakowskie to dziś jako tako dopilnowane i nieźle zarybiane odcinki no kill i kompletnie pozostawione same sobie rzeczki typu Rudawa, Dłubnia, Sanka itp. Jak zauważył – na wodach, gdzie główną rybą jest karp, okoń, niby obecny szczupak – kontrolowany był już kilka razy, a nad wodami pstrągowymi…tak, tak – zgadliście. Ani razu. Zauważa, że coraz więcej ludzi przerzuca się na muchę i no kill Raby, no kill Rudawy. Tylko ilu wędkarzy wytrzymają te odcinki? Trudno nie przyznać Czytelnikowi racji. Co więcej, pokuszę się o wróżbę. Otóż prorokuję iż przy takim obrocie sprawy już wkrótce dowiemy się o tym, że muchowa Raba poniżej zapory także jest w cudowny sposób w prywatnych rekach, albo co nawet bardziej prawdopodobne, będzie najbardziej specjalnym ze specjalnych łowisk i będzie mieć osobna stawkę. Oczywiście wyższą…
10 odpowiedzi
To jeden z tych dni, który woła „sucha mucha” ;)!!!
Super blog pisany przez bardzo utalentowanego wędkarza. Księga wiedzy i kupa informacji. Dopiero teraz na niego trafiłem, ale jak będę miał czas nadrobię zaległości.
Sam prowadzę bloga i skupiam się głównie na łowieniu okoni na spinning.
Pozdrawiam
Bartek
Adam, umówiłem się z P. Adamem Sikorą na szkolenie na Sanie, może chcesz dołączyć ? 😉 są wolne miejsca.
Dzięki za info, ale ja na muchę nie mam czasu. Choć nie wątpię, że taka lekcja sporo by podpowiedziała w temacie spinningu, szczególnie lekkiego.
Panie Adamie, po co agrafka do muchy, na dodatek wielkości samej przynęty (fot.1)?
Patent z owinięciem brązki lametą…. masakra 🙂
Owijka tak wygląda po holu tego 40+. Piękna nie była ale bardziej staranna. Co do agrafki – ja często zmieniam przynęty, a wiązanie plecionki 0,04mm przy moim wzroku to niełatwa sprawa.
Adamie, oświeć mnie w jednej kwestii – piszesz że ta rzeczka nie znajduje się w rękach PZW. Wg. informacji jakie dostałem z ZO, wszzystkie wody płynące w kraju, z wyjątkiem Parsęty obecnie, są w gestii PZW i te niewymienione w zezwoleniach, to obręby ochronne lub pomocnicze z zakazem łowienia. Jednym slowem, poinformowano mnie że łowienie w dowolnym cieku , ktory nie jest w zezwoleniu danego okręgu, to kłusownictwo. Dążąc temat, uzyskałem informację że wody ewentualnie nie dzierżawione przez PZW, będące w gestii RZGW, są takoż objęte zakazem, a nawet jeśli jakaś woda nie znajduje się w żadnym dokumencie, to jako członkowi PZW nie wolno mi tam łowić .
Więc albo PZW kłamie, albo kłusujesz. Oczywiście nie oczekuję że podasz nazwę i lokalizację rzeki, tylko jestem ciekaw wyjaśnienia skąd posiadasz informację, że PZW nie ma praw do rzeki i że można tam legalnie łowić.
Umówiłem się z kumplami, że nie poruszam tego tematu. Spotkamy się kiedyś to coś nie coś opowiem.
ZO wprowadza Cię kolego w błąd. Tylko w moim (Bydgoszcz) i sąsiednich okręgach kilka rzek i rzeczek lub ich fragmenty, tzw. obwody rybackie, jest „użytkowanych” przez różne spółki i spółdzielnie rybackie. Wystarczy wspomnieć tu Wisłę, Mątawę czy Wierzycę. Lepiej więc zasięgać języka lokalnie 😉
Jest dokładnie jak mówisz. Natomiast odpowiedzi jakie uzyskują osoby prywatne z RZGW są czasem nie do końca zgodne z prawdą. Gdy o to samo pyta osobowość prawna w postaci szeroko rozumianej firmy, to okazuje się iż są różne „furtki”. A to co gadają dziadki z PZW, to już zupełnie mona pominąć.