Zanim oficjalnie rozpocząłem zabawę z kropkowańcami w tym roku, dzień wcześniej poświęciłem, a właściwie zmarnowałem na dla mnie kompletnie nieznanej wodzie. No ale tak już jest, gdy poszukujemy czegoś nowego, łudząc się, że odkryjemy – może nie Eldorado, ale jakąś zapomnianą [bo na nieznaną w tych czasach to już nie liczę] wodę. Jak siadłem i pogrzebałem w zapiskach, to wynika z nich że tylko jeden na jakieś dwanaście wyjazdów w „nieznane” kończy się pozytywnie, a przez ostatnie prawie 20 lat tylko dwa razy trafiłem na coś, co można nazwać łowiskiem prawie nie uczęszczanym i bardzo obfitym w atrakcyjne gatunki [w tych konkretnych przypadkach to kleń i pstrąg]. Poza tym wraca się na ogół z podkulonym ogonem.
Około 10.00 rano stanąłem nad rzeczką, której wygląd już na starcie podkręcił mnie niezmiernie. Nieprawdopodobnie wąska, potężnie zakrzaczona wiklinami dość głęboka struga.
Z informacji jakie udało mi się zdobyć, niegdyś z liczną populacją klenia i mniej licznymi okoniami oraz szczupakami. Kilkanaście lat temu zarybiana intensywnie pstrągiem, czego od blisko dziesięciu lat już się nie praktykuje. Regulaminowo – obecnie woda nizinna.
W sumie to nie mając kompletnie pojęcia o szczegółach, nie wiedziałem do końca na co się nastawić. Sporo czasu zajęło mi odnalezienie jakiegoś sensownego dojazdu, by potem nie robić „ z buta” kilometrów nad wodę. Pierwsza próba o mały włos nie skończyła się wzywaniem traktora, czy chłopa z koniem, ale finalnie, jakimś cudem po kilkunastu minutach i pewnie prawie spaleniu sprzęgła, udało mi się wygramolić z nieprawdopodobnie nasączonej wodą łąki. Ostatecznie odnalazłem jakąś dość twardą, polną dróżkę i przycupnąłem przy malutkim mostku.
Pierwsze oględziny rzeczułki spowodowały, że pożałowałem nie zabrania ze sobą króciutkiej wędki. Nastawiłem się na łowienie z brzegu i miałem kij 2,55m. Tymczasem wszystko wskazywało na to, iż z brzegu to mogę łowić jak na mormyszkę: wstawić kij między gałęzie, opuścić przynętę, wyjąć przynętę. Tyle. Zero szans na rzuty, choćby dwumetrowe. I tak na jakichś 99% brzegów. Ostrożnie opuściłem się po dość wysokiej i urwistej burcie. Wszędzie piasek lub ił. Ale na tyle twardo, że co najmniej połowę trasy jaką zrobiłem mógłbym łowić brodząc…gdybym wziął znacznie krótszy kijek.
Pięknie prezentowała się woda. Czysta, choć lekko żółtawa z wyraźnym nurtem, choć pełna zastoisk, kieszeni za zwaliskami gałęzi. Co najważniejsze: żaden tam strumyczek. Uczciwa głębokość, przeciętnie na 70 – 80cm. Nierzadko całe dziesiątki metrów powyżej pasa. Trafiłem kilkanaście dołków, gdzie nie chciałbym wpaść.
Początkowo pominąłem bardzo wąski kawałek strugi i próbowałem łowić na ciut szerszym odcinku, dającym jako tako szansę na operowanie wędką jaką miałem. Idąc pod prąd podawałem na zmianę wobler [4cm, pływający, ostro nurkujący] i perłowy twister 5cm na 1g. Tę pierwszą godzinkę mogę określić jako zaczepowy koszmar.
Pewnie gdybym nic przez ten czas nie widział, to być może bym się poddał. Tymczasem, po mniej więcej pół godzinie celowania między patykami, na dość płytkim [około 30cm] i bystrym kawałku potoczku, twistera capnął mały potokowiec. Spadł w holu, ale nie było żadnych wątpliwości. Jeśli nie inne ryby, to pstrągi są!
Mój optymizm nie był takim naiwnym. Zdawałem sobie sprawę, że w naszych polskich realiach dziewicza woda z pstrągami może się zdarzyć, ale to nieprawdopodobnie rzadkie sytuacje. Liczyłem raczej na bardzo, bardzo małą ilość brań jednak czegoś ciut większego. Jakiś ostaniec…
Ślady nad wodą wskazywały na obecność wędkarzy. W dwóch miejscach znalazłem resztki żyłek, jedna jeszcze z haczykiem, zerwana na wielkiej kłodzie. Nie mniej ślady na przygniłych trawach były znacznie mniej intensywne, niż te, jakie spotykam nad Rudawą czy innymi popularnymi wodami w moich stronach. Tu było znacznie bardziej dziko.
Ponieważ było niezwykle słonecznie, to mimo bardzo silnego wiatru dawało mi się we znaki zbyt ciepłe ubranie. Jak na końcówkę stycznia, te 12 stopni to jednak sporo. Robiłem więc krótkie przerwy. Ponieważ po tym jedynym kontakcie ani nic nie widziałem w wodzie , ani nic nie poczułem na końcu zestawu, to doszedłem do wniosku, że spróbuję z brzegu. Kolejne pół godziny i nadal zero. Wtedy wydumałem, że będąc na brzegu z którego łowiłem, rzucam długi cień przez całe 2m szerokości rzeczułki. Przeszedłem więc z nową nadzieją na drugi brzeg. Nic to jednak nie zmieniło.
Zawróciłem po kolejnych kilkudziesięciu minutach. Doszedłem do mostka i jakby ciut odbudowany psychicznie, ruszyłem w dół. Po około kilometrze celowania w maleńkie luki między gałęziami, pojawił się odcinek szerszy z płytsza wodą i mniej zarośnięty. Dało się tu wypuścić wobler na jakieś 10m a nawet wykonywać rzuty. Trafiłem nawet, jedyny jaki widziałem odcinek ze żwirowym dnem i większymi kamieniami, porośniętymi ładnym zdrojkiem.
Sprzyjająca aura i wygląd rzeczki kusiły i kusiły, i tak zasiedziałem się do prawie 16.00. Niestety, poza tym jednym braniem z około południa, te blisko pięć godzin zginania karku nie przyniosło jakiegoś kolejnego kontaktu, choćby wzrokowego.
Rzeczywistość owej wody jest chyba taka, jak większości tego rodzaju cieków. Pewnie były i klenie, i okonie, a zapewne jakiś mniejszy białoryb także, ale kilka lat wpuszczania pstrągów spowodował, iż żarłoczne kropasy pozjadały co tylko mogły, zaś dopuszczone potem łowienie na robala skutecznie wyeliminowało i ten gatunek. Jak pokazuje mój przykład – trafił się malec [miał około 20cm], więc może jakieś „relikty” odbywają tu tarło. Musi być ich jednak ekstremalnie mało. Jakoś trudno mi przyjąć regułę, że pstrągi danego dnia nie żerują. Jak są to reagują. Mogą nie żerować, ale coś wyjdzie, coś ucieknie, chociaż…
Oficjalne rozpoczęcie tego sezonu pokazało mi, iż może rzeczywiście są momenty, że totalnie, absolutnie nie żerują? Bo nie chcę uwierzyć, że aż tak zdemolowana została najbliższa mi odległościowo i „duchowo” rzeczka pstrągowa.
Od 16 lat zaczynam sezon pstrągowy na tej samej rzeczce; od lat siedmiu jestem wierny jednemu jej odcinkowi. Tylko w latach 2005 – 2007 w ogóle nie łowiłem pstrągów ani tutaj, ani nigdzie, bo całe te trzy sezony uczciwie poświęciłem wyłącznie Wiśle. Od lutego do grudnia.
Znów spojrzałem w zapiski i wynika z nich, że nigdy jakichś szczególnych cudów tu nie miałem ani tego pierwszego dnia, ani w całym lutym danego sezonu, aczkolwiek bardzo rzadko zdarzało się, że była totalna klapa. I tak [zawsze na tym samym fragmencie] 1 lutego w:
2009 – osiem brań, cztery w ręce, jeden miarowy [34cm]
2010 – zero [ale jaka była zima!, zamarznięta rzeka], lecz jak tylko puściło, to na kolejnym wypadzie 7 brań, dwa w ręce, jeden miarowy [35cm]
2011 – trzy brania, trzy wyjęte [bez miarowych] z tym, że łowiłem dwie godzinki
2012 – cztery brania, trzy wyjęte, dwa miarowe [33 i 34cm]
2013 – zero [mega brudna woda], na drugim wyjściu szesnaście brań, sześć wyjętych [bez miarowych]
2014 – jedenaście brań, siedem w ręce, jeden miarowy [35cm]
2015 – trzynaście brań, sześć sztuk w ręce, bez miarowych [spada około 35cm], ale łowiłem na zmianę z Przemkiem i raczej sobie tym nie pomagaliśmy
Z kolei statystyki dotyczące tylko najbliższej mi rzeczki z całego pierwszego miesiąca danego sezonu, poza jednym rokiem, też nie są w moim przypadku niczym szczególnym, choć biorę pod uwagę, iż tak do 2004r, to łowiłem koncentrując się na tym, by trafić woblerem do wody [pstrągi łowiłem w 99% tylko na nie] i chyba tylko większej ilości ryb w rzece zawdzięczam jakiekolwiek kontakty.
Luty 2000 – trzy miarowe [31,35, 36cm], trzy razy na rybach
Luty 2001 – jeden miarowy [31cm], ale byłem raz na rybach
Luty 2002 – dwa miarowe[31, 33cm], cztery razy na rybach
Luty 2003 – zero miarowych, dwa razy na rybach
Luty 2004 – cztery miarowe [ 31, 30,5 x 2 i 33cm], sześć razy na rybach
Luty 2005 – cały rok uganiałem się po Wiśle
Luty 2006 – jak wyżej
Luty 2007 – jak wyżej
Luty 2008 – zero miarowych, trzy razy na rybach
Luty 2009 – jeden miarowy [34cm], dwa razy na rybach
Luty 2010 – jeden miarowy [35cm], dwa razy na rybach – mega zima
Luty 2011 – jeden miarowy [32cm], dwa razy na rybach
Luty 2012 – dwa miarowe [33, 34cm], raz na rybach
Luty 2013 – zero miarowych [dużo ryb po 28-29cm], trzy razy na rybach – bardzo długa zima
Luty 2014 – czternaście miarowych [4×30, 31, 2×32, 33, 34, 5x35cm], siedem razy na rybach
Luty 2015 – jeden miarowy [35cm], pięć razy na rybach
Te „dwa, trzy razy na rybach” oznacza, iż nie liczę pozostałych, lutowych wypadów nad inne wody pstrągowe. Jak widzicie, poza rokiem 2014 gdzie ilościowo było wyraźnie lepiej, to poza tym ani nic większego, ani szczególnie wiele nie udało mi się złowić w tym zimnym okresie.
Piszę o tym, bo rozmowa z siedmioma wędkarzami plus obserwacja kolejnych kilkunastu 31 stycznia tego roku, plus własne doświadczenia tego dnia, wyglądają dosyć blado na tle i tak dość skromnych wyników z lat poprzednich. Generalnie było ekstremalnie, naprawdę tragicznie słabo. Od razu powiem, że nie piszę tak, by teraz zniechęcać do wyjazdu nad Krzeszówkę/górną Rudawę. Chcecie wierzyć lub nie ale zeszłoroczna rzeźnia na początku sezonu plus zatrucie rzeki i mamy to co mamy…
W każdym razie chyba nigdy tak się nie napinałem by złowić tu cokolwiek.
Pogoda jakże inna niż dzień wcześniej. O 6.00 mam jeszcze plus siedem stopni na termometrze. Dwadzieścia minut później, zauważam, że drzewa dziwnie mocno się kołyszą. Okazuje się, iż ma miejsce niezła zamieć, a temperatura wynosi tylko 1,5 stopnia ponad zero. Ciśnienie spadło do zaledwie 970 hPa, czyli zjechało w ciągu doby aż o dwadzieścia kresek. Ale co tam – nie przy takich huśtawkach pogodowych pstrągi mi brały. Nawet się cieszę, gdyż liczę iż nad wodą będę pierwszy, a w każdym razie nie będzie tłoku, gdyż ludzi powinna zniechęcić aura, świadomość, że zatrucie spowodowało pustkę w wodzie, jak i to, że część łowiących przekonała się już w marcu – kwietniu 2015, jakie sami wędkarze zrobili spustoszenie w lutym ubiegłego roku.
Tymczasem na wytypowanym odcinku jest już znajomy. Nawet nie podchodzę tylko jadę na fragment, gdzie zatrucie – tak wynika z oględzin tuż po – miało swój początek i największe natężenie. Uzbrajam się w spodniobuty, nastawiony, że będę rzucać w największe zaczepy i by zminimalizować straty, to bez tego mało wygodnego zimą ekwipunku nie da rady. Co ja nie robiłem… Na około 2km chyba najlepszej na Krzeszówce wody, nie zaliczyłem nawet jednego brania, nie widziałem nawet cienia pstrąga.
Fakt – woda zaskoczyła chyba wszystkich – była mocno podniesiona [około 20cm, a to tutaj sporo] i jakby pośniegowa. Zastanawialiśmy się ze znajomymi, skąd taki efekt? Przecież śniegu nie było aż tak dużo i topniał od dni pięciu, a od trzech nie ma go zupełnie. Było mnóstwo czasu by pośniegowa woda odpłynęła . Fakt, że nad głową mieliśmy prawie huragan i przelotne deszcze, ale były bardzo słabe w dniu wędkowania. Chyba, że polało nocą?
Umęczony, jadę na ulubioną miejscówkę. Teraz to już chcę złowić choćby malca, byle otworzyć sezon, bo jeszcze się nie zdarzyło, abym nie wyjął zupełnie nic. Mijam jeden mostek – cztery auta, kolejny – dwa. Na zaplanowanej miejscówce pusto, ale już nieźle schodzone. Jest prawie południe. Idę w górę, na największe płycizny, gdzie zawsze jakieś malce współpracowały. Po 200m nie mam brania, ani nawet nie widzę ryby, za to spotykam schodzących z góry dwóch wędkarzy. Też znajomi. Mają nieciekawe wieści – po jednym kontakcie z malcami, a jeden ze spinningistów idzie już niezły kawałek rzeki. „Pocieszony” taką informacją zawracam i postanawiam obstukać najbardziej chyba oblegany tutaj fragment. Woda dość głęboka, spokojna, piękne podmycia brzegów. Tyle, że przeszedł tędy wcześniej mały kondukt. Patrząc na różne ślady w mule i na piasku jestem czwarty, albo piaty.
Pogoda nieznacznie się zmieniła, są przebłyski słońca i błękitu. Tylko wiatr nadal chce urwać głowę.
Ostatecznie [w sumie ku mojemu zdziwieniu] na tym właśnie fragmencie zaliczam w dwie godziny trzy pewne brania, dwa domniemane i wyjmuję dwa pstrążki w tym jeden zdecydowanie miarowy. O nim napiszę więcej, bo to był albo pstrąg – wariat, albo uciekł dzień wcześniej z hodowli, na co mogło wskazywać ubarwienie, choć miał np. bardzo ładne i duże płetwy, co jakby zaprzeczało, że przebywał w kupie podgryzających się ryb. Jak wziął? Dla mnie kuriozalnie.
Proste 20m bystrej wody kończącej się dość dużym uskokiem i gwałtownym spowolnieniem. Spławiam gumę w jakby dryfie, na ledwo napiętej plecionce. Na uskoku mam mikro uszczypnięcie, jakby jakiś 15cm szkrab. No ale pierwszy kontakt dnia, bo to bez wątpienia była ryba! Rany, po kilku godzinach zwątpienia w sens tego, co robię, wszystko zmienia mi się o 180 stopni pod wpływem jednego, mdłego skubnięcia gumki. Jak też tak macie to jest mi lepiej.
Poprawiam rzutem w punkt, gdzie było branie, może metr wyżej. Natychmiastowy atak, tym razem zdecydowany. W letnim stylu. Ryby nie widzę, ale czuję. Zacinam tak, że skubańca prawie dociągam do powierzchnię. Widzę dwa błyski w wodzie i ryba spada. No to po sprawie. Ale rzucam po raz trzeci. Jakkolwiek brzmi to mało wiarygodnie – wziął pewnie i tym razem się zapiął. Nawet powalczył. Sam już nie wiem, co o tym myśleć.
Odczuwając pewną ulgę, dałem spokój. Byłem nad wodą siedem godzin…
Potem mam okazję rozmawiać z kilkoma wędkarzami, którzy byli niżej, już nad Rudawą. Faceci kręcili głowami z niedowierzaniem – wszyscy byli bez kontaktu.
Albo to rzeczywiście kwestia pogody, albo rzeka została zajechana rok temu, czego skutek prorokowałem, a na dodatek zatrucie o skali, której nie widziałem tu od 1987r… Zostawię to bez komentarza. Może kolejne dni coś podpowiedzą.
A jak na innych naszych pstrągowych wodach? Z moich znajomych nikt nie był nad Brodłem, czy Rudnem, ale to raczej wody dla pozytywnych szajbusów, szczególnie zimą. Podobnież, nie mam znajomych, którzy bywają nad Szreniawą. Nad Regulką był jeden znajomy – bez kontaktu, ale w górze rzeki widział małe pstrągi.
Harbutówki, jako wody zdecydowanie późnej, z grona znanych mi spinningistów także nikt nie odwiedził. Głogoczówka – zaliczony środkowy i dolny bieg tej krótkiej rzeczki – mój informator zerował. Na Cedronie [tak, tak – znalazł się ryzykant, który pojechał nad tę pstrągową pustynię]; oczywiście zero. Dłubnia okazała się podobnie jak Rudawa niezwykle kapryśna i dosyć mocno oblężona. Pojedyncze drobne pstrążki, choć ktoś tam widział wyjętego miarczaka, niestety zberetowanego. Też raczej bardzo słabe brania. Sanka – znów kiepściutko, bo nawet bez kontaktów. Zaskoczył tylko Prądnik. Wodę tę odwiedziło trzech znajomych i wszyscy, niezależnie od siebie twierdzą, że cokolwiek się działo. W sumie cztery miarowe ryby [ledwo nad wymiar], ale istotne to, że każdy miał po przynajmniej kilkanaście brań. Drążyłem temat i okazuje się, iż chyba tylko ta rzeka nie miała syndromu wody pośniegowej…
8 odpowiedzi
ja byłem w sobotę 5h nad rzeczką tzw. wodą pstrągową okręgu krakowskiego tak jest przynajmniej w wykazie nad którą zwykle jestem sam miałem dwa wyjścia pstrągów (rybki około20cm) i jedno branie ale rybka spadła(w sobotę byłem przekonany że to pstrąg w niedziele już bym głowy nie dał) w niedziele było lepiej miałem z 10 brań w tym 3 rybki na brzegu tylko że to były klenie:)) pstrąga nie widziałem ,woda krystalicznie czysta łowiłem tymi samymi przynętami tylko zmieniłem radykalnie technikę prowadzenia co dało efekty w postaci przyłowów pstrągów ani widu ani słychu standard niestety pzdr
Dzięki za info, choć nie podnoszące na duchu…
Na Szreniawą ja zacząłem sezon. Kiepsko, słabo. Na 7 godzin łowienia miałem jedno puste branie, jedno wyjście ryby ok. 30, i wyjąłem jednego pstrąga. 33cm. W dodatku ubarwienie sugerowało że to uciekinier z stawu. A łowiłme na odcinku, gdzie z zeszłego sezonu pamietam bardzo liczne kontakty z rybami zawsze i przy każdej pogodzie, z tym że nie trafiłem tam nigdy na rybę powyżej 35cm. Natomiast „okołomiarowe” byly liczne i chętne do współpracy.
Dwóch kolegów poniżej mnie , ale nieznacznie, zerowało.
Kolega na Wildze zaliczyl dwa maluchy.
Nad Rudawą byłem wczoraj. Od połączenie Krzeszówki z Dulówką do mostu w Rudawie. Tak kompletnego zera na tym odcinku nie miałem. Pogoda sprzyjała obserwacji, woda czysta i niska. I pusta. Tam , gdzie rok temu kłębily się stada palczaków , albo stała „pikieta” takich 20-25, widocznych bez polaroidów w gorszej wodzie, tym razem w polarach nie widziałem absolutnie żadnego życia. A ponad połowę czasu zamiast lowić ślepiłem w wodę, bo zabralem syna na naukę pstrągowania. Zarejestrowałem trzy ryby – mały pstrążek pod mostem, śliz nieco wyżej pod drzewami, i chyba malutki lipionek na kawałku łąki jeszcze wyżej.
O ile Rudawa to pokłosie zatrucia , o tyle w przypadku Szreniawy nasuwa się podejrzenie że ciepła zima pozwoliła tubylcom zabić rzekę , czemu sprzyjal niski stan wody.
Z ta Rudawa to jakaś masakra. Wczoraj od mniej więcej południa kolega,naprawdę niezły pstrągarz i co ważne obeznany z tą wodą, zrobił odcinek od połączenia Krzeszówki z Dulówką do około 300m poniżej oczyszczalni. Totalne zero. Ani brania, ani widoku ryby, ani tym bardziej ryby w rękach. A ten górny fragment na bank nie był zatruty. Nie chodziłem od 9 sierpnia, więc nie wiem jaka była końcówka sezonu, ale chyba mięsiarstwo wytłukło wszystko co miało około 30cm. Takiej kichy tu jeszcze nie było, jak regularnie bywam tu od 2000r… Smutne.
Ale tam u was lipa:) Dziwię się tym bardziej,że w tak dużym mieście (760 tyś mieszkańców)nie znalazła się jak do tej pory duża grupa wędkarzy łowiąca pstrągi,która by wzięła sprawy w swoje ręce i zadbała o tych kilka rzeczek które tam macie 🙂 Powstał tam niby jakiś klub Przyjaciół Rudawy,ale chyba nie działa,ostatni wpis w aktualnościach z 2014 r 🙂 Puki co to nie ma żadnych perspektyw dla wód pstrągowych PZW Kraków. RZGW reguluje,okręg wypisuje bzdury co do zarybień,a wędkarze beretują wszystko jak leci…:)
Nie wiem, co odpowiedzieć – no tak jest jak piszesz. Poziom zorganizowanie się jest zerowy i chyba takim pozostanie. KPR obecnie na zawodach gromadzi do kilkunastu ludzi, a pamiętam zebrania klubu, gdzie normą było ponad dwadzieścia osób – na zebraniach, co podkreślam. Ludzie oczekiwali jednak chyba czegoś innego. Moim zdaniem jedyny sposób realnego wpływu na sytuację, to:
– opieka daną rzeką/jej odcinkiem organizowana przez najbliższe jej koło [jest element zaangażowania i identyfikacji choć garstki ludzi, dla których to najbliższa woda]
– uzyskania wsparcia lokalnej władzy, policji, straży miejskiej [na moim terenie nietrudne]
– możliwie częsty monitoring SSR
By powyższe miało sens musi być odcinek no kill, inaczej trudno o zaangażowanie ludzi świadomych, iż przy „normalnych” zasadach łowienia mięsiarstwo w majestacie prawa i tak wszystko wytnie do dna. Po prostu nie ma ilości ryby wpuszczonej do rzeki, której nie da rady typowy polski wędkarz.
Mam wrażenie iż olano nasz wniosek, gdyż mogłoby się udać, robiąc w ten sposób precedens. Sytuacja taka byłaby bardzo niekorzystna dla zarządu okręgu, biorąc pod uwagę politykę, jaką uprawia [przez „politykę” rozumiem działania skupione na wędkarstwie, jak i na polityce rozumianej dosłownie].
Ja byłem w sobotę 06.02.16 na Rudawie powyżej Zabierzowa,taki wypad sentymentalny,stan wody niski,Rudawa przejrzysta,nie widziałem żadnego ruchu w wodzie,znalazłem miejsce za nurtem i ciekawy dołek,postanowiłem poświęcić mu chwilkę czasu,jak się okazało był to strzał w 10,trzeci rzut i jest uderzenie,walka i w podbieraku ląduje kropek 41 cm,szok niedowierzanie iż w Rudawie są jeszcze takie ryby,fotka,buziak i w dobrej kondycji do wody,schodzę niżej jakieś 10 metrów,drugi nurt i dołek,za 5 rzutem,uderzenie,siedzi,walczy,ląduje w podbieraku drugi mniejszy na 35 cm kropek 😉
Ps.Mogę podesłać fotki,tych okazów jak na Rudawę
Oczywiście powtórzyłem wypad w niedzielę by sprawdzić,czy uda się znów spotkać z jakimś kropkiem,niestety,brak kontaktu na kiju jak i wzrokowego.
Twój wpis potwierdza fakt, że bardzo bardzo mało pstrągów, za to ciut większych jest w niższych partiach rzeki. Wyżej i na Krzeszówce jest po prostu pusto jak nigdy odkąd tu łowię.
Swoją drogą 41cm to świetna ryba i w ogóle fajny, wręcz doskonały jak na nasze realia początek sezonu. A fotkę chętnie przytulę do kolekcji:)