Lekko w sensie sprzętowym, bo ani łatwo, ani szczególnie przyjemnie to nie było. Przychodzi taki czas podczas dużych upałów, że mimo pozwalających się obserwować wielu ryb i to często co najmniej średnich, bardzo trudno cokolwiek skłonić do współpracy. Poniżej relacja z trzech prawie bliźniaczych pod względem pogody wypraw na jedną z naszych podgórskich rzek.
Za każdym razem towarzyszył mi zapewne jak w innych częściach kraju niezły gorąc, który skutecznie tłumił zapędy innych wędkarzy [za pierwszym razem łowiłem z jednym muszkarzem, za drugim absolutnie sam, a trzeci raz towarzyszył mi jeden spławikowiec i dwóch grunciarzy]. Generalnie nie za bardzo z kim miałem skonsultować wyniki na miejscu. Ponieważ łowiłem na odcinku górskim, to niestety odpadła alternatywa późnowieczorna/wczesnonocna, a biorąc pod uwagę oporność ryb, być może była to jedyna alternatywa.
Realna temperatura oscylowała między 29, a 30 stopni w cieniu. Było na ogół bezwietrznie; za ostatnim razem przechodziły bokiem burze i wtedy pojawiał się zmienny – raz północny, raz południowy – dość silny wiatr. Poza tym patelnia jak sto diabłów i w miejscach łatwo dostępnych towarzystwo dosłownie dziesiątek kąpiących się ludzi. Nie mierzyłem temperatury wody, ale wchodząc rankiem trzeciego dnia przy temperaturze powietrza wynoszącej 18 stopni, była na bank cieplejsza. Akurat tak się stało, że mimo iż wypady dzieliło kilka dni, to ciśnienie było za każdym razem takie samo. Niestety wykluczające klenie w tamtej rzece, a ledwo zahaczające o takie, przy którym okonie jako tako reagują.
Lekkim zaskoczeniem było zachowanie ryb, bo przy tak „zastałej” aurze i ponad przeciętnie ciepłej wodzie z reguły szukałem ich w bystrzach. A tu nic takiego. Przynajmniej te większe siedziały w głębszych podbrzegowych zastoiskach i niespecjalnie uciekały z takich miejsc, nawet jak im właziłem prawie na ogony. Nie wiem, może było to wynikiem ekstremalnej niżówki, a faktem jest że tego rodzaju rzeki są najpłytsze w środku koryta niezależnie od stanu wody…
Ponieważ za pierwszym razem byłem tu po dłuższej przerwie, spodziewając się malutkiej i kryształowej wody, miałem ze sobą tylko leciutką wędeczkę. Za drugim razem zabrałem jeszcze kij na bolenie, co było kiepskim pomysłem – taszczyłem ze sobą cały plecak z drugą wędką, gdyż tłum ludzi nad wodą raczej nie pozwalał zdeponować tego bez ryzyka, iż jakiś przyćmiony słońcem koleś, nadepnie nieużywany w danej chwili spinning. Taszczenie tego wszystkiego ze sobą w bardziej dzikie i niedostępne obszary odpuściłem sobie przy tym upale. Z kolei idąc wodą, często musiałbym mijać wprawdzie krótkie odcinki, gdzie wody było po pachy i nijak nie obyłoby się bez zatapiania plecaka… Za trzecim razem wybrałem dość niekomfortową opcję pośrednią, gdzie korzystałem z kija, który z zerowym marginesem obsłużył żyłkę 0,10mm na świnki, jak i po zmianie szpulki od biedy pozwolił zaciąć ewentualnego bolenia [wyrzut do 20g]. Ale dzięki temu pozwoliło mi to łazić dziesięć godzin po wodzie z dala od ludzi, mając tylko zapasową szpulę, dokumenty, jedno pudełko przynęt, szczypce do odhaczania i coś do picia plus skarpety na zmianę.
Nie będę relacjonował poszczególnych dni [łowiłem dwa razy po cztery godziny od 16.00 i raz zrobiłem maraton od 5.00 do 15.00], tylko raczej zachowania poszczególnych gatunków.
Przez te trzy dni poza świnkami i boleniami, pozostałe gatunki zachowywały się tak samo.
Okonie. A raczej okonki, choć nie tylko. Na nie nastawiałem się przede wszystkim, odpuszczając klenie, choć pływały ich dziesiątki [myślę o takich wartych zainteresowania, a nie maluchach do 30cm]. Drapieżniki żerowały dziwnie. Tzn. spodziewałem się największej aktywności właśnie od późnego popołudnia, tak do zmroku, a tu nic z tego. Najlepsze brania, namacalne polowanie miało miejsce od około 17.00 i trwało zaledwie półtorej godziny. Ryby brały seryjnie atakując w małych stadkach. Przed 19.00 ryby stawały się ponownie apatyczne, choć do zmierzchu było jeszcze wiele czasu. W pozostałych porach dnia łowiło się pojedyncze, śmiesznie małe okonki. Wyjątkiem był trzeci dzień, gdy około 9.00 szła na obławiany przeze mnie odcinek potężna burza – okonie ożywiły się i nie były to sztuki do pogardzenia.
Złowiłem ich bodajże 11 szt. Wszystkie z jednego miejsca. I ich taka aktywność trwała może pół godziny.
Nie wiem, czy w tym momencie były zainteresowane „normalną” przynętą, gdyż w końcu coś zaczęło się dziać, a miałem wrażenie [akurat zgodnie z prawdą], iż nie potrwa to zbyt długo i nie eksperymentowałem. Natomiast reszta czasu to niezmienna reguła: pasiaczki atakowały i to niespecjalnie zajadle dość żwawo prowadzoną w pół wody, śmiesznie małą gumkę na 0,5g. Nie wiem czemu kontakty były albo pod samym brzegiem jeśli było dość głęboko, albo na środku rzeki. Pozostałe rejony wody były jałowe. Podobnież jak większy rozmiar wabika, jakieś urozmaicenie [opad, zmiana prędkości ] w prowadzeniu przynęty raczej ryby zniechęcały.
Do innych przynęt, szczególnie małych, uklejkopodobnych 4,5cm woblerków ochoczo podpływały ale poza sporadycznymi sytuacjami kończyło się na obserwowaniu wabika.
Podczas pierwszego i drugiego wypadu złowiłem po 23 okonki, trzeciego dnia niby 54 sztuki, ale jak wspomniałem tylko 11 z nich fajnie gięło kijem do 20g. Pozostałe to …szkoda gadać.
Świnki. Tu było emocjonująco. W panujących warunkach były to w pierwszych dwóch dniach najbardziej aktywne ryby. Z tym, że kończyły jeszcze wcześniej, bo około 18.00 nie było ich widać, mimo, iż pół godziny wcześniej pływały ich wręcz setki. Trzeba powiedzieć, że na tym odcinku świnka wspaniale się odradza. Mnóstwo jest rybek po 20-25cm, liczne są 30+, ale i czterdziestki widzi się nierzadko. W pierwszym i drugim dniu zanotowałem po około 20 pewnych brań, gdzie widziałem, jak konkretna ryba podpływa i chwyta przynętę.
Do tego drugie tyle skubnięć, co do których autorstwa pewien nie jestem. Kłopot był w jednym: ilość brań zupełnie nie przekładała się na skuteczne zacięcia. Być może miało to związek z tym, że na sztuczne wabiki kusiły się głównie ryby niewielkie. Niezależnie już z jaką świnką była styczność, to ryby bardzo zdecydowanie reagowały na typowe, okoniowe twisterki.
Pociągnięcia były wręcz agresywne, ale nie udało mi się zaciąć ani jednej! Podobnie było z malutkimi woblerkami czy wirówkami. Poświęciłem sporo czasu na obserwację ataków i zachowania ryb [brania najczęściej w pełnym słońcu przy około 1,2m głębokości, często jakieś 5m ode mnie] i najskuteczniejszy, choć najmniej zauważanym przez świnki był goły [sam główka z haczykiem] mikrojig 0,5g na który zakładałem od jednej do trzech malutkich larw sztucznej ochotki. Brań znacznie mniej, lecz rybki udawało się zaciąć, aczkolwiek miałem sporo spadów. Pierwszego dnia miałem tylko jedną świnkę, drugiego i trzeciego po dwie, ale straciłem w tych dniach już po zacięciu od 2 do 5 ryb w tym dwie już fajne sztuki [40+].
Aha, podejścia nie było do tego gatunku z linką grubszą niż 0,10mm. Natomiast nie przeszkadzała im jaskrawa plecionka 0,04mm której używałem pierwszego dnia.
Klenie. He, he he. Chyba miały ze mnie niezły ubaw. Złowiłem słownie po jednym każdego dnia, za każdym razem tak niewielkie, że nie chciało mi się wyciągać aparatu. W porywach odprowadzały przynęty, ale na ogół wiały gdzie pieprz rośnie jak cokolwiek, czy to spłynęło w ich rewir, czy też bezpośrednio weń upadło. Za pierwszym razem łowiłem z muszkarzem, który już był nad wodą, gdy się rozkładałem. Do końca dnia gość miał zaledwie dwa brania. Wyjął bodajże płotkę i miał dużego, około 50cm klenia, który jednak zerwał delikatny zestaw. Poza tym gość nie miał nic. Nawet okonka na malutkie streamery. Chcąc nie chcąc podsłuchałem jego rozmowę z jakimś innym muszkarzem, który tego dnia nie wędkował ale wnioski z ich rozmowy nie napawały optymizmem: jego rozmówca dzień wcześniej w cztery godziny złowił słownie cztery uklejki. Czyli wszyscy mieli ciężko. Nie mniej wspaniałych okazów tego gatunku widziałem dość dużo. A to dla mnie najważniejsze, bo nieźle znoszę fakt, że nie umiem złowić ryb, które widzę, natomiast nie chce mi się machać kijem, jak wiem, że woda jest pusta.
Boleń. Nie występuje tu tłumnie o ile o boleniach w ogóle można tak rzec, nie mniej na odwiedzanym przeze mnie fragmencie, jest tych ryb zauważalnie więcej. Dominują niestety czterdziestki. Za pierwszym razem złowiłem jednego zupełnie przypadkiem, ale było to rapowe przedszkole, jeśli nie żłobek.
Nastawiony na nie za drugim razem [stąd kolejny kij], poświęciłem z półtorej godziny. Wprawdzie miałem tylko dwa woblery do wyboru, ale nie ma co ściemniać – trafił się tylko jeden bolek, typowy dla tego odcinka. Ryby te w ogóle się nie uaktywniały. Dopiero za ostatnim podejściem biły jak wściekłe, choć na fragmencie przypominającym przy tak małym poziomie wody – staw. Woda jakby stała. Grasowała tam jedna wielka już sztuka pod 80cm, i wg mnie 5-6 osobników około 60cm. Do tego gromadka czterdziestek. Niestety żadne się nie skusił. Może dlatego, że przykleił się do mnie jakiś wędkarz – gaduła, który stojąc jak czapla na wysokim brzegu, rzucał mi bez ceregieli nad głową spławikiem. Przy mnie podciął zresztą tylko jedną świnkę. Więcej nic mu nawet nie powąchało. W tej materii nad tą rzeką czekam na dłuższe opady i przybór co najmniej o 1m. Pojawią się wtedy zwary i warkocze nurtu. Myślę, że będzie mi znacznie łatwiej.
Jazie. Jest ich w tym sezonie zauważalnie więcej niż zazwyczaj w tego rodzaju rzekach. Najczęściej widzi się maluchy do 30cm, ale kilka sztuk pod pięć dych też przemknęło. Już niezależnie od wielkości, ryby te wykazywały znacznie większą ciekawość niż klenie, ale jeśli już atakowały, to jakieś malutkie dziwadła w postaci bardzo, bardzo małych wahadłówek, czy właśnie ekstremalnie malutkich gumek.
Nie miałem z nimi zbyt wielu pewnych kontaktów, za to jak już się jakiś zdecydował, to raczej nie spadał. Większego niż 40cm nie miałem. Nie wiem czemu, ale często holowanego okonka odprowadzał jakiś jaź.
Miałem oczywiście kontakty z innymi gatunkami. Złowiłem przy okazji świnek kilka płotek na mikrojigi, ale nie były to częste przypadki, podobnie jak jazgarze. Liczne jelce miały w nosie moje starania, choć nie widziałem ryb większych niż 20cm. Na okazy, jak na ten gatunek musze zaczekać do września i października. Największym zawodem był dla mnie niemały już szczupak [siedemdziesiątka], który spokojnie wypłynął za malutką gumką spośród kilku wielkich leszczy. Nie mam pojęcia co robił wśród nich. Zawrócił. Wycofałem się i zmontowałem mocniejszy zestaw i podałem większą przynętę. Ryba zaciekawiona płynęła kilka metrów za wabikiem, ale nie zaatakowała. Gdy wracałem nie odpuściłem i powtórzyłem operację. Szczupak był i zareagował identycznie jak na początku. Bez finału.
Zdopingowany przez kolegów, zmieniam taktykę i wodę. Będę łowić wieczorem i na początku nocy. Przynajmniej się wyśpię i nie dostanę udaru.
3 odpowiedzi
Z tymi kleniami faktycznie jest tam dziwnie. W tym roku, przynajmniej na razie, bardzo rozczarowują (zwłaszcza jakościowo). Wczoraj po południu wybrałem się na szybki rekonesans (bo z 3 tyg. już tam nie byłem), i w tym miejscu miałem jednego 33cm + 4 maluszki – wszystkie spod brzegu. Do tego z 15 okoni. Z nurtu w zasadzie tylko uklejki na mikrowobki. Świnki faktycznie zaczęły się pokazywać. Jazi nie widziałem, natomiast zaskoczył mnie Pan z boleniami. W sumie miejsce rokujące nadzieje, ale jakoś do tej pory ich nie zauważałem.
No, sam nie wiem, ale klenie zachowują się jak nie one. Nie stoją blisko wartkiego nurtu tylko w takich zastałych dziurach. Byle było było głębiej. A co do boleni to jest ich sporo, szczególnie ryb około 40cm, choć prawie zawsze widuje 1-2 szt po około 60cm. A na bank są większe z tym, że te dosłownie na palcach jednej reki można policzyć na tym fragmencie.
Jeśli mowa o Sole to zaskoczenie, bo patrząc na rybostan i stan rzeki to nie jest ciekawie, przy tym stanie wody wodery twoim najlepszym przyjacielem, albo spodenki z butami do wody.