Nasze starania o pozbycie się niechcianego prezesa dobiegły końca. Z pozytywnym, co ważne dla nas zakończeniem. Poniżej krótkie streszczenie biegu wydarzeń i kilka wniosków, jakie się nasuwają, a które być może kiedyś i Wam pomogą spróbować zmienić choćby lokalnie koloryt PZW. Zanim jednak do tego dojdę, kilka zdań wyjaśnień, skąd wzięła się cała sprawa, bo przecież nie powinno się usuwać kogoś ze stanowiska tylko dlatego, że się nam nie podoba, nie lubimy się itp.
Cała rzecz udała się głównie w wyniku poparcia wędkarzy – sportowców z mojego koła, jednych z lepszych w okręgu, a dość licznych w stosunku do ilości wędkarzy w moim kole; postawy komisji rewizyjnej na czele ze Sławkiem, który wziął to wszystko na klatę, kilku jak to się mówi zwykłych wędkarzy, którzy nie bali się schować głowy w piasek, zapytani o konkrety oraz jakiegoś tam i mojego wkładu. Było nam o tyle łatwo [łatwo w sensie psychologicznym], gdyż okazało się iż nasz „pucz” ma 100% poparcia, na co liczyliśmy, ale nie aż w takiej skali. Kierowały nami na pewno różne motywy, nie mniej wszystkie schodzące się do jednego punktu: nie musimy się we wszystkim zgadzać, ale mamy rozmawiać i wszystko ma być przejrzyste. Kolegów najbardziej raziły wszelkie wątpliwości natury finansowej, zarybieniowej, organizacyjnej czy wreszcie dotyczące relacji z samym prezesem i to jak traktował część osób. Dla mnie motywacją było usunięcie człowieka, który – nie mam tu żadnych wątpliwości – był urealnionym stereotypem betonu w PZW, człowieka działającego, by utrzymać aktualnie panujący stan, hołdującemu sposobem rozumowania latom głębokiej komuny i broniącego się przed wszelkimi, nowymi pomysłami. Miałem zarazem przekonanie, iż jego prezesura w naszym kole, jest tylko „zimowiskiem” przed następnym rokiem wyborczym, po tym, jak w poprzednich wyborach wyleciał z zarządu okręgu. Facet, co sam podkreślał na każdym kroku – mający mocne kotwice systemowe i rozliczne znajomości w samej Warszawie, uczynił sobie z naszego koła prywatny folwark. Z pewnością było mu łatwo, gdyż jesteśmy kołem liczącym nieco nad 200 osób, a przez to wszyscy jakoś tam się kojarzą i czasem niezręcznie powiedzieć w oczy znajomemu, że coś naszym zdaniem jest nie tak. Część wędkarzy drażniło także ostentacyjne manifestowanie przez prezesa swego poparcia dla jednej z partii i bez zgody pozostałych członków, udzielanie poparcia takim czy innym siłom w lokalnych wyborach, poparcia niejako całego koła…
Pierwszy raz zapaliło mi się w głowie czerwone światełko bodajże w 2009r, gdy tuż przed albo po walnym zebraniu [nie pamiętam w tej chwili], rozmawiałem z nim o jednym ewidentnym kłusowniku, który nagminnie grabi naszą rzeczkę z pstrągów. Sugerowałem, że powinno się coś w tej kwestii zrobić, powiadomić straż miejską, zamieścić jakiś komunikat ostrzegawczy w lokalnej prasie, a tymczasem otrzymałem odpowiedź, że może lepiej nie robić szumu…
Po mojej solowej, nieudanej próbie wysadzenia z fotela naszego prezesa w 2012r moja cierpliwość została nagrodzona, gdyż wystarczyły zaledwie dwa lata, aby również pozostali wędkarze z koła mieli dosyć, tym bardziej, że facet naprawdę miał coraz mniej hamulców. Ponieważ mając świadomość mojej skrajnej i dla większości nie do przyjęcia wizji wędkarstwa, przestałem szczególnie udzielać się na następnych walnych [po 2012r]; pośrednio drążyłem temat moją pisaniną, a i kilka artykułów jakie redaktorzy WŚ zamieścili w swojej gazecie, dotyczących polityki PZW, też otworzyło niektórym moim kolegom oczy. W listopadzie zeszłego roku dostałem cynk, że kroi się „grubo”. Jak widać długo czekać nie musiałem.
Za co podpadł nam prezes? Lista krótka nie jest.
Po pierwsze ludzie zaczęli się burzyć, że prezes co raz częściej jednoosobowo zaczyna decydować w kwestiach finansowych. Z mojej perspektywy wszelka aktywność koła [zawody, zarybienia, próba powoływania klubu sportowego, imprezy o charakterze rekreacyjnym, mocno wątpliwa działalność lokalnej SSR w kole] była tylko kranikami pozwalającymi od czasu do czasu odprowadzić trochę kasy. Miażdżąco wypadło zestawienie delegacji szefa naszego koła z wydatkami na sport. Otóż koszty jego rocznych delegacji były sporo większe niż wszystkie wyjazdy w sezonie całej drużyny koła… Preliminarz wydatków na rok 2015 zakładał jedne z najwyższych, jeśli nie najwyższe koszty delegacji wśród wszystkich prezesów krakowskich kół.
Totalnym kabaretem było jak dla mnie zrybianie dwóch lokalnych stawków. Sam na nich nie łowię, ale jak nieraz słuchałem, co się tam dzieje, to nie wiedziałem czy się śmiać, czy wściekać. Prezes sam wybierał sobie źródło pochodzenia ryb, sam po nie jeździł, sam za nie płacił i…sam je wpuszczał. Doszło do tego, że o ostatnim zrybieniu ludzie dowidzieli się dzień wcześniej. Kilka osób nie zdzierżyło i stawiło się na miejscu o podanym czasie. I nic się nie wydarzyło.
Kuriozalną sprawą była dla mnie kwestia drugiego stawu. Otóż zarósł on totalnie i prezes uznał, że nie ma sensu na nim, jak to się mówi – gospodarować. Koledzy postanowili sami sfinansować sobie zarybienie i transport, tylko by prezes wskazał im źródło. Doszło do śmiesznej sytuacji, bo facet im nie powiedział gdzie kupował ryby. Ciekawe dlaczego? Na tym nie koniec. Jeden z kolegów zakupił ryby i opłacił ich transport za swoje pieniądze i na swoje ryzyko. Ryby dość szybko rozprawiły się z zielskiem, woda aż się trzęsła od spławów, więc prezes szybko uznał, iż uratował zbiornik i stawek wraca pod skrzydła koła. Tu dopiero doszło do ciekawej sytuacji: ponieważ chętnych było sporo, a ludzie chcieli zachować się ok, aby zwróciły się pieniądze wędkarzowi, który sfinansował zarybienie, wprowadzono zezwolenia za określoną kwotę, tak wyliczoną, aby wpływy z „wkładek” pokryły co do grosza wydane przez kolegę na ryby pieniądze. Nie było tu żadnego oszustwa, każda ze stron pozostała czysta. Problem tylko w tym, że zezwolenia były znaczone hologramem PZW, ale pieniądze nie szły przez kasę koła. I tak naprawdę nadal nic się nie stało, bo nikt tu nikogo nie „kiwnął”, ale retorycznie zapytam: da się?
Osobną kwestią były zawody. Wszelkie nagrody, kwestie finansowe związane z ich organizacją prezes trzymał co raz bardziej sztywno i wszystko jakoś załatwiał sam. Ponieważ ze sportem wędkarskim jest tak, że bawi się w niego relatywnie mało ludzi, a pochłania to relatywnie istotny procent z budżetu koła, jeden z kolegów zaproponował, by odnośnie spotkań o charakterze towarzyskim, zawody takie były samofinansującymi się [zrzutka tych, którzy chcą brać w nich udział].Wszystko po to, aby nie generować dodatkowych kosztów. Prezes storpedował to natychmiast.
Humorystycznie przedstawiała się sprawa powołania klubu sportowego „Jesiotr” – już sam nazwa dla kogokolwiek kto ma jako, takie pojęcie o wędkarstwie, nazwa taka jest kiepskim wyborem. Otóż pewnego dnia moi koledzy dowiedzieli się iż są „założycielami” tegoż klubu. Ponieważ znów wiązałoby się z jakimiś wydatkami, koledzy jak jeden odmówili.
O wieszaniu obrazka z panią Senyszyn podczas wyborów nie będę szerzej wspominał, bo szkoda czasu.
Odnośnie działań SSR miałem już poważne wątpliwości kilka lat temu, co głośno podniosłem na jednym z zebrań, gdy sprawozdanie jakie przedstawiono sugerowało, iż patrol był kilkadziesiąt razy w sezonie nad wodą, nad którą ja sam jestem z trzydzieści razy w roku, a kilku moich znajomych nawet więcej i jakoś nigdy, nikt z nas nie był przez nich ani kontrolowany, ani ich nie widział. Do tego wydatki na paliwo wtedy wskazywały, że na 5 – 7km patrole musieli jeździć czołgiem. Wtedy rzutem na taśmę zjawiły się faktury na mundury i jakoś „załatały” moje wątpliwości. Nie mniej od tamtego roku i moich niewygodnych zapytań aktywność strażników malała, aż zmalała zupełnie. W sumie się nie dziwię, bo lokalny patrol stanowili ludzie prezesa, a i trudno być strażnikiem „beretując” każdą rybę, nawet jeśli miarowa… Tak, że SSR w naszym kole padła, a ewentualni chętni postawili sprawę jasno: owszem, ale bez tego pana.
Istnym cyrkiem były wszelkie zebrania [walne, zarządu koła]. Decyzję podejmowano bez uchwał, bez protokołów, które jeśli już, to prezes pisał własnoręcznie na laptopie, który trzymał w domu i do dziś jeszcze nie oddał wraz z drukarką, jeśli mam być drobiazgowy. Wszelkie umowy dotyczące siedzib koła [na przestrzeni lat zmieniały się], czy ich ubezpieczenia też były w gestii prezesa.
Na koniec 2014r nie zgadzała się kasa w budżecie koła.
Mnie to wszystko trochę drażniło, trochę śmieszyło, natomiast kwestia jawnego ignorowania zapisów regulaminu rozpaliła mnie do czerwoności. Tylko w minionym sezonie, nasz prezes widziany był [nie tylko przez wędkarzy], kilkanaście razy, jak dokonywał połowu na trzy kije. Zdarzało się, że zwracano mu uwagę, co totalnie ignorował. Jeden z wędkarzy nie wytrzymał i napisał stosowne oświadczenie [nie anonim] do kołowego rzecznika dyscyplinarnego [inna sprawa, że też człowieka prezesa], który sprawę przekazał do okręgu, nie chcąc się nią zajmować, co akurat rozumiem. Już nie poruszaliśmy tematu ubicia przez prezesa suma w okresie ochronnym, na co są świadkowie, gdyż sprawa miała miejsce dwa lata wcześniej. Tak czy inaczej rzecz ruszyła.
Co mogę powiedzieć? Przez te cztery miesiące nieźle poznaliśmy z kolegami większość ludzi z Zarządu Okręgu Kraków PZW. Odniosłem wrażenie, iż początkowo traktowano nasz zamiar odwołania prezesa, jako z góry skazaną na fiasko próbę kilku frustratów. Sytuację zmieniło mocno walne zebranie, gdzie – przypomnę – prezes dostał 100% głosów na „nie”, przy najwyższej frekwencji wśród tegorocznych zebrań w okręgu Kraków [dla przykładu: w największym kole „Zwierzyniec”, liczącym prawie 1500 ludzi, na zebraniu było 60 osób; u nas przy 216 wędkarzach, przyszło 52].
Podczas jednego z wyjazdów do siedziby okręgu umożliwiono nam wgląd w dokumenty naszego koła i stwierdziłem, że prezes nigdy nie przekazał do zarządu okręgu nawet jednego wniosku, który nieraz zgłaszałem i został pozytywnie przegłosowany przez moich kolegów. Oczywiście były to zawsze wnioski niezbyt „wygodne” dla kogoś, kto patrzy na wędkarstwo z perspektywy lat 70-ych.
Dużo wniosło postępowanie okręgowej komisji rewizyjnej, która po pierwsze:
– potwierdziła nasze zarzuty, a ściślej – potwierdziła wnioski naszej komisji rewizyjnej w kole
– stwierdziła, na kilku niezbyt licznych zresztą protokołach niejasności w podpisach [okazało się iż część podpisów nie należy do naszego ówczesnego sekretarza, co sam stwierdził] – ten fakt nawet my przeoczyliśmy
To, co mogę powiedzieć na tę chwilę negatywnego, to dwie rzeczy. Pierwsza, że procedury weryfikujące temat, są nieprawdopodobnie rozwleczone, a swoboda, czy nieznajomość [?] interpretacji pewnych zapisów może zdołować. Dwa – zignorowanie oświadczeń o łamaniu regulaminu połowu przez prezesa. Dla mnie Franciszek Swaczyna jako przewodniczący sądu koleżeńskiego okręgu i Marek Kowalski jako rzecznik dyscyplinarny, są ludźmi co najmniej chybionymi na tych stanowiskach i już teraz powiem, że odwołanie tych „działaczy” z pełnionych funkcji, będzie pierwszym wnioskiem jaki złożę do okręgu. Po prostu ci dwaj panowie tolerują, czy sprzyjają działaniom para-kłusowniczym, co jest demoralizujące dla szczególnie młodych wędkarzy. W międzyczasie pisma potwierdzające wędkowanie na trzy kije przez prezesa podpisało jeszcze kilku wędkarzy, a mogło być ich kilkunastu, tylko już nie chcieliśmy, aby daty były trzepane z rękawa [mimo, że ci ludzie faktycznie byli świadkami takich sytuacji]. Te oświadczenia również zignorowano i wrócono do nich dopiero, po zażaleniu prawnika, który nas wspierał, za co serdecznie Mu dziękujemy.
Gdy zaczęło być już ostro, to nasz prezes odwołał się do Warszawy. Poziom desperacji po naszej stronie był także na tyle duży, że gotowi byliśmy iść do sądu, tym bardziej, iż wyszła kwestia z podpisami, do których jakoś nikt nie kwapił się przyznać.
Ostatecznie powróciliśmy do pierwotnego zamiaru, zwołania przez zarząd naszego koła, walnego nadzwyczajnego zebrania, celem odwołania prezesa.
W tym miejscu muszę podziękować Robertowi Więcławowi, którego osoba i zdecydowanie bardzo przyspieszyła bieg wydarzeń. V-ce prezes ds sportu okręgu zjawił się na posiedzeniu zarządu koła, mającym podjąć decyzję o zwołaniu nadzwyczajnego wlanego zebrania w celu odwołania prezesa i właściwie wyegzekwował postawienie takiego wniosku oraz przegłosowanie go, co nasz prezes wstrzymywał przez 90 minut, nie chcąc dopuścić do tego, mając świadomość iż ma tylko dwa głosy [swój własny i jeszcze jednego poplecznika].
Pod koniec marca Zarząd Okręgu zawiesił prezesa, a kilka dni potem on sam złożył w końcu rezygnację. Okazało się iż w samej Warszawce jest również o kilku towarzyszy mniej i próba uzyskania przez niego wsparcia nie powiodła się. Tak więc w naszych szeregach jest mniej o jednego „betonowego” działacza.
Wczoraj, 17 kwietnia miało miejsce walne nadzwyczajne zebranie w naszym kole i wybraliśmy nowego prezesa. Jednomyślnie [42 obecnych – a dzień pracujący]. Mamy obecnie nowy zarząd koła – wybrany jednomyślnie. No i sam w nim się znalazłem.
Dziś, po pierwszym posiedzeniu zarządu koła, poza przyjęciem regulaminu łowisk specjalnych, co umożliwi prawie od zaraz wędkowanie na wodach koła, oraz kilku innych formalnościach, wybrano mnie rzecznikiem dyscyplinarnym w kole. Równocześnie, jednogłośnie uchwalono, iż zainteresowani wędkowaniem w formule no kill zbiornikach koła, płacą za to symboliczne 20zł, a nie 130zł. Zobaczymy dalej, jak się wszystko potoczy na lokalnym podwórku…
P.S. 1 Wiem z bardzo pewnych źródeł iż jest w naszym okręgu jeszcze jeden prezes, który lubi sobie przysiąść, tym razem nad Białuchą z robakiem. Jak się na mnie, albo na moich kumpli nadzieje, to niech się zwija ze stanowiska…
P.S. 2 Jeśli ktoś chciałby porady, co robić, a czego nie robić w podobnej jak my sytuacji, niech pisze na mail. Jednym zdaniem powiem tyle, że bezpośrednio w działania: zebrania, jeżdżenie do okręgu, obecność na posiedzeniach zarządu koła, nawet jak się nie jest w zarządzie [mamy takie prawo] – zaangażować musi się co najmniej kilka osób, trzeba być totalnie zdeterminowanym, mieć kilka mediów w odwodzie o możliwie dużej sile przebicia i jednak prawnika. Trzeba mieć argumenty i narzędzia by wywierać nacisk. Rzecz niełatwa, ale jak widać do zrobienia.
P.S. 3 Wędkarzy, którzy niekoniecznie identyfikują się z klimatem jaki panuje w ich kołach, zapraszam do nas, do Krzeszowic. Zapewniam – lepiej pofatygować się te dwa razy w roku ciut dalej [na walne i po wykupienie zezwoleń], niż bić głową w mur, nawet nie mając szans przedyskutowania swoich postulatów. Serdecznie zapraszam szczególnie młodszych wędkarzy, oraz wszystkich lubiących zawody sportowe, które u nas stoją pod względem organizacyjnym [w tym sędziowanie] na najwyższym poziomie. Ważne tylko, by zdecydować się na taki ruch do końca kwietnia. Koło czynne w poniedziałki od 17.00 do 19.00. O ile sobie ktoś zażyczy, to by wszystko przebiegło sprawnie – stawię się na miejscu, po wcześniejszej informacji na mail.
7 odpowiedzi
Nachodzi mnie refleksja jak świetnie w naszej „nowej” rzeczywistości radzą sobie betony z PRL-u. Robienie polityki przez wędkarstwo czy inne stowarzyszenia hobbystów uważam za coś obrzydliwego, i mam uraz od czasów kiedy jako młody człowiek zostałem na fali przemian w harcerstwie bez własnej wiedzy członkiem pewnej partii…
Co do sposobu myślenia sporej części „starej gwardii”, kilka cytatów:
– RAPR to taki śmieszny świstek, prawem jest ustawa o rybołóstwie
– rejestry połowu służą komuś do pisania pracy naukowej, to czemu mam za darmo w doktoracie pomagać?
– SSR może mi skoczyć, bez policji nie dam się kontrolować
– limity są dla frajerów, każdy bierze ile może.
Ludzie działający w władzach PZW winni traktować RAPR jak świętość, niezależnie czy biorą ryby czy nie. Jak mówi stare powiedzenie, ryba (nomen omen) psuje się od głowy.
Gratuluję skuteczności w kruszeniu betonu. To napawa nadzieją, że u nas tez się uda! Podejrzewam, ze niejeden by wymiękł w obliczu takich trudności i podejrzewam również różnych… propozycji i „propozycji”. Tym bardziej jestem pod wrażeniem.
Gratuluję wytrwałości i niewątpliwego sukcesu.
Trzymam kciuki, żeby teraz wszystko szło w dobrym kierunku 🙂
Przecież to o czym tu czytam to ewidentnie sprawa dla prokuratora…
Polityka jest bezceremonialnie obecna również w ZO Kraków (patrz ostatnie wybory samorządowe) i chociaż z innej opcji politycznej to jednak tak samo patologia.
Gratuluję i zazdroszczę jednocześnie świetlanej przyszłości jaka niewątpliwie przed Wami stoi!
Jestem jednym z „frustratów „ , który dołożył kawałek cegiełki do końcowego sukcesu zburzenia czerwonego muru z żelbetu. (Fani Pink Floyd wiedzą o co biega). Na pewno pamięta Pan zebranie członków Koła Krzeszowice 5 lutego 2008 r. na którym obecnych było 6 „działaczy” i 5 (słownie pięciu wędkarzy)!. Na następnym w 2009 roku był postęp, bo było nas 7 (słownie siedmiu)! Na tegorocznym było nas 52, a w piątek 17 kwietnia, gdy zapadały istotne zmiany było nas 42. Jestem przekonany, że gdyby Zebranie Nadzwyczajne odbyło się w sobotę lub niedzielę frekwencja byłaby rekordowa w historii Koła Krzeszowice. I nie ważne, czy było to poparcie dla „kilku frustratów” czy sprzeciw dla byłego Prezesa. Dla mnie najważniejsza była obecność, jednomyślność naszych członków Koła, za co wyrażam WSZYSTKIM OBECNYM na tych zebraniach podziękowanie i duży szacunek.
WODOM CZEŚĆ!
pzw lipka[okreg nadnotecki]
ma takiego samego prezesa
Trzeba pozbierać ludzi, rozmawiać z nimi, nagłaśniać temat. Łatwo nie jest – jest nawet trudno, ale jak widać da się.Jeśli Wasz prezes jest ja nasz, to załatwienie mu „dymisji” jest banalne o ile nie ma facet mocnych pleców. Nasz miał, a mimo to przegrał.
P.S. Proszę wpisywać się jednak nie anonimowo, tzn. jakiś nick, albo imię.