Cieszę się niezmiernie, że po długiej przerwie pojawił się kolejny wędkarz, rozumiejący sens wypuszczania ryb. Napiszę po raz kolejny: to nie moda, czy inne dziwactwo, tylko prosty rachunek ekonomiczny. Trzymam zakład, iż za kolejne 10 lat o ile system funkcjonowania państwa się nie zmieni, nadal będziemy się pytać, dlaczego gatunku X jest tak mało, dlaczego gatunek Y reprezentują małe ryby, a były duże. I wszystko przy opłatach ze trzy razy takich jak dziś. Tak, tak – nastawcie się na to. Przy cenie jaka jest za kartę, niezależnie już czy uważamy ją za drogą, czy tanią – ani PZW, ani nikt inny nie zapewni nam, bo nie jest w stanie zapewnić wód bardziej bogatych w ryby, przy podejściu jakie ma większość łowiących, a i tak często naginających przesadnie hojny regulamin.Tym bardziej miło mi powitać w naszej galerii „Dajmy rybom szanse” – Tomasza Wróbla.
„Wędkując sportowo mogę z uśmiechem patrzeć jak ryba złowiona wraca do swojego środowiska cała i zdrowa 🙂 zachęcam do C&R.”
Tomasz Wróbel
20 odpowiedzi
Również jestem sadystą według pana Wiesława Dębickiego , wypuszczam wszystkie złowione ryby.
Jakiś czas temu, na stronie „Wędkarza Polskiego”, ze zdziwieniem przeczytałem takie oto słowa redaktora naczelnego: „Redakcja nigdy nie zajmowała stanowiska w sprawie mody panującej w wędkarstwie – „złów i wypuść”. Jesteśmy bowiem zdania, że znęcanie się nad zwierzętami to wielka podłość ze strony człowieka, a tym jest łowienie dla wypuszczania – najczystszą formą sadyzmu.”
Obiektywnie patrząc na całą sprawę, to dla większości ludzi tak to wygląda. Przeciętny człowiek, a nawet my wędkarze nie wiemy, jak tak naprawdę ryba znosi kontakt z hakiem. Sam hol jest na bank bardzo niemiłym przeżyciem. Natomiast doświadczenia laboratoryjne z typowymi drapieżnikami [szczupaki i okonie] plus kilka zadziwiających przypadków jakie sam miałem, pozwala myśleć o tym, że chyba hol, jeśli jest ciężki i długi [to też różnie wygląda u różnych gatunków] – jest znacznie gorszym dla ryby niż wbicie haka. Teraz można jeszcze spojrzeć z typowo ludzkiej strony „co bym wolał”: niegroźnie mnie pokłują [bo obrażenia od haków są na ogół symboliczne], okropnie się zmęczę i prawie umrę ze strachu [ale jednak żyję] jak mnie ciągną na linie, a ja nie chcę, ale potem mnie wypuszczą i żyję, często za godzinę wznawiając żerowanie, czy na koniec pała pójdzie w ruch i to koniec mojego bytu… Patrząc na kraje gdzie C&R dominuje, wśród środowisk ekologicznych [także terrorystycznie ekologicznych] nie ma dyskusji, czy wędkarstwo jest, czy nie jest dobre. Natomiast tam gdzie wciąż większość ryb się zabija jest inaczej i nie mam wątpliwości, iż za kilka lat wszystkich bez wyjątku wędkarzy w Polsce będą ostro krytykować wszelkie polityczne i niepolityczne [o ile takie są] organizacje ekologiczne. Widać to zresztą po projekcie najnowszej wersji statutu PZW, gdzie nie ma już ani słowa o współpracy z organizacjami ekologicznymi, gdyż takowej być nie mogło. O ile wiem, tylko WŚ jakoś dogaduje się z tego rodzaju stowarzyszeniami….
I jeszcze jednego zapomniałem dodać – umówmy się, że wbicie haka robi rybie wielką szkodę, szczególnie, że wielu z nas używa bezzadziorowych (w tym ja), co można śmiało porównać do ukłucia igłą. Długość holu również ogranicza się do minimum, a świadomość ekologiczna wędkarzy ciągle rośnie, więc zgoda, rybie dzieje się krzywda, ale w C&R właśnie chodzi o to aby ta krzywda była jak najmniejsza. „Tradycyjne łowienie” zaś zawsze kończy się w jeden sposób – stresem dla ryby a na końcu jej uśmierceniem.
A wyobraża Pan sobie, żeby np. redaktor naczelny miesięcznika „Koń Polski” napisał że jeździectwo to czysty sadyzm jeżeli konia po przejażdżce (często przecież intensywnej i wyczerpującej) się nie zabije i nie zje?
Ryby wypuszczam bo jedyne co mi w wędkarstwie przeszkadza to dawanie pałą w łeb, inna sprawa że dzięki temu mogę łowić te same ryby po kilka razy (więc jestem wyjątkowo zwyrodniały i z pewnością zostanę zdeponowany w Sevres jako wzór sadysty).
Szczęśliwie da ryb i części wędkarzy takich „sadystów” jak my przybywa.
Mówienie, że C&R jest najczystszą formą sadyzmu to potworne nieporozumienie i niestety wiele mówi o tym, kto takiego porównania używa.
ŻADEN wędkarz nie łowi dla zdobycia pożywienia (nie licząc dziadka z bambusem i rosówką wykopaną w ogródku).
Tak więc ci „nie sadyści” najpierw kłują rybę i holują ją identycznie jak ci od C&R, a na koniec jeszcze w imię „humanitaryzmu” zabijają ją, podczas gdy my zwracamy jej wolność. Tak więc łowią ryby dla przyjemności z holu i przyjemności z jedzenia jej mięsa, co moim zdaniem nosi dużo większe znamiona sadyzmu niż C&R. Bo nikt nie wmówi mi, że łowi ryby tylko dla zdobycia pożywienia i zjedzenia „świeżej rybki”, bo przeciętne wyposażenie wędkarza jest wielokrotnie droższe niż jakakolwiek ryba dostępna w handlu (już nie mówię o oszczędności czasu, i nerwów przy takim rozwiązaniu, co dla tych „pragmatycznych” wędkarzy powinno stanowić same plusy). A myślenie o rybach z naszych wód w kategoriach zdrowotnych („świeża rybka”) to już kompletne nieporozumienie.
Tak więc nie dość, że sadyzm, to jeszcze hipokryzja na dokładkę…
Bardzo celne spostrzeżenia. Jedyne, co mi się nasuwa, to zjadanie ryby [o ile ma miejsce, bo trafiają się popaprańcy, co potem wyrzucają, albo celowo łowią…dla świń] jest jakby charakterystyczną dla naszego gatunku kontynuacją ostatecznego pognębienia przeciwnika,[ no, chyba, ze toś naprawdę nie ma nic innego do jedzenia], co miewało miejsce jeszcze niedawno np. na niektórych wyspach Pacyfiku, a zapewne było powszechne u zarania homo sapiens.
Panowie, z całym szacunkiem ale wasze stanowisko polaryzuje środowisko w sposób jednoznaczny – my, dobrzy, wypuszczamy, wy, źli mięsiarze zabieracie. Tym sposobem tylko zniechęcacie do C&R , które zresztą pierwotnie wcale nie było ideą ekstremalnego nokillu.
Jeżeli każdy wędkarz który czasem zabierze rybę jest dla was tym samym co gumofilc, raczej nie zyskacie sympatii etycznych i uczciwych, agresywny ekstremizm wrzuca ich do wora „kłusol, mięsiarz, morderca”.
A co do pewnych w/w argumentów – dlaczego właściwie łowimy ryby? Instynkt łowcy, prawda? A łowca bez zdobyczy…
Gdzieś w całej sprawie faktycznie znika ogniwo psychologicznego aspektu naszego hobby.
Argumenty o ekonomii i cenach sprzętu – chybione, panowie, łowca bardziej ceni swojego mamuta opłaconego wysiłkiem niż darmowego.
Tu nie o mięso chodzi. Zaproponujcie myśliwym żeby strzelali dziki z paintball’a, i chciałbym zobaczyć reakcję. Bo ja im zawsze mówię że mordercy – uczciwie to byłoby iść z łukiem albo oszczepem. I tak samo z rybą – pstrąg zasługuje na godny koniec, na spinie albo muszce, wypuszczony przez was skończy na haku z robalem i żyłce 0,30. Na patelni kolesia dla którego WSZYSCY wędkarze to frajerzy płacący za ryby które on ma za darmo. Który przez lornetkę będzie widział gdzie wypuszczacie rybę. Przewrotne? Ale realne.
Jak zakładamy wypuszczanie ryb to może okres ochronny jest zbędny? Wszak obecność wędkarzy nad wodą odstrasza kłusoli.
Kłujmy rybę w tarle dla jej dobra, żeby nie skończyła na widłach.
Ostatnia kwestia – jak ryba po holu nie ma szans, albo zeżarla za głęboko – takie trupka też puszczacie z prądem? Oczywiście mowa o miarowej rybie, bo poniżej to prawo mówi jasno co i jak.
Wiem, prowokacyjnie i na przekór – ale wierzcie mi, wcale nie jestem łasy na rybie mięcho, a dobro naszych rzek mam tak samo głęboko w sercu jak wy.
Dopóki nie usuniemy kłusoli i „wędkarzy” ładujących limit w jeden but a resztę w bagażnik – wszyscy jesteśmy frajerami. I ja mierząc ryby w poszukiwaniu 35+, którego pewnie wezmę, i wy puszczając każdą rybę.
Jesteśmy dla całej ogromnej reszty idiotami, bo takie jest „polactwo” – kraść, oszukiwać, byle nie złapali, a jak złapią tłumaczyć że to nie moja ręka.
Więc pokazując na takich jak ja palcem: „mięsiarz, dziad”, dzielicie i tak nieliczną grupę etycznych wędkarzy na lepszych i gorszych.
A komu to najbardziej na rękę sami wiecie. Jednego już zrzuciliście ze stołka.
Cóż mam rzec? W tej kwestii różnimy się bardzo. W zasadzie ani jeden argument mnie nie przekonuje, dlatego, iż każdy łatwo obalić. Pan wybaczy, ale szkoda czasu na dyskutowanie ich. Robiłem to już wiele razy i dziesiątki ludzi przede mną. Istotne jest to czy „polaryzujemy” środowisko? Zapewne tak i o to chodzi. Tylko nad tym się zatrzymam. Otóż jeśli ktoś wypuszcza ryby i postępuje konsekwentnie, to sytuacja jest jasna: praktycznie zerowa ingerencja w wodę. Teraz opcja inna: napisał Pan kiedyś, że zabierając rybę trzeba mieć świadomość zasobów danej wody i do nich się dostosować, czyli z jednej wody można wziąć więcej, z innej mniej. Postawmy teraz stu wędkarzy i niech każdy postępuje wg takiej reguły. Jak spowodować dostosowanie tylu subiektywnych spojrzeń do danej wody?. Chyba, że co roku, jak w USA, dla głównych cieków będą określane limity, bo rzeki są non stop monitorowane. Ale do tego nam daleko. Myślę, że nie licząc winy populistycznego regulaminu, to mamy w wodzie pokłosie właśnie takiego podejścia. Ja to nazywam opcją”zabieram czasami”. Dla jednego to faktycznie słownie kilka ryb w roku, a dla drugiego jedna na tydzień, dzień… Przy tym wszystkim akurat nie mam wątpliwości iż Pana osoba stanowi znikome zagrożenie dla naszych wód. Nie mniej przytłaczająca większość wędkujących nie ma nawet 10% Pana świadomości i poziomu refleksji niestety. O ile sytuacja się nie zmieni, pozostanę gorącym zwolennikiem wypuszczania wszystkich dzikich ryb, albo inaczej: złowionych w dzikich łowiskach. Możemy się przegadywać do upadłego, ale obaj, mam nadzieje zgodzimy się : odnośnie ryb drapieżnych jest coraz słabiej.
Panie etherni, z całym szacunkiem, ale takich herezji to już dawno nie czytałem.
Skupię się na pstrągach, bo Pan je wywołał, a i mi warunki ich pobytu w wodzie są najlepiej znane.
Więc zacznijmy wprost: Jeśli wędkarz zabiera choćby i wymiarowego pstrąga z rzeczułek takich jak zdecydowana większość krakowskich (oraz polskich), to niestety sam się wyklucza z grona wędkarzy etycznych, a stawia się na równi z mięsiarzami czy tzw. gumofilcami. Ostry osąd? Owszem, tak, ale tu nie ma sensu owijać w bawełnę. Tylko mięsiarz/gumofilc stawia swoją jednorazową korzyść ponad wszystkim. Żaden etyczny wędkarz (w tym wypadku pstrągarz) nie zuboży świadomie i celowo ekosystemu, nie skaże rzeki na wymarcie, nie pozbawi siebie i innych możliwości łowienia ryb, a tym jest właśnie zabieranie pstrągów z malutkich rzek. Tak, znam te hasła: przecież nie zabieram każdego, ja tylko od czasu do czasu, mój wymiar jest większy niż ten z RAPRu itd. Wszystkie te etyczne niby zasady w przypadku pstrągów w Polsce można sobie wsadzić w buty, bo jeśli ktoś przyznaje sobie moralne prawo zabicia choćby minimalnej liczby pstrągów (np.3) w sezonie, to znaczy że przyznaje takie prawo wszystkim wędkarzom, a zapewniam że zabranie tylko tych 3 pstrągów w sezonie przez każdego uprawnionego do wędkowania, w warunkach polskich oznacza zagładę ryb dorosłych w niemal każdym okręgu i to bez udziału kłusownictwa czy presji drapieżników. Owszem, prawo zezwala na pozyskiwanie pstrągów z nawet najmniejszych rzek, ale należy sobie zdać sprawę że dopuszczenie czegoś prawem nie czyni tego wcale czynem etycznym czy moralnym. Ja nie zamierzam wrzucać nikogo do żadnego worka, ani tym bardziej uprawiać „agresywnego ekstremizmu”. To o czym napisałem wyżej to nie jest moja opinia. To są fakty. Całość zagadnienia jest tak naprawdę bardzo prosta. Tam gdzie się ryby wypuszcza – ryby są. Tam gdzie się ryby zabiera – ryb nie ma. Po prostu nie da się zjeść rybki i dalej mieć rybkę. W podsumowaniu sprowadza się to do dwóch wariantów. Albo chcesz człowieku łowić fajne pstrągi i wtedy propagujesz ich wypuszczanie zaczynając ZAWSZE od siebie, albo Twoim priorytetem jest pozyskanie (choćby okazjonalne) mięsa i wtedy wpisujesz się idealnie w wariant krakowski, czyli ścigasz nieliczne trzydziestaki, marząc o podrostkach na 35+, jednocześnie smucąc o drugorzędnych lub wydumanych problemach, typu kłusownik z lornetką, za głęboko zacięte ryby, instynkt łowcy a potrzeba zdobyczy (obowiązkowo martwej) i tym podobne głodne kawałki.
Jeszcze raz powtarzam – tu nie ma miejsca na szarość. Można zabijać kropkowane ryby, bo prawo na to pozwala, ale jest to równoznaczne z godzeniem się na wszechobecną bylejakość wód pstrągowych. Można też pstrągi wypuszczać, mając świadomość że jeśli nie pójdą za tym inne działania, to w okręgu takim jak krakowski niewiele to zmieni, ale wtedy przynajmniej, wracając po raz kolejny z nieudanego pstrągowania, można sobie z czystym sumieniem powiedzieć: ja do tej żenady ręki nie przyłożyłem.
Panie Karolu, i właśnie taka postawa sprawia ze mam ochotę olać system, nie starać się o blachę SSR, nie robić awantur o ścieki – bo po co, wypuszczanie wystarczy. Zalatwia wszystko. I tak będę „be” , i sprzęt tani, i rybę wezmę. No i liberalnym japiszonem nie jestem.
To może ja po prostu pojadę zlowić za granicę, a wy ratujcie rzeki bez nas, tych paskudnych co czasem biorą rybkę?
Ile ryb uratujecie klikając w klawiaturę i opluwając każdego kto bierze ryby?
Ile nielegalnych rur z szamba PAN osobiście wykrył i zgłosił?
Na ilu patrolach z SSR PAN był? Bez blachy, też można i trzeba?
Ale samopoczucie jest świetne, jak u ekologa pacyfisty w chińskich trampkach zrobinych przez dzieci niewolników i goretexie na którego spalono hektar dżungli ale nie zabito krowy.
Herezje? Bo tak , bez uzasadnienia uważa jaśniepan? Stos szykujcie. Dla całej reszty, potem przejmiecie PZW i zrobicie wymarzoną opłatę 5tys żeby holota co nie należy do waszego układu ustawionych politycznie nie miał możliwości łowić. Tylko straż sfinansujcie z własnej kieszeni, po 10 na kilometr, 24h/dobę, z bronią maszynową żeby wam bogatym nikt krajobrazu nie psuł.
O, proszę Pana. Nie jestem pewien na 100% czy Pan Karol to ten o którym myślę, ale wszystko, co Pan napisał [ściganie kłusoli, patrole, ścieki i jeszcze góra formalnych działań by mieć wsparcie lokalnych władz samorządowych] Karol i jego kilkunastu kumpli zrobili z taką nawiązką, że byłby Pan zdumiony. A na ich wodach pstrągowy „leszcz” ma kontakty z 50-kami, nawet jak ich nie wyjmie. Po prostu Pana zabolało, dokładnie tak, jak mnie gdy widzę, jak jakiś cudak [fakt, że zgodnie z prawe] tłucze w łeb kropaska, którego w tym samym miejscu złowiłem 2-3 a nawet cztery razy. I niestety za następnym razem ryba miała pecha i dostała w czajnik, bo 38cm, a ja wiem, że na kolejne 40cm będę musiał u nas znowu czekać kilka sezonów. Mam propozycję: niech Pan odczyta jeden z maili jakie Pan wysłał do mnie.Ten ze spostrzeżeniem, iż faktycznie im dalej od początku sezonu tym gorzej i że próbuje Pan już wielu sposobów, a tu jakoś ciągle niemiarowe. Proszę pomyśleć dlaczego tak jest? [odpowiem: bo przeszło z 50-ciu podobnie jak Pan myślących, zapewne w sumie spoko gości jako ludzie i każdy wziął co drugi raz jednego. A że każdy z nich był nad wodą od lutego 10 razy do teraz, to jakby było 500 osób i wyjęto 250 ryb. Do tego, ci co biorą zawsze. Jeśli ktoś myśli, że na kilometrze Rudawy, czy innej rzeki krakowskiej żyje 100 miarowych pstrągów, to jest skończonym idiotą. Jest ich może 10 – 20, a 200 to właśnie te 10km rzeki, którą mnie i Panu w tym roku zajechano. Znów trzeba czekać co najmniej dwa sezony na taką ilość ryb pod 40cm jaka była w 2014r. Wczoraj miałem informację, że nad Rudawą był wynajęty autobus ze Śląska, bo poszła [spóźniona] fama, że są przyzwoite pstrągi. Przy takim poziomie presji niech Pan nie liczy, poza właśnie początkiem sezonu, na złowienie więcej niż kilku sensownych [bo miarowych] sztuk. Mam jeszcze zapytanie: czy mnie Pan też osądza jako japiszona w trampkach [inna sprawa, że czasem w takich chodzę], klikającego tylko w klawiaturę? [co przynosi po dłuższym czasie jednak spore wyniki]… Proszę Pana: ja dałem sobie na ogół spokój z ludźmi z Pana i mojego pokolenia, bo to jest pokolenie, dosadnie napiszę – „zjebane” komuną i szkoda czasu. Co do opłat: bardzo proszę poświęcić trochę czasu i przeczytać więcej moich tekstów: sto razy pisałem, ze moim celem jest dostępność do wędkowania dla możliwie szerokiej liczby osób, przy minimalnych dla nich opłatach i nikogo na stosie nie palimy. Jeszcze raz niech Pan się zapyta sam siebie, dlaczego nie może Pan już złowić miarowego, albo tak o to trudno. A w lutym były… Proszę poczytać mój tekst o realiach wędkowania w Anglii [„Jak to tam działa – Anglia”], z cenami jakie tam są i zadumać się nad tym… A opcja polityczna, jeśli już łapiemy się tego argumentu, to w Warszawce wciąż rządzi ta z lat 60-ych i w większości okręgów PZW też.
P.S. Co do blachy SSR. Ja to robię bez blachy i w porywach z większym efektem niż przeciętny strażnik. Poza tym jedna uwaga: wyniki SSR były/są tylko tam, gdzie strażnicy należą do opcji C&R.
Mimo ogromnych różnic miedzy nami, bez udawania, życzę powodzenia i grubego kropka na kiju. Może się spotkamy, to pogadamy osobiście.
Drogi panie Karolu wykluczenie wędkarza który zabiera ryby z miejsc i rzek do tego przeznaczonych zgodnie z obowiązującym regulaminem nie wyklucza go z grona wędkarzy etycznych, ani nie stawia się na równi z mięsiarzami czy tzw. gumofilcami. Widać że nie rozumie pan kto kwalifikuje się do tak nazwanej grupy „wędkarzy”. Dla mnie jest pan ze swoimi twierdzeniami „ORTODOKSEM”, a jeszcze nikt i nigdy nie przekonał nikogo do swoich poglądów na siłę.
Porównajmy np ja poruszam się zawsze i wszędzie samochodem z prędkością 50 – 60 km / godz. Pan jadąc zgodnie z przepisami rozwija prędkość dozwoloną na różnych drogach 70 -140 km/godz. Czyli wg moich zasad jest pan / przepraszam za wyrażenie/ : piratem drogowym, samobójcą lub mordercą innych użytkowników dróg. Czy mogę panu nakazać postępowanie wg moich zasad? NIE! dlatego też nie używajmy obraźliwych epitetów wobec kolegów którzy postępują zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami i regulaminami albo próbujmy przekonać ich do swoich bez obrażania. Może kiedyś będzie nam dane przedyskutować ten temat gdzieś nad wodą. Co do C&R lub bardziej po naszemu Złów i Wypuść stosuję to od tylu lat że kiedy ja to zaczynałem większość łowiących nie miała o tym pojęcia mimo że wypuszczała ryby łowiąc dla przyjemności a zabierając jedynie tyle ile pozwalał limit / a ci etyczni tylko dla smaku np 1 rybkę/.
Ci którzy mnie znają mogą potwierdzić że nie pamiętają kiedy złowiona przeze mnie ryba wylądowała na patelni.
POMIMO SWOICH ZASAD I POPIERANIU : C&R. NO KILA ORAZ ZŁÓW I WYPUŚĆ TAKIM ORTODOKSOM JA MÓWIĘ STANOWCZE NIE!!!!!
Panie czaplosiwa, wbrew etykietce, którą przypiął mi Pan z taką łatwością, nie uważam się za ortodoksa. Mi smakują ryby. Chętnie bym od czasu do czasu jakąś zabrał, po to by ją przyrządzić godnie w domowym zaciszu i zjeść ze smakiem. Ale tego nie robię. Wie Pan dlaczego? Bo staram się być człowiekiem/wędkarzem odpowiedzialnym i widząc że liczebność populacji drapieżników na mych łowiskach doszła już do ściany, nie zamierzam partycypować w trzebieniu tych resztek tylko dlatego że archaiczny regulamin na to pozwala. Jeszcze raz powtarzam: to że coś jest dozwolone absurdalnym RAPRem, nie oznacza wcale że jest to moralnie bez zarzutu. Problem polega na tym, że ludzie zasłaniają się tym regulaminem, czując się przezeń zwolnieni od myślenia i odpowiedzialności. No bo przecież jeśli ktoś taki regulamin ustalił, to znaczy że rzecz jest przemyślana i zbadana, więc branie ryb w ramach ustalonych limitów i wymiarów, musi być przecież jak najbardziej w porządku. Z punktu widzenia prawa – owszem, jak najbardziej jest. Jednak z punktu widzenia etyki, pojmowanej jako odpowiedzialność za utrzymanie w dobrym stanie zasobów na które się oddziałuje – to już niestety w porządku nie jest i być nie może. Proszę zrozumieć – obecny regulamin pozwala wybić WSZYSTKIE, co do jednego, pstrągi 30+ występujące np. w wodach okręgu krakowskiego. Przy obecnej i ciągle rosnącej presji jest to zresztą jak najbardziej możliwe. Zresztą to się w zasadzie już dzieje, bo fakt że pstrągi 40+ widuje się w Krakowie niemal równie często jak jednorożce, świadczy dobitnie że zjadane jest w zasadzie całe zarybienie + efekty ewentualnego tarła. I Pan mi mówi że wędkarze którzy to regularnie robią rzekom, o które przecież z zasady powinni dbać, są etycznie bez zarzutu? Bo regulamin pozwala? No bądźmy poważni…
Pana porównanie do jazdy samochodem uważam za zupełnie nietrafione. Bo widzi Pan, ja nie mierzę nikogo swoją miarą, co przecież Pan sugeruje. Ja tylko zwracam uwagę na pewne fakty i mechanizmy, o których wiele osób nie chce słyszeć, bo są im one po prostu nie na rękę. Lepiej przecież zasłonić się regulaminem i powiedzieć że ja jestem w porządku, bo ja tylko czasem, tylko jedną, albo dwie, a mógł bym przecież dużo więcej…
Widzi Pan, ja szczęśliwie nie jestem wędkarzem okręgu krakowskiego, ale w swojej okolicy naprawdę staram się w miarę swoich skromnych możliwości angażować w poprawę/utrzymanie zarówno stanu rzek pstrągowych, jak i populacji tychże ryb. Dzięki temu mam też okazje czynić liczne obserwacje i wymieniać doświadczenia z mocno zaangażowanymi kolegami. Wie Pan, jeśli regularnie obserwuje się tarło i jego wyniki, jeśli zna się kwoty zarybień i samemu roznosi się te rybki, jeśli orientuje się w presji zarówno drapieżników, jak i kłusowników, a w końcu samemu, na co dzień, łowi te ryby, to naprawdę można się zorientować co tak naprawdę w tej wodzie jest. Wie Pan jakie są wnioski? Otóż, uwzględniając liczebność osób uprawnionych do wędkowania i nawet optymistycznie zawyżając szacowane ilości ryb w wodzie, wychodzi że gdyby każdy legalny wędkarz zabrał w sezonie 1-2 pstrągi, to i tak NIE STARCZYŁO BY DLA WSZYSTKICH WYMIAROWYCH RYB. Z moich informacji wynika że w przypadku okręgu krakowskiego takie wyliczenia miały by podobny wynik. Już widzi Pan do czego dążę? Mięsiarstwo, proszę Pana, nie ma obowiązującej definicji. Zabicie 3 czy nawet 5 szczupaków osiemdziesiątaków złowionych w wielkim jeziorze na północy Szwecji, jest żadną szkodą dla tamtejszego ekosystemu w porównaniu do zabicia 2, być może ostatnich pstrążków 35+, pochodzących z naturalnego tarła, a złowionych w krakowskiej rzeczułce którą można by niemal przeskoczyć. Co jest więc bardziej naganne pana zdaniem? Które z tych dwóch zachowań jest bardziej „mięsiarskie” i zasługuje na większe potępienie? Wiem, głupio pytam. Wszak regulamin pozwala i tam i tu, więc wszystko jest przecież w porządku…
Pozostaje mi pogratulować dobrego samopoczucia wszystkim którzy zabierają 30cm pstrążki z tych paru rzeczek nieopodal milionowego miasta w przekonaniu że są całkowicie w porządku, a brak większych ryb jest winą kłusowników/kormoranów/zarybień itd. Dobra robota Panowie! Takich etycznych wędkarzy nam trzeba!
Taka polemika bardzo mi odpowiada. Padają rzeczowe konkrety, propozycja nie zabierania ryb jest jak najbardziej do przyjęcia. W poprzedniej Twojej / przepraszam za per Ty/ wypowiedzi głównie chodziło mi tego gumofilca i mięsiarza. Takich jako wieloletni strażnik SSR mam wątpliwą przyjemność często spotykać na swojej drodze, i nie każdy z wędkarzy zabierających ryby nim faktycznie jest. Co do pstrągów potokowych oraz lipieni powinien na wszystkich wodach pzw obowiązywać zakaz ich zabijania i zabierania na okres kilku lat celem odbudowy stad tarlaków i stworzenie przez to rodzimych potokowców i lipieni. Czy nie o to głównie powinniśmy walczyć?
Za poprzednią moją wypowiedź pisaną trochę ’ w nerwach” z góry przepraszam. Może kiedyś będzie nam dane dłużej przedyskutować temat na spotkaniu nad którąś z rzek. pozdrawiam – czaplasiwa
Monitoring rzek, limity , i przede wszystkim – ochrona przed nadużyciami. Obaj znamy sytuację na „naszej” Rudawie. Grupa która wybrała limit roczny w lutym, a teraz narzeka na brak zarybień, traktuje rzekę jak łowisko komercyjne. A ktoś złapany na przekroczeniu limitu powinien dostać dożywotni zakaz wędkowania na danym cieku. Bez dyskusji, odwołań, niskiej szkodliwości i znajomego sędziego.
Mamy kłusoli klasycznych, kłusoli z Lamiglasem, kormorany, wydry, ścieki – naprawdę w tej skali wypuszczanie ryb nie robi wielkiej różnicy.
Można krytykować RAPR, ale jak z każdym prawem bywa – jakby nawet tego większość przestrzegała, problem byłby dużo mniejszy.
Gdyby każdemu kto łamie prawo w rażący sposób zabrać kartę, zaręczam że limit pstrąga mógłby być 100 rocznie, a i tak byłoby więcej ryb niż teraz.
Reasumując – proponuje tą dyskusję przenieść nad wodę z pożytkiem dla rybostanu, na żywo, i popatrzeć na ręce kolegom po kiju. Możemy się kłócić do upadłego, byle przy okazji pilnować rzeki.
Dzień dobry,
Czytając te rozważania i pojedynki na argumenty nie sposób odnieść się do kilku łowisk no kill które mamy w Polsce. Najlepszymi przykładami niech będą OS Dunajec i OS San. Gdy czytam o poszukiwaniach pstrąga 30 + w wodach ” otwartych”, a znam możliwości Os’ów to zasada no kill staje się oczywistością.
Przyjmijmy do wiadomości, że wędkarstwo pstrągowe nie jest i nie może być tanim sportem. Czy krzywdzisz ( łowiąc i wypuszczając) czy zabijasz powinieneś ponieść opłatę. I nie taką wirtualną w siedzibie koła raz do roku, ale skierowaną w dany odcinek wody i dany czasookres.
Mądrym rozwiązaniem jest to przyjęte przez gospodarza Os Wisła ( Mała Wisła). Poróżnił on stawki licencji dla chcących zabrać rybkę i chcących wypuścić.
Moje zdanie w tej materii jest dosyć radykalne, choć zazwyczaj staram się być liberalny w różnych kwestiach.
Łowisko, rzeka czy jezioro i gospodarowanie nim przy obecnej presji powinno być prowadzone jak biznes. Czyli powinno się budżetować. Co za tym idzie cena którą płacimy za licencję ma pokrywać koszty. Czy to realne? TAK! W poprzednim sezonie nie było szans kupić licencji na OS San bez duuuużo wcześniejszej rezerwacji.
Etherni proszę odpowiedz, czy jesteś w stanie zapłacić za dzień łowienia 120 zł na świetnym łowisku pstrągowym z możliwością zabrania jednej ryby do 45 cm?
Czy wolisz zapłacić 70 zł za dzień łowienia na tym samym łowisku bez prawa do zabrania ryby?
Jeszcze raz pozwolę sobie napisać: przestrzeganie RAPR na bank nie spowoduje poprawy sytuacji w temacie pstrągów, gdyż limit kilkudziesięciu [nawet nie wiem ile tam jest -30szt.?] to przegięcie. Jeszcze raz napiszę: choćby tylko 50 wędkarzy na 10km Rudawy, razy tylko 10 wyjść każdego w sezonie, razy 30 pstrągów na łeb to 1500 miarowych ryb… Jakiś absurd!!! Co za tym idzie dalszy ciąg Pana wywodu jest chybiony. Natomiast kary winny być ostre – z tym zgoda, ale niech Pan dotrwa do około 20 kwietnia – opiszę, jak Franciszek Swaczyna – przewodniczący sądu koleżeńskiego przy PZW Kraków, a potem kolejny gość zajmujący się osobiście tymi sprawami, potraktował fakt kilku razowego łowienia na trzy wędki [świadkowie i ich pisemne oświadczenia] przez byłego już prezesa naszego koła…
Ja myślę ze tekst Pana Karola powinien wisieć na tablicach ustawionych wzdłuż krakowskich „siurków” – tak dla chwili zadumy i przemyślenia tematu dla niektórych wędkarzy zabierających ryby zgodnie z regulaminem z poprzedniej epoki.
Pozdrawiam wszystkich mających świadomość ekologiczną i nie myślących kategoriami typu: jak nie my, to zjedzą inni więc lepiej żebym to ja tą rybę /za przeproszeniem/ wysrał.
Adamie, mieliśmy okazję poznać się osobiście, i już wiesz że mój ostry dość post był skierowany do Karola. Jak najbardziej zgadzam się że limit 30szt rocznie/ 2 dziennie na Rudawie czy Prądniku jest absurdalny. Dla każdej rzeki należałoby zrobić osobny limit, choćby na podstawie szerokości i głębokości cieku.
Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie porówna populacji potokowców w Rabie do tej z Prądnika.
Być może faktycznie nie doceniłem presji, skoro mowa o autobusach ze Śląska. Omijam szerokim łukiem weekendy nad wodą dopóki mogę sobie na to pozwolić.
A rozmawiając z pokoleniem moim i starszym faktycznie już przestaje się dziwić że posądzacie mnie o beretowanie każdego pstrążka powyżej wymiaru. Faktycznie ludzi o takim podejściu jak moje nie spotykam – albo biorą wszystko albo nic. Jednakowoż w zgodzie z regulaminem i własnym sumieniem będę nadal stosował własne zasady, mimo ostracyzmu z obu stron. Z miesiarzem ja nie pojadę na ryby, ze mną nie pojedzie nokillowiec. Jakoś przeżyję 😉