Zarybienia. Temat mocno kontrowersyjny. Zazwyczaj odnośnie ilości realnie wpuszczanych ryb oraz efektywności [przeżywalności].  Na ogół wiele się narzeka i jest dużo wątpliwości. Sam jestem sceptykiem odnośnie zarybień innych niż rybami łososiowatymi, chyba, że zarybienie polega na wpuszczaniu ryb wyraźnie podrośniętych. Choć i tu bywa różnie. Kilka razy byłem świadkiem zarybień szczupakami wielkości 40 – 50cm, [a więc nie narybkiem] zbiornika Kryspinów. Ilość wpuszczanych szczupaków nie oszałamiająca. Smutne było to, że kilka dni później spacerując nad wodą, naliczyłem trzydzieści dwie martwe sztuki. Natomiast rozmiar przeżywalności, a raczej nieprzeżywalności ukazał się w pełni, jak wypłynąłem pontonem.  Niewiele było miejsc, gdzie na odbijających ku powierzchni roślinach, na garbach i górkach nie znalazłem rozkładających się drapieżników. Coś poszło nie tak. O zarybianiu narybkiem to szkoda w ogóle pisać, choć przykłady na pozytywne wyjątki na pewno można wskazać . Tak więc pod pewnymi warunkami nie wzbraniam się tylko co do zarybień pstrągiem i lipieniem.

Na mojej pobliskiej rzeczce śledzę ten temat od kilku lat. To, co mogę powiedzieć to fakt, iż skuteczność tych działań jest wysoka w sensie przeżywalności ryb. Myślę, że nawet bardzo, bardzo wysoka. Kilka dni temu, wraz z kolegami mięliśmy okazję wziąć udział w kolejnej takiej akcji.

Pewnym minusem jest to, że ryby wpuszcza się zawsze w tygodniu. Jeśli ktoś chciałby pomóc, a wg mnie, każdy wędkarz ma do tego prawo, a nawet powinien w tym kierunku podziałać o ile ma chęć, to większość z nas przecież pracuje. Stąd wniosek z  naszego koła, by tam, gdzie będą wcześniej sygnały, że okoliczni wędkarze chcąc pomóc w zarybieniu, powinno się ono odbyć w weekend.

W tym roku kilku z nas miało wolne, więc nadarzyła się okazja wejść w temat dosłownie. Generalnie jestem zbudowany tym dniem, aczkolwiek dwie kwestie pozwolę sobie wytknąć. Po pierwsze, gdy moi koledzy podjechali pod ośrodek hodowlany [ja się ciut spóźniłem], zapytani kim są, od razu powiedzieli z jakiego są koła i że chcieliby zobaczyć i wziąć udział w zarybianiu. W moim przekonaniu, w takiej sytuacji powinni zostać poinformowani, że pstrągi wyjeżdżają za tyle i tyle minut i planowana trasa obejmuje takie, a takie miejsca. Nic takiego nie miało miejsca i trochę poczuliśmy się jak intruzi. Ostatecznie spotkaliśmy się przy jednym z mostów.

(fot. W.F.)

Pogoda na pewno nie była zła dla samego zarybienia, natomiast dla ludzi już nieciekawa: non stop od rana dość mocno siąpił deszcz na zmianę z opadami śniegu. Woda była wyraźnie podniesiona, ale jeszcze czysta. Około czterech stopni na plusie.

(fot. W.F.)

Drugą kwestią nad którą pomarudzę, jest sam sposób rozprowadzenia ryb. Zdaję sobie sprawę, iż czas ma tu duże znaczenie, lecz biorąc pod uwagę, że transport trwa w zależności od miejsca do którego docierano z hodowli, od może siedmiu minut do maksymalnie trzydziestu. W zasadzie poza ewentualnym niedotlenieniem, to innych problemów nie widzę, gdyż przy tych temperaturach jakiś szok termiczny w żadną stronę rybom nie groził. Dlatego uważam, że małe pstrągi [zarybienie dotyczyło około 12 – 15cm rybek] powinny być rozprowadzane po kilkanaście sztuk po możliwie największym areale wody, uwzględniając szczególnie płytsze, dość bystre odcinki z kilku powodów:

– wpuszczane w dużych ilościach, w kilka miejsc, ryby pływają dosłownie na kupie, gdyż pozbawione instynktu terytorialnego zachowują się kompletnie inaczej i nie trwa to tydzień – dwa, tylko parę miesięcy o ile nie braknie pożywienia, co czasem zmusza ryby do realnie szybkiego rozpływania się, na co zapewne się liczy, a tak nie jest

– ta długotrwała kumulacja maluchów naraża je na zwiększone niebezpieczeństwo ze strony drapieżników, które przyzwyczajone odwiedzają w kółko te same miejsca, jak jakiś paśnik [czaple, norki, wydry i co większe pstrągi, a nawet zaskrońce]

– podrastające ryby, w późniejszym okresie, następnym sezonie nadal trzymające się swoich miejsc wpuszczenia, są błyskawicznie dziesiątkowane przez nie zawsze uczciwych wędkarzy, a w takich miejscach wykonuje się  kilkanaście rzutów, by wyjąć 3 – 4, a czasem i dziesięć około 25cm pstrągów [miewałem nie raz takie przypadki]

Sam kiedyś myślałem, że poważne wezbrania wody rozpraszają te skupiska pstrągów, ale dotyczy to najwyżej pojedynczych sztuk, gdyż nie zauważyłem, by nawet największa powódź na ciekach typu Rudawa, miała jakikolwiek zauważany wpływ na przemieszczanie się ryb. Po każdej grubej wodzie,  maluchy uparcie nadal trwają w miejscach, gdzie je wpuszczono. Dlatego wpuszczanie po kilkaset sztuk w dołek zmniejsza jednak efektywność.

(fot. W.F.)

Dobra, tyle uwag, bo poza tym same plusy i to duże. Ponieważ było nas łącznie jedenastu, to na tyle, na ile pozwolił czas podczas pierwszej tury zarybienia, starliśmy się „zrobić” jak najwięcej brzegu z maluchami. Cześć w parach miała do dyspozycji duże kubły, pojedyncze osoby z małymi wiaderkami donosiły rybki w najbliższą okolicę.

(fot. W.F.)
(fot. W.F.)

Jako, że dojechał do nas Bogdan, który mimo, iż zupełnie nie spinninguje, znalazł troszkę czasu i razem ze mną rozprowadził co najmniej 300 sztuk.

(fot. W.F.)

Trudno mi oszacować całkowitą liczbę wpuszczanych kropasków, ale myślę, że było ich co najmniej około 2 -3 tys. na tych około 5km.

Potem powrót do hodowli po drugą partie ryb. Dla części z nas była to pewnie pierwsza taka wizyta; ja akurat miałem okazję widzieć kilkanaście różnych mniejszych i większych ośrodków tego typu.

(fot. W.F.)

Nie mam pojęcia, jak tutejsze pstrągi przyjmują się w innych wodach, natomiast na naszym terenie ich adaptacja musi  być niezwykle łatwa, sądząc po czasem i setce brań, jaka ma miejsce w czerwcu – lipcu, gdy rybki okrzepną i troszkę nauczą się polować. Wynika to z dwóch czynników:

– wpuszczane są do tej samej wody, w której się wyległy z ikry [nie ma tu mowy o żadnym problemie z odmiennymi parametrami fizyko – chemicznymi wody, gdyż hodowla położona jest na zarybianej rzece]

– ikra, a więc i narybek pochodzi od lokalnej populacji pstrąga; co więcej – od jakiegoś czasu trwają prace nad wyizolowaniem możliwie najbardziej czystego i pierwotnego genotypu tutejszych kropasów

Skuteczność hodowli jest bardzo wysoka, gdyż poszczególne grupy rybek były bardzo, bardzo liczne. Te „pudełka”, które widzicie poniżej, to nic innego, jak mini baseny z narybkiem potoków.

(fot. W.F.)

Znajdziemy w nich w zasadzie dwie grupy wiekowe najmniejszych pstrążków. Pierwsza, to takie, jakich kilkanaście spotkałem w tym sezonie, choć te dzikie miały bardziej zresorbowany woreczek i trochę nieporadnie ale całkiem energicznie już się przemieszczały. Te hodowlane polegiwały na dnie intensywnie merdając ogonami.

(fot. A.K.)

Grupa druga, zajmująca chyba większość „szuflad” to były już w pełni samodzielnie pływające pstrążki w ilościach naprawdę pokaźnych.

(fot. A.K..)

Niezwykle trudno było sfotografować ich rodziców. Co najmniej kilkanaście przepięknych, oliwkowych grubasów, dość powściągliwie podpływających do podrzucanego im granulatu, którego ponoć uczyły się jeść dwa sezony.

(fot. W.F.)

Jako dzikusy zostały złowione w tej właśnie wodzie, do której wpuszcza się ich potomstwo. Obecnie mają po około 45 – 50cm, choć jeden samiec ma podobno 60cm. Niestety nie pokazał się. Zresztą cwaniaki znikały w głębi swojego basenu, gdy przekraczałem granice około 8m. Naprawdę dzikusy.

(fot. A.K.)

Zarybienie, któremu przewodził dyrektor biura okręgu Robert Kocioł, było realizowane nie licząc ichtiologa, nas i pracowników hodowli, także przez kolegów z Klubu Przyjaciół Rudawy.

(fot. W.F.)

W poszczególnych zaciągach sieci ilość pstrążków była bardzo duża.

(fot. W.F.)

Rybki były następnie odławiane…

(fot. W.F.)

…i ważone.

(fot. W.F.)

Muszę powiedzieć iż początkowo trochę ze strachem spoglądałem na rybią kotłowaninę, zastanawiając się ile z nich przeżyje. I tu muszę powiedzieć, że przynajmniej z mojej partii padło zaledwie kilka sztuk. Przytłaczająca większość malców bardzo żywo reagowała na prąd dolewanej do kubła wody już na miejscu w rzece i instynktownie płynąc w kierunku nurtu sama opuszczała kubeł.

(fot. W.F.)

W drugiej partii popis dali moi koledzy – Wojtek i Rafał.  W przerwie zaopatrzyli się w odpowiednie buty i dysponując autem, radzącym sobie lepiej w terenie niż przeciętny samochód, otrzymali wielką bekę pełną maluchów i mniejsze kubełki do ich wpuszczania.

(fot. W.F.)

Zaliczyli naprawdę kawał wody, poświęcając dużo czasu na staranne ulokowanie pstrążków w wytypowanych miejscówkach.

(fot. W.F.)
(fot. W.F.)
(fot. W.F.)
(fot. W.F.)
(fot. R.O.)

Ilość kropasków w drugiej turze była moim zdaniem dużo większa niż w pierwszej. Wpuszczono naprawdę dużo, dużo ryb, z których – nie mam najmniejszych wątpliwości przytłaczająca część dorośnie do tych 25 – 28cm. I tu dopiero zaczną się schody, bo już na takie rybki ostrzą sobie zęby, co niektórzy. Jeszcze trudniej będzie po tych śmiesznych 30cm. Sami wiecie dlaczego. I nie chodzi tu o no kill czy jego brak. To niestety rozejście się interesów tych, którzy chcą złowić i zabrać cokolwiek, co już można wziąć, oraz tych, którzy marzą o spotkaniu na swojej drodze większego pstrąga.

Na koniec jeszcze jedno pozytywne wrażenie. Nie wiem, czy to był przypadek, czy już ktoś wziął pod uwagę nasz wniosek, ale chyba po raz pierwszy odwrócono kolejność zarybienia i jak opisałem wyżej, wpuszczono najpierw maluchy. Dopiero jak jako tako oswoją się z nowym środowiskiem, to po kilku tygodniach będzie mieć miejsce drugie zarybienie, tym razem rybami troszkę większymi, które na pewno w mniejszym stopniu będą wtedy stanowić dla palczaków zagrożenie, tym bardziej, że już wszelkiego innego żarcia będą mieć dosyć.

Nie ukrywam, iż mam jakiś tam swój obraz ochrony przynajmniej najbliższego kawałka rzeczki i myślę, że pod koniec sezonu podzielę się swoimi i moich kumpli spostrzeżeniami, tym bardziej, że jest świetny duet żołnierzy, jak to się mówi  – nie z pierwszej obcinki, wraz z którymi będziemy dość intensywnie patrzeć na ręce wędkującym, jak i postaramy się zrobić porządek z dwoma namierzonymi kłusownikami. Powinno to być o tyle łatwiejsze, że padła też deklaracja burmistrza gminy, a co za tym idzie pomoc policji, jak i straży miejskiej. Wierzę, iż będzie to fajny początek czegoś troszkę bardziej „kolorowego” niż standardowe biadolenie na PZW i pałowanie każdej ryby mającej wymiar.

P.S. Zmiany w moim kole ślimaczo, aczkolwiek w dobrym kierunku powoli zbliżają się do finału. Mam nadzieję z początkiem kwietnia poinformować oficjalnie o panującej sytuacji i jeśli ktoś jest sfrustrowany „betonową” atmosferą u siebie, zaprosić do nas.

25 odpowiedzi

  1. Razem z KTWS’ em lat temu parę rozwoziliśmy pstrągi spływając belly boat’em.
    Łatwo, szybko i mniej stresująco dla pstrągów.
    Dzielicie rzekę na odc., na początku każdego czeka gość w kółku, auto dowozi rybę i spływając podbierakiem wypuszcza się rybki na całej długości.
    Prostując nogi w kolanach da się spłynąć wszędzie. Na nogach wystarczą buty.

  2. Dzięki za cenną poradę. Jak się wszystko dobrze będzie toczyć, to zakupię/zakupimy takie pływadełko.

  3. Ilość sztuk w przybliżeniu jest znana bo wszystko było ważone i liczona była średnia waga sztuki. Powinni to mieć na ośrodku i u ichtiologa w okręgu.
    Zarybienie poszło sprawnie ale jak zwykle tego samego dnia nad wodą byli już chętni na rybkę. Po południu kontrolowałem w Zabierzowie dwóch wędkarzy o których wiemy że biorą ryby na „no killu”. Trzeba było widzieć ich miny jak usłyszeli że wpuszczane były tylko palczaki. KTSW miało faktycznie najlepszą metodę zarybiania. Z większymi sztukami to faktycznie trzeba się uwijać i jest stres żeby nie padły. Dawid odezwij się do mnie na maila: salmon_krak@poczta.onet.pl
    Chętnie bym zrobił taki pływający basen do zarybień.

    1. Wiem, że to mozna sprawdzić, ale wystarczyło mi to, co widziałem. Choćby z takiego powodu warto wziąć udział w zarybianiu, by potem nie gadać, że pewnie mało wpuszczono.
      P.S. Zmieniłem aparat tel i nie przekopiował Twojego numeru. Podeślij na mail, bo mam jedno pytanie.

  4. Cieszę się że trafiłem na tą stronę.
    Raz że można się wiele dowiedzieć, dwa że prowadzona jest fachowo i dobrze się to wszystko czyta. Poza tym stanowi swoistą odtrutkę od zalewu złych i pesymistycznych wieści zewsząd. Ktoś jednak myśli podobnie, ktoś coś robi fajnego…
    Z tego miejsca chciałbym podziękować kolegom którzy poświęcają czas i pieniądze robiąc dobrą robotę. Niech was nie omijają za to medalowe okazy !

    1. Dzięki. Mam nadzieję, że trochę pracy i będzie można choć od czasu do czasu trafić na pobliskiej rzeczce coś więcej niż 40cm, przy których sam teraz puchnę z dumy:)

  5. W temacie zarybienia i przeżywalności ryb małych i dużych ważną rolę odgrywa to czy warunki panujące w nowym środowisku są podobne jak na hodowli. Jeśli nie jest to zrobione z głową to właśnie tak się dzieję jak Pan opisał na Kryspinowie. Wiem to z racji doświadczenia w przewożeniu ryb między hodowlami zarówno tych łososiowatych jak pozostałych. Gdy nie chodzi o pieniądze za rybę a tylko o to by przeżyła to całkiem inaczej to wszystko wygląda od przygotowania, przewiezienia po rozładunek….

  6. Podstawowe minimum przy zarybieniu:
    1. Wyrównać temperaturę wody w workach/zbiornikach z tą w rzece. Stopniowo nie za szybko, np poprzez włożenie worków z rybami do wody w rzece.
    2. Wyrównać „chemię wody” poprzez stopniowe mieszanie wody, w której przyjechały ryby z tą z rzeki. Tutaj trzeba patrzeć czy ryby nie pokazują brzuchów 😉 Jeśli nie, to będzie ok.

    Dobrze jest poświęcić pół godziny, godzinę przed wypuszczeniem ryb na te kroki. Zmniejsza to ryzyko „zejścia” w wyniku szoku termicznego czy chemicznego 😉

  7. Wszystko pięknie i ładnie, ale… łowiąc od lat na Rudawie kilkadziesiąt razy w roku nie byłem kontrolowany ani razu!!! Jedyne kontrole jakie widziałem na tej rzece to te w których sam brałem udział! Bez ochrony ta praca pójdzie na marne…

    1. Masz rację i mam takie same spostrzeżenia. Dlatego już na walnym uzyskaliśmy deklarację burmistrza o pomocy [policja i straż miejska], bo tylko taki kształt kontroli ma sens, biorąc pod uwagę uprawnienia SSR. Całą Rudawą na pewno się ni zajmiemy i nawet nie mamy takiego zamiaru, ale górną już tak. W innym wypadku faktycznie zarybienia nie mają sensu jeśli liczylibyśmy w przyszłości na coś więcej niż 40cm.

  8. Pawle szkoda że wszystkie zasługi w pilnowaniu Rudawy przypisujesz tylko sobie. Mogę wskazać wiele osób które były przeze mnie i innych strażników kontrolowane i to wielokrotnie na przestrzeni kilku ostatnich lat. Jeżeli uważasz że to co piszę nie pokrywa się z prawdą skontaktuj się i pogadaj o kontrolach na Rudawie z GB.

    1. Przestań jątrzyć i prowokować człowieku. Nic sobie nie przypisuję w przeciwieństwie do ciebie. Nie rób z siebie wielkiego strażnika bo jak ci za to płacą to żadna sztuka. Piszę o tym czego sam doświadczyłem na Rudawie. Nie spotkałem NIGDY na swojej drodze kontroli! Połowa mojego notatnika służbowego to wpisy z kontroli na Rudawie więc jeszcze raz ci mówię żebyś nie mędrkował. Grześka o nic nie muszę się pytać. To ty się raczej jego zapytaj jak było. Dopóki nie zaczepiłeś się w okręgu na pseudoetat strażnika to na palcach jednej ręki drwala można policzyć ile razy pozytywnie odpowiedziałeś na wspólny patrol, a już ani razu nie podstawiłeś swojego środka transportu. Mowa tylko o Rudawie! Tu się możesz spytać Jacka jak już cię pamięć zawodzi. I nie tłumacz się swoim ustawicznym brakiem kasy bo to żenujące. Jeżdżąc na patrole z okręgiem masz teraz możliwości to się wykazuj. Mam tylko nadzieję, że jak tylko znowu się złapiesz na tegoroczny zaciąg to będziesz lobbował u Bogdana o większą pulę na rzeki pstrągowe a nie tylko szwedzkie stoły typu Przylasek czy Brzegi. Ja nie mając takich możliwości ani czasu będę jeśli pozwolisz robił swoje.

      1. Pawle przestań jątrzyć. Jeździłeś z Jackiem swoim autem bo rozliczałeś się za paliwo z kasy GT . A wspólne patrole wolę robić z kimś innym, bo tak mi pasi. Co do załapania się na strażnika i narażania się na wszystkich wodach okręgu nie muszę chodzić z „pukawką” i mogę bywać na wodach gdzie tylko jest potrzeba bycia. W zarybieniach również biorę udział od wielu lat jeżdżąc za swoją kasę i swoim autem, a Ciebie nigdy na nich nie spotkałem. I również nie zwinąłem zabawek przenosząc się na inne podwórko bo nie mam czego się wstydzić.
        Na tym kończ ę wszelkie dyskusje z Tobą życząc smacznego przy konsumowaniu pstrąga z Rudawy.

  9. Rudawe powyżej Zabierzowa odwiedzilem ostatnio 2 razy, nie spotkałem ani jednego wedkarza, ale tez nie widziałem śladów kłusoli (żadnych pudełek po robakach, grubych żyłek czy spławików). Kontroli też nie.

    1. Bo akurat na Rudawie największe spustoszenie robią sami wędkarze. Tam typowych gliździarzy nie ma za wielu w porównaniu ze Szreniawą czy Dłubnią. A jak wyniki?

  10. Moi drodzy ale Wam współczuje, mieliście taki spokój, a tu też pojawił się Paweł Ś znawca wszystkich tematów pierwszy wędkarz pzw nie mówić o mzw, pewniakiem namiesza tutaj skłóci ludzi i tradycyjnie, i ucieknie na następne forum… gdzie jeszcze go nie znają.

  11. Wynik miał około 18 cm… Ale ja do wędkowania wróciłem w tym roku po prawie 20 latach przerwy, to raz, pstrągów w ogóle nie lowilem dawniej to dwa, a spinning w tamtych czasach też bardzo okazjonalnie uprawialem to trzy.
    Na 4 wypady miałem 2 pstrągi, niemiarowe ale i tak uważam to za pewien sukces jak na nowicjusza.

    1. Mój kumpel łowi te ryby świetnie. Był tydzień temu na Rudawie i też złowił dwa krótkie. Nie ma reguły. Te grubsze [miarowe] przetrzepano
      w tym sezonie jak chyba nigdy.

  12. Z tego co słyszę i widzę to o miarowego łatwiej na Prądniku niż Rudawie i Szreniawie. Zresztą sam z Prądnika miałem tego mojego drugiego kropka w tym roku, wczoraj zresztą, i do miary dużo mu nie brakowało.
    Jeżeli tak przetrzepano to przy skali zarybień Rudawy tego nie zrobili normali wędkarze, przy limicie 2 szt to musiałoby tam wodę młócić kilkanaście osób codziennie i brać wszystko co miarowe.
    Osobiście mam pewną dość optymistyczną teorię popartą obserwacją na temat tego roku i słabych wynikach na „dużych” rzekach pstrągowych ale publicznie jej nie ogłoszę z świadomego powodu.
    Druga sprawa – zupełnie inaczej patrzę na nokill niż Ty, ale czuję niesmak jak czytam i słyszę że ktoś naprawdę dobry w łowieniu pstrąga, z wiedzą i wieloletnim doświadczeniem, bierze co wyjazd limit. Po co? Nie nałowił się w życiu? Rodzinę żywi tymi rybami? A limit roczny? Wyciągnie w 2 miesiące i przestanie łowić albo brać? Jakoś nie sądzę.
    Co innego jak ktoś zlowi solidnego, miarowego raz na 10 wypadów albo zapnie rybę miarową „śmiertelnie”, a co innego jak ktoś tłucze lutowe, chude trzydziestki.
    Jestem zwolennikiem tzw. starej szkoły C&R czyli świadomego traktowania konkretnej wody i zdobyczy , wypuszczania większości a brania rzadko i z sensem, więc dla mięsiarza jestem dziwakiem a dla nokillowcow miesiarzem i mordercą.

    1. No tak właśnie było: spotykałem z 6-8 tych samych wędkarzy za każdym razem póki było co wziąć. Pierwsze dwa tygodnie.25 – 35 ryb miarowych jak nic ubyło. A ileż może ich mieszkać na kilometrze wody? Jeśli to nie problem to chętnie bym posłuchał, co to za spostrzeżenia odnośnie „dużych” rzek, bo mnie to bardzo zaciekawiło. Chyba, że tajemnica, to nie drążę.

  13. Szkoda że nie wiedziałem o zarybieniu bo chętnie bym pomógł w rozwożeniu kropków 🙂 co do kontroli na Rudawie byłem w tym roku tam około 10 razy i zero kontroli jedynie to rozmowa z innym wędkarzem o efektach i tyle było rozmowy na ten temat, nie wiem czy to co napisze ma sens ale zapytam nie lepiej jest zarybiać pstrągiem np 20cm??? niż tym maluchem???? ta przysłowiowa dwudziestka da sobie już rade w pewnym stopniu a ten mały jest narażony na dużo więcej niebezpieczeństw takie mam zdanie ale jeśli się myślę to poprawcie mnie.

    1. Zapewniam, że przytłaczająca większość tych ryb będzie mieć w sierpniu tego roku już po ok. 18 -20cm. Niewiele mniej za rok osiągnie 25cm i tu już zaczynają się schody z tymi, którzy zawzięcie „pamiętają ” stary wymiar. Niemało dorośnie też do tych 30cm i tu jest nieciekawie. Przy obecnym podejściu, jeśli ktoś liczy na kontakt z kabanem z dzikiej małej rzeczki, to niestety musi odjechać od Krakowa kilkaset kilometrów [no, może są dwa – trzy wyjątki:np. Przemsza, ale taka mała nie jest, no i Raba dla muszkarzy].

  14. Ja już po ostaniach wypadach zauważyłem jakby mniej tych 25+ albo po prostu wycwaniły się lepiej 🙂 ale z 3-4 tyg temu chodząc nie było wypadu co bym nie miał ryby 25+ a teraz same maluchy :/ nie wiem, to moje raczkowanie z kropkami dopiero może wiosna idzie i ryba bardziej się pilnuje, albo zostały kill.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *