Pechowo, słabo, kiepsko…

Jeśli uznamy, że złowienie na około krakowskich wodach miarowego kropka, a jeszcze lepiej dwóch – trzech jest fajnym wynikiem, a dla mnie tak jest, to ja mój początek sezonu mogę określić w trzech słowach tytułu tego tekstu. Po chyba czwartym wypadzie byłem tak podłamany, że pogrzebałem w swoich notatkach i tak fatalnego startu sezonu pstrągowego nie miałem od…2001r.

Nie ma co zwalać na wydry, pogodę, czy nawet kłusowników. Od lat twierdzę, iż największe spustoszenie w naszych wodach robią sami wędkarze. I miałem wrażenie, że najazd z 2012r na najbliższą mi rzeczkę, był największy i że już się nie powtórzy. No to się myliłem. Poziom tegorocznej presji był niewiarygodny. Na najlepszym wg mnie odcinku [około 1 km wody] od godzin wczesnopopołudniowych do zmierzchu przewijało się 5 – 7 osób. To średnio po 200m…na głowę. Piszę, iż presja była, bo obecnie wyczyszczona chyba bardziej niż w owym 2012r rzeczka, ma trochę spokoju. Głównie z tego powodu, że wg moich obserwacji 90% „miarusów” dostawała w łeb. I znów na jakieś dwa sezony czar prysł. Szkoda, bo było naprawdę wiele sztuk z przedziału 35 – 38cm. Wprawdzie widziałem sporo ludzi wypuszczających pstrągi 30+, ale przy takiej ilości chętnych do wędkowania, były to, procentowo licząc nieczęste sytuacje. Jest jeszcze jeden, inny  aspekt całej sprawy, który mnie „spienił”, ale o tym niżej.

Zacząłem oczywiście 1 lutego. Pogoda była egzotyczna i jak zapewne wiecie, panowało najniższe od 25 lat ciśnienie, jakie zanotowano na terenie Polski. U mnie było tylko 957hPa, a dzień wcześniej zaledwie 945hPa. Poza tym aura łaskawa: od 3 stopni na plusie do minus dwóch wieczorem. Bardzo słonecznie z niewielkimi, anemicznymi obłoczkami i mizernym wiaterkiem z zachodu. Woda ekstremalnie mała i czyściutka.

Cudów tego dnia być nie mogło, gdyż szliśmy razem z Przemkiem, który na pstrągach był po raz pierwszy. Robiliśmy co można, by sobie nie przeszkadzać, ale szczególnie, gdy brak zieleni i krzaków, to na niewiele się zdało obchodzenie się nawzajem, nieco dalej niż zwykle od wody. Poza tym widzieliśmy niezmiernie mało ryb.

Łowiliśmy bardzo skrupulatnie, koncentrując się na głębszych, możliwie spokojnych prostkach, których mam niewiele w tej okolicy, ale w sumie nie odpuszczaliśmy nawet najmniej zachęcającym miejscówkom. Przemek łowił głównie wirówką i od czasu do czasu na małe twisterki. Ja starałem się każde miejsce kilka razy przeczesać wahadłówką, gumką i w akcie desperacji woblerem, jeśli panowała cisza. Szliśmy w dół rzeki.

Przemek w sumie był zadowolony, gdyż zaliczył dwa brania i wyjął jednego, swojego pierwszego kropka. Ja zaliczyłem przez te cztery godziny 13 pewnych kontaktów i trzy domniemane brania. Wyjąłem sześć, ale wszystkie , to maluszki do około 27cm. Temu pierwszemu w sezonie oczywiście cyknąłem fotkę.

(fot. A.K.)

Uznałbym ten dzień za dobry start sezonu, gdyż miałem jeden kontakt z przyzwoitym pstrągiem, około 35cm długości [Panowie z nad poważnych wód pstrągowych – u mnie muszę przekalibrować miernik emocji i jarać się czymkolwiek miarowym]. Niestety próba ściągnięcia podbieraka z pleców trwała zbyt długo i bardzo gruby, jak na luty pstrąg, spiął się. Wziął zdecydowanie na wahadełko.

Miałem jeszcze jedno piękne, sprytne i dorosłe branie na gumę, ale dopaść musiał sam ogon twistera, gdyż nie ma siły, aby się nie zaciął gdyby było inaczej.

Następnie zeszliśmy na odcinek z leniwymi wolniakami.

(fot. A.K.)

I tu trochę zwątpiłem. Otóż ewidentnie teren był stratowany mocno, ale ślady nie pochodziły na bank z 1 lutego. Co więcej, śmiem twierdzić, że nie było to świadectwo czyjejś obecności z dnia poprzedniego, tylko z kilku ostatnich dni stycznia.  Rewelacyjny rok temu fragment, zaowocował słownie dwoma anemicznymi braniami. W pewnym momencie wszedłem w wodę, by mieć lepszy wgląd w głęboki wlew i zobaczyłem, że w płytkiej wodzie coś kolorowego się rusza. Wyjąłem fioletowo – cytrynowy twister, lekko już podchodzący pod sandacze. Musiał być urwany dużo wcześniej i dużo wyżej, a po prostu tu go zniosła woda, gdyż – nie ma cudów złapać zaczep w miejscówce, skąd go wyjąłem. O ile komuś nie podrdzewiał w pudełku, to leżał w wodzie jakieś 5 – 7 dni. Pomijając fakt niezwykłego moim zdaniem optymizmu, by z tak dużą gumą tutaj się wybrać, to rodzi się ponownie pytanie,  co za menda chodzi w okresie ochronnym za rybą? Dwa lata temu goniłem się z muszkarską  „elitą”, która łowiła parami, z czego jeden robił za obserwatora okolicy, a drugi miał spinning. A teraz to. Mam nadzieję iż wszystkie sprawy w moim kole potoczą się dobrze, a wtedy mogę się założyć, że przynajmniej nad tę wodę cwaniacy przestaną zaglądać. Najzwyczajniej  im się nie opłaci…

(fot. A.K.)

Drugi raz zaliczyłem pstrągową rzeczkę dziesięć dni potem. Pierwsza doba wyraźnej już odwilży. Ciśnienie normalne – dość wysokie nawet. Pochmurno z lekkim wiatrem z zachodu. Nieźle. Środek tygodnia. Tylko woda kiepska – niby tylko nieznacznie podniesiona , początkowo lekko trącona, by po godzinie zamienić się w  matowo-szarą o przejrzystości zaledwie około 15cm.

Mimo to wciąż z dużą nadzieją próbowałem sił. Nie ma co pisać. Zaliczyłem 10 pewnych brań. Ryby reagowały tylko na woblery mocno pracujące, które przeciągałem tuż pod powierzchnią nad płyciznami po 20cm. W głębszych miejscach miałem tylko dwa kontakty, w tym jeden po chyba 25 rzucie gumą. Niestety, powtórka z szarpanki, z podbierakiem i taki około 32cm kropasek się odpiął.

Tu poproszę ewentualnie o poradę, jak można siatkę w miarę sensownie nosić, bo mnie pasuje tylko skośnie przez plecy, za to ściągam to beznadziejnie. Najfajniej jakby ktoś mi podesłał jakąś instruktażową fotkę z krótkim opisem, bo próbowałem kilku innych sposobów, ale jest mi niewygodnie.

Do woblera na płyciźnie wyszła ryba całkiem fajna [też około 35cm], ale tylko drasnęła wabik. Wyjąłem dwa malce. Jedyne, co warto wspomnieć, to obcinka sporego już dla tej wody szczupaka [lekko 60cm]. Do tej pory, przez ostatnie 15 lat miałem tutaj z zębaczami tylko trzy spotkania i ryby były znacznie mniejsze.

(fot. A.K.)

Przed kolejnym wypadem, to byłem już bardzo ostrożny i się nie napalałem, wiedząc na co się zanosi. Było ciepło [pięć stopni], totalna lampa i dla odmiany ciśnienie bardzo wysokie.  Wędkarzy stado mimo, że czwartek. Zaliczam dwanaście brań, wyjmuję sześć malców. Zero kontaktów z czymkolwiek większym. Najlepsze to, że Przemo, jako siódmy przeszedł odcinek i zaliczył całkiem grubiutkie 35cm, więc dość szybko podniósł sobie poprzeczkę.

(fot. P.K.)

Krótko mówiąc  – u mnie masakra. Trzy wyjścia i nic miarowego w ręce.

Kolejny dzień. Ciśnienie już ekstremalnie wysokie, jak na moje strony – 988hPa. Nocą minus sześć. Wieje ze wschodu. Lampa, że bez polaroidów wypływają oczy. Zdesperowany idę na beznadziejny, płytki odcinek. Łowię tylko bardzo lekką wahadłówką pod prąd. Niby skuteczność niezła [7 brań – 6 w ręce], ale wszystko małe i bez kontaktu z miarowym. Spotykam wędkarza, którego znam z widzenia. Mówi, że nie licząc pierwszego tygodnia, to nie miał już styczności z miarowymi. Trochę smutno  – obaj wypuszczamy wszystkie ryby. Pod wieczór, kilkaset metrów niżej widzę kolejnych dwóch znajomych – bez brań, a idąc do auta Przemka.

Mam nos na kwintę. Jest tragicznie słabo. Kolejne dwa spacery, to ciąg dalszy takiej mizerii. Na pierwszym z  bólem mam cztery kontakty  [maluchy] i nawet żadnego nie wyjmuje, a byłem znacznie niżej, gdzie mamy dużo, dużo większą wodę. Kombinuję, analizuję i z niedowierzaniem kręcę głową.  Widziałem pięć małych ryb.

Drugi spacer, to wytypowany, najmniej schodzony, bo odpychająco płytki i prosto płynący odcinek. Pogoda już w kierunku zdecydowanego  przełamania – siedem stopni na plusie, do zera pod wieczór, ale znów mocne słońce. Stopniała i spłynęła większość śniegu – woda mała i czysta. Idę pod prąd. Po brzegu widać, że tu mniej ludzi. Tzn. schodzone jak diabli, ale na górze; nad samą wodą ślady nieliczne – widać, iż ten fragment zniechęca wyglądem. Po prawdzie to sam tu rzadko zaglądam, bo na ogół nie ma po co. Chyba wpływ pogody, bo w trzy godziny mam 14 brań. Wyjmuję cztery małe. Jedyny, delikatnie zbliżający się do 35cm kropas,  odpiął się przy brzegu, gdy wyciągałem aparat, a nie chciało mi się pakować go do podbieraka. Czyli w sumie nadal nie mam miarowego.

Los się do mnie uśmiechnął dopiero 22 lutego. Znów poszedłem na ten kiepski odcinek. Towarzyszyło mi aż dziesięć stopni ciepła. Identyczna taktyka: pod prąd i powolne ściąganie lekkiej wahadłówki.  Mimo, że mój kawałek zrobił idący z góry wędkarz, w końcu złowiłem miarowego. Najchudsze 35cm jakie w życiu mi się trafiło, ale myślałem, że go cmoknę w ogon z wdzięczności.

(fot. A.K.)

Poza tym zaliczyłem jeszcze trzynaście pewnych brań, wyjmując cztery maluchy.

Ten tekst piszę dlatego, że właśnie wróciłem z dzieciakiem ze spaceru i musiałem odpuścić. Po nocnych opadach woda podniosła się o 30cm i leci brązowa.

Za to są też i miłe spostrzeżenia. Już na początku lutego obudziły się bobry i piłują drzewa. Raczej zimy już nie będzie. Poza tym wykluły się już pstrążki z naturalnego tarła. U siebie obserwowałem je kilkakrotnie począwszy od 19 lutego, dlatego pozwoliłem sobie na dreptanie po wodzie. Czarniawe maluchy, żwawo, choć niepodobnie do dorosłych uciekały spod nóg. No i dziś, kiedy piszę te słowa, widziałem kilkanaście wielkich, apetycznych czerwonych robaków i jedna wielką rosówę. Mniam. Mam nadzieje, że kropki się odkarmią.

A jak było na innych rzekach w naszych stronach? Nie mam żadnych informacji z nad Cedronu, ale nikt z moich znajomych nawet tam nie zagląda, bo na ogół nie ma po co. Żaden z kolegów nie uderzył na Harbutówkę i Głogoczówkę. Trzy osoby, które złożyły mały raport z nad Sanki, zeszły o kiju, poza czwartym kolegą [kilka maluchów]. Nikt się nie wybrał nad Wilgę ze znanych mi spinningistów, z nad Dłubni płyną informacje o drobnicy. Największy kropek,  o którym doszły mnie wieści, złowiony w Szreniawie miał 41cm. Słabo, bo rok temu w pierwszym tygodniu miałem info o trzech widzianych 50-kach, które niestety zakończyły wtedy życie. Na plus zaskoczyła chyba Białucha. Tu miałem okazję oglądać fotki z rybami 41cm [mierzona] i drugą, moim zdaniem co najmniej 40cm [łowca tylko zrobił zdjęcie i nie mierząc pstrąga, wypuścił go]. Poza tym łowiący w tej rzeczce znajomi, zaliczyli kilka ryb po 31 – 37cm.

Na koniec mały apel, który kieruję do Was  – młodzi wiekiem, ale też często i stażem spinningiści, których duży wysyp miał miejsce na „mojej” wodzie. Doskonale rozumiem, że chcecie zrobić fotki swoim pierwszym pstrążkom, choćby nie wiem jak małe były. Absolutnie mnie to nie dziwi, ani nie bulwersuje. Proszę tylko byście robili to ostrożnie. Wzięcie takiej rybki, [ a nawet miarowego] w ciepłą dłoń, już nawet nie myślę, że suchą, przy tych temperaturach wody, to jakby człowiek wpadł do piekarnika. Ryba tego nie przeżyje, doznając szoku termicznego porównywalnego tylko do rozległych oparzeń – znalazłem kilka świeżo padłych maluchów. Dłoń, jeśli chcemy wziąć rybkę w ręce, MUSI być na kilkanaście sekund zanurzona w rzece. Proszę też aby raczej nie łowić na wirówki w najmniejszych rozmiarach, szczególnie teraz. Prawdopodobieństwo, że skoczy do tego jakiś większy jest mizerne, a malce okropnie zażerają taki wabik. Można założyć większą blaszkę, [ale będzie mniej brań], można zmienić wabik, a jeszcze lepiej, jak ktoś chce się cieszyć w miarę licznymi kontaktami – pozostać przy wiróweczce, tyle, że założyć sporo za dużą, lekką kotwiczkę, najlepiej bez zadziorów. Nie musi być mocna, bo tutaj raczej nic wam jej nie rozegnie. Do zobaczenia nad wodą!

 

20 odpowiedzi

  1. podbierak na klipsie magnetycznym przyszytym do kołnierza, a do rączki podbieraka i do kamizelki zaczepiamy elastyczną linkę, aby w razie zaczepienia podbieraka o gałęzie nie zostawić go tam.

    1. Mam taki, tyle że jak bym go nie użył, to ciężko mi zdjąć podbierak z pleców. Jak znam siebie to jest jakiś prosty sposób, a ja tylko sam sobie to komplikuję…

  2. W sumie w tekście naliczyłem, że było z kilkadziesiąt kontaktów. Całkiem sporo wyjętych krótkich, a te całe kręcenie nosem to dlatego, że tylko jeden pstrąg był wymiarowy…
    Taki czas. U mnie na przykład kontaktów bardzo mało. Tylko jedna wyjęta ryba i to mała. Dopiero jeden z ostatnich wyjazdów pokazał, że ryba się uaktywnia – miałem około 10 kontaktów (nic nie wyjąłem, choć rybę 35+ miałem na kiju, ale to ona była sprytniejsza). Łowiłem w tym czasie i na spinning i na muchę.
    Wg mnie początek sezonu jak na warunki, które serwuje nam ta zima, i tak jest niezły 😉

  3. Panie Adamie, odnosnie podbieraka. Klips na kamizelkę, a jego druga częśc nie na rączkę, a na obręcz. Uzyc do tego mozna kółka łącznikowego od kluczy, są duże. Siatka nie pozwoli się slizgać dookoła, a uchwyt bedzie w zasięgu ręki. O ile jest sznureczek, to mozna go zawiazac do szlufki od spodni, wtedy nam podbierak nigdzie tajemniczo nie zniknie, a do ręki i tak sięgnie, o ile sznureczek gumowy. Jesli duzo krzakow, przykrywam podbierak lekkim plecakiem, z wyjeciem nie ma problemu. 😀

    1. Tzn. rękojeść wisi do ziemi? Najchętniej to bym jakieś zdjęcie instruktażowe obejrzał…

      1. Dokładnie tak jak pisze Kuba. Nie ma lepszego zaczepienia/noszenia podbieraka na plecach. Polecam np klips Jaxona za kilkanaście złotych (jest bardzo mocny). Ważne aby koniec sznurka/gumy z rączki podbieraka zaczepić gdzieś do kamizelki uniknie nam to przypadkowego zgubienia co mnie się już to przytrafiło. Pozdrawiam,
        p.s u mnie początki sezonu beznadziejne. Dunajec na zero, Szreniawa prawie zero nie licząc krótkiego i kilku brań.

  4. Co do klipsa. Żaksą ma po parę złotych, już z kółeczkiem. Jak nie kółeczko, to plastikowa tyrtytka. Jeden magnesik na kark/plecy (kamizelki zwykle mają tam jakiś uchwyt, szlufkę), drugi, jak wyżej napisane na obręcz (ja chwilę nosiłem też zapięte za siatkę). Rękojeść dynda na dole. W rękojeści powinien być sznurek/gumka. Klips za kolejne parę złotych i mocujemy do szlufki spodni, paska itp.

  5. https://www.youtube.com/watch?v=1dA3T9kS87M#t=334 ja ostatnio praktykuje taki sposób jak chłopaki na filmie. Plusy to brak sznurka i bezproblemowa możliwość odłożenia podbieraka w dowolnym momencie. Wyjęcie jeszcze prostsze. Oczywiście jest ryzyko zgubienia ale jak do tej pory nie było zagrożenia. Cały czas mam go w takie samej pozycji. Druga rzecz, używana przez coraz większą ilość moich wędkujących znajomych. Przez zupełny przypadek przy przeprowadzce znalazłem w gratach pas kulturystyczny, neoprenowy, nie skórzany. Widziałem podobne w visionie i stwierdziłem a co mi tam. Wezmę, spróbuję i… Super sprawa. Zakładam na wodery i plecy wytrzymują dobre kilka godzin dłużej. oczywiście nie tak ciasno jak podczas ćwiczeń ale „do ciała”. No i właśnie podbierak ląduje za pasem na plecach… Polecam.

    1. Niezmiernie dziękuję za wszystkie przykłady. Myślę, że już czaję jak to ma wyglądać.
      P.S. Łatwiej przychodzi mi łowienie niż tematy uzupełniające. Pochwalę się jak mi idzie na tym polu:)

    1. Z opóźnieniem dostałem jeszcze info o Wildze. Wprawdzie od jednego wędkarza, ale wychodzi na to, że tam warto też buszować i zimą. Nawet trafiła się czterdziestka, choć trzeba przyznać, że i wędkarz zna się na rzeczy. Potwierdził moje spostrzeżenia o łowieniu pod prąd jako bardziej skutecznym na tamtejsze kropki. Także w zimie. Ja w desperacji, bo duża presja i mało kontaktów, mimo zimnej wody spróbowałem łowić pod prąd u mnie. Ostatnio [3,5h spinningowania] miałem 22 pewne brania, dwa wyjścia i jedno branie domniemane. Szkoda tylko, że największy miał może 28cm…

  6. Z tego wszystkiego wyłania się dwojaki obraz. Z jednej strony całkiem to wszystko fajne, bo brań co najmniej sporo. Z drugiej strony coś tu nie gra, bo przyzwoitych ryb, albo przynajmniej miarowych, jak na lekarstwo. Czyli zarybienia, a moim zdaniem zdecydowana większość pstrągów w okołokrakowskich wodach pochodzi z zarybień, są skuteczne. Ryba jest. Gdzieniegdzie to nawet sporo. Tylko co z tego, jak ta ryba nie ma szans dorosnąć? Można się często spotkać ze stwierdzeniem, że w tych wodach pstrąg ma złe warunki i dlatego nie rośnie. A wystarczy zrobić nołkila na jednej czy drugiej rzeczce i nagle po 2-3 latach okaże się, że jakoś pstrągi sobie radzą, fajnie rosną i spotkanie z 35+ nie jest żadnym wydarzeniem. Tzw. „warunki” dla ryb się zmieniły? Tak, ale nie te warunki w wodzie, tylko na brzegu. Bez ograniczania możliwości zabierania pstrągów nasze ciurki nigdy nie będą atrakcyjne. I to nie są niczym nie podparte domysły. Za naszą biedę z miarowym pstrągiem odpowiadają wędkarze. W zdecydowanej większości tłuką co się da i jednocześnie mają gdzieś co się dzieje z ich wodami i nie reagują na to jak inni ich okradają. Bez wprowadzanie odcinków no-kill i bez zwiększenia środków na pilnowanie wody i bez zaangażowania okręgu w domaganie się jak najsurowszych kar za ujawnione wykroczenia czy przestępstwa, dalej będzie kicha. Ale powolutku, powolutku coś się zmienia, jak chodzi o podejście ZO do pewnych spraw. Wiem, że trudno pewne rzeczy wprowadzić i nie da się tego zrobić na zasadzie rewolucji. Ale im więcej głosów z dołu, tym łatwiej okręgowi będzie się na pewne rzeczy zdecydować. Tak więc nie wstydzić się głośno mówić w swoich środowiskach o potrzebach pewnych zmian. To pomaga.

    1. Zgadzam się z każdym stwierdzeniem w 100%. Zarybienia pstrągami [miałem okazję brać udział w takim cztery dni temu, obserwuję dokładnie wyniki wcześniejszych przez ostatnie pięć lat]. Lipę w naszych wodach pstrągowych robią głównie sami wędkarze, dla których kropek na śmieszne 30cm jest wart zabrania go. W Szreniawie, Rudawie, Wildze, Brodle ryby rosną jak zwariowane. W zeszłym sezonie na początku lutego nie miałem wyjścia bez wyjęcia lub przynajmniej styczności z rybami 35+. Lato, jak na krakowskie warunki, to jak dla mnie było rewelacyjne [bardzo dużo ryb 37-39cm]. Niestety na Rudawie pod koniec sierpnia połapało się paru ludzi, że jest dobrze. No i mamy teraz słaby początek. Nie mniej coś drga na plus – nigdy nie widziałem tak wielu ludzi, tak często wypuszczających może i małe, ale miarowe pstrągi, jak w tym roku. Mam nadzieję z kolegami uwodnić, że się da, bo na bank najbliższy nam kawałek Rudawy będzie nieźle dopilnowany i na twardych zasadach:)

  7. W tym roku dopiero coś mnie skusiło by połapać kropki i powiem że nie żałuje:D tylko szkoda mi jest jak patrze jak nie którzy wędkarze patrzą by tylko na patyku wybiło 30cm pac w łeb i do siatki 🙁 smutne ale prawdziwe, co prawda w tym roku udało mi się już wyciągnąć z wody parę 30+ piękna fota i do wody 🙂 powiem tak że widok kropka wracającego do wody w dobrej kondycji coś pięknego, mam nadzieję że będzie coraz lepiej z tym, mam nadzieję że jeszcze nie raz się spotkamy panie Adamie nad wodą 😀 wędkując.

  8. Nie wiem czy do tej pory się gdzieś widzieliśmy, ale bardzo miło mi poznać. Do zobaczenia nad wodą:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *