I wszystko jasne, bo została drogą eliminacji tylko ta rzeka. Nie mam wątpliwości, iż dla wielu wędkarzy pierwsze miejsce dla Wilgi, to jakiś żart. Wiedziałem już o tym wcześniej, zanim napisałem ten tekst, kiedy jeszcze w pełni sezonu konfrontowałem swoje spostrzeżenia z opiniami, często, ot tak podpytywanych wędkarzy. Zazwyczaj na hasło „Wilga” słyszałem: „nie, dziękuje”, „byłem i więcej nie pojadę” albo lekko drwiące spojrzenie. Sam nie miałem na temat tej rzeki, jakiejś wyrobionej opinii, ponieważ dopiero w tym roku pierwszy raz pojawiałem się tutaj. Dodatkowo, jedyny jej obraz jaki miałem, to stagnująca woda na ostatnich setkach metrów, na którą rzucałem okiem, dojeżdżając do ronda na Matecznym – woda jakże nieciekawa jak na pstrągi, choćby w porównaniu z bystrym nurtem Białuchy także w centrum miasta.
Odważę się jednak stwierdzić, że zaledwie kilka wizyt, pozwala średnio rozgarniętemu wędkarzowi ferować w miarę trafny osąd. I na tej podstawie – tak, uważam, że wśród tych mniej uczęszczanych wód pstrągowych w rejonie Krakowa, w okresie letnim, co podkreślam – Wilga jest zdecydowanie najlepsza i wg mnie zaczyna przewyższać Dłubnię, która moim zdaniem schodzi coraz bardziej na psy, głównie za sprawą chyba największej presji, jakiej jest poddana i konsekwentnemu podejściu, polegającemu na tym, że jak pstrąg ma te śmieszne trzy dychy, to dostaje w łeb. I tak w kółko.
Moje dwa pierwsze kontakty z tą wodą, potwierdziły wcześniejsze, zasłyszane opinie. Dosadnie można powiedzieć: dupa blada. Oczywiście, znalazło się kilku wędkarzy, którzy nawet na fotkach posiadali udokumentowane pstrągi bliższe już 40cm niż trzydziestu, ale zazwyczaj były to cherlaki z początku sezonu i każdy z tych ludzi przyznał, iż takich ryb łowi jedną do trzech w sezonie, na czasem kilkadziesiąt wyjść nad wodę [to ci, którzy mają blisko]. Takie „sukcesy” to niestety norma naszej krakowskiej, wędkarskiej rzeczywistości pstrągowej. W każdym razie odcinek Wilgi na przedmieściach i w samym Krakowie można sobie latem darować, bo pod kątem pstrąga woda wygląda jak potraktowana napalmem.
O zmianie oceny wody zaważyły dwa fakty:
- Moim zdaniem łowienie w Wildze w rejonie ul. Kapielowej jest stratą czasu, a mam wrażenie, że przytłaczająca większość spinningistów, właśnie tam „męczy” temat.
- Jeśli już zdobędziemy się na to, by ruszyć tyłek ciut dalej, w górę rzeki, to nie można tego robić przy absolutnie czystej wodzie. Najlepiej gdy jest „trafiona” tak na około 30% wodą podeszczową, gdyż i tak nie jest super klarowna na co dzień. Można się wtedy pozytywnie zdziwić, co w moim przypadku było regułą po grubszym deszczu. Kłopot tylko w wycyrklowaniu tego czasu, bo dość łatwo wpaść tu za wcześnie, lub za późno.
Ot, i to tyle tajemnic Wilgi, choć jest jeszcze kilka niuansów, o których niżej.
Twierdzę iż każda rzeka ma duszę, każda jest specyficzna, choć trafiają się wody, naprawdę oryginalne. Wilga taka nie jest. To, co dla mnie ją wyróżnia, to chaos. Jest to woda chaotyczna, jakby bez charakteru, bardzo zmienna. Myślę tu o otoczeniu, wyglądzie rzeki. Dla mnie zaskoczeniem było to, że niekoniecznie tylko w przyujściowym odcinku, ma dość bogaty rybostan, chyba najbogatszy spośród naszych rzek „górskich”. Tu powszechnie widywałem karasie, niewielkie stadka kiełbi, jest troszkę strzebli i kleni, tym mniejszych im wyżej się udamy [myślę o klonkach]. Są albo głowacze, albo ślizy – widywałem liczne denne rybki, ale na tyle niewielkie, iż nie pokuszę się o identyfikację, tym bardziej, że jak pisałem – Wilga nawet przy niżówce nie ma przejrzystości Rudawy, czy Białuchy. Są małe, ale dość liczne stadka – i teraz pytanie za sto punktów – rybek wyglądających, coś jak mała płoteczka, ale to na pewno nie to. Jelce raczej wykluczam, gdyż jakiś większy by się skusił, przy tym, jak lekko łowię. Jeśli to piekielnice, ryby już naprawdę bardzo rzadkie, to jest o czym podumać. Tu znów się powtórzę: myślę, że złowienie pstrąga tu jest dlatego trudniejsze, gdyż ma on świetną bazę pokarmową w postaci samych choćby ryb. Nie wiem jak zimą, ale latem nawet mniejsze nie rzucają się jak gdzie indziej na byle jaki wabik i byle jak podany.
Jeśli uznamy Rudawę, czy Szreniawę za rzekę dużą, to Wilga jest średniej wielkości, coś jak Białucha, choć to trudno określić, gdyż Wilga w jednym miejscu wygląda jak mały potoczek, a sto metrów wyżej jest dziesięć razy głębsza i trzy razy szersza…
Jak napisałem Wilga jest bardzo zmienna w swoim wyglądzie. Generalnie jest wodą o dnie urozmaiconym, raczej niezbyt stabilnym i w zasadzie ciągle pracującym. Trafiają się liczne odcinki piaszczyste, dominują iłowo – żwirkowe fragmenty [tu niestety wiele takich jakby nie ubitych, kurzawkowatych, jak to się mówiło, potrafiących ni stąd, ni zowąd zapaść się pod wędkarzem i napędzić niezłego stracha]. Dość dużo jest odcinków kamienistych, podobnie jak totalnie mulistych. W ogóle rzeka ta stwarza wrażenie niechlujnej i nie tylko jest to wynikiem śmieci, bo z nimi jest różnie, na różnych fragmentach.
Mimo na ogół małej szerokości [ dwa – trzy, czasem cztery metry, choć niżej bywa więcej], Wilga jest dość głęboka. Do pewnego brodzenia wodery to zbyt mało.
Ryby od pewnego miejsca są liczne i co ważne równomiernie rozłożone na znacznej długości tego cieku.
Oczywiście próbowałem na granicy wody nizinnej i górskiej, nieco w górę, ale tam jest beznadziejnie pod każdym względem. Co lepsze miejsca, dość głębokie, pod mini progami, są obwieszone kilometrami żyłek ewidentnych robaczarzy, choć tu już tak nie wolno łowić.
Odcinki proste, są totalnie bezpłciowe i jakby bez życia. Nigdy na nich nie miałem choćby kontaktu.
W pozornie ciekawych miejscach, trafiamy znów na pourywane spławiki; brzegi, mimo iż tu dość strome, to zryte jak przez dziki, a rybki co najwyżej wielkości palca i mało.
Troszkę więcej jest ich na małych bystrzach z resztkami betonowych przeszkód. Z tym, że nawet takie malce, by je skusić, trzeba zatrzymać się znacznie niżej i wykonywać sporej długości rzuty.
Nawet w dość wysokim biegu trafiają się duże spowolnienia nurtu z bardzo mulistym dnem i wręcz błotnistymi brzegami. To w takim miejscu zaliczyłem jedyną w tym roku wywrotkę do wody. Niestety, wpadłem po ramiona nie dlatego, że się przewróciłem, tylko było tak głęboko i kontynuowałem wędkowanie w mokrej gumie. Nawet latem – okropieństwo, a spodniobuty płukałem pod prysznicem, a potem schły chyba ze trzy doby. Na szczęście był upał.
Oczywiście nie jestem wariatem i nie podam dokładnych namiarów, ale pstrągi są liczne na długim fragmencie rzeki.
Regułą tej wody bywają brania miarowych pstrągów w najbliższym sąsiedztwie brzegów, zarazem, gdzie jest możliwie głęboko. Niby książkowo, ale na innych naszych wodach mam liczne brania miarowych ryb w miejscach bardzo mało atrakcyjnych.
Odcinków głębszych i pozwalających zarazem na długi rzut jest niewiele.
Nie zadziałał mi tu tylko jeden rodzaj przynęt, tzn. miałem na niego mało kontaktów: to mikrojigi z naciskiem na mikro, czyli takie do 15mm. Te same wabiki ale już wielkości 2,5 – 3cm są dostrzegane. Myślę, że było to wynikiem łowienia przy brudnawej wodzie. W moim przypadku najskuteczniejsze były wahadłówki i malutkie wirówki, obie ściągane w naprawdę szybkim tempie z nurtem. Próby łowienia pod prąd [schodząc w dół rzeki], dawały tylko kontakty z malutkimi pstrążkami i były nieliczne.
Nad Wilgą ma miejsce reguła, praktycznie potwierdzająca się na wszystkich naszych wodach, gdzie żyją pstrągi: chcesz połowić jako tako, szczególnie, gdy wpadasz nad wodę od czasu do czasu, bez, że tak powiem rozpoznania i nie jesteś na bieżąco, to trzeba jechać w zdecydowanie wyższe partie cieków. Odcinki dolne może nie są aż pod taką presją latem, ale ryb tam, co kot napłakał, choć jasne, że można trafić coś przyzwoitego; natomiast, nazwijmy to umownie – środkowe odcinki – tutaj jest czasem więcej wędkarzy niż miarowych ryb…
Rzeka w wielu miejscach pokazuje, jak duże potrafią być tu wezbrania i jak niespójny bywa grunt. Woda z łatwością wyrywa całe dziesiątki metrów sześciennych na ostrych zakrętach.
Mnóstwo mamy, wspomnianych odcinków błotnistych i jeśli na takim dojście do wody było łatwe, to rzadko miałem w ogóle brania.
Ryby mają dużo czerwonych drobnych kropek, ale raczej nie należą do najpiękniejszych pstrągów, jeśli weźmiemy pod uwagę szatę barwną ryb. Natomiast nawet nieduże są dość masywne.
Mogę powiedzieć, iż średnio podczas około sześciogodzinnej tury, można liczyć przeciętnie na 30 – 40 kontaktów, z czego około 8 – 10 ryb udaje się doholować, a dwie – trzy mają te 28 – 33cm. Wszystko jeśli spełnimy powyżej wymienione warunki, a do tego łowimy z wody i pod prąd.
Ryby też dużo lepiej reagowały wczesnym rankiem [wieczorem nigdy tu nie łowiłem], ale chyba wynikało to z wysokich temperatur, i co za tym idzie dość ciepłej wody, która jest w identycznych warunkach wyraźnie cieplejsza niż Rudawa, czy Szreniawa.
Presję wędkarską oceniam na penetrowanych, „moich” odcinkach, na widoczną, ale niezbyt intensywną. Nie widziałem w wyższych rejonach niż obrzeża Krakowa, kłusowników lub ich śladów.
Co do śmieci, to bywa różnie, aczkolwiek sytuacja nie jest zła poza miastem. Można przejść szmat drogi i nie mieć do czynienia z odpadkami z gospodarstw domowych.
Fatalnie łowi się tam, gdzie budują posesje. Nie mam pojęcia czym to tłumaczyć, chyba jakąś pamięcią genetyczną mieszkańców południa Polski, ale ludzie mają bzika na punkcie stawiania domów tak, że jedna ściana stoi prawie w wodzie. I najbardziej dziwią mnie, usytuowane w ten sposób nowe budynki… Łowi się tu „kulawo”. Jak zwykle nie ma jak wyjść na brzeg, bo odrutowane, zagrodzone, a psy które gonią w pobliżu, bywają wielkości cielaka i do przyjaznych nie należą.
Fajnych miejsc jest bardzo dużo i większość z nich ma swojego lokatora/lokatorów.
Nie widziałem tu poza bobrami i szczurami [ale nie piżmakami, tylko zwykłymi] innych większych zwierząt wodnych. Natomiast tak wielkiego bobra jak tu, nigdy nie widziałem nigdzie w naturze. Moim zdaniem miał lekko 25kg, ale mógł mieć więcej.
Jeśli chodzi o pstrągi, to łowiłem ryby różnych roczników. Nigdy też podczas tegorocznych wypadów nie złowiłem nic większego niż wspominane 33cm, aczkolwiek miałem raz na kiju pstrąga, który, jak na nasze krakowskie realia byłby czymś, czym można się bez obciachu pochwalić. Skubaniec tak się zaparł, że początkowo nie byłem w stanie go ruszyć, moim delikatnym sprzętem. Spiął się, bo był zbyt słabo zacięty, ale odniosłem wrażenie, iż tak mocno zacisnął szczęki, że to było powodem słabego wbicia kotwiczki. Moim zdaniem miał na pewno co najmniej te 40cm. Wziął na wartkim, dość długim, kamienistym i głębokim odcinku.
Tak, czy inaczej ryby na pewno mają się gdzie wycierać i chyba naturalne tarło ma tu miejsce, nie mniej, nie odważę się ocenić jego rozmiarów i efektywności.
Jeśli więcej wędkarzy zwracałoby wolność tym ciut odrośniętym pstrągom, to rzeczka – marzenie. Ale tak byłoby nad większością naszych wód.
Wyższe partie rzeki mają trochę twardsze brzegi. Generalnie, pomimo ich dużego nachylenia, oraz sporej wysokości, chodzi się tu dość łatwo, gdyż duże partie terenu nad wodą są, nie licząc drzew zaskakująco słabo zarośnięte. Pstrągi z takich odcinków mają trochę bardziej kontrastowe ubarwienie.
Dosyć często trafimy na burty z tłustej, a zarazem kruchej gliny. Też znajdziemy przy nich piękne rynienki.
Podsumowanie :
- Czy w danej wodzie w ogóle pływają pstrągi? Tak
- Czy ryby, jeśli występują – są równomiernie rozłożone w danym cieku? Tak [powyżej rogatek miasta]
- Ilość ryb – bardzo dobra
- Możliwość złowienia ryby miarowej – pewne
- Złowienie ryby 40+ – możliwe
- Złowienie okazu – wątpliwe
- Presja wędkarska: widoczna [w niskim biegu bardzo duża]
- Kłusownictwo: widoczne w niskim biegu, poza tym, jeśli, to znikome
- Poziom trudności wody: trudna
Ocena końcowa: pięć .
Jeszcze jedno zdanie wyjaśnienia. Oceny, jakie przyznałem rzekom były notami bezwzględnymi. Jeśli bym je porównywał do tych „głównych” rzek, to przynajmniej w zderzeniu z Rudawą, którą znam najlepiej na całym biegu, oceny zjechałyby o co najmniej jeden stopień w dół. Jeśli zaś Rudawę porównałbym z rzeczkami, na których łowiłem latem w urokliwym zakątku naszego kraju, i co podkreślam na odcinkach, gdzie można ryby zabierać, to Rudawa otrzymałaby co najwyżej notę 3+. To dla mnie pozycjonuje nasze rzeczki mało perspektywicznie, a mój entuzjazm dla Brodła, Prądnika czy Wilgi, proszę traktować z dużym dystansem.
Po co zrobiłem ten ranking? Głównie dla siebie, natomiast opis rzeczek bardzo wyszedł naprzeciw nie tylko młodym Czytelnikom, co twierdzę po ilości maili, jakie wciąż otrzymuję, a które dotyczą przedstawionych wód. Poza tym, powiem wprost – liczę na to, że choć część „dziadów” przerzuci się choć raz, czy drugi na któryś z opisywanych cieków i dzięki temu odsapnie nieco Rudawa, Szreniawa czy wybitnie zmasakrowana Dłubnia.
Co zatem musi się zmienić, by było inaczej? Dużo, zdecydowanie za dużo, jak na wytrzymałość „dziadostwa” i chyba działaczy.
Znów się powtórzę, pisząc iż ludzie ryby jedli, jedzą i będą jeść, szczególnie tak smaczne jak pstrągi. Tego nie zmienię i nie zamierzam. Kłopot w czym innym. Zabieranie ryb dzikich, bądź zdziczałych jest strzelaniem sobie w nogę. To główna przyczyna tego, że nic nie łowimy, albo jeśli, to ryby ledwo wymiarowe. Jest nas za dużo i mamy zbyt dobry sprzęt, by przy tym poziomie zarybień, wydajności tarła naturalnego jeśli jest i szybkości wzrostu ryb, pozwolić sobie na zabieranie praktycznie każdej, złowionej miarowej ryby w kropki. Nie przy tych opłatach, jakie są. Można być wściekłym na taki fakt i go nie akceptować, ale trzeba go rozumieć. W powszechnie dostępnym systemie [PZW] mamy dwie opcje: albo będzie jak teraz, czyli słabo, co podkreślają wszyscy, niezależnie czy ryby zabierają, czy nie; albo opłaty powinny wynosić jakieś 1500 zeta od czachy, co jest nie do zaakceptowania przez chyba większość. Przy takich kwotach można nawrzucać, co miesiąc tyle ryb do stawów i rzek, że nawet przy bezkrytycznym podejściu dużej części naszych wędkarzy, połowi większość. Ale coś za coś. Z dumą zauważę, że już ponad rok temu napisałem tak, jak chyba trzy miesiące temu Jacek Kolendowicz w WŚ: całe to C&R nie jest żadną ideologią samą dla siebie tylko zwykłą ekonomią. Nie ma tańszego sposobu, niż powszechne wypuszczanie zdobyczy, by dzięki temu wędkowanie polegało na częstym łowieniu dużej ilości ryb, nierzadko dużych. Tyle i aż tyle. Można się na to krzywić, ale tak jest i dziwi mnie tylko kwestionowanie takiego stanowiska, skoro sprawdza się to w tak wielu rejonach świata i dotyczy tych samych gatunków ryb, co u nas…
Co powinno się zrobić, by nasze wypady nie były jałowymi spacerami, nie wiedzieć czasem dlaczego z wędką? Skoncentruję się na bardziej realnych rzeczach, bo zdaję sobie sprawę, że powyższe jest w sferze SF. Niestety, jesteśmy narodem, który uczy się tylko na błędach własnych, a nie cudzych. I szkoda tylko, że na ogół łatwo małpujemy głupoty, a tak nie często rzeczy dobre.
Przede wszystkim, nie może być tak, że jak jest rzeczka, w której pstrągi żyją na całej długości i są gatunkiem dominującym, to nagle mamy odcinek nizinny i wolno łowić na robale [Sanka]. Podobną furtką do kombinowania są odcinki, gdzie obok spinningu wolno łowić na przynęty roślinne, a na tych fragmentach, przynajmniej na papierze pstrągi wpuszcza się nadal [Cedron itp.]
Teraz proszę czytać uważnie: by zadowolić wszystkich, powinno się stworzyć więcej odcinków no kill i co podkreślam – lepiej ich pilnować, ale nie zarybiać, natomiast ryby, którymi by się tu zarybiło, wpuszczać na fragmenty, na których wolno będzie je zabierać. Jest wtedy szansa, że jedni połowią coś większego, zaś drudzy będą mogli zabrać tego swojego trzydziestaka.
Ja osobiście jestem wielkim zwolennikiem podniesienia wymiaru ochronnego pstrąga u nas na 35cm, bo inaczej ciągle będziemy wyjmować tylko te ledwo odrośnięte i piszę to, nieskromnie mówiąc, jako wędkarz, który w tym sezonie, na naszych wodach wyjął dużo ryb blisko 40cm [37- 39cm]. Uważam, że jednak wymiar musi się zwiększyć.
Podobnie z górnym wymiarem ochronnym. Powinien być i niestety przynajmniej w pierwszym roku funkcjonowania, winien wynosić 45cm. Powód prosty – nie bardzo jest aktualnie, co objąć wymiarem większym. Zdaję sobie sprawę, że powyższe też jest dość odważne. Mam wobec tego inny pomysł: niech będzie obligatoryjny zakaz zabierania pstrągów, bez względu na wielkość od 1 lutego do końca marca. Kiedyś w tym okresie nie wolno było w ogóle łowić tych ryb. Stoję jednak na stanowisku, że wędkarzom należy umożliwić jak najczęstszy pobyt nad wodą. Dlatego dla mnie nie jest istotna metoda jaką się łowi, włącznie z jak na razie niedozwolonymi na wodach górskich, bądź w ogóle w Polsce [trok boczny, drop shot, vertical, spławik plus sztuczny wabik itd.], a ważne jest, co się dzieje ze złowiona rybą. Dlatego wolałbym zakaz zabierania pstrągów w pierwszych dwóch miesiącach sezonu, niż przywrócić stare ramy wędkowania [kwiecień – sierpień], co sugerują niektórzy.
Uważam też, że spokojnie i to bez krzyku można wprowadzić no kill na całej długości takiego Rudna, Regulki, czy Brodła, bo biorąc pod uwagę znikomą ilość wędkarzy, którzy tam łowią, oburzyłoby to relatywnie maleńką grupkę o ile kogokolwiek w ogóle. Absolutnie wszystkim się nie dogodzi.
Powinno się także udostępnić do wędkowania niektóre dopływy lub ich odcinki, gdzie wędkować nie wolno, a które teraz są areną bezstresowej rozrywki dla starszych gości z robalami [Dulówka, Krzeszówka, Racławka od połączenia ze Szklarką [Rudawa]. Jeśliby powyższe znalazłoby odbicie w realu, to znów mamy kolejny pozytyw: część wędkujących „przerzuci się” na stałe, lub choćby od czasu do czasu na taki fragment, luzując non stop penetrowane rzeki „główne”.
Bez powyższych, by mieć realną szansę na kontakt z dużym potokowcem, niestety pozostaną drogie alternatywy: wyjazdy w odległe rejony Polski, do okręgów, gdzie zarządy nie boją się „dziadostwa”, albo, co paradoksalnie nie jest wiele droższe – Słowacja, Czechy lub wyraźnie już targająca kieszeń [dojazd] Finlandia. Sami decydujcie podczas głosowań w kołach…
19 odpowiedzi
Dzień dobry,
Wielki finał, wielkie zaskoczenie!
Twój ranking to bardzo ciekawy materiał. Nie trzymałem już spiningu w ręku kilka lat, głównie z uwagi na niską średnią wielkość ryb z naszych rzeczek co potwierdził Twój materiał badawczy :-). Z racji mieszkania nad Rudawą udało mi się wyśledzić i złowić kilka dużych ryb, ale po przeliczeniu ich na roboczogodziny wróciłem do muchówki i rzek gdzie stworzone zostały odcinki bez prawa zabierania ryb. Dunajec, San, Łupawa, Raba dają realną szansę złowienia na każdym wyjeździe ryb 40+, a 50+ jest możliwe w miarę regularnie. Twoja trafna konkluzja, którą popieram: rybie wszystko jedno na co ją złowimy, ważne by trafiła w dobrej kondycji do wody.
Adam, strona podobnie jak Twoja książka sprzed lat – świetna w czytaniu!
Gratuluje!
Bardzo dziękuję za pochwałę. Miło usłyszeć, że kolejna osoba podziela mój punkt widzenia na wędkarstwo i proszę wierzyć – jest nas coraz więcej. Co do rankingu: sam podchodzę do niego z ostrożnością, bo mam świadomość, że sezon sezonowi nie jest równy, ale tak to się przedstawiało w 2014r. Dostałem tylko kilka maili [nie liczę wpisów na stronę] od osób mających inne spostrzeżenia i kilkadziesiąt potwierdzających moje wnioski. Biorąc pod uwagę, ze pisali je ludzie mający lat 20 i 50 kilka, to chyba się wiele nie pomyliłem…
hejka nie za bardzo przekonuje mnie teza o lepszym sprzęcie i zbyt dużej ilości wędkujących na danym cieku a ilością występujących w nim pstrągów odniosę się do jednego cieku dobrze mi znanego w pana rankingu uznanego za lipny zresztą trafnie pamiętam lepsze czasy tej rzeczki gdzie jeździło na nią sporo wędkarzy a kłusowników z robaczkiem było dwa razy więcej i nie były to czasy złów i wypuść każdy tylko łowił a mimo to populacja pstrąga była liczna a teraz ciężko spotkać wędkarza ,kłusownika nie mówiąc o pstrągu ………… ale zgadzam się za to żeby tu wysłać tych wszystkich „dziadów” hehe
naiwnie mam nadzieję że ten sezon będzie lepszy pzdr irek
Myślę, że to kwestia subiektywnych odczuć na podstawie własnych obserwacji. Mogę jednak powiedzieć tylko, że odkąd wprowadzono rejestry [funkcjonowały może drugi rok], to ówczesny prezes jednego z kół powiedział mi, że u nich w okręgu zrobiono statystykę i wynikało z niej, iż presja wędkarska [ilość wędkarzy razy dniówki] zwiększyła się o 25 razy [!] w stosunku do początku lat 80-ych, choć nie mówił, na jakiej podstawie wtedy szacowano poziom presji. Dodał, że obecnego nacisku na wody nie są w stanie zrównoważyć, żadne, ale to żadne zarybienia, na poziomie, jaki ma przeciętnie miejsce… A mam wrażenie, iż przez ostatnie dwadzieścia lat ilościowa wartość zarybień bardzo mocno się zmniejszyła.
A z własnych obserwacji, z perspektywy ostatnich piętnastu lat. Na Rudawie,niezależenie od odcinka i pory roku idąc w tygodniu,co podkreślam – do mniej więcej jeszcze 2008r mogłem zakładać, że nie spotkam nikogo za pół dnia. Obecnie nie jest to możliwe, a wędkuje głównie w tygodniu, jeśli chodzi o pstrągi, szczególnie z początkiem sezonu.
Co do sprzętu: proszę sobie przypomnieć, jakie możliwości dawała żyłka 0,20 z połowy lat 80-ych [chyba, że ktoś kupował w pewexe], a jakie możliwości daje dziś , choćby 0,16mm. Mówię tu o dostępności, długości rzutu, wytrzymałości. Na ówczesnych żyłkach można było zapomnieć o łowieniu na mikro przynęty, lekko obciążone gumki.Jak dziś ogromną mamy gamę przynęt! Ja mam regularnie sytuacje, gdy pstrąg [ponoć ryba pierwszego rzutu] wychodzi mi po 3-4 razy do różnych wabików i kusi się ostatecznie na jakieś kosmiczne dziwadło, bo pewnie tego akurat dnia nie widział nic podobnego. I dotyczy to przyzwoitej wielkości pstrągów, jak na nasz okręg. Dawniej królowała spora wirówka i woblery. Jak danego dnia pstrągi żerowały na owadach/larwach, to mogło przejść i dziesięciu i żaden nic nie złowił. Dziś pojawi się jeden z mikrojigiem, twisterem bez ogona luźno spływającym po dnie i okaże się że ryby biorą. Nawet skłuta starsza ryba, jeśli jest głodna – nie ma szans. Oczywiście – zgadzam się, że są rzeki, na których nie ma wędkarzy, nie ma kłusowników, bo prawie nie ma ryb, ale to konsekwencja tego ostatniego. Tam gdzie populacja, konkretnie pstrąga jest w miarę widoczna, na wodach krakowskich chodzą tabuny ludzi. Mam zdjęcia z zeszłego sezonu, z odcinka miedzy mostami Rudawa – Niegoszowice. Na prostce około 500m, po obu stronach rzeki w świetle fotki jest 12 ludzi [początek lutego 2014]. Być może, a nawet na bank są inne czynniki [spływające z pól nawozy, gnojówka, która regularnie jest spłukiwana z pól do np. Uszwicy, Szreniawy w ilościach hurtowych, wydry, kormorany], ale nie uważam je za decydujące. Może się mylę. Może są czynniki, które nie przychodzą mi do głowy…
no właśnie każdemu się wydaje i każdy próbuje znaleźć przyczyny braku rybek a może to a może tamto może ktoś w końcu w tym pzw zatrudnił by kogoś kompetentnego który zrobił by porządne rozeznanie tematu ,pzw umywa ręce i sugeruje za dużą ilość wędkarzy ,pan pisał coś o składkach sporo wyższych które poprawiły by sytuacje ale kogo sytuację bo chyba nie nas wędkarzy tylko nabiły by portfele „dziadom” z pzw
nie wiem dlaczego nie robi się żadnych kroków które by poprawiły ten stan rzeczy czy naprawdę nie ma na to pieniędzy wątpię
szlak mnie trafia jak muszę tym dziadom płacić te składki bo wiem że zostaną przejedzone i kilku ” dziadów ” bawi się naszym kosztem
na szczęście są miejsca nawet w naszym kraju gdzie rzeczki są odpowiednio prowadzone i można na nich spotkać wspaniałe okazy pstrąga potokowego i dzięki temu powstają tu fajne relacje które czyta się z zapartym tchem :))
Wg mojego rozeznania praca ichtiologów w poszczególnych okręgach jest jednak fikcją. To często figuranci legitymizujący swoimi podpisami działania, które takiej opinii wymagają. Zapewne i obecne stawki pozwoliłyby inaczej tym kierować, ale nie w sytuacji 49 okręgów, zatrudniających sumarycznie tabun osób. Przypomnę tylko, że w Anglii, która dla mnie jest w Europie wzorcowym przykładem kraju, gdzie własność prywatna jest święta, a zarazem robi się wszystko, by przeciętny Johnson mógł wszędzie wędkować, składka jest o około 15 – 20% mniejsza niż u nas, ryb relatywnie bardzo dużo, a całość obsługuje kilkanaście osób z Invironment Agency plus liczni strażnicy na 5 mln wędkarzy
Panie Adamie niech Pan rzuci okiem: http://jerkbait.pl/topic/52884-wilga-kraków-i-okolice/ Wilga bohaterem wątku na znanym forum. Pozostaje mieć nadzieję, że nie zaszkodzi to rzece – choć to nie moja okolica i mało prawdopodobne bym się tam kiedyś pojawił.
Pozdrawiam
Komentarze nawet napawają nadzieją. Z drugiej strony ani Wilga, ani żadna z prezentowanych rzeczek nie jest tajna. Każda figuruje w spisie łowisk krakowskiego okręgu. Jak ktoś będzie chciał, to przyjedzie. Ja jednak zauważam pozytywną zmianę postaw. Idzie to powoli, ale jednak.
Dzięki Kol.Adamie za,,promocje” Wilgi po Twoim artykule odkąd mieszkam i łowię nad Wilgą,a jest tego ponad 50 lat nigdy nie było takiej presji jak po tym wpisie.!!!!
Cóż – z tym się liczyłem. Sam dostałem sporo fotek z tej rzeki z rybami pod 40cm [wypuszczone]. Jakkolwiek to brzmi złośliwie, choć nie miałem takich intencji – ranking miał zachęcić wszystkich do odwiedzania pozostałych rzek, a nie męczenia w kółko tych samych. A i tak zajechali w tym roku Rudawę na amen. Po tym jak pokazywałem zdjęcia złowionych tu pstrągów. Ktoś powie, że jestem idiotą. Moim celem jest doprowadzenie do tego, by każdy mógł iść nad wodę i połowić. Każdy. Oczywiście to wymaga dużo czasu i zmiany mentalności większości. Buńczucznie powiem, że mamy zamiar z kumplami [prezes w końcu padł], pokazać, iż daną wodę da się dopilnować tylko trzeba chcieć. Odnoszę wrażenie, że ludzie po prostu nie chcą kontroli, bo wielu ma coś za kołnierzem. I w takiej sytuacji trzeba to olać i swoje robić. Jestem pewien, że to będzie na górnej Rudawie pierwszy sezon w historii, gdy porządnie przyjrzymy się „muszkarzom” we wrześniu – grudniu, a w sezonie pstrągowym ostro zajrzymy wraz z policją w chlebaczki panom spinningistom. Pierwsi „zwykli” kłusownicy już zostali sfotografowani i na razie z racji dość młodego wieku i potulnej postawy tylko pouczeni. Z dorosłymi miękkiej gry nie będzie. Zamiast wylewać żale proponuję u siebie zorganizować się podobnie. Chyba, że nam nie wyjdzie – wtedy oficjalnie przeproszę.
Zajechali Rudawę to zajadą również Wilgę. Zostawmy „reklamowanie” innych rzek na obrone Rudawy, Szreniawy itp. Wilga przy odpowiednim zagospodarowaniu i chęci wędkarzy oraz przy odpowiednich kontrolach mogłaby śmiało być rzeką na miarę Białej Przemszy. Wystarczy podnieś wymiar ochronny do 35 cm, haki bez zadziorowe oraz kontrole,kontrole i jeszcze raz kontrole. Tak to każdy gówniarz razem z tatusiem wyciągają pstrągi po 20-25 cm na robala i na patelnie. W zeszłym roku złowiłem „okaz” 46 cm 1kg. Skoro taki sie uchował to prosze sobie wyobrazic jaki ta rzeka ma potencjał przy odpowiednich działaniach. Do tego potrzeba tylko ludzi, chęci i zmiane mentalności wędkarzy na no kill, a nie jak jest teraz że gość ma pstrąga na 30 cm i do wora bo ma „wymiar”. dramat. obawiam sie że takimi recenzjami sprowadzisz do Naszej rzeki takich wędkarzy i za parę lat będziemy pisać że kiedyś były tu pstrągi. pozdr Sławek
Rozumiem Twoje obawy. Stoję jednak na stanowisku, co zresztą sam napisałeś, ze PZW winno edukować i wymuszać zmiany postaw. Niestety nie chcą tego robić.Wydaje mi się iż szersza dyskusja zmienia jednak sporą część łowiących. Mnie udało się naprawdę dużą grupę ludzi namówić do zmiany swoich zachować i widzę, ze jest to trwałe. Poza tym gratuluję i zazdroszczę takiej ryby u nas. Musiał być piękny. W jakim miesiącu udała się ta sztuka?
po wodzie na zdjęciach wnioskuję, że pańska wyprawa miała miejsce tuż po większym deszczu, być może woda przyniosła pstrągi z wyższych partii rzeki, wiem też że pzw zarybiało wilgę pstrągami kilka lat temu, gdzieś te ryby są na pewno, ale nie na opisywanym odcinku. wczoraj właśnie spędziłem pół dnia przeglądając metr po metrze każde ciekawsze miejsce, zadanie o tyle ułatwione że brzegi oblodzone i można iść korytem. zero jakiegokolwiek kontaktu. kiedy dotarłem do oczyszczalni i zobaczyłem co znów wywalają do rzeki po prostu się poddałem. kłusownicy zrobili swoje, ale oczyszczalnia wykończyła tą rzekę. jak nie będzie dużych mrozów wybiorę się trochę wyżej, może tam warto szukać szczęścia.
Tez wydaje mi sie ze twoim glownym celem jest odciagniecie wedkarzy od swoich lowisk. Wciskasz kit,a naiwni ciagna nad Wilge i inne rzeczki. Pstragow w Wildze jest co kot naplakal,nie jest wogule zarybiana,i chocby z tego wzgledu nie powinienes plesc tych dyrdymalow kolego. Do tego sa co najmniej trzy rodziny wydr,ktore w polaczeniu ze wzmozona po twoich wypocinach presja wedkarzy,klusolach,jest ich tam duzo wbrew temu co piszesz,wybija resztki ryb jakie sie ostaly. Brawo!
witam, cały ten wpis to totalna bzdura. proszę wybaczyć, ale mieszkam nad tą rzeką od niemal 30 lat i znam ją jak własną kieszeń, zwłaszcza odcinek od kąpielowej do wrząsowic, o którym właśnie mowa. 15 lat temu owszem, było to perfekcyjne miejsce na klenia i pstrąga, spotkać można było raki, piskorze a nawet i minogi rzeczne, jednak kiedy ładnych kilka lat temu wybudowali oczyszczalnie ścieków w Lusinie, która spuszcza syfy do wilgi (prawie pół metrowej średnicy rura z której non stop wali siwy żur o aromacie szamba) nie ma w niej życia, jedyna na co można trafić to nieliczne strzeble wielkości paznokcia i bobry dewastujące i tak zniszczone już powodziami koryto. ten kawałek możecie sobie odpuścić, zaoszczędzicie sporo czasu, nerwów i woblerów które pochłania ta rzeka. czy wyżej są ryby, tego nie wiem, może ktoś sprawdzi i się podzieli uwagami.
No, 30 lat daje na bank wiedzę większą niż moja.ale jeśli jest jak Pan pisze, to albo ja nie byłem na Wilgą, albo Pan nad nią jednak nie mieszka:)
A na poważnie – bardzo proszę spokojnie raz jeszcze przeczytać tekst, szczególnie końcówkę, plus komentarze…
odpowiedziałem, ale pod złym postem 😉
Proszę się nie poddawać. Ja dziś spędziłem 3 godziny z trzema kumplami na naszym odcinku no kill – znamy go jak własne domy. Bez brania…
chciałem spróbować dziś szczęścia w wyższych partiach, niestety rzeka jeszcze mocno zmarznięta. wróciłem pod swoszowice, na omawiany odcinek i o dziwo miałem jedno branie na mikro jiga, niestety ryba nie zacięta i szybko się wypięła, nie zdołałem nawet dostrzec w mętnej wodzie co to było, ale tak jak Pan mówi, nie należy się poddawać i jeszcze się tam wybiorę z kijem 🙂