W dzisiejszym tekście znajdziecie trochę egzotyki. Rudno. Potok, rzeczka, rzeczułka, strumyk? Sam nie wiem jak to nazwać. Słowo ciurek jest adekwatne. Jeden z dwóch najmniejszych cieków pstrągowych naszego okręgu. Woda w górnym biegu tak ekstremalnie trudna, co do łowienia i poruszania się, że jeśli ktoś mi mówi, iż Szreniawa stawia wysokie wymagania, to się tylko uśmiecham. Rudno to woda dla naprawdę zakręconych pasjonatów i to takich pozytywnie stukniętych, których cieszy łowienie czegokolwiek, a maleńką zdobycz rekompensują karkołomne warunki w których to się udaje.
Ciek ma około 10km długości i wpada do Wisły w rejonie Kłokoczyna.
Znów, jak często w takich wypadkach, woda ta ma dwa oblicza: naturę leśnego strumyka w górnym biegu i na poły stagnującej nizinnej rzeczułki wijącej się wśród bujnych łąk, prawie bezdrzewnej w dolnym biegu.
Punktem specyficznym jest przecięcie z szosą Kraków-Oświęcim, gdzie w miejscowości [w zasadzie na granicy] Przegini i Rybnej jest niedawno wybudowana mała oczyszczalnia i gdzie poniżej której woda okrutnie śmierdzi…
Wielu być może widząc ten ciek zapyta: jaki jest sens cokolwiek wędkarsko działać z czymś takim? Jako wielbiciel wędkarskich strumyków, jestem nieobiektywny, więc jestem za, aczkolwiek mój punkt widzenia jakiejkolwiek ingerencji człowieka w taki ekosystem jest pewnie zupełnie nie po linii PZW.
Trochę szczegółów.
Rudno jest maleńkim, średnio półtorametrowej szerokości [całe koryto] potoczkiem leśnym [sama tafla wody ma jakieś 100cm] z piaszczystym dnem. Przeciętna głębokość to około 10cm, a więc jest kosmicznie płytko.
Łowić wolno od granicy Rudniańskiego Parku Krajobrazowego, od mostka na drodze Zalas – Brodła. Rudno nas zaskoczy, bo na pierwszych kilkuset metrach diametralnie zmienia oblicze. Zaczynamy od ciasnych, leniwych i głębokich – tu zaskoczenie, bo często około metrowej głębokości meandrów, dodatkowo z 20-30cm warstwą mułu…
…by po chwili trafić na dość żwawy nurt i kamienne rumowiska.
Znam tę rzeczkę od ponad 30 lat. Jako piętnastolatek, jeździłem nad nią ze spławikówką i robalem, ubzdurawszy sobie, że może uda mi się w niej złowić miętusa którego nigdy na żywo nie widziałem, co zresztą do dziś się nie zmieniło. Ponieważ było to zawsze latem i w dzień, to oczywiście miętusa nawet nie widziałem i nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek tam żyły. Jedyne rybki, które licznie tam występowały, sprowadzały się do niezbyt licznych ślizów i bardzo okazałych stad strzebli potokowych, aczkolwiek niezwykle drobnych, nawet jak na ten gatunek. Raków było na tyle dużo, że wpadały w oko nawet w dzień, łażąc leniwie po piaskowym dnie. Ani wtedy, ani obecnie, nigdy nie spotkałem tam wędkarza.
Pstrągów wtedy nie widziałem, a raczej jakiś by się na robala połakomił. Obecnie potokowców jest tu dużo. Niestety jest jedno, a nawet dwa „ale”. Po pierwsze i to świadczy o tym, jak kiepsko dokonuje się zarybień – pstrągi występują tylko na jakichś pierwszych 700m od granicy parku krajobrazowego, czyli tylko tam, gdzie je się wpuszcza. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że rozprowadzenie narybku w tak karkołomnym terenie jest niezwykle trudne, ale powinno się robić coś dobrze, albo wcale. Tymczasem, prawie co rok – dwa na stronie okręgu podaje się, że było zarybienie… Wbijmy sobie do głowy jedną rzecz: pstrągi w przytłaczającej liczbie pozostają w miejscach, gdzie je wpuszczono. Mam gdzieś ekspertyzy ichtiologów za czyjąś kasę głoszących odmienne poglądy. To dlatego, mimo realnie dużych zarybień, rybki wpuszczane w tych samych miejscach co roku, są w dużej części zjadane przez te starsze, a te co przeżywają, likwidują zapychacze lodówek, bo nawet jak pstrągi odrosną, to siedzą na kupie, a co najwyżej w niewielkim rozproszeniu. I taki jeden z drugim wędkarz – leniuch obskoczą okoliczne mostki, zabiorą co się w danym dniu da zabrać i w tydzień – dwa jest pozamiatane do końca sezonu. Zarybiać powinno się z pomocą nas samych, tylko musi się skończyć chora praktyka zarybień w dni pracujące, bo wtedy my, zwykli wędkarze nie mamy czasu. Nie chcę być złośliwy, ale wędkarze mówią o tym, tu i ówdzie składano takie wnioski i cisza. Nasuwa się jedna myśl, sprowadzająca się do tego, że chyba nie wszyscy są za tym byśmy widzieli, co i ile się wpuszcza…
Drugie „ale” dotyczy wielkości ryb. Masakra. Nie widziałem i nie złowiłem większych niż 16-17cm.
Tutejsze rybki są zdrowe, latem odpasione, przepięknie ubarwione. Nie jestem kompetentny i nie do końca wiem, czy to jest wyznacznikiem, ale prawie wszystkie mają duże ilości wielkich, czerwonych kropek także na płetwach grzbietowych, co jest chyba charakterystyczne dla tzw. rasy myślenickiej [?]. Na powyższym zdjęciu słabo to widać, ale niżej będzie lepsze – proszę się przyjrzeć.
Jedynie ta wielkość, a raczej małość… Znów pojawia się pytanie, dlaczego tak jest? Śmiem twierdzić, że na tych kilkuset metrach nie ma opcji złowienia ryby miarowej, czy choć zbliżonej do 30cm. Nad wodą chodzi się trudno, ale jednak niektóre fragmenty tego odcinka są nieprawdopodobnie wydeptane. Nasuwa to jedną myśl, iż może okoliczna dzieciarnia w ramach niedzielnej rozrywki… W tygodniu – raz jeszcze napiszę – nigdy nie spotkałem nikogo. Jest jeszcze jedno wytłumaczenie, choć dla mnie mało wiarygodne: może ktoś chodzi z początkiem sezonu [na pewno łatwiej się poruszać] i wtedy wyławia te nieliczne, ciut większe. Ale powinny być widoczne takie z przedziału 20-30cm, a tak nie jest. Wydr nie zaobserwowałem. Widać za to aktywną działalność bobrów. Co jakiś czas trafiamy na niemrawe kawałki rzeczki z jakby stojącą wodą.
Bywa na nich zdecydowanie głębiej i brań/wyjść jest sporo. Zdarza się iż z jednego miejsca przynętę gonią 2-3 sztuki.
Na końcu takiego kawałka wody znajdujemy starannie zbudowane tamki i mini rozlewiska.
Tutaj także rybek jest więcej. Bywa, że wabik ściga kilka sztuk.
Zastanawiałem się nawet przez chwilkę, czy aby bardzo szczelnie wykonane i zamocowane od brzegu, do brzegu zwierzęce zapory, nie przepuszczają dalej rybek, ale szybko odrzuciłem taką myśl.
Oczywiście pójście na łatwiznę i wpuszczanie pstrągów ciągle w to samo miejsce za skutkowało tym, iż o strzeblach można zapomnieć, choć gwoli prawdy powiem, że ślizów, strzebli, czy jakichkolwiek innych rybek nie zaobserwowałem na pozostałych fragmentach. Raki zniknęły już dużo wcześniej.
Trudno mi powiedzieć, co stanowi główne menu tutejszych pstrążków. Wszelkich owadów latają nieprzeliczone ilości w ciepłej porze roku, aczkolwiek powierzchniowego żerowania nie widziałem. Ze względu na próbę skuszenia czegoś większego, łowiłem lekką wahadłówką, którą pstrążki chętnie atakowały, ale rzadko się zapinały. Nie mniej rybki są w formie.
Często trafiają się też naturalne przeszkody ze splątanych kijów, i całych wypłukanych krzaczków. W takich miejscach także ma miejsce kumulacja rybek. Bywa tu też szczególnie grząsko.
Bez działalności bobrowej Rudno płynie dalej w gęstym lesie mieszanym, omszałym i wilgotnym wąwozem, ale nie jest już głębokie, choć piękne ale i totalnie bezrybnie.
Osobnym znakiem zapytania jest możliwość tarła. Także byłbym sceptykiem. Mamy tu albo głębsze muły, albo co ma miejsce najczęściej – piaski, a jak już kamienie, to duże.
Żwirowych fragmentów [rozumianych jako rumosz skalny od powiedzmy 0,5cm do 5cm] nie znalazłem. Na terenie samego parku krajobrazowego, rzeczka jest całkowicie piaszczysta.
Musimy zdać sobie sprawę, że przy nawet większej wodzie szerokość koryta jest śmieszna i idąc z pewnością cokolwiek jeśli byśmy nie złowili, to wypłoszyli i z pewnością widzieli…
Już na wysokości wsi Rybna, potoczek Rudno zaczyna się wić wśród łąk i pól, opuszczając na zawsze las. Jeszcze tylko w rejonie samej Przegini przez którą płynie, miejscami otaczają go dość gęste zagajniki drzew liściastych, to jednak potem jest wodą „łąkową”. Ryb tu nie zaobserwowałem. Woda jest bardzo przejrzysta, choć minimalnie większa, bo wpada do niej płynący z Rybnej strumyk, aczkolwiek, jak napisałem – śmierdoli okropnie. Dno zalegają długie, zielono – brunatne gluty glonów.
W rejonie Kłokoczyna, czyli już na końcówce Rudna nie łowiłem. Mając bardzo nieciekawe doświadczenia z kleszczami w podobnych realiach na Sance, przestraszyłem się. Poświęciłem tylko sporo minut późnym popołudniem na jednym z mostków. W absolutnej ciszy ciepłego dnia, nie zauważyłem choćby jednego kółka świadczącego o jakichś rybach.
O ewentualnych mieszkańcach Wisły należy raczej zapomnieć, gdyż niedaleko ujścia jest jaz, który chyba tylko przy ekstremalnie wysokiej wodzie może przepuścić ryby, choć nie wykluczam, że od czasu do czasu coś zwieje z okolicznych stawków i jakiś czas żyje w Rudnie.
Jest to woda, co do której nie umiem powiedzieć, czy byłyby w niej na stałe większe pstrągi, nawet przy zachowaniu w realu konwencji no kill i zakładając powściągliwość okolicznych mieszkańców w zakusach na ryby.
Podsumowanie :
1. Czy w danej wodzie w ogóle pływają pstrągi? Tak, ale tylko w najwyższym, bardzo krótkim fragmencie.
2. Czy ryby, jeśli występują – są równomiernie rozłożone w danym cieku? Na odcinku, gdzie występują są rozłożone równomiernie.
3. Ilość ryb – odcinek górny [bardzo krotki] – dobry; dolny – niedostateczny.
4. Możliwość złowienia ryby miarowej – wątpliwe.
5. Złowienie ryby 40+ – nie wierzę w taki okaz.
6. Złowienie okazu – nawet przy hipotetycznym no kill`u, mało realne ze względu na rozmiar wody. Chyba, że niżej. Obecnie takich ryb tu nie może być.
7. Presja wędkarska: jeśli ścieżki nad wodą są po wędkarzach to duża w górnym fragmencie; zerowa w dolnym.
8. Kłusownictwo: znów pytanie, kto tak cierpliwie drepta w górnym fragmencie nad tą rzeczką i w jakim celu?
9. Poziom trudności wody: rzeka ekstremalnie trudna na całej długości, choć co innego jest problemem w górnym biegu, a co innego na łąkowym [patrz opis Sanki, który się wkrótce pojawi].
Ocena końcowa: dopuszczający [ze względu na dużą ilość pstrążków w górnym fragmencie]