Miałem napisać małe podsumowanie półrocza; jak tam na poszczególnych wodach, co bierze, a co nie za bardzo. Ale… Mocno przykładam się w tym roku do kropkowańców na pobliskiej, ale też i na bardziej odległych wodach. Dzień przed opadami odwiedziłem odcinek, na którym cały maj i czerwiec łowiłem z kilkoma kolegami, jak na polskie warunki duże ilości miarowych pstrągów potokowych. Przepięknych, w dużej części z naturalnego tarła z wielkimi ogonami, fruwającymi po kilka razy w powietrzu, zanim znalazły się w podbieraku. Normą były 2-3ryby w granicach 32-35cm, jeden 35+ w ręce i przynajmniej kontakt z pstrągiem, który raczej już mijał czterdziestkę. To był podkreślam standard. Nierzadko bywały dni, naprawdę nierzadko, gdy w ciągu 3-4godzin, bo tyle tu łowiliśmy przeciętnie – przez ręce przechodziło nam do nawet ośmiu miarowych ryb w tym niezłe już sztuki, jak ta poniżej.
Oczywiście wszystkie wracały do wody, wyjmowane co najwyżej na kilka sekund, do fotki. Zresztą bez wątpienia łowiliśmy nieraz te same ryby. Doszło do tego, że telefonicznie umawialiśmy się, kto danego dnia jedzie, a kto odpuszcza, by sobie nie przeszkadzać. I wszystko było pięknie aż do chyba 6 lipca. Jeszcze dzień wcześniej byłem i doznałem nawet rozdrażnienia, bo ryby ze względu na upały żerowały tylko w godzinach 18.00 – 21.00, ale kulminacja była miedzy 18.30, a 20.30. Można było regulować zegarek. No i tego dnia brakło czasu, by obskoczyć ten około dwukilometrowy odcinek w całości. I jeszcze przed najlepszymi miejscami zastała mnie szarówka. Zresztą, mimo, że poza szpalerem krzaków było jasno, to ryby pod baldachimem drzew już w ogóle nie reagowały. Zresztą tu był też swoisty rytm: godzina 18.00 – pierwsze nieśmiałe kółeczka na wodzie, tak delikatne, że pięć złotych bym nie dał, że to miarowe ryby. I atakowały najlepiej tylko mikrojigi i najmniejsze z najmniejszych wirówki. Potem, jak woda się już dosłownie gotowała i powoli szarzało, to najlepsza była wahadłówka. We wcześniejszych godzinach można było uznać, iż w wodzie nie ma absolutnie żadnych pstrągów. I jak napisałem jeszcze 6-go wszystko było ok.
8 lipca znów moja kolej. By się nie rozerwać, startuję od połowy tego odcinka, by spokojnie obłowić go do 21.00. Jakieś 1200m wody. Zaraz na początku, gdy rozkładam sprzęt widzę małego, nieżywego pstrąga. Zdarza się – nie zwróciłem na to większej uwagi. Ustawiam się przy niewielkim wodospadziku i czekam. Jest już po osiemnastej i cisza. Podejrzana cisza. Czekam dalej cierpliwie. Wreszcie dość daleko, bo około 50m ode mnie widzę wyraźne, ale nieśmiałe kółko. Słownie jedno. Podaję po podejściu do miejscówki mikrojiga, pstrąg atakuje mi go pod kijem jak już wyjmowałem przynętę. Spadł. Miał tak z 32cm. Czekam dalej, ale cisza trwa. Zwalam wszystko na kręcące się burze, które co chwilę zbliżają się i odchodzą wraz z krótkimi ale dość intensywnymi deszczykami. Przekraczam małe zwężenie. Znów mały nieżywy pstrąg. Oho – myślę sobie – jakiś kłusownik odwiedził miejsce, albo jakiś zabłąkany wędkarz-pierdoła tak odhaczył maluchy, że zdechły. A może to te upały i ryby nie dają rady? Ale nie, to nie to. Bywała cieplejsza tutaj woda i żarły jak zwykle. Ponieważ nadal nic się nie działo i nie widziałem śladów życia z konieczności idę dalej. Staję w pewnym momencie nad niewielki rozlewiskiem, nieco powyżej lustra wody i…na dnie biało od niewielkich pstrągów. Takich po 20-22cm. Kolejna myśl, choć mało prawdopodobne – jakiś czub z prądem. Nie chciało mu się wybierać tych małych. Kolejny zakręt i jakby ryby wymiotło. Moja teoria o elektryku pada kilkanaście metrów dalej. W kolejnym dołku znów biało od ryb z tym tylko, że kilka sztuk ma ewidentnie miarę. Uwagę zwraca nieżywy, zdecydowanie ponad czterdziestocentymetrowy pstrąg. Próbuję go wyjąć ale jest za głęboko. Większość kropków wygląda na nieżywe od co najmniej doby. Ciągle nurtuje mnie, jaki syf dostał się do wody i skąd. Od tego dołka zaczynam liczyć martwe ryby. Jest ich sporo. Co jakiś czas znajduje małe lipienie. Pojedyncze. Bo pstrągi miejscami leżą pokotem po kilka sztuk. Te, co większe starałem się wyciągnąć i robić zdjęcie poza wodą.
Coś tam wprawdzie przeżyło, ale ten fragment wody można uznać za martwy. Do pewnego miejsca, o czym dalej, zaliczyłem zaledwie trzy kontakty. Dwie rybki to były malutkie pstrągi, a jeden miarowy zapiął się na mikrojiga, po wcześniejszym zdemaskowaniu się nieśmiałym kółkiem.
To był słownie drugi i ostatni spław na tym fragmencie, jaki zauważyłem. W kolejnym, płytkim tym razem zakolu poza dwoma martwymi rybami znalazłem z pół setki dużych, łąkowych, bezmuszlowych ślimaków. I znów teoria, że ktoś opryskał jakąś uprawę, pozbierał bardzo liczne w tym roku ślimaki i wrzucił je do wody, a żarłoczne pstrągi napchały się nimi i potruły. Kolejny, mały lipień jednak obala taki pomysł. Wszak nawet by nie dał rady ślimakowi jak pół jego długości. Lipionki miały po 18-22cm. Większego nie znalazłem.
Wraz z brakiem brań i w ogóle z barku oznak życia, chyba, że minionego w postaci rybich trupów, moja frustracja stawała się coraz większa. Z jednej strony bardzo chętnie się dzielę nawet względnie tajną wodą z innymi wędkarzami jeśli wiem, że wypuszczają ryby, z drugiej w sytuacji jak ta, czuje się jakby mi wyprowadzili złodzieje auto z podwórka. No, czuję się okradziony.
Jak napisałem, na w sumie około kilometrze wody naliczyłem 46 niemiarowych pstrągów, 8 miarowych w tym cztery po 35cm każdy i 11 lipieni. Do tego trzeba doliczyć ryby, których nie policzyłem na początku [około 10szt] i pytanie ilu nie widziałem? Ile spłynęło poniżej miejsca, gdzie rozpocząłem łowienie? Z jednej strony burzy to bajki mitomanów widzących w potoczkach po 2-4m szerokich, po trzy sześćdziesiątki stojące płetwa w płetwę w jednym miejscu, ale pokazuje, iż żyzna woda, eksploatowana przez wędkarzy spod znaku C&R potrafi na niewielkim fragmencie posiadać całkiem liczną populację ryb. Tak czy inaczej strata duża i nie do odrobienia w krótkim czasie, gdyż, co podkreślam – większość to były ryby dzikie lub zdziczałe od 3-4 lat.
Tuż przed 21.00 doszedłem do pierwszych zabudowań. Minąłem dwie posesje i… na 50m spinam dwa niewielkie ale z pewnością okołomiarowe pstrągi i wyjmuję sześć mniejszych. A więc gdzieś tu jest źródło nieszczęścia. Wiem, że żadne rury „lewych” odpływów tu nie dochodzą, więc to coś innego. Przebijam się przez ścianę krzaków i wychodzę na jakby wypalony step. W resztkach światła widzę zrudziałe szczątki trawy wyżartej do gruntu oraz żółte kikuty pozostałości, po co większych krzaczkach. Robię zdjęcie, ale wychodzi słabo. Nie mniej jakiś matoł wpadł na pomysł, by zamiast mozolnego koszenia kosiarką, zrobić porządek na tyłach swojego podwórka za pomocą jakichś strasznie mocnych chemikaliów. Efekt jak dla niego był pewnie zadowalający z tym, że człowiek nie przewidział iż spadnie deszcz i zmyje część oprysku do wody. Nawet nie wie, co narobił. Mocno zastanawiałem się, by zgłosić temat do lokalnej straży miejskiej, nawet nie po to by ukarać właściciela posesji – akurat jestem pewien, że nawet nie wziął pod uwagę zagrożenia , ale by go pouczyli. Tyle, że o 21.00 to sobie można… Na drugi dzień było już oberwanie chmury, a woda pewnie poszła w górę o metr. Tak, że ani zdechłych pstrągów, ani nawet nie wiem, jak ta posesja po ataku „napalmem” będzie wyglądać. Jak nie kłusownicy, to wędkarze – głupki potrafiący zeżreć wszystko nad 30cm i potem płaczący, że „nima, panie ryby”. A jak się ogarnie kilku ludzi i molestuje pozostałych z niezłym skutkiem, co zaraz odpłaca woda, to przytrafi się taki kretyn…
9 odpowiedzi
Straszne… 🙁
Panie Adamie, to nie jest sprawa dla straży, to jest sprawa dla WIOŚu oraz policji i to ich należało powiadomić najszybciej jak to jest możliwe!
Polsce ciągle daleko do tego by móc określić ją państwem prawa, ale na takie rzeczy są stosowne paragrafy i skoro sprawca jest możliwy do ustalenia (a wygląda na to że jest oczywisty), to jest bardzo prawdopodobne że spotkała by go taka kara, iż nigdy więcej nawet by nie pomyślał by zbliżyć się z opryskiwaczem do rzeki.
Na każdym środku herbicydowym (a to skutek jego działania zapewne miał Pan okazję obejrzeć) jest ostrzeżenie o ogromnej szkodliwości dla środowiska wodnego i organizmów w nim żyjących. Nikt normalny nawet się z tym nie zbliża do wody, bo to zazwyczaj śmierć dla całego ekosystemu. To już nie jest lekkomyślność, tylko skrajna głupota, którą należy tępić wszelkimi siłami, bo inaczej taka sytuacja się prędzej czy później powtórzy.
Ze swojej strony mogę jedynie współczuć Panu straty fajnego łowiska, a matce naturze kolejnego martwego strumienia.
A gdyby miał Pan kiedyś ochotę ruszyć się ciut dalej od Krakowa na „prawdziwe” pstrągi – zapraszam.
W temacie policji zrezygnowałem z dwóch powodów:
1. Ogólnie, moje dotychczasowe doświadczenia z tą instytucją odnośnie wędkarstwa i ewentualnych interwencji, są bardzo negatywne.
2. Rok temu w bardzo newralgicznym miejscu złapano trzech kłusoli z siatą. Zapadł dość surowy i szybki jak na nasze warunki wyrok. Po miejscowości przeszła ta informacja jak błyskawica, a na pozostałych kłusoli padł blady strach. Przynajmniej na początku. Skazani oczywiście odwołali się od wyroku i zostali uniewinnieni, gdyż… trzy tygodnie po wyroku nie było już dowodów w postaci ryb przy nich znalezionych. Zdjęcia, okazało się – nie były wystarczające…
Dzień po moim odkryciu było w rejonie rzeczki istne oberwanie chmury. Miałem tylko zdjęcia…
Na pstrągi i to niekoniecznie duże, ale w innej wodzie niż znam, zawsze chętnie się wproszę. Mam czas szczególnie po 20 lipca. Jeśli zaproszenie jest aktualnie, proszę pisać na mail: wedkarskiewakacje@gmail.com
Jeśli nie jest to drugi koniec Polski, to chętnie spróbuję sił na nowym terenie.
Smutne…
Ale tego typu rzeczy mimo wszystko trzeba zgłaszać i nagłaśniać.
Pomijam, że tego typu opryski to szczyt buractwa, to często ludzie najzwyczajniej nie zdają sobie sprawy co taki oprysk może ponadplanowo zdziałać.
Zgadzam się w 100%. Już po projekcie, który realizowaliście w szkole widać jak ludzie postrzegają okoliczne cieki. Człowiek, który używa choćby popularnego na chwasty roundup’u, rzadko ma pojęcie jak silne i rozległe ma to ustrojstwo działanie. Myślę, że absolutne minimum to podejść na tą działkę i zwyczajnie poinformować o skutkach ubocznych. Jak będzie normalny to zrozumie i postara się na przyszłość zapobiec. Jak nie to i tak nic nie pomoże. Minus tego rozwiązania to, że będzie miał świadomość jakie skarby mu pływają pod nosem 😉 . Ostatnio z racji tego, że czasu w tygodniu mało chodzę porzucać nad rzeczkę w centrum miasta. Miasto pogierkowskie, kiedyś mooooocno przemysłowe. Legendy krążą o kolorze okolicznych rzeczek, a niektórzy żartują do tej pory, że nawet świeciły 😉 . Ludzie patrzą jak na wariata a ja mam kilka niedużych, ładnych rybek na koncie. Nawet znajomi wędkarze się śmieją…
psss: optymista w tej sytuacji powiedziałby, że przynajmniej mamy potwierdzone lipienie, w które nie chciałeś wierzyć listopadowym muszkarzom ze streamerami 😉 …
To fakt z tymi lipieniami. Myślę, ze pochodzą z zeszłorocznego zarybienia. Tyle, że jeśli tak jest, to rok temu te rybki miały…. nie wiem – 15cm? Kto normalny chodzi za taka rybą?
a chociazby ja! Dobrze wiesz jak na naszej rzece cieszy każda ryba. Mnie w szczególności lipienie… tyle, że ja ze streamerem jeszcze nie byłem na lipieniach…
A co powiedzieć o „duetach” które co roku mam okazję gonić [najczęściej listopad – październik], jak koleś z muchówką, którą mam wrażenie nie umie się posługiwać i lezie górą jako czujka, a jego kompan czesze równo woblerem?
dorwiemy i ich 🙂
Uważajcie tylko na woblery, które wbijają się w łapy 😉
A lipienie są i wymiarowe też się trafiają 🙂
Śnięcie ryb (zatrucia, przyducha) należy też zgłaszać do użytkownika wody – on ma prawo do zgłoszenia szkody i dochodzenia praw, odszkodowań. Wiem, że PZW często gęsto jest niegospodarne w podobnych sytuacjach, ale z góry odpuszczać nie należy. Szkoda ryb, szkoda wody…