Dobre popołudnie

Zrobiło się trochę zaległości. Tekstowo jestem dopiero w połowie kwietnia. Nie mam zamiaru w nieskończoność zanudzać Was jaziami, ale mam nadzieję, że jeszcze trochę wytrzymacie. Obiecuję od 1 maja dać szansę innym rybom, a czy skutecznie, to się zobaczy. Nie mniej zanosi się na „nudny” sezon, bo nie mam wątpliwości – jazie będą mi towarzyszyć zapewne do końca października. Pewnym urozmaiceniem miały być egzotyczne dla mnie belony, których nigdy nie łowiłem, ale już wiem, że się nie wybiorę. Cóż – życie, jak się to mówi.

Ostatnio skończyłem na wzdręgach. Ponieważ pogoda była chwiejna, krasnopiórki już nie chciały żerować, postanowiłem postraszyć jeszcze jazie. Dwie godziny po rozstaniu z kolorowymi rybkami jestem na jaziowej mecie. Co mogę powiedzieć dziś, pisząc to z perspektywy dwóch tygodni? Jedna uwaga zasadnicza: wtedy ryby brały nadal „wczesnowiosennie”. Przynęta musiała iść bardzo, bardzo wolno. Teraz skuteczne jest bystre zasuwanie po samej powierzchni.

Kolejna różnica – obecnie ryby są w kulminacji tarła. Pływają watahami po kilka – kilkanaście sztuk. Wtedy były jeszcze dość równomiernie rozłożone na całej długości brzegu. Sens miało robienie metra po metrze. Teraz już niekoniecznie.

Już wtedy wyraźnie aktywizowały się także pozostałe gatunki, nie tylko jazie. Popołudnie było świetne. Zaliczyłem w 3-4 godziny dziewięć pewnych brań oraz kilkanaście dziwnych przytrzymań, o których niżej. Z tych brań zidentyfikowanych – trzy, to bez wątpienia nerwowe szarpnięcia małych klonków. Żadnego nie zaciąłem. Pozostałe sześć kontaktów to były „jaśki” plus fajny bonus.

Pierwsze branie miałem mniej więcej po dwudziestu minutach. Znów na chwilę wyszło słońce. Zauważyłem odpływającego od brzegu jazia. Zazwyczaj nie stoją samotnie, więc podkradłem się do jakby zatoczki w zielsku. Mimo słońca w wodzie o głębokości może 20 centymetrów nic nie zauważyłem.  Gdy wobek minął wejście do zatoczki  z opóźnieniem spod zielska wypalił duży cień, który jakby przestraszywszy się własnej reakcji zawrócił pod trawy na powierzchni.  Dał się skusić  w którymś z kolejnych rzutów, ale nie trwało to zbyt długo. Od pierwszego wejrzenia było wiadomo, iż będzie godny.

(fot.A.K.)

Chwila szarpanki i mam możliwość zrobienia mu pierwszego, spokojnego zdjęcia. Zapięty jest bardzo typowo. Na jeden grot w górnej szczęce, choć tym razem bardzo pewnie.

(fot.A.K.)

Potem już sesja na brzegu. Aby nie przynudzać powtarzalnymi jednak obrazkami, trochę inny portret tego gatunku. Rybie ciut brakło do pół metra.

(fot.A.K.)

Kilkadziesiąt metrów niżej namierzam jak mi się zdaje dwie sztuki. Kręcą się wokół siebie, jakby w zalotach. Wyglądają na dość duże, choć woda na tyle głęboka i dodatkowo zacieniona przez pobliskie drzewa. Jedynie spokojne zawirowania na praktycznie nieruchomej powierzchni zdradzają ich obecność. Korzystając z dość silnych podmuchów wiatru, który na chwilę robi hałas i marszczy powierzchnie, co z pewnością utrudnia rybom obserwację brzegu, podchodzę na może pięć metrów. Zamachy wykonuję tak, by kij w ogóle nie pojawiał się nad lustrem wody. Niestety, bez mała kilkanaście przepuszczeń woblera plus dłuższa przerwa i znów kilka kursów na i pod powierzchnią, nie przynoszą rezultatów. Gdy miałem już zrezygnować do przynęty wystartował jak się okazało jeszcze jeden obecny tam egzemplarz. Ten był znacznie mniejszy [33cm], choć relatywnie szeroki i masywny. Narobił okropnego hałasu paląc miejscówkę zapewne na dłuższy czas. Pozostałe dwa uciekły natychmiast.

(fot.A.K.)

Przez około godzinę nie mam żadnych kontaktów poza tajemniczymi, delikatnymi potrąceniami wobka. Prawie na pewno nie jazie i nie klenie. I również prawie na pewno nie żadne drobne słomki, czy inne śmieci. Ani nie zacinając, ani zacinając nie udało mi się w takich okolicznościach nic wyjąć. Jak na razie pytanie pozostało bez odpowiedzi. Charakterystyczne było to, iż te niby kontakty pojawiały się, że tak powiem grupowo. Nigdy nie było to pojedyncze potrącenie. Biorąc pod uwagę, że zawsze miało to miejsce dalej od brzegu i blisko dna, uklejki, które też atakowały małe woblerki, można było wyeliminować.

Kolejne jaziowe branie miało miejsce na głębszej wodzie. Nie przedłużając i nie koloryzując opisu, [choć te flegmatyczne na co dzień ryby na lekkim sprzęcie dają mnóstwo emocji], pochwalę się tylko, że dopisałem do tegorocznych okazów kolejną uczciwą pięćdziesiątkę.

(fot.A.K.)

Następnym miejscem, z którym zawsze wiążę jakąś szansę, jest rdestnicowa wyspa. Wprawdzie po tegorocznej zimie wygląda na to, iż duża kolonia tej rośny została zamulona, nie mniej resztki łodyg są na dnie co pokazały rzuty gumowymi przynętami, a co stwierdziłem już w lutym. Być może jest tak, że rośliny już odrastają, tylko przy wyższej wodzie, jeszcze nie sięgnęły powierzchni [tu jest trochę głębiej]. Faktycznie, zaliczyłem w tym miejscu trzy brania i wszystkie ryby udało się zaciąć i wyholować.

Pierwszym okazał się malutki jazik. Miał 30cm.

(fot.A.K.)

Drugi kontakt, to było właśnie jedno z tych enigmatycznych potrąceń, które tym razem miało odzew po drugiej stronie. Wobek zaatakowała, zjadając całą kotwiczkę całkiem ładna płoć. Jak jaź miała też 30cm.

(fot.A.K.)

Nie była jedyną, bo kolega także zaliczył jedną, bodajże następnego dnia.

(fot. P.K.)

Dosłownie kilka kroków niżej ustanowiłem jak na razie nowy i chyba trudny do pobicia rekord tego łowiska „w drugą stronę”.  Otóż poza dużymi rybami, które są tu częste i obecnie kręcą nas te 50+, ścigamy się z kolegą, kto złowi mniejszego. I trafił mi się jazik 21cm. Biedaka, sądząc po ogonie już chyba w tym sezonie, coś próbowało skonsumować.

(fot.A.K.)

Cały dzień był całkiem niezły biorąc pod uwagę i jazie i wzdręgi.

W ostatnie godziny tygodnia uznałem, że mam dość jazi, a że innej alternatywy poza pstrążkami brak, to wybrałem się dosłownie na spacer. Pogoda była niezwykle zmienna: zastałe, smętne popołudnie, przechodzące w drobny deszczyk, by po 18.00 odzyskać słońce i świeżość dnia poprzedniego. Wybrałem najbardziej kiepski odcinek rzeczki jaki znam. Zrobiłem tak po to, by poćwiczyć celność rzutów bez presji oddechu innych wędkarzy na karku. W końcu i tak na nic nie liczyłem, nie mniej jednak jak nas ktoś mija nad rzeczką o szerokości 3m, to zbyt zadowoleni nie jesteśmy.

(fot.A.K.)

Byłem ciut zdziwiony dość mocno podniesioną wodą, nie mniej czystą. Było typowo. Przez pierwsze około 2km nie działo się nic. Trudno uznać 12cm pstrążki zarybieniowe odbijające się od wahadłówki za jakiś szczególny ruch w wodzie. Na dodatek po może pół godzinie łowienia dostrzegłem z 300m powyżej mnie spinningistę, który w dość szybkim tempie schodził w moją stronę, naciskany przez kolejnego… Cudów nie ma. Przy takiej ilości wędkujących i zabierających ryby, dziwię się, że na powszechnie eksploatowanych tzw. wodach górskich są jeszcze ryby przekraczające miarę 30cm. Wolałem nie czekać co będzie tylko wbrew swoim zwyczajom dałem gazu i zachowywałem stały dystans.

Dopiero po około 2 godzinach dotarłem do rejonu, gdzie chyba wszyscy raczej kończą o czym świadczyła decyzja najpierw jednego, a potem drugiego wędkarza, którzy po kładce przeszli na przeciwległą stronę rzeki, gdzie łatwiej dotrzeć do najbliższej drogi. Ja auto pozostawiłem w szczerych polach, licząc się z długim i męczącym marszem powrotnym.

Rzeczka na tym fragmencie różniła się tylko tym, że było ciut głębiej i dało się zauważyć większy spadek wody. Natomiast o ile wcześniej szedłem prawie po ścieżce, to teraz tylko w nielicznych miejscach, na oko bardziej obiecujących, [a cały odcinek jest pod tym względem ubogi], trawa była lekko zdeptana. Przełożyło się to natychmiast na jakieś bardziej dzikie życie. Zaliczyłem dość szybko trzy pstrągi tuż pod miarę i czwartego chudzielca, ale ze znamionami dłuższego niż rok bytowania w rzeczce. Przepięknie kolorowy, miał 33cm.

(fot.A.K.)

Niknąca w oddali za łagodnym zakrętem cienka tasiemka rzeczki, kusiła w mglistej szarówce pogodnego już wieczoru, ale mając świadomość ile zajmie powrót, odpuściłem. Zresztą i tak nic spektakularnego raczej bym tu nie wyjął.

Następny tekst także będzie o jaziach. Nie mniej zaprezentuję w nim niezłą kluchę i słów kilka napiszę o rybie, która jak żadna od 2010r nie zrobiła na mnie takiego wrażenia.

6 odpowiedzi

  1. No to czekamy na następny tekst. I liczę na odpowiedź która to ryba powodowała te tajemnicze przytrzymania (o ile to była ryba).

    1. Głównie płotki, krąpie [dwa spadły w holu] i zapewne pojedyncze leszczyki. Jeden wyjęty.

  2. Niezłe mi „zanudzanie” jaziami. Ja dopiero od tego roku próbuję celowo na spinning złowić porządnego jazia. Jakoś mi nie wychodzi. Coś tam brało coś nawet złowiło, ale marzy się coś koło 50. W każdym razie wiem, że można na nie liczyć więc uzbrajam się w cierpliwość. W każdym razie zdobywam doświadczenie z małymi przynętami i chyba nawet coraz lepiej mi idzie. 🙂

    1. To proszę się pochwalić jak coś uda się złowić. Jaź nie jest trudną rybą. Moim zdaniem dużo trudniej złowić klenia 50+, niż takiego jazia. Jeżeli w ogóle takie ryby są w danej wodzie. Powodzenia.

  3. Bardzo ciekawy tekst. Mi osobiście najbardziej się podoba sposób połowu przypominający trochę polowanie ( z tym że rybę można (i należy) wypuścić. To namierzenie potencjalnej zdobyczy, podejście, dobór przynęty i sposobu podania jest o wiele ciekawsze od „czesania wody”. Podobnie można łowić pstrągi i bolenie.
    Czekam niecierpliwie na dalsze zanudzanie 😉

    1. No dokładnie też tak mam. Rewelacyjne jest złowienie widocznej sztuki. To właśnie już nie łowienie [czesanie w ciemno metrów kwadratowych] tylko jak napisałeś – polowanie. I mega emocje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *