Pięć gwiazdek

Bardzo rzadko mam ugruntowaną opinię o sprzęcie po jednym sezonie. Jeszcze ostrożniej podchodzę do oceny przynęt. Nie mniej pozwolę sobie poniżej na recenzję właśnie przynęt, a zrobię to nawet nie po jednym sezonie, a po zaledwie …3 miesiącach ich używania. A więc do rzeczy: przedstawiam woblerki, które osobiście oceniam jako typowo jaziowe, a o które pytało wiele osób.

Kupiłem najpierw jeden, smętnie dyndający na ścianie sklepu  i prawie niewidoczny wśród wielu bardziej kolorowych i zdecydowanie większych. Zaintrygował mnie tym, że był naprawdę mały i relatywnie bardzo ciężki. Sprzedawca poinformował mnie, iż za jakiś czas będzie „seria” jeszcze mniejszych. Oczywiście zakupiłem. Powiem krótko: nic nie zaskoczyło mnie tak pozytywnie w temacie przynęt od czasu okoniowych paprochów [dawno temu] i boleniowych bezsterowców [2005r]. Rewelacyjne było zetknięcie z mikrojigami, ale tego akurat się spodziewałem.

Na rynku można kupić obecnie całą masę wobków opisanych jako „kleniowe”, „jaziowe”… Jest cała masa mikrusów w tej lidze przynęt. Oczywiście nie znam wszystkich, ale jednak bardzo dużo z nich testowałem. Ten ostatni zakup to jakiś jednak fenomen w tej klasie przynęt.

Nie wiem, kto je produkuje – tajemnica sklepu, co rozumiem, bo chcą mieć wyłączność na dobry produkt. Woblery są dziełem pracy hobbysty, mają jednak wszelkie pozytywne znamiona profesjonalnej produkcji wielkoseryjnej.

Przynęty te są w trzech wielkościach [podaję długość samych wobków]:

– duże – ok. 22mm

– średnie – ok. 15mm

– małe – 11 do 13mm

Te największe mają różną szatę barwną, natomiast dwa pozostałe modele, są w takiej samej kolorystyce, nawiasem mówiąc, chyba bardzo trafionej.

Cała trójka (fot. A.K.)

Ponieważ nie jest to tekst  sponsorowany, zacznę od wad, bo takowych też się dopatrzyłem. Znalazłem dwie. Pierwsza, to swoista wybiórczość ryb, które atakowały moje wobki. Na pewno nie jest to najlepsza przynęta na klenia. Ryby te atakują te woblery bardzo chętnie, ale niestety zacięcie sztuki powyżej 30cm jest trudne, a skuteczne zacięcie klenia powyżej 40cm mało realne. Dlaczego? Najzwyczajniej kleń ma zbyt duży pysk, którym jakby kłapie przy ataku i najzwyczajniej tak małe kotwiczki wypadają tym rybom z pyska. I nic tu nie polepsza sprawy akcja kija w jakąkolwiek stronę byśmy nie poszli. Są to przynęty zbyt małe, by powtarzalnie nastawiać się na większe klenie. Z pewnymi zastrzeżeniami model największy może byłby skuteczniejszy, gdyby zmienić rozmiar kotwiczki na większy, co w przypadku wagi przynęty, raczej nie powinno wpłynąć na jej pracę, ale nie próbowałem. Pozostałe mniejsze modele są za lekkie na takie eksperymenty. Inna sprawa jest z klonkami do 25cm. Z tymi przynętami można bez ryzyka założyć się o grubo ponad setkę klonków w przeciętny, letni dzień. Atakują jak amoku. Nawet w dość przełowionych wodach. Tylko niekoniecznie takie rybki każdego interesują, bo porównać to można do łowienia okonków po 15cm, co mnie raczej też nie pasjonuje. Lubię łowić ryby małe w kategoriach ogólnych, ale których egzemplarze jak na swój gatunek mają jako takie rozmiary [stąd moje zachwyty nad krasnopiórkami już po 20-25cm].

Druga wada: ster w najmniejszym modelu. Ma niestety tendencję do wypadania i to paradoksalnie przy tych najmniejszych rybach. Żaden z dużych jazi nie zepsuł mi wobka, natomiast klonki i małe pstrągi już tak. Poniższe zdjęcie prezentowałem już raz, ale zwracam uwagę, że taki chwyt za agrafkę, tuż przy woblerku, gwarantuje wyłamanie steru lub to, że zaraz ono nastąpi, jeśli tylko rybka szarpnie się choć raz.

Taki chwyt odradzam. (fot. A.K.)

Próbowałem sam dorobić ster, ale nigdy mi to nie wyszło.

Woblerki łatwo giną. Ich wielkość i kolorystyka powodują, że upuszczenie ich w wysoką trawę wieczorem, równa się ze stratą przynęty. Podobnie rwący nurt; zabiera wobki bezlitośnie, tym bardziej, że są tonące. Ale trudno uznać to za mankament produktu.

Pewnym problemem, ale już nie wadą w moich oczach, jest to, że wobkami tymi zainteresowane są oprócz jazi, tylko rybki małe jeśli chodzi o inne gatunki. Złowiłem na nie do tej pory liczne pstrągi [potoki, tęczaki i nawet źródlaki], jelce, uklejki, nieliczne okonki i słownie jednego bardzo małego bolka. Poza tym same niesamowicie liczne, drobne klonki i jazie – te akurat duże. Do końca nie mam zdania, jak reagowałyby na najmniejszy model potokowce  w pewnej rzeczce, gdzie jednak zdarzają się dość często ryby nad wymiar. Szczególnie przy ekstremalnej niżówce, gdy ryby mają dużo do czynienia z owadami i na taki pokarm się nastawiają. Nie zdecydowałem się jednak na taki eksperyment przyzwyczajony do zestawiania  tych maluchów z żyłką  0,10mm. A to już przesadne ryzyko w pełnej krzaków i zawadów wodzie, a rybach szybkich i sprytnie uciekających w zaczepy . O żyłkach szczegółowo będzie dalej. Wydaje mi się, że najmniejszy z modeli będzie robił furorę wśród wzdręg, szczególnie wczesną wiosną, gdy okupują płytkie wody, wygrzewając się do słońca. Reagują wtedy niechętnie i jako tako kuszą je bardzo wolno poruszające się ofiary niewielkich rozmiarów. Mam też podejrzenie, że nawet niewielkie lipienie nie miałyby specjalnych oporów  w stosunku do takiej przekąski. Ale to tylko domniemanie.

Teraz plusy. Zacznę od wielkości. Nie licząc modelu największego, to pozostałe, trzymane w palcach sprawiają wrażenie niesamowicie malutkich. Szczególnie ten najmniejszy. Jest to najbardziej filigranowy wobek, jakiego miałem w rękach. Przy tym wszystkim są tonące, co pozwala dość daleko posyłać tak małe przynęty. Modele średni i duży, pozwalają na naprawdę długie rzuty, szczególnie na żyłce 0,10 – 0,12mm. Nie mam też wątpliwości, iż ryby atakują je z pełną rybią świadomością pożerania owada, a nie małej rybki.

Na tle przeciętnego kleniowego woblera [37mm] te dwa są duuużo mniejsze. (fot. A.K.)

Praca. Model największy nie wyróżnia się tu niczym szczególnym. Chodzi szybko, równo, a zarazem drga bardzo delikatnie. Za to te rozmiar mniejsze… Prowadzone pod wodą mają niesamowicie delikatną i szybką akcję, natomiast prowadzone na powierzchni, przy odpowiednio dobranej prędkości, wykonują jakby mikroskoki. Prowadzenie ich w ten sposób  nie jest bardzo łatwe, ale wykorzystując napięcie powierzchni i nachylenie steru, uzyskuje się właśnie taki niecodzienny efekt. Jednoznacznie przypominają jakiegoś owada. Ślad, który te wobki zostawiają nawet na ledwie płynącej wodzie, jest niesamowicie subtelny.

Waga. Jak mówiłem są tonące, ale nie wpadają w wodę jak małe kamyki, co jest typowe dla takich niewielkich konstrukcji. Co więcej, przy najmniejszym woblerku i odrobinie wprawy [wyczucie kija i danej grubości żyłki], uzyskuje się efekt upadku owada: dla ryb zauważalne, ale nie straszące ich, co ma ogromne znaczenie, łowiąc na „upatrzonego”. Trzeba tylko natychmiast startować po zetknięciu wobka z wodą. Ciekawe w tych wabikach jest „zamontowanie” obciążenia poza korpusem. Akurat w tym przypadku estetyka raczej nic nie straciła, natomiast z kilkunastu sztuk nie trafił mi się taki, który miałby wadliwą pracę. Każdy, kto choć raz próbował zrobić maleńki woblerek, wie, że najtrudniejsze jest jego wyważenie i ingerencja w korpus, a taka ma miejsce, gdy obciążenie jest ukryte w brzuchu woblera.

Tu najmniejszy woblerek w porównaniu z również niewielkimi pływającymi przynętami.  (fot. A.K.)

I atut największy: woblerki te nie gasną ściągane nawet flegmatycznie w stojącej wodzie. Na podobnym odcinku jak jesienią, łowiłem jazie późną wiosną. Woblerków tych jeszcze nie miałem. Podobnej klasy przestawały pracować w wolnym nurcie, a ściągane szybciej, zniechęcały ryby do ataków.  Troszkę lepiej było z maleńkimi wirówkami, ale też tylko trochę. Niestety gasły w zastoiskach i często doganiająca przynętę ryba już , już miała sfinalizować atak, tylko błystka wchodziła właśnie w strefę bez nurtu i było po zawodach.

Mimo maleńkich rozmiarów, wszystkie modele świetnie dają sobie radę nawet w silnym nurcie, przy bocznym  wietrze, robiącym balon z żyłki. Nie wychodzą do powierzchni i nie wykładają się.

Trochę o sprzęcie. Na pewno nie ma sensu zestawiać tak małych woblerków ze sztywnymi kijami o wyrzucie większym niż 15g. Jeżeli kij byłby miękki, to w przypadku największego wobka da radę wędka do 20g i nie będzie dyskomfortu. W przypadku tych mniejszych masa wyrzutu patyka, powinna być jak najmniejsza. I jeszcze raz podkreślam: wędka powinna mieć wolną akcję i pracę raczej w kierunku przynajmniej półparaboli.

Obecnie łowię żyłką 10-ką i tylko ze względu na niepłoszący ryb ślad jaki taka delikatna linka pozostawia. Ponieważ w maju jaź zerwał mi żyłkę 14-kę, początkowo, przy tych przynętach jesienią, też stosowałem taką grubość. Muszę powiedzieć, iż nie wpływało to na pogorszenie pracy nawet najmniejszego modelu. Krótsze były tylko rzuty. Za to ślad czternastki, na prawie stojącej i bardzo płytkiej wodzie, ewidentnie płoszył ryby. Oczywiście są łowiska, gdzie jazie tej wielkości dyskwalifikują na starcie tak małą grubość żyłek, ale mam szczęście, że moje łowisko jest niewygodne do chodzenia, ale generalnie łatwe, a jazie do sprytnych nie należą.

Używam zawsze maleńkich agrafek z krętlikiem. Głównie dlatego, by mieć w każdej chwili możliwość szybkiej zmiany przynęty [np. zastąpienie wobka małego większym, po nie udanym wyjściu ryby – to działa]. Poza tym, symboliczne zwiększenie wagi przynęty nie szkodzi, a wręcz przeciwnie. Natomiast zwróciłem uwagę, że najmniejszy woblerek gubił rytm, jeśli zrobiłem zbyt długi węzeł [za dużo splotów żyłki w węźle na „okrętkę”], mimo, że pośredniczyła właśnie agrafka.

Podsumowując. Z czystym sumieniem mogę te woblerki polecić. Śmiem twierdzić, że po pewnych, dość brutalnych modyfikacjach zestawu, jest to wabik na każdą wodę i duże jazie, jeśli w niej są. Sam zamówiłem z kolegami czterdzieści sztuk, ale musimy czekać do końca stycznia, więc chętnych chyba nie brakuje. Cena nie odbiega od porównywalnych przynęt w tej kategorii wielkościowej. O ile mi wiadomo, jedynym miejscem, w którym będą dostępne te przynęty, jest sklep Okonek w Krakowie na Al. 29 Listopada 45D.

11 odpowiedzi

    1. Napisałem, że tak mi się wydaje – lipieni nie łowię. Co Twoim zdaniem przemawia przeciwko? Znam osoby, które regularnie łowią lipienie [choć to Pomorze] na najmniejsze Wrty, które w pewnym sensie z myślą o tych rybach zostały zrobione. A woblerki są o połowę mniejsze.

      1. Lipienie są tak wybrednymi rybami, że wątpię aby zebrały jakiego kolwiek woblera. Obrotówka to co innego. Powierzchniowo się nie skusi na bank.

  1. Woblerki z jajem/ jajami ;). Na Jerkbaicie w dziale Lurebulding, znajdziesz twórców podobnych wobków. Może to jeden z nich? Sam takie robiłem ale obecnie dałem sobie spokój – nie mam zgrabnych łapek 10-letniego Chińczyka a wystruganie takiego g.wienka łatwe nie jest. Zegarmistrzowska robota. Obecnie eksperymentuje z mini wahadełkami tłoczonymi z blachy 0,8 mm. Wyniki obiecujące choć to nie mikro wobki i mają swoje ograniczenia, ale też ich wyklepanie znacznie prostsze i szybsze. Sporo jazi już na nie złowiłem, choć nie tak dużych jak Twoje i w innych nieco warunkach.
    Swoją drogą gdyby mi ktoś 10 lat temu powiedział że będę tracił czas na robienie przynęt na „wielkie sanowe ukleje” jak stwierdził jeden mój znajomek to bym dał po gębie. Takich czasów dożyliśmy…

    1. To bardzo mnie zaciekawiłeś tymi wahadłówkami. Jeśli będziesz miał jakieś fotki, czy chwilę czasu, to napisz o tym – sam byłbym ciekaw i to bardzo. Ja kilka razy próbowałem podrobić taką wahadłówkę [ma słownie 12mm dł.]. W sumie nie jest moja tylko kolegi. Miałem kilka identycznych ale mi ryby pourywały. Powiem, że niczym nie ustępowały dobrym wobkom, a w wielu wypadkach je przewyższały. Akurat takie małe wahadełka, to mi nie wychodziły, tzn, nie miały tej pracy co pierwowzór, który jest fenomenalny. Łowiłem na nie fajne klenie, ale idę o zakład, że w przyszłym sezonie, dla udowodnienia przedstawię kilka fotek z jaziolami złowionymi na taka blaszkę. O ile niekoniecznie mam sentyment do wielkich wahadeł to te małe uwielbiam.

      1. Kilka lat temu będąc nad Sanem wpadł mi w ręce arkusz cienkiej blachy miedzianej, grubości bo ja wiem 0.6-0.7 mm, trochę z nudów wyciąłem parę blaszek 2-3 cm, niektóre okazały się łowne. Nie mając odpowiednio delikatnego zestawu zbyt daleko nie mogłem nimi rzucić więc zamiast kleni zacząłem łowić jelce, do których mogłem podejść w czystej wodzie. Po zmianie kotwiczki na mniejszą wyholowałem kilkanaście uklei po 15-20 cm. Byłem w szoku. Potem posiałem pudełeczko z tymi maleństwami i zapomniałem o całej historii.
        Wróciłem do klepania blach pod pstrąga. Ale w ciągu ostatnich dwóch sezonów dały mi do myślenia sporadyczne brania jazi na moje najmniejsze pstrągowe blaszki (takie do 3 cm) jak i na Radunię Kaczmarka (ta jest trochę większa ale głęboko wykrępowana daje się wolno prowadzić).
        http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/72180c207c1319dd.html
        http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/d15d0b6bf100b241.html
        Powyżej czterdziestak na Radunię a niżej ciekawostka, niespełna 30cm jazik na trójeczkę, najmniejszy jakiego złowiłem na wahadełko.
        To jeszcze nie było to, blaszki klepałem z blachy 1mm, w niezbyt szybkim nurcie gasły (pomyślane były pod pstrąga przecie) a jaź to nie sprinter. Kupiłem więc cieńszą blachę i zacząłem klepać lżejsze, dające się wolniej poprowadzić w słabym uciągu. No i pod koniec lata jazie łowiłem już całkiem nieprzypadkowo. Niestety dalsze próby przerwały problemy poza wędkarskie. Później zrobiło się zimno i „testerzy” zniknęli z płytszych stanowisk gdzie mogłem sięgnąć leciutkimi blaszkami.

        Ciekawe, że o ile na pstrągowe wahadełka 4cm i większe łowię regularnie klenie a nawet parę prawidłowo zapiętych leszczy się trafiło o tyle brań jazi nie miałem. Na mniejsze złowiłem w tym roku kilkanaście. Małe wahadełka mają duży potencjał 🙂 Sam w ostatnim sezonie wahadłówkami praktycznie zastąpiłem obrotówki a przecież obok wobków to była moja ulubiona przynęta. Łowić na własne przynęty to frajda podwójna a wahadłówki są nieskomplikowane i stosunkowo proste do wykonania. Tyle że wymagające większej uwagi w prowadzeniu. Poniżej fotki pstrągowych wahadełek, które w wersji light, okazały się skuteczne na jazie. Mam też kilka mniejszych (2-2,8 cm) prototypów choć na razie z braku odpowiednio delikatnego wędziska staram się nie schodzić poniżej 1,5-2g. Więc do przywołanego przez Ciebie 12 mm maleństwa trochę brakuje. Ale wszystko przede mną. Miniaturyzacja mnie wciągnęła choć obok finezji takiego łowienia powodem jest spustoszenie naszych wód, niestety. Więc wybór nieco z musu.
        http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/0629de772e3567d6.html

  2. witam jestem od niedawna fanem tego blogu wszystko mi tu pasuje klimat ,opis wnioski jak do tej pory:))
    ale tu się troszkę nie zgadzam się z oceną tego woblera jak dla mnie to nie ma siły żeby przy takich rozmiarach wobka od czasu do czasu nie wypadł ster w końcu kotwi na kilku milimetrach
    co do pierwszego zarzutu to odpowiem co do wszystkiego to do niczego:))
    no i jeszcze śmiem wątpić ze przy pewnej modyfikacji powinien spokojnie trzymać klenie nawet te 40cm
    aczkolwiek na klenie te większe pokroju tych jazi potrzebny jest inny rodzaj wabika o innej pracy

  3. Witam, od jakiegoś czasu również czatuję na te wobki. Mam pytanko. Czy zatopiny na odpowiednią głębokość maluszek da się poprowadzić w dolnych partiach wody czy wychodzi do powierzchni? Z góry dziękuję!
    Tom

    1. To zależy. Przy głębokościach do około 1m i spokojnym uciągu można je prowadzić nad samym dnem. Jak jest głębiej konieczne jest dociążenie na żyłce, choć ze względu na cienkie żyłki, nie robiłem tego; także dlatego, że łowię na płyciznach. Im szybszy nurt, tym trudniej prowadzić je głębiej.

  4. Dziękuję bardzo za odpowiedź. W takim razie te wobki nie będą dla mnie przydatne. Łowię jazie w dość głębokiej, nizinnej rzece. Stoją w spowolnieniach nurtu, za przeszkodami gdzie nie żadko jest 2 m głębokości. Niestety od woblerów większych, które mogą dać susa w taki rejon, chyba się odbijają gdyż czuję tylko puk puk a nie da się ich zaciąć. Mogę prosić o jakieś rady?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *