Nie, nie chodzi o moje rekordy. Z kilkoma znajomymi w ostatnich dniach, z powodu ciągłych deszczy i burz, zamiast łowić, to daliśmy zarobić operatorom poszczególnych sieci telefonicznych i pogwarzyliśmy o dużych rybach. Takie teoretyczne gdybanie. Trochę narzekanie, czy w ogóle jest szansa [niekoniecznie w naszym wykonaniu], na pobicie jakiegoś rekordu w czasach, gdy nadal lwia część ryb dostaje od razu w łeb. A wypuszczanie ich stanowi niezrozumiałe postepowanie. Kolega zauważył, że wśród jego znajomych niezmiennie pojawia się zapytanie „dlaczego wyrzuca ryby”. Zwróćcie uwagę: nie pytają dlaczego wypuszcza, tylko dlaczego wyrzuca. Tak to postrzegają – jako rodzaj jakiegoś marnotrawstwa… No i tak sobie zacząłem dumać, czy pojawią się w tym roku jakieś szczególne okazy. Zawsze takie ryby budzą silne emocje. Oczywiście patrzymy na temat z perspektywy spinningistów, a punktem odniesienia są dla nas rekordy WŚ. Jak wielokrotnie zauważono, długość wszelkich miarek jest ta sama i powtarzalna. Wagi są niestety bardzo zawodne, a na dodatek mało kto takowe, nawet wędkarskie taszczy ze sobą nad rzekę czy jezioro. Jak czasem zerknę do WW i widzę zgłoszenia półmetrowych leszczy, które niby ważą 2,5kg, czy ponoć 3kg boleni co mają ledwo nad 60cm, to… Cóż wagi są zawodne. Osobiście nigdy nie uwierzę, że rekordowy [wg WW] szczupak ważył 24kg przy tej długości. Chyba, że wcześniej zżarł imadło. Żadna z wielkich ryb tego gatunku złowiona na przestrzeni ostatnich 10 lat o jakiej słyszałem, nie zbliżyła się do tego wyniku. Nawet dwa 133cm olbrzymy, o których wiem na pewno, że zostały w tym okresie złowione [jeden na pewno zabity], ważyły nieznacznie ponad 20kg. A były to ryby z jezior w przeciwieństwie do lekko „naciąganego” dla mnie,[być może nieświadomie – zła waga!] rekordu z Nidy. Więc tylko długość jest dla nas sensownym kryterium. Wnioski z naszej dyskusji są generalnie niewesołe, aczkolwiek coś tam może się jeszcze pozytywnie wydarzyć.
Bardzo ciężko będzie pobić rekord bolenia. Nie wiem jak to wygląda na innych łowiskach, ale na naszej wodzie sztuki które bez obaw można szacować w okolicach 90cm, widujemy rzadko, aczkolwiek regularnie. Problem w tym, że żerują w takim fragmencie wody, na którym rapę bardzo, bardzo trudno oszukać, także małą. Nie byłbym zaskoczony, gdyby żyła tu metrówka. Kwestia ta co zawsze: by przypadek skrzyżował nasze ścieżki [przez „nasze” rozumiem ryby i jakiegoś wędkarza, niekoniecznie mnie] i mieć przynętę. Jak na razie nikt mnie nie przekonał, że bolenie z tego łowiska uda się zwieść czymś konwencjonalnym. Myślę o regularnym, powtarzalnym sposobie. Bo to, że raz w roku na rosówkę, ktoś złowi ponad 5kg sztukę, uznaję za fuks. Kolega mocno kombinuje ostatnio z mylarem – jak na razie warunki nie pozwalają nawet robić podejścia do tych ryb – żółta rzeka po deszczach. W stosunku do mojego z kolei projektu, poddała się już czwarta firma odlewnicza. Mam przeczucie, że mój pomysł jest całkiem obiecujący, tylko okropnie trudny do wykonania, nawet dla firm bardzo doświadczonych i robiących także precyzyjne, artystyczne odlewy. Obecnie uznałem, że jak sam nie podołam odpowiednio zrobionej formie, która da precyzyjny odlew, to całość pozostanie w sferze teorii. Nie mniej jakieś szanse na bolenia – olbrzyma mam na swojej wodzie. W moich okolicach jest tak, że ryby do 80cm łowiłem dość często w ostatnich latach, natomiast granicę tę przekroczyłem tylko raz ze skutkiem pozytywnym i na kiju miałem może jeszcze dwie – trzy takie sztuki [zawsze coś nawaliło: najczęściej ryba rozginała niby firmowy hak, dlatego używam tylko wzmacnianych morskich Ownerów, choć w zeszłym sezonie nieznacznie ponad 70cm boleń – wyjąłem go – złamał jedno z ramion takiej kotwicy]. Ostatnim, wielkim boleniem, co do którego nie mam wątpliwości, był okaz Wojciecha Krzyszczyka [brata spinningowego mistrza świata], który został złowiony w 2011r – prawie 98cm [dolna Wisła]. Pokazuje to, że możliwości tu jeszcze są.
Brzana. W najbliższych mi wodach, szanse znikome. Gatunek ten znika w zastraszającym tempie na moim odcinku Wisły. Okoliczne dopływy [Soła, Skawa, Raba] raczej nie dadzą takiego okazu. O rybach ponad 60cm już się żywo rozmawia, siedemdziesiątki to rzadkość. Do tego kwestia spinningu. Brzana niby drapieżca, ale taki szczególny. Pewnie pływa gdzieś taka ponad te 86cm, ale gdzie? Jakoś nie mamy tu wyrobionego zdania. Nigdy też nie słyszałem, by ktoś złowił większy okaz niż ten rekordowy, więc nawet bajkopisarze są w tej materii powściągliwi.
O głowacicy napiszę tylko, że szanse chyba mizerne. Piszę to intuicyjnie, opierając się na tym, że to gatunek nieliczny, a do tego nie znam wypadku, by ktoś złowioną głowacicę wypuścił. Szanse by urosła – żadne. Znam za to przypadek [nieco humorystyczny] z własnego podwórka, gdzie dwóch wędkarzy uznało się za lepszą ligę, bo głowacicę złowili. Jedną. Nie po jednej, tylko jedną. Tak twierdzili. Nie wiem, czy jeden trzymał kij, a drugi kręcił korbką, ale trochę się z nich nabijano.
Jestem przekonany, iż kwestią czasu jest pobicie rekordu jazia. Co więcej – nie mam wątpliwości, że w zaledwie ostatnich kilku latach trafiały się większe niż 57cm ryby tego gatunku. Zwyczajnie ich nie zgłoszono. Nie udało mi się odnaleźć w sieci zdjęcia sprzed bodajże 3 lat. Szukałem go kilka dni i nie ma go. Jeśli nie było jakimś sprytnym fotomontażem, to prezentowany na nim jaź [ryba była doskonale wyeksponowana i był to bez wątpienia okaz tego gatunku, bez żadnych boleniowych domieszek] miał około 65cm. Jest to jeden z dwóch gatunków w temacie którego także ja i moi znajomi, mamy jakieś szanse, znając zasobność okolicznych łowisk.
O rybach typu karpie, leszcze, czy nawet te mniejsze gatunki jak liny, nie zabieram głosu. Oczywiście wszystkie są możliwe do złowienia na typowy spinning, lecz to jednak wyjątki od reguły. Na mikrojigi da się złowić każdy gatunek, ale szczególnie odnośnie dużych ryb, polowanie na nie z delikatnym sprzętem to raczej strata czasu. Nie rozmawialiśmy o trociach, czy łososiach, bo się na nich kompletnie nie znamy i nie mamy z nimi do czynienia. Pozostawiam na boku także wszelką realną ale jednak spinningową egzotykę typu węgorz czy miętus.
Podobne spostrzeżenia jak w stosunku do jazia, mamy odnośnie klenia z tym, że na mojej wodzie szanse chyba małe na przeskoczenie rekordu kraju. Tak czy inaczej te 63cm to kwestia nie tyle czasu, ile tego, by łowca chciał się do tego przyznać. Z w miarę wiarygodnych informacji wiem o dwóch dużych kleniach: jeden z Raby długości 68cm złowiony na porzeczkę i drugi, mający aż 72cm ze środkowej Wisłoki. Skusił się na 3cm woblerek. I nie są to wieści z zamierzchłych czasów. Wojtek, który przypomniał nam o miejscówce na jazie, obiecał wystawić świetne ponoć, zimowe łowisko kleni. Łowił je, że tak powiem masowo całą długą tegoroczną zimę i niby wiosnę z gruntu. Jak sobie tam poradzę z kumplem – zobaczymy. Na rekord w tym temacie my raczej nie liczymy.
Bardzo sceptyczni jesteśmy w temacie szczupaka i sandacza. Śmiem twierdzić, iż na naszych wodach trafienie ryb tego gatunku, większych niż obecne rekordy, jest bliskie zeru [może są jakieś cienie nadziei odnośnie sandacza]. W ostatnich trzech latach sam widziałem tylko jednego wielkiego szczupaka [110cm] – dostał bezceremonialnie w pałę. Ostatni spory sandacz w moich okolicach, jakiego też widziałem naocznie [ponad 80cm], został wyharatany przez kłusowników pod jednym z progów w kwietniu dwa – trzy lata temu. W tym roku, ci sami zresztą „fachowcy” wyjęli ponoć 8-kę. Też w kwietniu i też pod jednym z progów. W biały dzień. Niestety… Zapewne w skali kraju szanse na wielkiego sandacza pewnie są. Odnośnie szczupaka – wątpię. Niby wprowadzono w kilku okręgach górne wymiary ochronne i bardzo dobrze, ale jest to chlubny wyjątek wśród okręgowego betonu. Poza tym pozostaje jeszcze kwestia egzekwowania tych reguł, a to chyba jeszcze trudniejsze, niż przekonanie do takich zapisów rzeszy wędkarzy… No i te 133cm to już bardzo wyżyłowany wynik.
Sum. Są poważne szanse, że ktoś złowi jeszcze większego wąsacza. Zapewne będzie to w zalewie z ciepłą wodą koło Rybnika. I raczej nie będzie to spinningista. Tu pojawia się zasadne pytanie: czy nie powinno się rozróżniać sposobu złowienia ryby. Wszak półmetrowy kleń na muchę, to jednak inna ryba niż taki sam kleń na spinning, czy z gruntu. Tym bardziej, że są ryby, które często łowi się daną metodą [np. lipienie na muchę], a na spinning rzadziej, albo białoryb: płoć to jednak ryba metod stacjonarnych, nie mniej są entuzjaści połowu jej na spinning czy właśnie muchę właśnie. Kwestia dyskusyjna.
Ja na pewno nie mam szans na pobicie rekordu pstrąga. Tak przynajmniej myślę. Jeśli nikt nie rozkmini, odcinka, który „wynalazłem” w tym roku, to mam jak na razie szanse na ryby do 45cm i to raczej w przyszłym sezonie. Analizując tempo wzrostu tych ryb, w niektórych rzekach, trudno nie zakładać, że gdyby nie było kłusowników i gdyby wędkarze nie zabierali tych ryb, to komuś by się poszczęściło i 79cm by przeskoczył. Więc, gdyby nie te dwa „gdyby”. Cudu odnośnie pstrąga się nie spodziewam. W każdym razie nie z dzikiej rzeki. Może na jakimś odcinku „no kill”.
Z pewnością bardzo trudno będzie złowić okonia ponad 55cm. Myślę, że to byłoby trudne nawet w Skandynawii. Rozsądek podpowiada, iż to zapewne granica możliwości tego gatunku. Jedna z wędkujących osób, dobrze ustawiona w poprzednim systemie, często łowiąca na Syberii, twierdziła, że widziała złowiony okaz na równe 60cm, ale żadnych zdjęć nie miała, choć w temacie innych tamtejszych gatunków kolekcję miała bogatą. Nie wiem więc, czy fantazja nie poniosła. W jednym z podkrakowskich zbiorników w miarę śmiało można celować w 40-kę, co nie znaczy, że jest łatwo, myślę, że ryby do pół metra są tam realne. Za wszystkim jednak stoi już szczęście, jak w ogóle w temacie okazów. Moim przynajmniej zdaniem, to głównie szczęście i jeszcze raz szczęście. Osobiście w kieszeń mogą sobie wsadzić różni mitomani opowieści o garbusach po 50cm łowionych ot tak, a czasami zahaczającymi o 6 dych… Pływałem z dwoma takimi burta w burtę, z jednym to nawet z pięć razy. I nie żebym się chwalił, bo cudów przy nich nie złowiłem, ale oni za każdym razem zerowali. Sami zresztą do mnie się niespecjalnie chwalili, lecz nasi wspólni znajomi, opowiadali mi, co oni im opowiadali…
Na koniec pozostawiłem sobie wzdręgi. O nich w ogóle nie rozmawialiśmy, gdyż akurat moi rozmówcy w ogóle ich nie łowią, choć powiem, że zeszłoroczne zdjęcia zrobiły na nich wrażenie. Sam jestem pewien, że krasnopiór ponad 40cm pływa nawet w polskich wodach chyba sporo. Ostatnio podczas wypadu z Pawłem, obserwowałem przez zaledwie kilka sekund sztukę z pewnością w okolicach czterdziestki, może nawet ponad. I jestem pewien, że to nie był jaź. Te kolorowe rybki są dla mnie osobiście chyba najbliżej, w zasięgu pobicia oficjalnego rekordu kraju. I tu akurat to tylko znów kwestia szczęścia. Może się uda w tym sezonie, może w następnym.
Szkoda, że nie ma u nas poszanowania wód jak w Anglii. Tam prawie co roku pojawia się kilka sztuk w danym gatunku aspirujących do rekordu. Ostatnio oglądałem wzdręgę, która miała prawie …2kg. Klub do którego należy wędkarz nie uznał jednak rekordu, gdyż [chyba słusznie] dopatrzono się iż złowiona i [wypuszczona] ryba, była hybrydą wzdręgi z płocią. Nie mniej są kraje, gdzie i taki rodzaj emocji nie jest czymś odosobnionym i możliwym dla przeciętnego wędkarza.
Krótką relację z ostatnich ryb przygotuje na dniach, choć nie za bardzo o czym mam pisać. Jeszcze dziś, modląc się, by znów nie padało wyskoczę na dwie godziny na pstrągi. Gdzie indziej woda kakaowa. Nawet na leśnym bajorku: strumyk jest tak zmącony, że woda ma zerową widoczność.
Na zakończenie trochę publicystyki. Wierzcie lub nie, lecz zaraz na drugi dzień, jak zamieściłem skąpy wywiad z panią Bublewicz z PO, otrzymałem odpowiedź od posła Szmita [PiS]. Nie wierzę w takie przypadki. Jestem także trochę zawiedziony wydźwiękiem odpowiedzi pana Szmita. Są, że tak powiem bardzo dyplomatyczne i oszczędne, biorąc pod uwagę, że to człowiek, który zaskarżył monopolistyczną działalność PZW. Sobie zarzucam tylko, że nie zamieniłem zestawów pytań dla posła PO właśnie z tymi poniżej. Odnoszę wrażenie, że wszyscy podchodzą do tego jak pies do jeża i guzik są w stanie zrobić, albo po prostu nie chcą…
Wędkarskie Wakacje: Czy zwrócił Pan uwagę na sytuację w PZW ze względu na to, że jest Pan wędkarzem, czy zdecydowały o tym inne względy?
Jerzy Szmit: Wędkarstwa uczył mnie mój dziadek, ale było to ok 50 lat temu. Sytuacją obecnych wędkarzy zainteresowali mnie koledzy z Prawa i Sprawiedliwości z Pisza, którzy podjęli starania w tej sprawie.
WW: Jak Pan skomentuje fakt, że zdecydowana większość ludzi sterująca do tej pory PZW jest spadkobiercami PZPR lub należy do SLD?
JS: Przyznam się, że o tym nie wiedziałem. Natomiast sytuacja z jaką mamy do czynienia w Polskim Związku Wędkarskim, niewątpliwie przypomina funkcjonowanie państwa niedemokratycznego.
WW: Czytając wypowiedzi wędkarzy w Internecie lub rozmawiając z nimi nad wodą, odnosi się wrażenie, że Pana inicjatywa mogłaby mieć potężne, oddolne poparcie zwykłych ludzi, dla których wędkarstwo jest ulubionym hobby. Jakie wg Pana są szanse na zmianę stanu prawnego Związku i zmianę zasad wg których działa ta organizacja?
JS: Radykalna zmian będzie na pewno bardzo trudna. Siła zastanych struktur jest ogromna. Trzeba się niewątpliwie przyjrzeć sprawie i zastanowić się co można zrobić w tym kierunku.
WW: jakim kierunku powinny iść zmiany na tym polu?
[brak odpowiedzi]
WW: Część wędkujących [i to niemała grupa] obawia się, że w przypadku zmian w przepisach, prowadzących do marginalizacji lub upadku PZW, doszłoby do niekontrolowanej prywatyzacji wód, a co za tym idzie, do wzrostu kosztów uprawiania tego hobby. Co Pan jako poseł powiedziałby takim osobom?
JS: Jeżeli mamy przeprowadzić gruntowne zmiany, to te zmiany mają sens tylko wtedy, gdy przyczynią się do szeroko rozumianego wędkarstwa w Polsce. Oznacza to ochronę zasobów naturalnych , zapewnienie mechanizmów odnawiania populacji ryb( skończyć z rabunkową gospodarką rybacką).
WW: Dlaczego w latach wcześniejszych na polu Sejmu nie podnoszono tematu sytuacji w PZW?
JS: Jestem w Sejmie dopiero po raz pierwszy, zatem nie jestem w stanie jednoznacznie odpowiedzieć. Być może niesłusznie uważano, że są sprawy ważniejsze i nie miał kto podejmować tego tematu.
WW: Zwykłych ludzi może dziwić fakt funkcjonowania w tak poważnej instytucji jak Sejm, „zespołów” ds. szachów, brydża czy wędkarstwa…Na czym polega uczestnictwo w takim „zespole” i czy ma realny wpływ na daną dziedzinę?
JS: Dobrze, że jest grupa posłów zainteresowana tego typu tematami. Zespół może mieć realny wpływ na daną dziedzinę. Osoby uczestniczące w danym zespole mogą przygotowywać projekty ustaw, wymuszać działania kontrolne. Wszystko zależy od aktywności tej grupy i czy chce działać w danej sprawie.
WW: Czy wg Pana wiedzy ktokolwiek spoza Związku ma w obecnej chwili możliwość wglądu w to, co dzieje się z pieniędzmi, które kilkaset tysięcy wędkarzy powierza działaczom?
JS: Uważam, że jest to kolejny temat wymagający wyjaśnienia i dokładnego sprawdzenia.
12 odpowiedzi
Ja praktycznie wśród znajomych nie mam wędkarzy, ale jeśli ktoś z poza naszego hobby dowiaduje się, że łowię ryby i je wypuszczam, to reakcja zawsze jest taka sama: „to po co łowisz?”. No i wówczas tłumaczę, że nie poszedłem przecież na ryby bo poczułem się głodny, że to jest coś więcej niż tylko mięso. I na to na ogół odpowiedź jest taka, że jestem jeszcze gorszy niż taki co zabiera ryby, bo łowię je tylko po to, żeby się nad nimi znęcać, bo ich nie zabieram, żeby je zjeść. Czyli wychodzi na to, że danie pałka w łeb jest humanitarne i w pełni usprawiedliwione.
A co do rekordów, to mam takie wspomnienie z nad Sanu, okolice Dynowa. Kilkanaście lat temu widziałem jak facet wypuszczał kiełbia nabitego na dwie kotwiczki z nurtem i miał w siatce dwa klenie. Twierdził, że złowił je tą metodą. Na moje oko miały spokojnie ponad 70-dych. Zresztą kto widział klenie pod tamą na Solinie, ten wie jakie wielkie mogą te ryby być.
Cóż rzec. Miewam podobnie, choć częściej spotykam się ze stwierdzeniem że to w takim razie strata czasu. Zawsze staram się jakoś ludziom tłumaczyć, na czym to polega i co ja w tym znajduje i jak to jest z tym znęcaniem. Zauważam, że pytający z ciekawości, lub w sposób naturalny nierozumiejący takiej postawy, dają się przekonać, a przynajmniej rozumieją taki punkt widzenia. Natomiast często ci, którzy nie łowią, ale mają w sobie gromadzenie wszelkiego dostępnego dobra, niezależnie od sposobu, za nic mają żadne tłumaczenia. Co do kleni, to zapewne tak jest, jak piszesz. Natomiast dość często bywałem/bywam nad Soliną i jakoś nie miałem szczęścia oglądania olbrzymich kleni. Takie do 50cm owszem, sporo karpi czy duże amury. Oczywiście, nie kwestionuje, że takie kleniska tam żyją.
Sandacz 110cm w maju był złowiony na glistę w Twoich okolicach. Niestety już nie pływa, bo za głęboko zażarł. Niemniej potencjał jest.
Nie wątpię, że nie wiem wszystkiego, bo przecież tam nie mieszkam nawet. Natomiast bardzo ostrożnie podchodzę do tego, co mówią ludzie, bo już wiele razy, właśnie w tych stronach mówiono mi o 10-kach, a potem okazywało się że ryba miała 4kg. Z naprawdę wielkich ryb w skali swojego gatunku, widziałem tu węgorza – 120cm… Raz spotkałem faceta, który dość rzeczowo opowiadał o około metrowych sandaczach łowionych w rejonie, bądź w samym torze kajakowym poniżej stopnia Kościuszko. Miał nawet zdjęcia. Jak pokazał, to od razu się okazało, ze łowił je…w 97r. Moim zdaniem złowienie nawet 20 czwórek w skali roku [to uważam za bardziej miarodajne] na odcinku 10 km super wody jest słabym omenem, a nawet tyle nie jest łowione. Jak na razie nikt mnie nie przekona, że jest potencjał. Jest tragicznie słabo z tym gatunkiem. Nie tylko na tym fragmencie i nie tylko w tej rzece. A raz na czas jakiś okaz się może trafić…
Może inaczej, nie chodziło mi, że jest tu jakieś dobre łowisko bo to co było choćby 10 lat do tyłu na „naszej” Wiśle a to co jest teraz to jakieś nieporozumienie, ale o to, że można trafić okaz. Z reguły nie powtarzam jakiś legend ludowych na temat ryb, opowiadam tylko o tych rybach które widziałem na żywo lub na zdjęciu. Spotkamy sie kiedyś nad wodą to pogadamy na ten temat jak tylko nie będą rybki żerować, o co akurat nie jest trudno 🙂
Jeśli myślimy o tym samym odcinku, to mamy i tak niezłą miejscówkę. Jest rzesza ludzi przechodzących kilometry Wisły bez kontaktu. Jak nie będą brać [a na pewno kiedyś tak będzie], to pogadamy. Mnie złości to, że tych ryb ubyło nie z powodu czynników pozawędkarskich tylko jakiejś nieopisanej pazerności łowiących właśnie.
Haha no ja znam takich co im ryby 'rosną’ z każdą kolejną opowieścią o nich. Jak nie zobaczę na zdjęciu lub filmie i to najlepiej z jakimś odnośnikiem to nie wierzę, chyba, ze znam gościa i wiem, ze nie buja.
Dokładnie jak mówisz. Zdjęcie i jeszcze raz zdjęcie, a nie że mu padła bateria, zapomniał z domu itp. Sfrustrowanych blagierów jest całkiem dużo. Opowiadają masę bzdur. I ja też znam gościa, któremu ryby autentycznie rosną, tak bardzo subtelnie – 2-3cm / 2-3 lata. Obecnie jego brzana [73cm] ma już 86. Czadowo się z nim gada i jest ubaw.
Drodzy panowie odniosę się do tych rekordów które są państwa zdaniem nie do pobicia mianowicie zacznę od klenia są okazy powyżej 70 cm i to spokojnie brzana w ubiegłym roku złowiona na Skawie miała 105cm okoń spokojnie można łowić okazy powyżej 50cm w okręgu bielskim boleń 102cm złowiony nad soliną natomiast suma sandacz i szczupak tu jest gorzej ale nie tragicznie a szczególnie o sandacza zbiornik tęczak Zatorskiego Towarzystwa Wędkarskiego pływają ponad metrowe okazy także pozdrawiam i życzę pobicia rekordów
a jakies przecinki?
W temacie brzany. To klasyczny przykład jak ryba rośnie z czasem. Znam ten przypadek i była w rzeczywistości dużo, dużo mniejsza [choć bardzo okazała jak na ten gatunek]. I osobna kwestia, że to już sporo czasu temu. To samo te okonie 50-ki. Pewnie, że są tylko od wielkiego dzwonu. ZNam wielu spinningistów pływających po zaporówkch Bielska i tylko jeden z nich złowił takiego okonia. jeden w całej swojej karierze. Takich p mniej więcej 40cm jest trochę.
Dawno nie zaglądałem – mało czasu. Co do brzany to jak dla mnie ssana z palca historia. Taki rodzaj lokalnej legendy. Ponoć faktycznie była mniejsza i nie złapano ją wędką… W takich „cudownych” sytuacjach, zawsze przekona mnie tylko fotka. Co do metrowych okazów sandaczy, to się zgodzę – akurat tu widać taki paradoks: z wód ogólnodostępnych ludzie drą ile wlezie. Na wodach użytkowanych przez wąskie kręgi wędkarzy, wiele ryb wraca do wody. I rosną dalej. Znam przypadek, gdzie wędkarz, który złowił w takim zbiorniku ponad metrowego szczupaka, otrzymał gratis zezwolenie na następny sezon, jeśli go wypuści. Jakoś nikt nie dyskutował czy ryba przeżyje i czy to ma sens. Wnioski oczywiste. Natomiast ja mam zawsze wątpliwości, czy rekord z takiej wody powinien być równy rybom z dzikich, na ogół niechronionych wód. To zupełnie różne kategorie łowisk. Nikt się raczej nie będzie podniecał choćby nie wiem jak dużą rybą, wyhodowaną w przydomowym basenie. Z tymi okoniami po pół metra, to też proszę nie przeginać. Mam kilku znajomych regularnie, od lat łowiących na północy Europy. Nawet tam, nie tak często taka ryba się trafia.