Mając więcej czasu zrobiłem mały eksperyment. Poświęciłem dwa dni na swego rodzaju porównanie. Omijając szerokim łukiem „moją” pstrągową rzeczkę od trzeciej dekady lipca zeszłego roku – przypomnę – najpierw nastąpił „znikąd” desant hybryd, potem wysyp ludzi bez skrupułów za to z wędką , a na koniec miała miejsce przebudowa lokalnej oczyszczalni, która, jak trafiłem chyba w sam środek największych prac, wyglądała groźnie dla rzeki i jej mieszkańców [tzn. tych nielicznych i niestety niewielkich kropków, które przetrwały wcześniejsze kataklizmy, bo majowe i czerwcowe wypady pokazały, że z licznych około wymiarowych ryb i częstych trzydziestaków, nie zostało prawie nic]. Zniechęcony takim stanem rzeczy, już do końca sezonu tam się nie pokazałem, by oszczędzić sobie frustracji. Byłem więc niezwykle ciekaw, co też spotka mnie na ulubionym odcinku, bo postanowiłem teraz tam się wybrać, choć w rozmowie z nielicznymi, którzy odważyli się zapuścić na zmasakrowany fragment, słyszałem, iż faktycznie widać, że zeszły sezon był fatalny dla tej wody.
Dla odmiany: pamiętacie może taką krótka relację [chyba z kwietnia 2012] z odkrytej dzięki mapie satelitarnej maleńkiej rzeczki, która w domyśle mogła być pstrągową i okazała się taką, choć wtedy bez fajerwerków? Przypomnę w dwóch zdaniach: jest to maleńki ciek długości około 18km, wpadający bezpośrednio do Wisły. Na rzeczkę, a właściwie nad jej ujście trafiłem kilka lat temu wiosną. Ponieważ ostatnie pół kilometra przypominało stagnujący kanał z około metrową wodą, w której owszem – roiło się od kleni, tyle, że takich do 20cm, a wyżej mimo kamienistego dna głębokość wynosiła około 5cm, uznałem, że dam sobie spokój. Dopiero rok temu, mój kumpel odkrył tę rzekę naprawdę. Przeczesując z mapą satelitarną brzegi Wisły na dalekich dystansach, trafił na ten właśnie siurnik. Przyglądając się uważnie, stwierdził, że w miejscu, gdzie łączą się dwa strumyki, wyraźny spadek terenu zostaje jakby wyhamowany, więc istnieje domniemanie, że ilość wody może być dostateczna, by żyło w niej coś więcej niż domyślne ślizy, czy kiełbie. Rzeczka ma z punktu widzenia wędkarza – entuzjasty same plusy. Tylko w połączeniu dwóch wspomnianych strug jest kilkanaście domostw, [które i tak wrzucają w wodę, co popadnie] i w samym ujściu usadowiona jest duża wieś, której mieszkańcy koncentrują się głównie na tym, ile można łatwo wy-haratać z Wisły. Najczęściej sieciami. Większość rzeczki płynie, co dziś jest już rzadkie, przez kilkanaście kilometrów z dala od wszelkich domostw. Trzeba tam daleko jechać, a potem co ważne, zasuwać spory kawał pieszo, gdyż najzwyczajniej nie ma warunków do jazdy raczej żadnym autem. Co najważniejsze: wg starych „annałów” PZW – zarybiono kiedyś ten ciek pstrągiem potokowym, a podobno występowały tu naturalnie też klenie i…świnki z tym, że ostatni raz woda ta była ujęta w spisie rzek PZW 28 lat temu.
Pierwsze wypady znajomego były nietrafione, gdyż większość rzeczułki w lutym i marcu rok temu, była jeszcze zamarznięta. Dopiero potem, na początku kwietnia kolega poświęcił masę czasu, kilkakrotnie twierdził, że miał jakieś kontakty, ale ryb nie widział, złowił dwa okonie i w końcu się udało. Pamiętam ile emocji wywołały te pierwsze zdjęcia!
Miałem okazję raz odwiedzić tę wodę na wyższym, omawianym odcinku. Skończyło się na dwóch potokach, które mi spadły w tym jeden miał długość około ¼ szerokości rzeczki, czyli blisko 25cm. Niestety kwiecień, jak się okazało, to już zbyt późny czas. Niesamowita dżungla wszelkich krzewów, zwyczajnie nie pozwala się tam poruszać. Do tego kryształowa woda, już znacznie niższa, praktycznie uniemożliwiała skryte podejście. Nie wyobrażam sobie, jak tam jest latem w połączeniu z poziomem wody, która ma jak napisałem średnio z 5cm [są oczywiście miejsca wyraźnie głębsze]. Ewentualne zainteresowanie miejscowych koncentruje się na szczęście/nieszczęście – na Wiśle. Jak sprawdziłem – woda ta nadal jest poza spisem tego kręgu, uznana chyba za zbyt małą, by wartą zainteresowania. A może zbyt niedostępną. Nie jest wyszczególniona również jako matecznik, tarlisko. Okręg ten ma zresztą typowo nizinne wody.
Drążony ciekawością, jak jest „u mnie” i jak może być przy przerzedzonych przez zimę chaszczach i podniesionej, może lekko mętnej wodzie „tam”, już w styczniu zaplanowałem takie dwa wypady.
Znając już wyniki, które mnie zaskoczyły i na plus i na minus, chcę pokazać, jak daje sobie radę woda niezarybiana od lat i z dużym prawdopodobieństwem bez wędkarzy, a jak ma się to rzeki non stop zarybianej, lecz poddanej ogromnej jedno sezonowej, co podkreślam presji…
Oczywiście warunki nie były jednakowe, ale wyniki dzieli przepaść. Nad odległą rzeczkę X [chyba zrozumiecie, dlaczego nic bliższego nie napiszę, ani nie zaprezentuję jakichkolwiek zdjęć pokazujących choćby większy obszar wody] wybrałem się w sobotę 16 lutego. Pogoda była fantastyczna, bo bez mrozu [2 stopnie na plusie, lekki wiatr ze wschodu, przez godzinę wyszło słońce]. Zdziwiła mnie niewielka ilość śniegu, bo w rejonach Krakowa było go jeszcze całkiem dużo. Woda okazała się czyściuteńka, choć wręcz ogromna w porównaniu z tym, co bywa w cieplejszej porze roku – w prawie każdym miejscu można się było pokusić o krótki rzut.
Dla odmiany, na „swojej” wodzie byłem w ostatnią niedzielę. Wcześniej podjechałem autem zobaczyć, czy w ogóle jest sens się wybierać, bo w nocy padał silny deszcz. Temperatura skoczyła na 6 stopni. Na osiedlu wszystko tonęło w wielkich kałużach, po błyskawicznie topniejącym śniegu. Rzeczka się podniosła, ale była jeszcze czysta. Poza tym było ponuro i wiał bardzo silny wiatr ze wschodu.
Mam więc świadomość, że warunki nie były identyczne.
W obydwu przypadkach postawiłem głównie na wahadłówki, nie tylko z powodu, że mam do nich zaufanie, lecz także dlatego, że „podbity” palnikiem kolor miedzi bardzo przypomina niezwykle liczne w rzeczce X strzeble, a na „mojej” wodzie, od 5 lat ten wabik sprawdzał mi się o każdej porze sezonu co najmniej dobrze. Całość posiłkowałem okoniowymi paprochami i nr większymi perłowymi twisterami. Na wszelki wypadek miałem kilka woblerów [Rapala 4cm, własnej produkcji tonący wobler i Salmo Minnow] i ciut większy jig.
W obu przypadkach przeszedłem podobny odcinek, około 3km. Pora także była w zasadzie ta sama. Na „swojej” wodzie zacząłem tuż przed południem, a na rzeczce X o 11.00. W obu przypadkach pobyt nad wodą zakończyłem tuż przed 17.00. W obydwu przypadkach miałem pewność, że nikt tego dnia mnie poprzedzał, nie licząc ostatnich 300m na „mojej” wodzie. W przypadku odległego potoczku, to bez wątpienia nikt tam nie był od ostatniej, kaskaderskiej, chyba czerwcowej wyprawy kolegi – krzaczyska uniemożliwiły mu wtedy poruszanie się.
Generalnie spodziewałem się dużej rozpiętości wyników, lecz nie aż takich. Mam wrażenie, że na mojej wodzie wędkarze doszli do wniosku, że nie ma sensu marnotrawić nad nią czasu. I niestety mają rację. Odcinek pierwszy – ze śladowymi oznakami bytności ludzi i to sprzed, co najmniej kilku dni. Widać, że mało kto się fatyguje. Doczekałem się czterech brań na wahadłówkę. Wyjąłem tylko dwa około 24cm potoczki. Jednego sfotografowałem.
Pozostałe dwa były tak małe, że odbiły się od wahadełka i nie ponowiły ataku. Fragment ten, nigdy nie obfitował w choćby ciut większe sztuki, bo jest bardzo płytki i w sumie mało ciekawy [niewiele zakrętów, rynienki płytkie, nie zawsze jest się za co schować].
Nie mniej nawet na trochę lepszych fragmentach nic się nie działo. Poza tymi czterema kontaktami nie widziałem innych ryb, nie licząc około 18cm okonia. Widać niestety, że zeszłoroczna presja wędkarzy chciwych łatwej zdobyczy [hybrydy] oraz kłusownicza, jaka mocno się nasiliła od sierpnia 2011r spowodowała istne spustoszenie. Oczywiście za dobrych czasów [2009-2010], często atakujące pstrążki nie zacinały się i może dobrze, ale wyjść, czy pobić było więcej, szczególnie przy fajnych, jak na luty warunkach pogodowych, a takie moim zdaniem były tego dnia.
Odcinek niższy – niegdyś najlepszy – z głębsza wodą i wspaniałymi dołkami. Tu, jeszcze półtora roku temu nie było wręcz możliwości by nie mieć, choć kontaktu z miarową rybą.
Teraz łowienie nie jest tu tak ciekawe. Zeszłoroczne prace wyglądające dość makabrycznie nie wyrządziły szkody samemu korytu rzeczki. To muszę przyznać, a tego się obawiałem najbardziej. Natomiast wszystko na brzegu zostało zmienione. Wędkowanie przypomina spacer nad Białouchą przy ul Opolskiej w Krakowie. Z racji tego, że w niektórych miejscach nie ma zupełnie trawy, całość przypomina szaro-brązowe, błotniste, łyse klepisko z kilkoma większymi drzewami. Poświęciłem dużo czasu szczególnie dobrym miejscówkom. Ani wahadłówka, ani „stawiany” w miejscu wobler nie skutkowały. Podobnie bezowocne było toczenia po dnie w poprzek nurtu i z nim gumek w różnych kolorach i różnych gramaturach [0,9 – 5g]. Doczekałem się jednego, niemrawego albo tak nieufnego wyjścia około 20cm pstrąga. Podpłynął nerwowo do wahadłówki i zawrócił. Na nic skryte podejście, na nic cisza. Zasmucające. Widać, że nie tylko mnie dotknęło takie „eldorado”, bo śladów ludzi, [a śniegu jeszcze trochę było i grząski grunt] – mało i raczej stare. A nawet w czasach, gdy mało kto tu zaglądał [2-3 lata temu], bo woda miała status pomijanej, zawsze na przedwiośniu w te pierwsze, cieplejsze weekendy było trochę przedreptane. Jedynie ostatni, końcowy fragment stanowił obszar brzegu, gdzie widać było niedawną bytność jakiegoś wędkarza. Słyszałem zresztą ujadanie tamtejszego psa, który nie odpuszcza nikomu. Nie muszę dodawać, że mimo fajnych miejsc, nic nie interesowało się przynętami.
Tydzień wcześniej stanąłem dosłownie, nad brzegiem „wielkiej niewiadomej”, jaką sprezentuje mi malutka struga, teraz, po roztopach wyraźnie większa. Od razu powiem, że nie zaliczyłem żadnej miarowej ryby, ale… Miałem 31 pewnych kontaktów, kilka domniemanych. Wyjąłem 16 pstrągów [kilka po 24-25cm i dwa po 27cm – miarkę mam na kiju]. Większość ryb chudziutka. Tylko jeden sprawiał wrażenie takiego, który zimę przeżył syto – o tej rybie niżej. Wspaniałe kolory większości sztuk.
Tylko te najbardziej wymęczone mrozem [i chyba tarłem] były blado srebrzyste z niewielką ilością czarnych kropeczek.
W dwóch miejscach sobie nie poradziłem. Pierwsze to wyizolowana w tych gęstych zaroślach kępa, jakby samotnych leszczyn. Dość głębokie podmycie [całe 70cm]. Wstawiłem kij między cienkie pnie. Po kilku sekundach bujania się przy korzeniach, wahadłówkę coś mocno pobiło, przygięło kijem znacznie mocniej niż wcześniej z tym, że nastawiłem się, iż nie będę zacinał, bo jak mówiłem kij miałem w wąskiej szczelinie miedzy drzewkami. Obawiałem się, iż nadmierny refleks spowoduje złamanie wędki. Rzut przed kępą nie był możliwy. I ryba „poszła”.
Druga miejscówka, to było chyba najgłębsze miejsce: spowolnienie z odsypanym pod przeciwległy brzeg żwirkiem, a po mojej stronie z gwałtownym urwaniem dna i głębszym, spokojnym nurtem.
Łowienie w rękawiczkach ma to do siebie, że moich przynajmniej czepia się żyłka, która po zmianie przynęty na perłowy twister i kolejnym rzucie, najpierw przylgnęła do materiału, a potem zrzucona z rękawiczki jakoś okręciła mi się wokół kabłąka dwa razy. Zaraz po uniesieniu kija, coś na skraju spadu zamieszało mocno szczytówką, ale naprawdę mocno. Wykonałem zacięcie zatrzymane w pół drogi, ponieważ nie mogłem obrócić korbką. Poczułem jeszcze jeden nerwowy ruch po drugiej stronie i było po wszystkim. Nie mniej lekko oszołomiony dużą ilością kontaktów jak na luty, nie narzekałem.
Niesamowite było zachowanie potokowców – fakt, że to były niewielkie ryby w okolicach pod 25cm. Jeśli nie starały się odganiać przynęty, tylko miękko ją złapać w paszczę i się nie ukłuły mocno, to naprawdę ponawiały atak w kolejnym rzucie. Niekoniecznie na ten sam wabik, ale jednak atakowały. Nie wiem, czy wynikało to z ich przegłodzenia, czy faktu, że chyba nikt ich tam nie niepokoi. Ten wyżej wspomniany pstrąg, nieco już odpasiony minimalnie ponad 25cm kropek wziął chyba w dwudziestym rzucie. W pierwszym miękko, lecz wyraźnie capnął wahadełko. Zrobił to tak sprytnie, że nie zaciąłem, będąc pewnym jakiejś małej gałęzi. Podciągnięty pod powierzchnię odpiął się i zwiał w niewielką dziurę przysłoniętą dużą kłodą. Wyskoczył znów w którymś tam rzucie, ale tylko podpłynął do twistera. Zniecierpliwiony podszedłem na może 4m i prawie „wsadziłam” wahadełko w wodną jamkę. Gdy przyspieszyłem, nie wytrzymał i uderzył.
Poza tym atakowały każdy rodzaj przynęty. Nawet zdecydowanie przyciężki czarny jig znalazł amatora – część zdjęć robiłem szybko z telefonu, by nie męczyć rybek, więc nie są zbyt dobre.
Poza poziomem wody w stosunku do lata była jeszcze jedna różnica: nie widziałem ani jednej strzebli potokowej, których w cieplejszych miesiącach pływały w poprzednim sezonie setki.
Niezależnie ile w tym wszystkim jest przypadku, dla mnie przynajmniej to dowód na dwie kwestie: woda pozbawiona presji wędkarskiej lub z wędkarzami, ale takimi, którzy nie zabierają ryb żyje. I nie potrzeba wtedy żadnej „racjonalnej” gospodarki ani zarybień. Pstrągi, mimo iż podejrzewam, że okazów tam nie złowię, doskonale dają sobie same radę. Dopóki nie zarośnie i woda nie opadnie, nie odmówię sobie kolejnej wizyty.
11 odpowiedzi
Miałem kiedyś przyjemność łowić w takim siurku. Rzeka miała dwa oblicza, szybka i b. płytka poniżej i silnie meandrująca między olchami powyżej.
Ten wyżej położony fragment był największym skupieniem pstrągów jakie kiedykolwiek widziałem. Rzeczka była tam przeważnie głębsza niż szersza.
A szeroka była tak że w niemal w każdym miejscu można ją było przeskoczyć a w kilku spokojnie, dostojnie przekroczyć. Rzucało się dosłownie na kilka metrów, dalej nie można było bo kręciła jak szalona. Niemal co rzut branie, Czasem wyciągałem kilka z jednego dołka. Pstrągi malutkie choć zdarzały się miarowe (mam na myśli stary wymiar czyli 28 cm). Brań były dziesiątki, właściwie każda przynęta była dobra, choć łowiłem głównie na obrotówki. Najciekawszy fragment miał mniej niż kilometr długości choć z powodu niezwykle krętego biegu rzeki wystarczał spokojnie na całe popołudnie. Po odłowach kontrolnych które przeprowadzono na tym niżej położonym (i zdecydowanie uboższym w pstrągi) fragmencie, rozeszła się wśród okolicznych włościan fama że są pstrągi w rzece.
W następnym roku miałem pojedyncze kontakty ze strony ostatnich niedobitków. Resztę włościanie zeżarli.
Rewelacyjnie określiłeś – „włościanie”. Mentalność też jak w XIXw. Mam nadzieję, że w rzeczce X nie będzie odłowów kontrolnych…
Zarybienia:
Lipień nar. jes szt 7500
Pstrąg pot. n. jes szt 15000 (rybki 6-9cm)
Pstrąg pot. n. wio szt 12000 (rybki 3-5cm)
Pstrąg dwulatek kg 200 (rybki 18-23cm)
Ryby zostały wpuszczone na odcinku około 15-17kilometrowym w ilości większej niż okręg PZW Katowice dysponował przez 2lata na rzeki B.Przemsza,Sztoła,Biała ,Kanał Szczakowski.
Specyfikacja Okręgu PZW Kat. lata 2010/2011
Zarybienie pstrągiem potokowym 2010 (PZW Katowice)
dokonano zarybień narybkiem wiosennym
pstrąga potokowego naszych wód pstrągowych.
Zarybiono rz. Białą , pot. Jasienica, rz. Białą Przemszę , rz. Sztołę,
Kanał Kopalni Piasku Szczakowa nr 026.
Łącznie wpuszczono 19 510 szt. narybku wiosennego oraz 100 kg pstrąga dwuletniego.
A w Katowicach (2011) – 25000 szt. z czego do BIAŁEJ PRZEMSZY i DOPŁYWÓW(Kanał Szczakowski,Sztoła,Biała )trafiło ok. 10300 sztuk narybku.
Mimo tego ryb jak na lekarstwo a od trzech lat widać wyraźny spadek pogłowia pstrąga pot. Zobaczymy jakie efekty będą na tych kwietniowych zawodach organizowanych na rzece. Pewnie tydzień wcześniej znów pojawią się HYBRYDY .
Opcje są dwie: albo ryby były na papierze [co niektórzy podnoszą takie kwestie], albo zarybienia były źle zrobione. Miałem okazję obserwować wyniki zarybień u mnie w 2010 i 2011r. Muszę powiedzieć, że były liczne i skuteczne. Ryby rosły, pamiętam, że widziałem dosłownie jedna sztukę chorą na pleśniawkę. Co z tego, jak kasa poszła w błoto, bo nawet wędkarze tych ryb nie wzięli, gdyż wszystko wyharatali kłusownicy. Z kolei widziałem totalnie spartolone wyniki zarybień [Szreniawa], gdzie kilka dni po zarybieniu w większości zatoczek pływało po kilka martwych małych pstrągów. Generalnie w obu przypadkach lipa. Nie mają sensu zarybienia kiepskim materiałem, przegrzaną rybą, naszpikowaną antybiotykami itp. Nawet jak się wszystko uda, a nikt tego nie przypilnuje, to zazwyczaj teren wyczyszczą kłusownicy, zanim ryby osiągną wymiar…
Odnośnie hybryd, to jest coś na rzeczy, bo Okręg Kraków coś tam dumał o narybku z Krosna, ale drogi transport. Będzie pewnie jak mówisz: znów spadną z nieba hybrydy. Mnie na początku roku mignęła „palia” w regulaminie okręgu na 2013r odnośnie limitów ryb które można zabrać. Teraz jej nie widzę. Kraj cudów…
Jeżeli 200kg „wyżarli ” kłusole to dlaczego brzeg jest nie chodzony ???
Brodzić się nie da bo można zostać w mule kłusol to z reguły spławikowiec więc musi stać na brzegu. Dodam że przez cały sezon nie natknąłem się na partie 15000tysięczną a wiadomo że pstrąg pot. 8-10cm(roczny) powinien już atakować przynętę(jeśli nie wobka to brązke około 1cm). Teraz wytłumaczenie jak ryba zginęła 🙁
Zarybienie 12000szt rybki 3-5cm zostały zjedzone przez zimorodki i czaple.
Zarybienie 15000szt rybki 6-9 cm zostały zjedzone przez „wyżarte” już zimorodki i czaple dodatkowo na te większe zaczęła polować wydra .Koniec nastąpił po wpuszczeniu 200kg ryby 15-23cm która zjadła te wszystkie wcześniej wpuszczone do cna a sama dała się zjeść wydrze w ilości całkowitej.Pewnie takie słodkie pierdy usłyszymy (wątek na wedkuje jest martwy czyli ryb nie ma).
Wędkarze i kłusole nie są w stanie wyłowić takiej ilości ryby w ciągu sezonu coś tu jest nie tak i to bardzo nie tak (chyba że prądem ). Widać to na odcinku 1 może od lutego było tam 12-15 osób(może 3-4 kilkukrotnie) a brzeg zryty ja przez świnie .Na 2 było może kilku dziw bierze a przecież tam na końcu zostały wpuszczone ryby. Na 3 już nie wspomnę bo tam to diabeł dobranoc mówi i trawsko takie jak by od 3 lat 10 wędkarzy przeszło .Ktoś tu nieźle w rogi Nas wali. Ewentualnie rzeka zaskroniec ile nie wpuszczą po tygodniu koniec!!!
Odnośnie tego, że te większe ryby zarybieniowe pożarły te najmniejsze, to przypadkiem chyba trafiłeś w sedno. Logika zarybień faktycznie bywa tak pokrętna, że ktoś mógł nie wkalkulować takiego zjawiska.
Co do jednego się nie zgodzę: wędkarze bez wątpienia są w stanie wyczyścić nawet pół rzeki, a co dopiero odcinek z pstrągów i wystarcza im na to dwa – trzy miesiące. Niestety taki koloryt naszego wędkarstwa. Wykłócałem się z gośćmi, którzy w zeszłym roku brali nadkomplety [głównie hybrydy] na początku sezonu. Potem [bardzo szybko] tylko pojedyncze miarowe ryby. Potem, jakby z przyzwyczajenia trzeba było zabrać cokolwiek, więc worek zaliczały 27, 28-ki. A na koniec trafiłem ćwoka, który pod jednym z mostków, gdzie miał auto i widocznie uznał, że kończąc łowienie będzie już bezkarny, chciał zaliczyć kropka, co miał góra nie co ponad 20cm. Myślę, biorąc pod uwagę pustkę jaka jest teraz – nie były to sytuacje wyjątkowe. I po raz kolejny napiszę: ludzie dostali jakiejś gorączki zabierania wszystkiego, jak leci na fali hybryd. Gdyby nie to „badziewie”, to pewnie nadal chodziło by na ten odcinek 5 gości na krzyż, w większości wypuszczających wszystko niezależnie od wielkości.
Pewnie masz też wiele racji, że sporo zarybień jest na papierze. Nie mniej, zarybienia generalnie oceniam negatywnie. Pstrągi są w zasadzie wpuszczane przy mostach, bo łatwo dojechać. Tam z reguły są w pobliżu domy. Niestety ryby z hodowli pozbawione są instynktu terytorialnego i nie rozpływają się równomiernie po rzece. „Kiszą” się na krótkich fragmentach i tam dorastając w pewnym momencie są tak zauważalne, że prawie każdy „włościanin” kusi się na nie. I tak dzień po dniu ryb ubywa praktycznie do zera. A miejscowi się nie boją gdy nie muszą wychodzić poza swoje podwórka…
a jakby tak zaminowac brzegi po zarybieniu? ]:->
Kasa ze składek, kasa ze sportu, dotacje z rolnictwa , dzierżawy , gdzie to wszystko jest ???- w wodzie:)
Tych pieniędzy od tylu lat wpływa tyle że wyhodowali przeźroczyste ryby ignorujące wszelkie przynęty .Nie trzeba minować .
Żeby zobaczyć prawdziwy potencjał rzeczki pstrągowej, najlepiej poświęcić 2-3 dniówki w listopadzie i grudniu i przejść po płytrszych odcinkach ze żwirowatym dnem, czyli po potencjalnych tarliskach. Przy odrobinie szczęścia zobaczymy trące się lub grupujące się do tarła ryby. Można na prawdę trafić niespodzianki 🙂
Jeśli nie wypatrzymy ryb to powinniśmy rozejrzeć się za śladami tarła, czyli gniazdami. Gniazdo to owalna plama zwykle jaśniejszego żwiru (efekt przepłukania przez składające ikrę pstrągi) z wyżłobieniem na początku i odsypem żwirowym (górką) niżej z nutrem. Po wielkości gniazda możemy oszacować wielkość ryby, która się tarła. Długość takiej plamy to zwykle 3,5 długości ryby.
Jeśli nie znajdziemy gniazd ani ryb – to jest to powód do zmartwień…
Przy okazji zobaczymy czy przypadkiem na takich tarliskach ktoś nie próbuje pozyskać łatwego mięska 😉
Polecam
http://www.youtube.com/watch?v=oHBm5kKpEvA&list=PLT5RoMQL_0rHTQGmwI_TauZgHX1oQapiy
Co tu mówić. Piękne…