Poniższy cykl tekstów ma za zadanie przybliżyć warunki i przepisy wędkowania w wybranych krajach Europy. Jaki jest cel? W zasadzie, pisząc poniższe mam tylko jeden: miejmy świadomość, jak wędkarstwo funkcjonuje w innych społeczeństwach naszego kontynentu – jest wtedy jakiś punkt odniesienia, czy jesteśmy zupełnie na dnie. A może nie jest aż tak źle? Ponieważ informacje zbierane przez internet z oficjalnych stron różnych związków i zrzeszeń nie zawsze oddają realną rzeczywistość, posiłkuję się opiniami rodowitych wędkarzy z tych krajów. Niektóre informacje spływają z dość dużym opóźnieniem, więc nie wiem, czy ambitny plan przedstawienia wędkarskiej rzeczywistości 13 krajów mi się uda. Skoncentrowałem się na kilku czynnikach, wydaje mi się powszechnie uznawanych, za decydujące o atrakcyjności wędkarstwa w danym państwie. Są to:
– wymogi prawne [te wszystkie papierkowe procedury, pozwolenia itd.]
– wysokość opłat
– struktura wędkarstwa [istnienie organizacji formalnych, podział terytorialny wód itp.]
– zasobność łowisk [w tym limity wielkościowe i ilościowe, okresy ochronne]
– kłusownictwo, wysokość i egzekwowanie kar
Oczywiście staram się to wszystko pokazać z punktu widzenia autochtona, a nie osoby z zewnątrz – turysty.
Zacznę od Niemiec.
Cóż mogę powiedzieć. Jakkolwiek ciut znam ten kraj – mało kto z nas nie był w Niemczech i szczerze powiem – dla mnie na razie jest to kraj nr 1 na kontynencie, pod względem „przyjazności” dla człowieka [nie tylko takiego który ma obywatelstwo]. Oczywiście wiem, że jak coś trzeba załatwić formalnie, to niestety na ogół raczej tylko w tym języku i tylko w tym sankcjonowane są różne pisma urzędowe. Ale tak jest prawie wszędzie. Jedyna zmiana jaką dostrzegam na minus w kategoriach ogólnych, to duża różnica właśnie w kwestiach formalnych obecnie [namnożono przepisów] w porównaniu z prostotą przepisów początku lat 90-ych, gdy byłem tam pierwszy raz.
W przypadku wędkarstwa, zderzyłem się z totalną próżnią. W zasadzie nic konkretnego w języku angielskim o zasadach łowienia w Niemczech nie ma! Niemcy w ogóle nie zabiegają, nie zachęcają, ba – ma się wrażenie, że starają się na dystans trzymać ewentualnych chętnych obcokrajowców, zainteresowanych ich rybami. Tylko prywatne łowiska komercyjne reklamują się w jakimś większym zakresie. Na wędkarskiej stronie informacyjnej Berlina [jedno z miast wydzielonych obok landów], była podstrona po angielsku. Mogłem na niej poczytać o zabytkach Berlina, ale nic o wędkarstwie… Ja, gros informacji znalazłem na stronie dla amerykańskich pilotów, stacjonujących w Niemczech.
Ale czy chciałbym tam łowić ryby? Ze względu na ilość ryb w zdecydowanej większości łowisk, to raczej tak, bo niezależnie czy wypowiadają się Polacy łowiący w różnych rejonach tego kraju, czy rodowici Niemcy, także ci niekoniecznie zachwyceni odmiennymi wymaganiami w poszczególnych landach, to opinie pozytywne o ilości ryb przeważają, aczkolwiek, gdyby użyć skali szkolnej, w ramach której naszym wodą wystawiłbym jako spinningista ocenę dostateczną z minusem, to rybność wód w Niemczech oceniałbym na czwórkę z minusem. Wypowiedzi na różnych forach to może nie peany zachwytu, lecz ilość ryb, w tym drapieżnych można ocenić jako przyzwoitą. Jest więc lepiej niż u nas, choć „szału” nie ma. Natomiast ze względów formalnych, to już nie jest tak różowo i będąc nawet rodowitym Niemcem, chyba trzeba uważać… W kwestiach przepisów mają moim zdaniem jeszcze większy bajzel niż u nas. Wynika to z trzech czynników:
- Niemcy składają się z kilkunastu tzw. landów i kilku miast „wydzielonych” [np. Berlin, Hamburg], które różnią się pod różnymi względami, także w sferze prawa, w tym pod kątem przepisów wędkarskich
- Funkcjonują u nich dwa formalne związki wędkarskie [VDSF – zachodnie landy i DAV, czyli dawne DDR-owo]
- Bawaria jest autentycznym państwem w państwie, do tego stopnia, że [tu już zdania były podzielone w zależności, czy wypowiadał się Niemiec z Drezna, czy spod granicy z Holandią] – nie uznaje kart wędkarskich innych landów i każą zdawać ekstra egzamin. Obcokrajowiec musi tam zdawać egzamin – jego karta na razie przynajmniej, nie będzie uznawana na pewno. Koszt procedur dla obcokrajowca to nieco ponad 200 euro [kurs, podręczniki, egzamin].
Krótko mówiąc: trzeba mieć, podobnie jak u nas – niemiecki odpowiednik zezwolenia [karty wędkarskiej] na połów ryb – koszt około 10 euro/rok, lub 25 euro/5lat, oraz potem uiścić opłatę na wędkowanie w danym roku, na danej rzece bądź jeziorze, czy innej wodzie; tu rozpiętość cen waha od 30 euro/rok [najczęściej około 10km odcinek jakiejś większej rzeki] do nawet prawie 300 euro/rok [zazwyczaj jakieś jezioro, lub region]. W tym temacie jest chyba jeszcze większe rozdrobnienie niż u nas, gdyż prawie każdy odcinek rzeki, dane jezioro, to osobna opłata. Mają kilka rodzajów wód ze względu na to, kto je użytkuje i zarazem ustala warunki połowu:
– wody lokalnych stowarzyszeń [kół, klubów wędkarskich jakbyśmy powiedzieli] i niekoniecznie są to jakieś kacze dołki
– wody – nazwijmy to – powszechnie dostępne na podstawie opłat uiszczanych najczęściej w lokalnym urzędzie miejskim, gminnym, sklepie wędkarskim, gdyby poprzestać na naszym nazewnictwie [głównie duże rzeki, ale także wiele innych wód]
– wody użytkowane przez rybaków [to niewielki procent wód niemieckich, głównie na terenie dawnego NRD i co ważne: nie znalazłem nic, co by wskazywało na funkcjonowanie rybactwa słodkowodnego na rzekach]
– wody nadzorowane przez jeden ze związków, ponieważ opieka lokalnego towarzystwa nie równa się automatycznemu nadzorowi jednego ze związków, gdyż dane stowarzyszenie [koło, wspólnota czy jak to nazwiemy], nie musi podlegać związkowi, a działanie takiego lokalnego zrzeszenia, ocenia lokalny samorząd
– wody prywatne – łowiska komercyjne
Na te ogólnie dostępne fragmenty rzek pozwolenia można zakupić zazwyczaj w lokalnych sklepach wędkarskich, oraz w większości lokalnych urzędów.
Przynależność do związku..
Gdy zacząłem się w to wszystko wgryzać, to normalnie zwątpiłem. Trochę zakłopotany faktem, czy podołam, mimo wszystko odniosłem jedno pozytywne wrażenie: tam wędkarzem należącym do któregoś ze związków, nie może być byle ćwok, który zapłaci, więc mu się należy. Istnieje tam coś, co śmiem nazwać rodzajem etosu tego zajęcia [podobnie jak u nas myślistwo, choć czasem jak widzę „napranych” kolesi z dubeltówką na ramieniu to się zastanawiam, gdzie ten etos] i by wejść w szeregi braci wędkarskiej trzeba się mocno wyedukować. Otóż tam, chcąc łowić ryby i należeć do związku, trzeba się zapisać na kurs, który trwa około 3 miesięcy. Są normalne wykłady [np. w soboty], podręczniki [!] i egzamin. Zapewne istnieją jakieś formy zaliczenia tego eksternistycznie, choć nic na ten temat nie znalazłem. Ponoć zdarza się, że ludzie nie zdają, co w naszej rzeczywistości chyba nie ma miejsca…
Teraz ciekawostka: z naszej, polskiej perspektywy, przynależność do któregoś związku [VDSF lub DAV] jest szaleństwem. Wynika to z tego, że takie członkostwo wiąże się z dodatkową opłatą około 200 euro, a ponad to 30 godzin w roku należy poświęcić pracy na rzecz związku, a za każdą nieodpracowaną godzinę, wpłaca się na konto związku…10 euro. Oczywiście przynależność do związku daje pewne przywileje, jak dostęp do większej ilości wód itp. Co robią ci ludzie w te 30 godzin? Bardzo pożyteczne rzeczy: dokonują kontroli na zasadzie SSR, prowadzą monitoring stanu wód pod kątem czystości, zasobów ryb itp., skończywszy na pracach porządkowych. U nas taki stan rzeczy w obecnej rzeczywistości byłby chyba jeszcze bardziej nie do przyjęcia, niż górne wymiary ochronne, które odgórnie narzucone, zostałyby może przy lekkim „brąchaniu” – przyjęte. Płacić za coś i robić na to? Tak by wielu to u nas oceniło. W Niemczech jest chyba podobnie, bo wyraźny procent wędkarzy jest poza związkami.
Limity dobowe, wymiary i okresy ochronne.
Generalnie są podobne do naszych, aczkolwiek sporo tu detali różniących regulamin np. Turyngii od tego z Berlina. Skoncentrowałem się w tym aspekcie, na najbardziej popularnych gatunkach. Przykładowo na terenie Zagłębia Saary [Saarland] – kolumna lewa i miasta Berlin – kolumna prawa – funkcjonują takie wymiary:
Saarland: Berlin:
– sum – 30cm [!] 75cm
– szczupak – 50cm 45cm
– boleń – brak 40cm
– sandacz – 45cm 45cm
– pstrąg potokowy – 25cm 30cm
– lipień – 30cm 30cm
– węgorz – 50cm 45cm
– brzana – 40cm 40cm
– karp – 35cm 35cm
– świnka – 35cm 30cm – [to chyba jakaś lokalna odmiana]
– lin – 25cm 25cm
Jak widać pewnym szokiem może być wymiar suma w Zagłębiu Saary, ale ta część Niemiec jest wysunięta bardzo na Zachód i zimy są tam zdecydowanie łagodniejsze, być może stąd duża ilość sumów, ze względu na długi czas żerowania, a że chodzi o naszego suma, to nie mam wątpliwości – pisało : „wels – silurus glanis”. Bolenia nie uwzględniają gdyż nie należy do ich rodzimej ichtiofauny [naturalny zasięg gatunku kończył się na Odrze i Łabie]. Co ciekawe regulamin berliński uwzględnia dużo więcej gatunków [jelce, klenie, certy, płocie, jazie itp.] Nie różni się to wiele od naszych zasad w tym zakresie.
Okresy ochronne.
Saarland: Berlin:
– sum – brak brak
– szczupak – 15.II do 30.IV 01.I – 30.IV
– boleń – brak 01.IV – 30.VI
– sandacz – 01.IV do 31.V 01.I – 30.IV
– pstrąg potokowy – 01.X do 31.III 01.X – 30.IV
– lipień – 01.III do 30.IV 01.XII – 31.V
– węgorz – brak brak
– brzana – 15.III do 15.VI 01.V – 31.VII
– karp – brak brak
– świnka – 15.III do 15.VI brak
– lin – brak brak
Na pewno w regulaminie berlińskim może uderzyć relatywnie długi okres ochronny pstrąga, brak okresu ochronnego suma i całkiem inny okres ochronny bolenia. W niektórych landach funkcjonuje jeszcze określenie „keine” – sezon otwarty. Dotyczy zazwyczaj węgorzy i łososi. Nie wiem, czy tak się zdarza, ale logika podpowiada że w danym roku, przy stwierdzeniu słabego ciągu, połów na wędki może być zabroniony odnośnie tych gatunków.
Istną łamigłówką były dla mnie limity dobowe. Nigdzie ich nie znalazłem. Znajomy, mieszkający w Nadrenii – Północnej Westfalii, poratował mnie info, jak to u niego wygląda. Więc w temacie najbardziej drażliwym: można wziąć dziennie dwa szczupaki, dwa sandacze. Karp – cztery sztuki. Ale podkreślił, że dotyczy to „jego” wód, a należy do stowarzyszenia nie podlegającego żadnemu związkowi.
Kłusownictwo
Mógłbym się zaśmiać. Istnieje, lecz marginalnie. W porównaniu z naszymi realiami jest przepaść, a wynika ona z dwóch kwestii. Po pierwsze wymiar sprawiedliwości jest bardzo konsekwentny, czyli raczej nic nikomu nie ujdzie na sucho, a wysokość kar jest spora nawet dla zamożnych Niemców. Przeciętna kara za szeroko rozumiane kłusownictwo [łowienie bez pozwolenia, przekraczanie limitu ilościowego czy nie respektowanie wymiaru bądź okresu ochronnego], kosztuje średnio tysiąc eurasów! Niemieccy wędkarze, co u nas byłoby odbierane jako „kapownictwo”, bardzo patrzą sobie na ręce i raczej nikt nie przymknie oka na ewidentne naciąganie, bądź łamanie regulaminu i najpewniej doniesie na nazwijmy to wprost – złodzieja.
C&R i monitoring wód
Niemcy w wyniku oczywistych losów historycznych mają pewne, dla mnie kokieteryjne zachowania, odnośnie wszystkiego, co wiąże się z bronią, ze znęcaniem się itd.. Jeszcze do niedawna funkcjonował przepis mówiący o tym, że każdą miarową, złowioną rybę należy uśmiercić. Znany jest np. przypadek wędkarza, który złowił potężnego karpia i zrobił z nim sobie zdjęcie, po czym go wypuścił, a fotkę upublicznił. Nie pamiętam już za co, [albo za robienie fotki, jako stwarzanie dodatkowego cierpienia, albo za niezabicie ryby] zapłacił wyrokiem sądu 800 euro kary. Obecnie w coraz większej ilości landów istnieje możliwość wypuszczenia zdobyczy. Co więcej, w niektórych rejonach zaczyna się lansować tego rodzaju postępowanie, które zyskuje dużą aprobatę – co ciekawe – głównie na wodach zachodniego związku, nigdy nie tkniętego „błogosławieństwem” komunizmu. W każdym razie nie wolno łowić na żywca [trupek już tak] i trzeba mieć zawsze podbierak, nie wolno pod dużą karą trzymać ryb w siatce bez względu, czy je zabieramy, czy wypuszczamy.
O ile prowadzi się dość skrupulatny monitoring stanu wód, to praktycznie nie stosuje się sztucznych zarybień, wyjąwszy odłów ryb z danego odcinka i przeniesienie ich do innego, bądź do sąsiedniej wody [dotyczy zazwyczaj ciężkich prac w korycie rzeki]. Nawiasem mówiąc, funkcjonujące w Niemczech firmy melioracyjne są jakieś dziwne, bo robią zupełnie odwrotne prace niż analogiczne firmy u nas. Gdy w Polsce równa się wszystko od linijki, począwszy od brzegów a na dnie skończywszy, tam na szeroką skalę wdrażane są działania renaturalizacji cieków [pogłębia się koryta, wrzuca większe głazy czy kłody w wodę, umożliwia ciekom swobodne meandrowanie itp.] Czy to nie zaskakujące?
Prawie na koniec anegdota. Raz w życiu jak do tej pory miałem możliwość być w USA. To taki kraj gdzie nie licząc niefajnych dzielnic [ale gdzie takich nie ma], można zagadać do kogokolwiek np. czekając w metrze i raczej nikt się tym nie zdziwi, nie speszy ani nie będzie podejrzewał nas o niecne zamiary. Do tego, jak pokazują statystyki, co czwarty Amerykanin był choć raz na rybach [a jest ich 300 milionów!!!], więc „angling” jest bardzo bezpiecznym tematem konwersacji. Otóż zagadnął mnie kiedyś jakiś koleś na przystanku o coś tam i tak od słowa do słowa zeszło na wędkarstwo – z tego mam względnie duży zasób słów 🙂 I gość wygłosił taka mniej więcej sentencję: „Najlepszymi wędkarzami na świecie są Polacy i Niemcy. Jedni i drudzy mają jednak taką samą wadę. Zjedzą wszystko”.
Coś w tym jest, ponieważ nie w innym, tylko w niemieckim języku, opublikowano pod koniec XV wieku szeroki zakres przepisów na potrawy z tak kulinarnych ryb jak ślizy, kiełbie. W głowie utkwiła mi szczególnie instrukcja na ucierane z jajkiem i zapiekane w cieście…cierniki. Nie pamiętam oryginalnego tytułu, lecz jak ktoś się uprze to odnajdę.
Uogólniając. Niemcy mają trochę lepsze łowiska, bardziej obfitujące w ryby i co ważne w te przynajmniej średnie. Nie to moim jednak zdaniem jest najważniejsze. Głowna różnica, to przede wszystkim egzekwowanie kar za wszelkie wykroczenia i ich nieuchronność. W temacie kłusownictwa nie istnieje tam coś takiego jak „niska szkodliwość społeczna”. W innym przypadku, przy podobnej do nas mentalności i kojarzeniu wędkowania ze zdobywaniem pożywienia, [co w ich rzeczywistości jest tak samo absurdalne jak w naszej], ryb mieli by tak mało jak my, albo jeszcze mniej. Inną sprawą jest też to, że przeciętnie wędkujący Niemiec, jest podobno na rybach znacznie mniej razy niż Polak. Piszę „podobno”, bo to subiektywne odczucia Polaków łowiących w Niemczech i porównujących nasze i ich realia. Poza tym nigdzie nie spotkałem opinii o upartyjnieniu, któregoś ze związków, podczas, gdy u nas jest to jednak częsty fakt, niezależnie od zaprzeczeń, a jest to moim zdaniem jeden z czynników bardzo negatywnie rzutujący na funkcjonowanie PZW. Dziś w dobie intenetu, bez większych trudności można zajrzeć ludziom w życiorys, jeśli pełnią lub pełnili funkcje publiczne. To co jeszcze stanowi o istocie tamtejszego wędkarstwa, to zdecydowanie większy wybór, alternatywa na jakich zasadach chcę łowić. U nas tego wyboru nie ma, bo łowiska komercyjne dla mnie przynajmniej, nie są żadną alternatywą. Tam można być poza jednym lub drugim związkiem i państwo umożliwia taki wybór, co więcej funkcjonują powszechnie wody dla takich ludzi i co nie mniej ważne – nie ustępują zasobnością w ryby tym związkowym. Różnica zazwyczaj dotyczy otoczenia. Te powszechnie dostępne, często są w zasięgu industrialnych klimatów, niekoniecznie fajnych dla oka. Taka jeszcze ciekawostka: otóż wody [jeziora] będące w użytkowaniu przez firmy rybackie, jakoś nie są czyszczone do dna w ciągu roku, tylko prowadzi się na nich faktycznie racjonalną gospodarkę. Powód jest jeden: te firmy nie dostaną nagle do użytku, kolejnego akwenu, bo się dogadają z lokalnym zarządem. Gdyby eksploatowali daną wodę do cna, to bankrutują. A okazuje się, że na wodach rybaków, sporo ludzi kupuje pozwolenia na wędkowanie i twierdzi, że są podobnie rybne jak wody zagospodarowane przez inne „byty” prawne…
Podsumowanie.
Wymogi prawne – rzeknę, że jest remis. U nas to ciut mniej skomplikowane, ale nie ma alternatywy, jaką mają Niemcy. Opłaty – tu moim zdaniem też jest remis z niewielkim wskazaniem na Niemcy, nawet biorąc pod uwagę ich zarobki. Porównując ceny, to uwzględniając średnie płace niemieckie – łowienie w tych najtańszych opcjach, jest jednak dużo tańsze. Ale nawet te najdroższe warianty w najgorszym razie są porównywalne proporcjonalnie z naszymi stawkami. To znów wynika z realnej alternatywy, gdzie i jak chcę łowić. Struktura wędkarstwa – podobnie jak przepisy ogólne. Zagmatwane to bardziej niż u nas, ale z tego wynika możliwość wyboru. Dla mnie remis. Rybność łowisk – są jednak wyraźnie lepsi, choć to nie jakaś przepaść. Szeroko rozumiane łamanie regulaminów i kłusownictwo – to jedyne pole gdzie biją nas na głowę i chyba tylko dlatego mają lepsze łowiska. Wynika to – raz jeszcze napiszę – w dużym stopniu ze zwykłej świadomości, że wszelkie łamanie prawa prowadzi nieuchronnie do realnych i niebagatelnych konsekwencji finansowych.
Jeszcze raz zaakcentuję tę możliwość wyboru, jaką daje tamtejsza rzeczywistość wędkarska. Tam, gdyby zebrała się grupa osób spod znaku wypuszczania ryb, bez kłopotu otrzyma jakiś zbiornik, czy odcinek rzeki i nikomu nie przyjdzie do głowy krzywić się na coś takiego. Zwyczajnie, wychodzi się tam z założenia, że różni ludzie mają różne potrzeby i na szczęście dla Niemców, nie o wszystko muszą się dogadywać w ramach jakiegoś monopolisty, jak u nas. Pomyślałem sobie też taką oto rzecz. W zasadzie, gdybym miał w rzeczce pod nosem ładne pstrągi, to nie wiem, czy by mi się chciało jeździć nad w sumie nieodległą Wisłę. Generalnie łowiska najczęściej przez nas odwiedzane, są wypadkową odległości i w miarę pewnego sukcesu. Więc może tylko w wakacje decydujemy się na dalsze wypady. Nasze, „polskie” miotanie się po przeróżnych wodach wynika zwyczajnie z generalnego bezrybia, jakie mamy w kraju [jeszcze raz napiszę, iż nawet wiele ton płotek, karłowatych, czy nawet dużych leszczy nie uznaję za świadectwo pozytywnego stanu wód]. Cudów w Niemczech nie ma; w temacie przepisów jeszcze większy galimatias niż u nas, ryb nieznacznie więcej. W świetle tego aż się boję pisać o Anglii, bo porównując angielską rzeczywistość z naszą, wyjdę na szczególnego złośliwca…
25 odpowiedzi
Cześć, dość regularnie odwiedzam Twoją stronę i muszę powiedzieć, że piszesz w sposób bardzo wciągający i interesujący. Dzięki czemu mam nadzieję, iż grono osób wypuszczających rybki będzie systematycznie się zwiększać. A propos artykułu to nie wiem czy dobrze zrobiłeś wspominając o tych rybach:
„… szeroki zakres przepisów na potrawy z tak kulinarnych ryb jak ślizy, kiełbie. W głowie utkwiła mi szczególnie instrukcja na ucierane z jajkiem i zapiekane w cieście…cierniki …”
Będą to kolejne zagrożone to znaczy się zjedzone gatunki =D. Co do oceny wód w Polsce to ja wystawiam dwóję/myślę nie tylko o rybach ale też o wszędobylskich hałdach śmieci/
Pozdrowienia z Krakowa
Na wielu forach przeczytałem, że mając przetłumaczoną na język niemiecki polską kartę wędkarską, można za opłatą załatwić tymczasowe pozwolenie na łowienie w danym mieście. Jest to prawdą?
Prawo poszczególnych landów w tym zakresie różni się. Ja tak w miarę orientuję się odnośnie Nadrenii-Płn Westfalii. Raczej nic nie zdziałasz w Bawarii – tam wymagają od cudzoziemców egzaminów. W landach przy granicy z Polską nie słyszałem o problemach, chyba, że trafisz na urzędnika – członka skrajnej prawicy [jest ich sporo]. Robią problemy. W większości landów było to faktycznie do zrealizowania bez większych problemów i przy niskiej opłacie [odpowiedniki naszych urzędów powiatowych, magistratów miejskich, czy nawet gminnych]. Nie śledziłem tematu od pisania powyższego tekstu o wędkarstwie w Niemczech, ale kiedy go zamieszczałem połączyły się ich związki [„zachodni” i dawny NRD-owski]. Nie mam pojęcia czy to jakoś wpłynęło na wędkowanie obcokrajowców w Niemczech… Pozwolenie na wody nie należące do związku, spółek rybackich i osób prywatnych moim zdaniem bez kłopotu zrealizujesz swój plan w każdym rejonie Niemiec poza Bawarią.
Witam Panie Adamie.
Pisze Pan , że jest z Nadreni- może w takim razie orientuje sie Pana jak by to wyglądało konkretnie w mieście: Herford − miasto powiatowe w Niemczech, w kraju związkowym Nadrenia Północna-Westfalia? Akceptacja naszej karty(jej tłumaczenie ma być od tłumacza przysięgłego? z jakąś pieczątką? Kto ma potwierdzić to tłumaczenie?) jest możliwa? Czy też ten kurs i egzamin?? Pozdrawiam
Nie poprostu idziesz z Polską kartą do urzędu miasta i wystawiają ci Niemiecką karte w moim landzie okolice worms tłumaczenie nic nie da. Nie masz żadnych egzaminów tylko oplaty na rok albo pięć.
Siemka.
U mnie czyli w Ludwigshafen musiałem przedstawić przetłumaczoną kartę wędkarską od tłumacza przysięgłego.
Żadnych egzaminów nie miałem, a na kartę czekałem około 2-msc.
Co ciekawe, po drugiej stronie rzeki Ren czyli Mannheim ( jest to już inny land) musiałbym przejść kurs i zdawać egzamin. Pozdrawiam
Dzieki Adam za dozę informacji.Obecnie wlasnie cwicze na RenieMieszkam w Nadrenii-Westfalen. Szukam okresu ochronnego dla bolenia, ale nigdzie nie moge znalezc.W mojej licencji tez nie widze zadnej wzmianki na ten temat:(
Boleniem w zachodnich landach prawie na 99% nie ma okresu ochronnego. Traktują go jak obcy gatunek, choć nieszkodliwy. Boleń naturalnie występował do Odry i dlatego w NRD-owie było podobnie jak u nas, co okresu i wymiaru. Jak pisałem tekst o Niemczech to ich związki [zachodni i wschodni ] akurat się łączyły i przejęły część przepisów odpowiednika.
Witam Panie Mariuszu.
Pisze Pan , że jest z Nadreni- może w takim razie orientuje sie Pana jak by to wyglądało konkretnie w mieście: Herford − miasto powiatowe w Niemczech, w kraju związkowym Nadrenia Północna-Westfalia? Akceptacja naszej karty(jej tłumaczenie ma być od tłumacza przysięgłego? z jakąś pieczątką? Kto ma potwierdzić to tłumaczenie?) jest możliwa? Czy też ten kurs i egzamin?? Pozdrawiam
Dzieki za info.Zagmatfane to wszystko.Z kazdej strony inne info.Jedni mowia o przymusowym egzaminie na niemkecka kartę, drudzy nie.Inni jeszcze podpowiadaja aby sprobowac podeprzec sie polska przetlumaczona karta i na jej podstawie poprosic o wydanie niemieckiej.Galimatias na calego.I co tu wybrac bo nie usmiecha mi sie dostac slonej kary za brak karty.
We wszystkich landach poza Bawarią wystarczy przetłumaczona polska karta. Tylko w Bawarii obcokrajowcy muszą zdać egzamin, a słyszałem, że wymagają tego też od Niemców z dawnego DDR. Szczególnie w Nadrenii – Płn. Westfalii nie powinieneś mieć żadnych kłopotów. To chyba najbardziej przyjazny land dla cudzoziemców. Rzecz powinno się załatwić w każdym odpowiedniku naszego Starostwa Powiatowego, choć znajomość niemieckiego na pewno pomoże, mimo, że tam każdy urzędnik na takim szczeblu zna angielski. Tyle, że nie wszyscy Niemcy u siebie chcą rozmawiać po angielsku…
czesc mam pytanko a moze jest ktos z offembachu albo okolic kto ma moze juz karte wedkarska od nie dawna i moglby pomuc albo chociaz podpowiedziec jak to mozna zalatwic b jezeli chodzi o egzamin to odpada za slaby jest muj niemiecki
oczywiscie polska karte wedkarska posiadam 🙂
Docierają do mnie różne opinie n.t. formalności związanych z wędkowaniem w Niemczech. Niedawno, Pan Arkadiusz przedstawił mi swoje doświadczenia z Bawarii. Otóż w jego wypadku było całkiem łatwo, choć i chyba trochę przypadku.Wygląda na to, że od połączenia obu niemieckich związków wędkarskich, jest chyba łatwiej to wszystko zrealizować, choć sporo zależy od urzędnika na którego trafimy. Mój Informator sam przetłumaczył sobie kartę, natomiast zanosił ją do urzędu jego kolega, ponieważ nasz bohater pracował do późna. Za trzecim podejściem trafiono na urzędniczkę, która powiedziała, że wszystko załatwi, a właściciel karty ma się tylko osobiście stawić, zapłacić i odebrać. Wszystko miało miejsce w tym roku, w maju, w Bad Neustadt a.d.Saale.
Witam. W tamtym roku przetłumaczyłem swoja Polska kartę wędkarską na j .Niemiecki udałem się do urzędu miasta i Pani urzędniczka bez problemu wydala mi odpowiednik karty wędkarskiej na 3 miesiące (tzw.turystyczna)Nie można być zameldowanym na terenie Niemiec.Od ponad roku mieszkam na Bayern wcześniej mieszkałem w NRW może ktoś ma informacje czy w którymś landzie mógł bym otrzymać Niemiecka kartę wędkarską na podstawie mojej Polskiej.Pozdrawiam
Z tego, co wiem, to w każdym z landów oprócz Bawarii i ponoć w Turyngii też robią problemy.
Będąc niezameldowanych pracując w Niemczech łamiesz prawo.
Masz na meldunek 14-30 dni.
witam……zalatfialem karte rok czasu nawet chodziłem na kurs slaby niemiecki wiec niezdalem ,przez przypadek bylem w urzędzie miasta zapytałem czy mogę wymienić polska karte na niemiecka , oczywiście potrzebyje jedno zdjecje tłumaczenie polskiej karty .dotego zaplacilem 36 euro karte mam na 5 lat wykupiłem pozwolenie w sklepie wędkarskim za 50 euro na 100 km Ren…….ale w urzedziegminy w następnym miescie już jest to niemozliwe
jest ktos z baden wurttemberg kto probowal przetlumaczyc karte i czy mu sie to udalo ?
W lipcu wyruszam z Niemiec niedaleko z polską granicą na żaglach w stronę Dani. Czy na Bałtyku w tym rejonie potrzebuję zezwolenia, karty na połów dorsza? Bardzo dziękuję za pomoc.
Nie mam pojęcia. Wiem, że w Danii, w morzu łowi się bez opłat. Jak wygląda kwestia ze środków pływających – nie wiem.
witam jest ktoś z przetłumaczoną karta polska (na niemiecka )z Stuttgart lub okolic ?
Witam mam pytanie przeczytalem gdzies ze na terenie dawnej nrd turysci potrzebuja tylko wykupic zezwolenie wybieram sie do erfurtu i mam pytanie czy w tym miescie wystarczy tylko kupic pozwolenie i mozna lapac ?
Ten tekst pisałem kilka lat temu – może coś się zmieniło. Wydaje mi się jednak, że polską kartę wędkarską trzeba mieć.
Witam, panowie tak czytam i zastanawiam się jak to wszystko wygląda teraz. Mam polską kartę, mieszkam w Leipzig od dwóch lat i czy mogę polską wymienić na niemiecką?
a można w niemczech lapać raki?